Pierwszy raz wylądowałam w mieście 16 września 2006 roku. Spędziłam w nim pięć lat życia, studiując najpierw przez cztery lata Film and Television Studies i historię, a później przez rok Medieval and Renaissance Studies na poziomie magisterskim.
To tutaj zaczęłam pierwsze prace, założyłam bloga, przeżywałam wzloty i upadki związkowe, nauczyłam się brytyjskości, weszłam w dorosłe życie.
Wyjechałam we wrześniu 2011 roku. Później odwiedzałam miasto może ze dwa razy. Nie byłam tu od 2016 roku, kiedy to właśnie w Glasgow, będąc na delegacji z pracy, dowiedziałam się o wynikach referendum w sprawie Brexitu.


1
Przed wyjazdem do Glasgow nigdy nie byłam ani w samym mieście, ani w Wielkiej Brytanii. To był skok na głęboką wodę.
Kiedy dostałam się tu na studia i rozmawiałam z kilkorgiem ludzi, znajomymi znajomych, którzy odwiedzili miasto (w 2006 roku dopiero zaczynaliśmy mieć jako społeczeństwo naszą dzisiejszą mobilność), w ich relacjach powracało jedno określenie: brzydkie.
Spędziłam w Glasgow pięć lat życia i nigdy tak o nim pomyślałam. Ktokolwiek określa to miasto jako brzydkie, musi mieć bielmo na oku.
Każde miasto ma gorsze i mało estetyczne dzielnice. Każde ma bardziej i mniej atrakcyjne aspekty. Każde też ma coś do zachwytu. A jeśli nie umie się znaleźć zupełnie niczego, wierzę, że to kwestia patrzącego, nie miasta.
Sama nigdy nie miałam problemu z zachwyceniem się Glasgow. Całkowicie estetycznie. A pod względem kulturowym było jeszcze lepiej.



2
Wiem, że wielu osobom będzie ciężko w to uwierzyć, ale znacznie wolę Glasgow od Edynburga.
Uważam je za prawdziwsze, bardziej oddające prawdziwy charakter Szkotów. Uważam, że pominąwszy pocztówkowe widoki i atrakcje turystyczne, ma do zaoferowania więcej. Często porównywałam je do Warszawy, a Edynburg do Krakowa. Myślę, że czysto turystycznie i wizualnie oczywistym jest, która z tych par wydaje się bardziej atrakcyjna.
Glasgow ma jednak dla mnie niesamowity klimat. Jednocześnie wzniosły i upadły. Jak dystopia. Tyle, że ja uznaję to za komplement, choć może przewrotny.
Przychodzi mi popkulturowe nawiązanie do postaci w Titanicu. Edynburg to dobrze urodzona matka Rose i jej nieprzyjemny narzeczony, a Glasgow to biedny Jack i nuworyszka Molly Brown.
3
Czy tęsknię za Glasgow?
Tak samo jak tęsknię za Polską. Samo miejsce, ziemia, punkt na mapie, było tłem dla ludzi, relacji z nimi, momentu w życiu. Tęsknię za moją paczką przyjaciół, która już nie istnieje, chociaż wszyscy jej członkowie mają się dobrze i wciąż się lubią. Nigdy nie będziemy już wszyscy razem na jednej uczelni, z całym życiem przed sobą.
Tak jak nigdy już nie będę w szkole w Gdańsku, nie pojadę na obiad do zmarłej babci i nie pójdę z przyjaciółkami szlajać się po lesie i strzelać z łuku.
Miałam wspaniałe życie w Glasgow i nigdy go nie zapomnę.


4
Owszem, świadomość tego, jak wykopane w kosmos mieszkanie moglibyśmy mieć w Glasgow, bardzo boli. W jakiej lokalizacji, ile łazienek i sypialni…I jeszcze zostałoby nam na kilka lat życia, gdyby tak sprzedać londyńską “rezydencję”.
Ale przecież opuszczając Glasgow w 2011 roku byłam znudzona i gotowa na przygody. One wciąż jednak wygrywają.
5
Gdybym kiedykolwiek miała być z kimś innym niż Ell, nie wyobrażam sobie związku z osobą, która ma dość neutralny angielski akcent. Bo cóż, zakładam, że byłby to Brytyjczyk. W moim otoczeniu nie ma zbyt wielu polskich mężczyzn, a takich, którzy by mi się podobali i byli wolni – w ogóle.
Wracając do akcentu. Uważam szkocki akcent za szalenie pociągający. Walijski, irlandzki czy ten z północy Anglii też daje radę, ale szkocki jest najlepszy.
Zwykłe received pronunciation? Queen’s English? Południe? NOT HOT.


6
Jedno z najbardziej spektakularnych miejsc w Glasgow to dla mnie Necropolis. Położony na wzgórzu XIX-wieczny cmentarz, który odkryłam dopiero po kilku latach w mieście. Oprócz oczywistej estetyki i klimatu wiekowych grobów, rozciąga się z niego spektakularny widok na miasto, przede wszystkim na stary szpital, który wygląda naprawdę upiornie. Tak, przyznam, że upiorny szpital obserwowany z cmentarza nie musi kojarzyć się pozytywnie. Dla mnie to jednak jak scena z niesamowitego filmu grozy, w którym jestem bohaterką. Uwielbiam ten moment.
7
Różnice kulturowe widoczne są nawet u…wiewiórek. Te londyńskie są płochliwe. Nie lubią, żeby do nich podchodzić. Raz na jakiś czas dadzą się zwabić jedzeniem, ale często nie biorą go i zmykają przestraszone.
Glaswegiańska wiewiórka? Sama nagabuje ludzi na przypadkowej ulicy, domagając się jedzenia. I mam film, żeby to udowodnić.
Takie właśnie Glasgow, i jego wiewiórki, pamiętam.
Kiedyś jedna ugryzła mnie ze złości, bo wyciągałam rękę, ona podeszła i odkryła, że ściemniam i nie mam jedzenia.
Obecnie w Botanic Gardens wisi nawet ostrzeżenie przed wiewiórkami
Od razu zaznaczę, że one nie mają wścieklizny. W Wielkiej Brytanii jest wytępiona, stąd ostre przepisy dotyczące przewozu zwierząt do UK.


8
Kiedy wyjeżdżałam z Glasgow po raz ostatni, oddawszy moją pracę magisterską i udając się już na stałe do Anglii, w taksówce grała piosenka “Save Tonight” Eagle Eye Cherry. Choćbym się postarała, nie dałabym rady wybrać lepszego utworu na to pożegnanie. Wyrażała wszystko co czułam wobec ostatnich pięciu lat i miasta.
9
Czasami śni mi się Glasgow, w którym odkrywam coraz to nowe magiczne miejsca, obserwatoria astronomiczne, kanały jak w Wenecji, zaczarowane rynki. W oczywisty sposób to miejsca stworzone przez mój mózg. Żadne inne miasto nie śni mi się jednak w taki sposób. Mój mózg tak widzi Glasgow, tak je czuje.


10
Pisałam tek tekst siedząc w londyńskiej kawiarni, kilka ulic od naszego mieszkania. Miałam na sobie bluzę uczelni, którą przywiozłam jako sentymentalną pamiątkę. Wtedy nie było mnie na nią stać. Teraz to żaden problem.
Wtem do środka wszedł mężczyzna. Zwrócił uwagę na moją bluzę. Okazało się, że studiował na tym samym wydziale co ja, w tym samym czasie i wymienił profesorkę, której przedmiot zainspirował mnie do napisania “Podróżniczki”. Właśnie przeprowadził się do Londynu dwa tygodnie temu. I jakimś cudem trafił do mojej kawiarenki, małej, niepozornej, w przypadkowej dzielnicy dziesięciomilionowego miasta.
Jeśli to nie jest magia Glasgow, to nie wiem co nią jest.

