Adam Smith twierdził, że sława jest najbardziej uzależniającą przyjemnością. Jeśli raz się jej zazna nic nigdy nie smakuje tak słodko jak ona. Przez długi czas myślałam, że się z nim zgadzam, zażywszy mikroskopijnej ilości sławy jaką jest bywanie rozpoznanym przez Czytelnika na ulicy. Lecz jednak nie. Najbardziej uzależniającą przyjemnością jest zainteresowanie, troska i życzliwość od osób, które szanuję i na których mi zależy. Kraków jest ich pełen.
Zaczynałam rok od stanu przyjaciółek zero, i w cztery miesiące doszłam do stanu, w którym trzy osoby zwerbalizowały nasz status związku. Jedna na Serialconie przed kamerą, więc jest poważnie. Wszystkie moje przyjaciółki mają na imię Kasia. W ogóle jakieś 70% moich ulubionych osób ma na imię Kasia. Obecnie czuję olbrzymi strach, bo każdą z Kaś bardzo lubię i podziwiam. Tak długo jak byłyśmy koleżankami czułam się bezpiecznie, teraz jesteśmy czymś więcej i boję się, że ode mnie pójdą. Bo przecież ja nie umiem się przyjaźnić z kobietami.
Serialcon był jak czas spędzony z rodziną. Absolutnie każdy, bez wyjątków, był miły, życzliwy i przyjazny. Rozumiał moje obsesje i uznawał oglądanie fanartów na tumblrze za wartościowy sposób spędzania czasu. Przejawiał wręcz te same obsesje i rzucał złotymi myślami w stylu “muzea pełne są fanartów do Biblii, Raj Utracony to fanfik”.
Przyznam, że kocham klimaty fanowsko-blogowe, bo to trochę jest tak, że wszyscy się znają przynajmniej z bloga, facebooka czy twittera, a jak się nie znają, to mają wspólnych znajomych. I już się znają. Uwielbiam znajdować się wśród tłumu osób bardziej utalentowanych i pracowitych ode mnie, niezwykle mnie to motywuje do życia. Słuchasz tych osób i obserwujesz ich pasje, nawet jeśli zupełnie Cię nie interesują. I nagle orientujesz się, że robisz mnóstwo notatek na ten przecież niezbyt interesujący temat i już od kilkudziesięciu minut nie przeglądasz instagramu na telefonie. A przeglądam go zawsze i wszędzie. Teraz dzięki prelekcji Myszy mam do obejrzenia całą listę seriali o zombie, choć nie cierpię motywu zombie. Ale ona tak o nich opowiada…Przy prelekcjach, które mnie interesują siedzę jak na szpilkach i co chwila chcę się dzielić własnymi przemyśleniami. Muszę uciszać własny mózg, żeby nie przeszkadzał mi słuchać. Osoby, które prowokują mnie do robienia notatek i uciszania podekscytowanego mózgu to bezcenny typ osób. Wśród takich osób jestem w stanie wytrzymać picie do pierwszej w nocy. Co tam, wytrzymać. Ja nie chcę wychodzić!
Drugim najlepszym uczuciem jest wejście do sali, na której ma się odbywać panel również ze mną przy mikrofonie, a ta sala jest pełna. Dwa razy. Ja wiem, że nie jest pełna bo ja tam jestem, ale to, że jest pełna pomimo mnie – bezcenne. I publika, uważajcie, śmieje się z moich żartów! Nie ze wszystkich, niektórych, ale powiedzmy sobie szczerze, że każdy ma jakąś tolerancję na głupie teksty i ciągłe powracanie do tematu łydek i pończoszek. Za każde (nawet udawane) parsknięcie jestem dozgonnie wdzięczna i obiecuję, że nie będę się zajmować stand upem.
„Zrobię zdjęcie, pokażę mamie, że przyszli”
| zdjęcia: Ewelina Drewniany |
Trzecie najlepsze uczucie to brak pustki w głowie, kiedy na tym panelu siedzę. Kto wie, może kiedyś nie będę miała pustki w głowie prowadząc prelekcję. Zwłaszcza jeśli nie miałam jej nawet przed kamerą udzielając wywiadu Poważnej Osobie.
Udzielanie wywiadu do telewizji stresuje mnie mniej więcej tak jak lot samolotem. Przed lotem boję się niesamowicie i nie mogę spać, start boli, ale po wystartowaniu radzę sobie nawet przyzwoicie i chwilami bywa miło. Im więcej pokładowego wina tym milej.
Czwarte najlepsze uczucie to opowiadanie kolejnej osobie fabuły swojej powieści i brak grymasu na jej twarzy. Mam wśród znajomych bardzo dobrych aktorów. Polecam głęboko kreacje aktorskie Zwierza Popkulturalnego, Halo Ziemia i Stayfly. O Lemonie już nawet nie wspomnę.
Piąte najlepsze uczucie to słowa same pchające się pod palce, same wystukujące się na klawiaturze. Strumień świadomości, który płynie i płynie. Choć czasem to właśnie najlepsze uczucie.
Gdybym przeprowadziła się do Polski być może nawet by coś było z mojego bloga. Być może nawet mogłabym robić karierę zawodową w czymś, co mnie naprawdę interesuje. Co stoi mi zatem na przeszkodzie? Uzależnienie. I ostatnie dziesięć lat życia. Bo gdy stoję na lotnisku czekając na kontrolę paszportu i widzę nad sobą napis “UK Border Control” to czuję, że wróciłam do domu.
PS Usłyszałam od kilku obcych osób, że jestem piękna albo że jestem ładniejsza niż na zdjęciach. Mogę mieć tylko nadzieję, że jestem ładniejsza niż na zdjęciach…Albo przynajmniej ładniejsza niż na tym zdjęciu 😉
15 thoughts on “O Serialconie trochę osobiście”
Słuchałam Waszej dyskusji o miłości do aktorów serialowych (Serialove Love) z jednej z puf które umieszczono pod ścianą. Skutek był taki że Myszy w ogóle nie widziałam, a Ciebie „częściowo”, w zależności od tego jak bardzo się wychyliłam.
I teraz będzie najdziwniejsze wyznanie w historii moich pobytów na konwentach (z góry przepraszam, to skutek tej ogarniczonej perspektywy): Riennahera, masz absolutnie fantastyczne dłonie. Jak jakiś pianista. Albo chirurg. Albo Tom Hiddleston. Serio.
A teraz oddalę się od komputera i przemyślę to co właśnie napisałam. Zastanowię się nad sobą i tak dalej.
O RETY, milo 😀
niby nie do mnie ten komentarz, ale absolutnie zrobił mi dzień 😀
a na Serialcon też w przyszłym roku chcę! <3 tylko nie wiem czy oglądam wystarczającą ilość seriali 😉
Spiesząc się na autobus, minęłam Ciebie i Zwierza na Szewskiej (dlatego się nie przywitałam – autobusiki słabo tego dnia jeździły) i zdecydowanie wyglądasz ładniej niż na zdjęciach! Na zdjęciach nie wyglądasz źle, ale na żywo jesteś prawdziwym elfem! 🙂 I ten boski płaszcz, który może nosić tylko ktoś tak elficko długi! 😀
PS Mój mężczyzna mówi do mnie: „Widziałem Zwierza, była z tą rudą.” Chcę odpowiedzieć „Aaa, tak była z…” Przerywa i kończy „Z Szafą Sztywniary!”krzyczy dumnie :3 Prawie mu wyszło 😀
Widziałam tylko jeden panel z Tobą (Serialove Love) i uważam, że był świetny. Że jesteś ładniejsza niż na zdjęciach się zgadzam (choć nadal zastanawiam się, jak to możliwe w ogóle no bo już na zdjęciach jesteś piękna) – ale przede wszystkim masz fantastyczny głos, zaskoczyło mnie bardzo jak brzmisz.
Atmosfera Serialconu nie do podrobienia, strasznie żałowałam, że przewidziałam sobie w grafiku tylko uczestnictwo w sobotę.
Kolejna data w kalendarzu obok Blog Forum, na widok ktorej bede od teraz dostawac ciarek na plecach z ekscytacji.
Ciesze sie, ze Ci sie podobal panel.
A ja się tak strasznie cieszę, że wreszcie poznałyśmy się na żywo i mogę sobie wreszcie przypisać właściwy głos i osobowość do wszystkich Twoich notek. I że w realu wcale nie jesteś taka wyniosła i niedościgniona, jak to sobie ubzdurałam w głowie, patrząc na Twoje przepiękne zdjęcia – jesteś cudownie zjadliwa, przemiła i sympatyczna. Bo to, że śliczna, jak elf z obrazka, to się rozumie samo przez się.
Dzięki za cudowny weekend (świadomość, że nie tylko ja widziałam ten fatalny film z podwójnym Lee niezmiernie mnie pociesza), fantastyczną dyskusję podczas panelu oraz bycie wzorem rudości <3
PS. Muszę się siłą powstrzymywać od wypierania wszystkich miłych rzeczy, które napisałaś na temat mojej prelekcji *płoni się niczym piwonia* A gwoli dodatku: najmniej 'zombie' jest Les Revenants i to bym polecała na pierwszy ogień. A jak ci się nie spodoba… co złego, to nie ja 😉
Les Revenants widziałam pierwszy sezon, drugi mnie nudził i przestałam oglądać.
Ale przede wszystkim In The Flesh mnie ciekawi.
A prelekcja była boska.
I wyniosłością chowam niezręczność 😉
Tylko przy In the Flesh lojalnie uprzedzam, że są tylko 2 sezony i kończy się na cliffhangerze. Łamie serce, nie dostarcza odpowiedzi. Ale jest fantastyczny.
Jako Mysz która udaje lwa, żeby ukryć nieśmiałość, totalnie rozumiem wyniosłość jako swoistą tarczę 🙂
No bo po prostu wszystkie Kasie są fajne!
Pozdrawiam, Kasia 😀
Czuję się jak oszust matrymonialny, co umawia się z pannami o tym samym imieniu, żeby się nie pomylić!
Jeny, no oczywiscie ze w realu jestes ladniejsza niz na zdjeciach
Na pewno nie rano, ani w południe, ani po pracy, ani w ogóle rzadko 😉
Coś z tymi imionami jest, 75% moich szkolnych przyjaciółek miało na imię Asia 😀
Ależ z Twojego bloga 'coś jest’! Jest bardzo ważny dla wielu osób. Wiem, że miałaś raczej na myśli inne „coś”, ale tak tylko przypominam 😉