Jedną z rzeczy, których nie lubię w brytyjskiej kulturze jest small talk.
Te wszystkie małe pytania, które mają na celu stworzenie milusiej atmosfery, chociaż tak naprawdę nie wnoszą absolutnie niczego do czyjegokolwiek życia. ”You’re alright?’ piętnaście razy dziennie. W mojej poprzedniej pracy mistrzowie small talku potrafili zapytać 'you’re alright?’ napotkawszy człowieka w WC. Nie, stara, masakra, mam zaparcie, zgagę i kaca, chcesz o tym posłuchać? Albo: o, kolego, bardzo alright, wyborne chwile spędziłam wiążąc kokardy na papierze toaletowym, chodź, pokażę Ci!
Oczywiście w small talku nie chodzi o prawdziwą troskę o Twoje samopoczucie, a jedynie o uniknięcie niezręcznej ciszy. Spróbuj zacząć mówić o czymkolwiek dla Ciebie ważnym i potrzeba reakcji i myślenia o tym będzie dla współrozmówcy jeszcze bardziej niezręczna. Dobre wychowanie nakazuje mówić tylko o rzeczach, które można skomentować krótkim 'awesome’ albo współczującym 'oooh’.
Najbardziej ze wszystkiego nie znoszę jednak pytania 'what are you doing tonight/this weekend/on your day off’. Czuję wtedy presję bycia cool i rozchwytywaną osobą, która cały weekend spędzi imprezując albo wydając pieniądze z przyjaciółmi, w najgorszym razie biegnąc w maratonie. Bo to brzmi dobrze. Nawet jeśli to Twoje największe marzenie, nie powiesz przecież ani tego, że w ten weekend masz ochotę siedzieć na ławce i myśleć o wszystkim i o niczym, bo to nie wystarczająco cool, ani że chcesz cały weekend spędzić w łóżku uprawiając dziki seks i pijąc wino. To znaczy możesz to powiedzieć, ale robi się niezręcznie i bęc, przegrywasz small talk.
Możesz próbować wymyślać na poczekaniu 'odpowiednie’ plany w nadziei, że na następny dzień czy po weekendzie nikt nie będzie już przecież o nich pamiętał. Ale będzie pamiętał. Zawsze pamięta. I pyta jak było.
Small talk jest jak pani w okienku na poczcie, w urzędzie, w kasie biletowej na dworcu. Z nim nie wygrasz.

21 thoughts on “Co robisz w weekend czyli przekleństwa small talku”
Choć czasami może mieć to pozytywny skutek rozładowania tej niezręcznej atmosfery! Ale faktycznie, aż chce się odpowiedzieć jak Matthew McConaughey w jednym swoich pierwszych filmów: „Alright, alright, alright”! 🙂
uwieeeelbiam czytać twojego bloga ♥
cudne zdjęcia 🙂
ja odpowiadam: yeh all well thanks, you? pytanie o plany mnie dobija. just chillin, go for a run maybe. generalnie f-off 🙂 genialne – jak pani na poczcie 🙂
Small talk jest super. Mowue to ja, kasjer-sprzedawca 🙂 wszyscy wokol krorzy nie potrafia w to grac, widza cue jako super milusia osobe, a sami wygladaja jak gbury. Poza tym, mow co chcesz, klienci to lubia 🙂
Podjęłaś fajny temat 🙂 small talks to jedne z bardziej irytujących sytuacji społecznych :p
Tylko tak się jakoś składa, że jakiś czas temu przestałam zauważać ten problem. Albo przestałam go mieć. Może dlatego, że przebywam w większości wśród ludzi, dla których small talks nie są niezbędnym elementem każdego dnia. Ja wychodzę z założenia, że jeśli nie mam nic do powiedzenia to nie mówię. I mam przy tym minę zwycięscy, bo nie czuję w sobie przymusu 'pier… głupot’ kiedy akurat nie chce mi się gadać. Albo mówię o normalnych rzeczach – nie ważne czy będzie to trudne/wesołe/wkurzające/niepasujące do tematów small talks – mówię o tym naturalnie i lekko, żeby właśnie pokazać, że nie zawsze trzeba mówić sztuczne frazesy, można przecież być naturalnym w niezręcznych sytuacjach. Dlatego lubię ludzi, którzy nie bawią się w small talki tylko bez względu na sytuację mówią to co chcą powiedzieć.
Czy ja wiem? To znaczy o ile w Polsze sytuacja nr 1 nie ma miejsca, o tyle pytanie o weekendy zdarzają się nagminnie. Zazwyczaj odpowiadam na nie szczerze i nie zawsze ludzie rozumieją w poniedziałek, że naprawdę dobrze się bawiłam łażąc po opuszczonym PGRze, albo budynkach Metaleksportu czy czegoś w tym stylu. Oraz co mi odbiło, że przywiozłam do domu próbniki pap bitumicznych (pokrycia dachowe) oraz zakurzoną książkę o lekkich konstrukcjach stalowych 😉
„Nic” to bardzo uniwersalna odpowiedź. Jej dodatkowym atutem jest to, że zamyka wszystkim ich wiecznie mówiące gęby. Polecam gorąco.
Nigdy nie zapomnę dziwnych spojrzeń, którymi mnie obdarzono w piątek, kiedy na pytanie „co zamierzam robić w weekend” (a miałam naprawdę mega hard tydzień) odpowiedziałam: „Eeee, spać?”.
A najbardziej mnie wkurza to, że w firmowej kuchni / stołówce / wszystko jedno gdzie się udam na konsumpcję nie można ze spokojem wsadzić sobie niczego do gęby, żeby piętnaście przechodzących osób nie powiedziało ci „smacznego”. I odpowiadaj tu człowieku każdemu, kiedy właśnie przeżuwasz!
Czasem się zastanawiam, czy stawianie przed talerzem tabliczki z napisem „dziękuję” nie załatwiłoby sprawy.
Też tego nie znoszę:) Pracuję w międzynarodowym korpo i mam do czynienia z ludźmi z różnych krajów, głównie online i przez telefon, ale mimo wszystko – wszyscy mają manię small talku, jak tylko przyjdzie im gadać po angielsku. I pewnie wychodzę na dziwaka, bo na „callach” nidy nie pytam how are you i ograniczam sie do zwykłego hi. A na pytanie „co słychać” odpowiadam oczywiście”nic” albo „po staremu” :))
Wielkie dzięki za ten wpis! Już myślałam, że jestem jakimś całkowicie dziwnym aspołecznym typem! „Jak to nie lubisz small talk!? Przecież to takie miłe! Buduje kontakty, więzi ze współpracownikami itd” – mniej więcej w taki sposób reagowały wszystkie osoby, z którymi zdarzyło mi się rozmawiać na ten temat. A ja musiałam powstrzymywać przewracanie oczami i wewnętrzny „bełt”… Nienawidzę pytań o plany weekendowe, zwłaszcza od osób, których sam widok przyprawia mnie o ból zębów, a dodatkowo wiem, że KAŻDĄ odpowiedź odpowiednio skomentują (oczywiście w ten „milusi” sposób). Zdecydowanie wolę polskie podejście, że jak już ktoś się o coś pyta, to rzeczywiście jest zainteresowany odpowiedzią, a nie przerzucaniem się nic nie wnoszącymi frazesami.
Inną sprawą był dla mnie small talk w sklepach: musiałam nauczyć się szybko pytać/odpowiadać między żonglowaniem zakupami, torbami, płaceniem i turlajacymi się po podłodze pomidorami 😉
Trochę długi mi ten komentarz wyszedł, ale to chyba z tej ulgi,że nie jestem jedyną osobą, która nie zachwyca się instytucją small talk…
A mi small talk absolutnie nie przeszkadza(ł) ! Zwłaszcza pracując z ludźmi, z którymi nie masz wiele tematów wspólnych (czas przeszły dokonany w domyśle), a praca wieje nudą i czasem gadać serio trzeba! lepiej wtedy popieprzyć o weekendowych planach czy o pogodzie niż bezmyślnie gapić się przez okno….,nie każda czynność wszakże skłania do głębokich jak rów Mariańskich przemyśleń 😉 tak więc można sobie pobzdurzyć. 😉
A myślałam, że to tylko ze mną jest coś nie tak. Też nie znoszę tych wszystkich „you’re alright”, ale przez parę lat nauczyłam się ignorowac i odpowiadac nic nie znaczącym alright / not too bad thanks etc. To chyba wszystko kwestia przyzwyczajenia, wyrobienia nawyków, nie przywiązywania do tego wagi. Taki trochę odruch Pavlova na „you’re alright”, nawet w drodze do WC.
Ja mam o tyle szczęście, że pracuję w IT i tu większośc jest w mniejszym lub większym stopniu nieprzystosowana, więc raczej nie ma dziwnych spojrzeń, jak na pytanie o plan na weekend odpowiesz, że masz zamiar leżec na podlodze, bo masz zajebisty dywan (true story).
PS. „wyborne chwile spędziłam wiążąc kokardy na papierze toaletowym” mnie rozbiło 🙂
Jest taki fanpage „Mili ludzie to zaraza”. I to prawda. Na tym pięknym świecie jest sporo wkurzających rzeczy, ale powierzchowne, miłe rozmowy o miłym niczym utrzymują się w pierwszej dziesiątce.
Jako introwertyk wkurzam się na to strasznie. Potworna strata czasu, a może ja się właśnie skupiam w samotności i nie mam ochoty na spowiedź z weekendu? Argh.
Wymyślanie planów na weekend przeżyję, bardziej boli mnie, że kultura wymaga co by zapytać „A Ty?”
I zapamiętać kufa te wszystkie odpowiedzi, żeby PO weekendzie nie wyjść na gbura, bo przecież oni pamiętają, A TY ??? eh
Kiedys 'small talk’ mnie wkurzal, z reszta przez wieki mialam prace, w ktorej nie musialam sie bawic w small talk, bo nie bylo trzeba – praca nie byla wymagajaca, ludzie za to fantastyczni i z podobnymi zainteresowaniami, wiec mozna bylo gadac na tematy nas interesujace – na okraglo.
Po zmianie pracy na bardziej biurwowa, nagle okazalo sie, ze ten caly 'small talk’ jest niezbedny do nawiazywania kontaktow z ludzmi (jestem jedynym obcokrajawcem w biurze, z zainteresowanimi baaardzo odleglymi od wspolpracownikow). I musze przyznac, ze po 6 miesiacach jestem zafascynowana lekkoscia konwersacji i umiejetnoscia kierowania jej na rozmaite tory – zeby rozmowcy bylo przyjemnie i zeby rozmawiajacy wydawal sie naprawde zainteresowany.
Jako, ze ja mam wiecznie zwiazany 'small talkowo’ jezyk, wychodze na mocno nieprzystosowana, nieco gburowata i nudna osobe, ktora tak naprawde nie jestem! Troche mi z tego powodu smutno.
Aska
NIENAWIDZĘ rozmów o niczym, byle tylko uniknąć ciszy. A co do uciążliwych pytań – miałam okazuję mieszkać w USA na czas liceum i moja host mama uwielbiała pytanie „how are you”, tak samo jak reszta społeczności Amerykańskiej. Momentami miałam ochotę walnąć głową w ścianę, kiedy np. hosmama zadawała mi to pytanie kilka razy w ciągu godziny. Poszłam na górę do siebie, zeszłam na dół – pytanie – poszłam do łazienki, wróciłam – pytanie – , poszłam do ogródka, wróciłam, i co, PYTANIE, 'jak się masz?” no kurcze, duzo sie nie zmieniło przecież. eh. ;D
jak ze wszystkim- co za dużo to nie zdrowo 😉
Jesteś jedną z niewielu blogerek, które przyciągają mnie tym co napisały, a nie zdjęciami (choć też są dobre 🙂 ) x
http://vintagelilabelle.blogspot.com/
O ja też nie cierpię small talk! Szczególnie, że za każdym razem gdy słyszę pytanie „everything’s alright?” w mojej głowie pojawia się myśl „dlaczego miałoby nie być? wyglądam jakoś nie tak czy co?” i mimo już ponad dwóch lat jest mi ciężko się przyzwyczaić i często sama zapominam o tym, a później wydaje mi się, że jestem taka niekulturalna.
Też czasami mam z tym problem. Zwykle jestem przyjacielsko nastawiona do ludzi (ach, ten mit przyjaznego Etnologa ! <3), ale wiadomo- nikt nie jest idealny. Czasami po prostu nie chcę mi się gadać z ludźmi, bo zwyczajnie nie czuję takiej potrzeby. A potem dostaję burę, że na przyjęciu wypada rozmawiać. Jak żyć, Riennahero ? 🙂
Czasami też spotykam taką babeczkę na osiedlu (dość sympatyczna), która potrafi przez 15 minut mówić o tym, że pies musi iść do lekarza.