Znasz ten cytat z Sapkowskiego o gruszce?
O miłości wiemy niewiele. Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbuj zdefiniować kształt gruszki.
Jeśli miłość jest jak gruszka, to przyjaźń wydaje mi się być rozdeptaną gruszką rozmazaną po chodniku. Wiesz, że jest słodka, ale co z tym fantem zrobić?
W miłości wiadomo mniej więcej jak się zachowywać. Czułość, wierność, uczciwość, a reszta już jakoś sama pójdzie. A jeśli nie idzie, to nie idzie. Prosta sprawa. Czas znaleźć inną miłość. Jeśli spędzamy ze sobą regularnie dużo romantycznego, intymnego czasu i chodzimy do łóżka, mamy przecież pełne prawo myśleć, że to miłość. Nawet jeśli druga strona nie czuje tego samego, nie ma z czego się tutaj specjalnie śmiać. Formalne warunki są spełnione. Jakie są formalne warunki przyjaźni? Jak o nią dbać? Jak często musimy rozmawiać, żeby to było to? Jaki poziom intymności o niej świadczy? Czy jeśli powiem o Tobie, że jesteś moją przyjaciółką czy przyjacielem to uznasz to za komplement czy raczej żałość? Osobiście uważam za straszniejsze i bardziej bolesne usłyszeć “no co ty głupia, myślałaś, że jesteśmy przyjaciółmi?!” niż “no co ty głupia, myślałaś, że cię kocham?”. Wyznanie miłości jest mniej wstydliwe. Po wszystkim zawsze można być przynajmniej nieszczęśliwie zakochanym. Jakże to dramatyczne! Bycie nieszczęśliwie zaprzyjaźnionym to chyba samo dno żałości i poniżenia.
W tym względzie angielskie słowo “friends” jest o wiele bezpieczniejsze, bo może oznaczać zarówno kogoś z kim idziesz czasem na piwo jak i kogoś za kogo oddasz bez żalu życie. Przyjaciel to jednak wyższy poziom wtajemniczenia. To ktoś o wiele potężniejszy.
Intymność totalna, będąca wynikiem spędzania z kimś życia i kontaktów cielesnych, sprawia, że jesteśmy w stanie dać z siebie drugiej osobie o wiele więcej. Zrozumieć ją lepiej, a przynajmniej mieć ochotę się starać. Ta sama intymność pozwala powiedzieć rzeczy, które nie należą do najprzyjemniejszych, ale wynikają z troski. Koniec końców mamy przecież wspólny cel, żyć razem długo i szczęśliwie. Prawdziwa przyjaźń wydaje mi się polegać na mniej więcej tym samym, ale z jakiegoś powodu bardzo ciężko jest cierpliwie i nieustannie poświęcać komuś uwagę i mówić mu szczerze wszystko to co powinien usłyszeć. Czasem ciężko jest słuchać tego, co powinno się usłyszeć.
W przyjaźni napotykam często na pewną barierę. Czasem u siebie. Najczęściej nie. Staram się dawać od siebie w przyjaźni tyle, ile sama chciałabym otrzymywać. Ale bywa, że z różnych względów wstydzę się i tego nie robię. Na przykład jeśli zawsze jestem tą osobą, która pierwsza odzywa się na facebooku.
Naczytałam się o Jaskrze i Geralcie i hobbitach, naoglądałam się Seksu w Wielkim Mieście i mam wrażenie, że to normalne chcieć mieć kogoś, do kogo możesz zadzwonić o trzeciej w nocy z aresztu. Kogoś, z kim możesz ukryć zwłoki. Nie wypada ukrywać zwłok z mamą. Osobiście jestem też przeciwna ukrywaniu zwłok ze swoją miłością. To trochę psuje romantyczny nastrój.
Być może po prostu fantazjuję i za dużo wymagam. Przecież nie byłam nigdy w areszcie, a i zwłoki są mi dość obce. Być może wystarczy mieć kogoś, z kim dobrze pije się piwo i chodzi na zakupy?
33 thoughts on “Przyjaźń jest trudniejsza niż miłość”
Jaki piękny tekst!
A jednak jaki smutny jednocześnie…
też się czasem zastanawiam kiedy moża powiedzieć, że to już przyjaźń a kiedy jeszcze nie.
Czy czestotliwość spotkań ma na tp wpływ czy bardziej jakość? Czy bycie na każde zawołanie i pisanie jakie pierwszej czy zjawianie się wtedy gdy wiesz, że trzeba pomóc lub po prostu wesprzeć.
Czy pytanie „wszystko ok” czy milczenie podając komuś kawę bo wiesz, że potrzebuje.
Z czasem zaczynam hołdować przekonaniu, że nikt nigdy nie będzie nam siedział w głowie i nie domyśli się czego od niego oczekujemy. Więc lepiej jest robić to co ja myślę, że mieści się w kategorii przyjaźni i pozwolić na to samo drugiej stronie. nawet jeśli rozmija się to z oczekianiami. Koniec końców liczą się chęci i to, że mimo, że co jakiś czas ta osoba o 3 nie odbierze telefonu i wielokrotnie czesciej to ja zaczynam rozmowę to mam to uczucie, że jakby coś – to ona odbierze ten twlefon kiedy bedę musiała ukryć zwołki. Po prostu wtedy ona tez nie będzie spała, bo będzie „czuła”.
Nie wiem jak. Po prostu jakoś tak to działa.
Też mam problem z przyjaźnią, mam kilka osób, które mogłabym nazwać swoimi przyjaciółmi, ale nie jestem pewna, czy na pewno? Np. taka osoba, którą znam wiele lat, ale z którą widuję się bardzo rzadko i w sumie nie mam potrzeby spotykania częściej i w sumie to nie mamy tak naprawdę wiele wspólnego. Ale gdy już się widzimy rozmawiamy o wszystkim i mówię jej więcej o sobie niż komukolwiek. A inna – z tą z kolei rozmawiam nieustannie, wysyłamy sobie obrazki kotków i śmiesznych rzeczy zasłyszanych w autobusie, fangirlujemy te same seriale, dość często się widujemy i czuję, że przy niej w 100% mogę zachowywać się jak ja. A jednak nie zadzwonię do niej o 3 w nocy, nie opowiem o złamanym sercu, bo.. jakoś nie. Obie nazywam swoimi przyjaciółkami, choć w każdym wypadku jest to przyjaźń kompletnie inna. Nie wiem, może są po prostu bardzo rożne rodzaje przyjaźni?
Możliwe. Jeśli obie osoby Ci odpowiadają na różne potrzeby to jest ok.
Z przyjaźnią jest trochę, jak z miłością. Po prostu się wie, że to ta/ten. Niemniej jednak, będąc raczej introwertyczką, bardzo ostrożnie lokuję/informuję o swoich uczuciach, dlatego też z określeniem 'przyjaciółka’, bardzo długo miałam problem. Ostatecznie zostałam z jedną całkowicie zaufaną osobą, której mogę powiedzieć o wszystkim, a i pozbyć się razem ewentualnych zwłok ;]
W miłości wiem to od razu, w przyjaźni zawsze się nacinam.
W wieku jeszcze nawet nie nastoletnim, nauczyłam się, że przyjaźń może być jednostronna i jak wyglądać nie powinna. Choć z drugiej strony, z przyjaźnią trochę jak ze związkiem – każdy oczekuje czegoś innego i każda wygląda inaczej. Dla mnie przyjaźń jest wtedy, gdy pomimo upływu lat, dróg które poszły trochę inaczej, nadal utrzymujemy ze sobą kontakt, nadal jesteśmy w stanie stanąć na głowie i rzucić wszystko, bo druga osoba potrzebuje pomocy. I nie definiuję jej przez częstość spotkań. Wiem, że możemy nie widzieć się przez pół roku, zajęte własnym życiem, ale w naszej relacji nie zmienia to niczego, nie oddalamy się od siebie, po prostu rozumiemy, że to już nie te czasy, gdy widziałyśmy się codziennie po kilkanaście godzin.
Przy czym przyjaciółkami bez namysłu nazywam dwie osoby. Pozostali, to bliżsi, lub dalsi znajomi.
Wydaje mi się, że przyjaźń z czysto lingiwstyczno – życiowej strony to taki duży worek, do którego wkłada się to, czy owa przyjaźń jest. I tu jest ta bariera, bo dla każdego wymiar przyjaźni, oczekiwania i potrzeby z niej płynące, mogą być drastycznie różne w zależności od człowieka. Niby w miłości, w związkach też oczekujemy różnych rzeczy, ale przyjaźń to taka trochę inna czasoprzestrzeń. Inny wymiar relacji i zaangażowania. Dlatego niejednokrotnie zdefiniowanie jej bywa trudne nawet przed samym sobą, w zaciszu swoich neuronów
Piękny tekst i poważny temat do zastanowienia się. Ostatnio czuję potrzebę „przerobienia” w głowie mojego podejścia do przyjaźni. Może to właśnie będzie impuls.
Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu bałam się nazywać bliskich mi ludzi przyjaciółmi, bo wysokie wymagania, bo miałam złe doświadczenia. Koniec końców odrzuciłam przyjaźń proponowaną mi od osoby, która była dla mnie ważna, a do dzisiaj wspominana jest przeze mnie z szczerą radością i cóż, nutą żalu. Nauczyłam się wtedy, żeby nie odrzucać ludzi, nie wahać się zaufać.
Masz rację, dziwna sprawa z tą przyjaźnią. Sama mam kilka osób z którymi spędzam naprawdę dużo czasu. Chodzimy razem na piwo, do kina, na zakupy. Z niektórymi z nich wręcz mieszkałam w jednym pokoju (i to nie przez tydzień, ale przez wiele miesięcy/lat).
A jednak kiedy myślę o przyjaźni to przychodzi mi na myśl jedna osoba. Taka, która potrafi się do mnie nie odzywać przez trzy miesiące, po czym na sms z pytaniem „co u ciebie?” odpowiada „dobrze.” To też osoba która na połowę moich zainteresowań przewraca oczami. W sumie to całkiem fair, bo ja zwykle zasypiam na filmach które chce ze mną obejrzeć. Z drugiej strony – możemy się spotkać po tych trzech miesiącach (w trakcie których mogło się wydarzyć WSZYSTKO), siąść przy kawie i rozpocząć rozmowę jakbyśmy ją przerwały 5 minut temu. Albo zadzwonić do siebie bez powodu i rozmawiać aż którejś padnie telefon. Ale przede wszystkim – niezalęznie od tego jaką głupotę w życiu któraś z nas popełni, druga to zaakceptuje bez obiekcji (oczywiście najpierw ochrzani, ale potem i tak zaakceptuje).
I tak trwa to już od lat. Nasze drogi życiowe zupełnie się rozbiegają, teoretycznie nie powinnyśmy mieć tematów do rozmów. A jednak tematy zawsze są, wspólna kawa zawsze smakuje tak samo świetnie i zawsze obie mamy pewność że stoimy za sobą murem. To świetne i paradoksalne jednocześnie.
O, ten tekst jest taki prawdziwy. Zawsze miałam po kilka dobrych koleżanek, takich „friends” właśnie, ale z nazwaniem kogokolwiek przyjacielem miałam już problem. Czasem dlatego, że czułam, że mimo wszystko nie mogę z daną osobą porozmawiać na WSZYSTKIE tematy albo dlatego, że nie znamy się wystarczająco długo.
Długość znajomości to swoją drogą ciekawa rzecz- o ile partnera zyskujesz właściwie z dnia na dzień, i nawet, jeśli po kilku tygodniach para się rozstanie, to nikt nie będzie kwestionował tego, że jednak parą byli. A w przypadku przyjaciela jest to bardziej skomplikowane, bo przecież żeby się z kimś naprawdę przyjaźnić, to trzeba spędzić ze sobą parę miesięcy/lat i mieć te kilka wspólnych przeżyć.
Poza tym zdarzają się przecież relacje, w których jedna osoba nazywa drugą przyjacielem- ale bez wzajemności. I nie wynika to nawet z jakiegoś nielubienia, tylko z innych kryteriów albo wspomnianych przez ciebie barier.
Chociaż ja akurat nie powinnam narzekać- mam jedną prawdziwą przyjaciółkę od piaskownicy i nawet to, że widzimy się raz na parę miesięcy jakoś szczególnie nie przeszkadza, i parę koleżanek, które mam nadzieję kiedyś nazwać przyjaciółkami. I to jest całkiem dobry układ.
Ale generalnie powinnam chyba uaktualnić trochę pojęcie przyjaźni.
„Staram się dawać od siebie w przyjaźni tyle, ile sama chciałabym otrzymywać. Ale bywa, że z różnych względów wstydzę się i tego nie robię. Na przykład jeśli zawsze jestem tą osobą, która pierwsza odzywa się na facebooku” – O, borze najzieleńszy, to o mnie. 🙂 I niech się jeszcze trafi, że są dwie osoby co tak mają… Albo, że ta druga osoba uważa, że przyjaźń jest i nie widzi w ogóle żadnego problemu w tym, że byś napisała, ale Ci głupio znowu pierwszej. Wydawałoby się, że bycie takim nieogarem w relacjach międzyludzkich z wiekiem mija samoistnie, ale niestety tak samo z siebie to nie. Co do tego, co nieszczęśliwe jest bardziej żałosne, to chyba by wygrało zakochanie się w kimś, z kim chcesz się przyjaźnić.
Tylko co do ukrywania zwłok razem z mamą, Riennahero, po obejrzeniu filmu „Rewers” można polemizować. Zwłaszcza, kiedy mama wie, jak najlepiej ukryć zwłoki. 😉
Moja mama na pewno wie najlepiej jak pokroić i schować, ale jednak trochę wstyd.
Z drugiej strony, raczej nikomu nie doniesie choćby nie wiem co, a jak się przyjaciel/przyjaciółka poważnie obrazi albo miłość ulotni, no to klops. 😉
Polecam mieć kogoś do ukrywania zwłok, to świetna sprawa. Ale sama nie wiem jak to się dzieje, że ktoś taki się pojawia… W moim przypadku wspólnikiem zbrodni, stała się osoba, której w podstawówce chciałam wbić nóż w plecy, bo się nade mną znęcała wykręcając mi ręce, tłumacząc „lubię jak krzyczysz”- sado-maso wersja Kids 🙂 A tak przy okazji, trafiłam tu od Andrzeja i to kolejny blog, który urzekł mnie z Jego listy. Miło mi i do poczytania 🙂
Witam! Rozgość się 🙂
Witaj! Trafiłam tu dzisiaj przypadkiem, ale rozgoszczę się na pewno na dłużej 🙂
U mnie z przyjaźniami było tak, że zawsze ktoś był. Do tej pory utrzymuję kontakt z tymi dwiema dziewczynami, z którymi się przyjaźniłam w podstawówce, gimnazjum i liceum :). I za kazdym razem kiedy się spotykamy, mam wrażenie że widziałyśmy się dopiero co, a nie pół roku temu i rozmawiamy totalnie o wszystkim 🙂
A cztery lata temu na studiach poznałam przyjaciółkę, z którą od ponad trzech lat mieszkam i to jest taka najbardziej bliska przyjaźń ever. Rozmawiamy absolutnie o wszystkim, i to jest taka dziewczyna, z którą nie raz rozmawiałyśmy o ukrywaniu ewentualnych zwłok 😀
Btw prawie jednocześnie poznałyśmy swoich facetów, więc nie było problemu – przyjaciółka, czy facet :P. A wiedziałysmy, że jeśli jedna z nas się zakocha, to tej drugiej mimo wszystko będzie ciężko. I wyszło jak wyszło 😀
Ja się sparzyłam całkiem niedawno i jestem na etapie, że zwłoki to jednak z mamą będę ukrywać, albo z mężem.
Ja mam całkowicie odwrotne doświadczenia. Przyjaźń daje mi bardzo dużo swobody i możliwości szczerego wyrażenia siebie, doskonale układa się troszkę jakby poza moim udziałem. Miłość wiąże się dla mnie z podskórnym lękiem o jej utratę, a nieszczęśliwa miłość to najbardziej upokarzająca rzecz, jaka mnie spotkała w życiu.
„Bycie nieszczęśliwie zaprzyjaźnionym to chyba samo dno żałości i poniżenia.”
Prawda absolutna. W dodatku nie istnieje coś takiego jak „były przyjaciel”, szczególnie przez wzgląd na miejsce ukrycia zwłok. Nie wiadomo więc jak o tej osobie mówić, a co dopiero znaleźć „następnego przyjaciela”…
W związku z powyższym rodzi się pytanie o prawidłowość oceny sytuacji wcześniejszej i aktualnej. Pytanie też, czy po latach nadal jesteśmy tymi samymi ludźmi, i czy to ma jakieś znaczenie? I jeszcze to niezręczne uczucie, bo… przyjaźń to jednak trochę miłość i jakoś nie spieszno jej do umierania.
Ciekawe, że wciąż wracasz do tego tematu – pamiętam Twój wpis o damskiej przyjaźni sprzed 2 lat, jakoś długo potem kołatał mi się po głowie, bo akurat byłam na podobnym etapie, właściwie ciągle jestem. Wydaje mi się, że z przyjaźnią jest trochę tak jak z miłością, trzeba mieć trochę szczęścia i wspólną chemię, żeby to zagrało, bo przecież niby nie jest aż tak trudno trafić na osobę, która ma podobne poglądy, poczucie humoru itp, a jednak i tak nic poza koleżeństwem z tego nie wychodzi. Mnie w ludziach bardzo przeszkadza brak bezpośredniości, jestem prostym organizmem i lubię jasne komunikaty, sama staram się takie wysyłać jeśli mi coś nie odpowiada, ale i tak, prędzej czy później, okazuje się to problemem. Drażni mnie też rywalizacja, przyjaźń to nie jest konkurs na to, komu się lepiej w życiu powodzi, a widzę, że zawsze ten element się prędzej czy później musi pojawić, a nie mam takiej potrzeby i bardzo tego nie lubię. Mam kolegów, koleżanki, jakieś dawne „przyjaciółki”, ale nie bardzo mam z kim iść na zakupy, a mąż nie wszystko zniesie ;). Być może po prostu jednym w życiu jest dana miłość, a drugim przyjaźń i za dużo wymagam 😉
PS. Widziałam Cię ostatnio na żywo, masz mnóstwo uroku. Serio. I bez podtekstów 😉
Ha, mam sporo osób do zakupów (które i tak wolę robić sama), gorzej z wyznaniami na temat patrzenia w Otchłań.
PS Dziękuję, miło mi 😉
Czasem się zastanawiam, czy bliskich mi ludzi mógłbym nazwać przyjaciółmi, znajomymi, czy po prostu obcymi ludźmi. Niby się przed Tobą otwierają, wydaje Ci się, że tyle o nich wiesz, że w tłumie tysiąca ludzi wyglądających jak ta osoba, potrafisz od razu ją odnaleźć, tłumacząc „bo wiem jakbyś się zachował”. Tak naprawdę jednak oni o Tobie mało wiedzą. Mówią Ci o swoich problemach, szczególnie o tych małych, które się pojmuje z blokadą w mózgu, która otwiera się dopiero jak zrozumiesz, dlaczego to tak kogoś musi trapić. Z kolei mnie się wydaje też samemu, że moje małe problemy to większe problemy. Gdy mówię o tych problemach przyjacielowi, najczęściej kończy się nie zrozumieniem go, bo to taka mała pierdołka, że ciężko ją przeanalizować. Oczywiście nie mówią tego wprost, ale po mimice twarzy i po głosie widzę to na wylot. Więc zamykam swoje drzwi, klucz chowam, a o sobie próbuję milczeć. Tak też rozmowy tyczą się wszystkiego, lecz nie mnie. No i to już tak zostaje. Z drugiej strony – co jak podobne przemyślenia ma ta druga osoba?
Bo w miłości każdy wie o sobie wszystko, w przyjaźni to co trzeba skryć, zostanie starannie uchowane przed sobą.
Nikt nie złamał mi serca tak jak osoba którą nazywałam swoją przyjaciółką. Od tamtej pory nie wierzę, że jeszcze odważę się kiedykolwiek tak do kogoś zbliżyć, wszystkie znajomości wydają mi się miałkie i czuję się żałośnie z myślą, że tęsknię za kimś po takim czasie. Uczucie, którego nie mogę się pozbyć od roku, że mogłam zrobić więcej, że mogłam być lepsza, zrobić coś inaczej, że źle zrozumiałam i wściekłość, że de facto poczułam się zdradzona i może nigdy nie byłam dla tej osoby tym kim myślałam. Ostatnie jest najgorsze, samo dno żałości.
Oj, jak bardzo mogę się pod tym podpisać. U mnie już nie dokładnie rok, bo 14 miesiąc leci
Żyję sobie z takimi przemyśleniami już bardzo długo i boję się, że nigdy nie znajdę odpowiedzi, albo zawsze będę przeżywać zawody. Ale tekst piękny, ale jednocześnie nostalgicznie smutny..
Przyjaźń nie powinna być jednostronna, ale jak przerwać coś takiego, skoro ta osoba jest dla ciebie tak ważna i chcesz o nią dbać? A ona nie czuje się wobec ciebie tak jak ty wobec niej, nie jesteś dla niej ważna.
Wg mnie przyjaźń od miłości różni się tym, że MUSI być wzajemna. Nieodwzajemniona przyjaźń nie ma sensu. Powinna też być także jak najbardziej symetryczna, ale to różnie wychodzi i nie zawsze przeszkadza.
Ja się z mężczyznami najpierw zaprzyjaźniam, a potem czasem wychodzi z tego związek. Partner to człowiek, z którym będę spędzać najwięcej czasu, więc jeśli on nie może być moim przyjacielem, to nie wiem, jak to ma działać. Tymczasem działa tak, że związki mijają, a przyjaciół mam wciąż 🙂
Chciałabym też mieć przyjaciółkę. Miałam jedną szczególną, kiedyś. Zginęła tragicznie i potem z nikim już mnie nic podobnego nie połączyło. Chciałam, ale widocznie nie trafiłam już potem na osobę, dla której byłabym równie ważna jak ona dla mnie.
Mam za to wielu przyjaciół/ek innego rodzaju, nie pokrewne dusze, lecz takich bardzo dobrych znajomych, z którymi z konieczności nie widuję sie często, ale mam pewność, że dobrze sobie życzymy i możemy na siebie liczyć. To cenne.
Po przeczytaniu tego tekstu nasuwa mi się niezłośliwy kompletnie, choć trochę zazdrosny komentarz: zawsze miałaś miłości, ale rzadko przyjaźń, prawda?
Niezupełnie. Od gimnazjum miałam zawsze dużo bliskich osób, może mam bardzo wyśrubowane oczekiwania wobec Przyjaźni?
Żadna niespełniona miłość nie bolała tak, jak serce złamane przez przyjaciółkę. Nie taką, co to ją znasz od 5 minut i świetnie wam się gada podczas przymierzania kolejnych sukienek. Tylko przez taką, która była od dziecka, znała od podszewki, rozumiała bez słów i była, gdy nie było nikogo innego. Nie umiem już w taką przyjaźń.