Są pewne rzeczy, które nie muszą być dobre, bo i tak wszyscy wydamy na nie pieniądze. Wiedźmin Sezon Burz wcale nie był dobry, ale kupiłam. Trzy Hobbity były niespecjalnie dobre, ale marzę, żeby Jackson zekranizował milion części Silmarilliona i w roli każdego elfa obsadził Lee Pace’a. Nie ma znaczenia, że po cudnym Skyfall dostajemy nudnego Bonda w Spectre. Jeśli mamy szczęście, po epizodach I-III nasze cierpienie wynagrodzi epizod VII. Ale czekalibyśmy na Rogue One nawet, gdyby wcześniej Kylo Ren okazał się strasznym leszczem. I tak dalej, i tak dalej. Chcemy poczuć motyle w brzuchu jeszcze jeden raz. A potem znów.
Oczywiście kiedy te rzeczy są dobre, serce rośnie. Kiedy nie są…no cóż. Następnym razem będzie lepiej. Sama staram się podchodzić do franczyz (bo to już przecież wielki biznes) bez specjalnych oczekiwań. Jeśli niczego się nie spodziewam, nie będzie mi przykro w przypadku porażki, a jakże miło będę zaskoczona w przypadku sukcesu. Z kontynuacją serii J.K.Rowling miałam tak samo. Tyle tylko, że po skończeniu lektury siedzę sobie i myślę i właściwie do końca nie wiem czy mi się podobało czy nie.
Z Harrym Potterem w ogóle jest trochę problem, bo to opowieść dla dzieci, które w międzyczasie dorosły. Kiedy zaczynałam (z wielkimi oporami) czytać serię, miałam kilkanaście lat, obecnie mam prawie trzydzieści. Rowling z każdą kolejną częścią była wobec swoich bohaterów coraz bardziej okrutna, w Insygniach Śmierci (które czytałam na drugim roku studiów) doprowadzając do niezłej rzezi. I wszyscy płakaliśmy, ale było to dobre. Musieliśmy dorosnąć. Autorka wysłała nas w świat, gotowych stawić czoła najgorszym Śmierciożercom.
W Przeklętym Dziecku znów wracamy do szkoły, chociaż trochę po łebkach. Rowling ewidentnie próbuje pogodzić wcześniejszą brutalność z potrzebą przyciągnięcia dzieci, których nie było pewnie na świecie, kiedy ja zaczytywałam się w jej książkach. Z mojego punktu widzenia jest to największa słabość dramatu, bo ja wcale nie chcę wracać do Hogwartu. Ten świat już znam, chciałabym zobaczyć co dzieje się poza jego murami. Ale nie oszukujmy się, nie wszyscy, którzy książkę kupią lub obejrzą przedstawienie na scenie będą zblazowanymi trzydziestolatkami. A dla zblazowanych trzydziestolatków wciąż jest krew na butach, trochę emocjonalnego dręczenia i spora dawka nieszczęścia. Chciałabym tego więcej, tak jak chciałabym rozwinięcia pewnych wątków, ale rozumiem, że to mimo wszystko historia dla całej rodziny.
Podobno część fanów serii ma zastrzeżenia, że całość sprawia wrażenie fanfiku. Nie do końca wiem jak się do tego odnieść. Czytamy też chyba różne fanfiki, bo te, na które ja trafiam nie nadawałyby się do publikacji i wystawieniu w oknach księgarni. Ani Dumbledore ani Harry nie całują się ze Snapem, więc nie widzę podobieństwa…Tak zupełnie poważnie, to fabuła jest, owszem, banalna. Jednowątkowa. Niespecjalnie ciekawa. Dość przewidywalna. Pamiętajmy jednak, że to nie jest nowa powieść, tylko dramat. Przy całej swojej wybitności, Shakespeare ożywa dopiero na scenie. Z tego, co czytam, recenzje Przeklętego Dziecka są bardzo pozytywne. Widziałam co prawda i takie twierdzące, że to zupełnie niepotrzebna historia i nic się nie stanie, jeśli nie kupimy książki i nie pójdziemy do teatru. Jasne. Nic by się też nie stało, gdyby nie nakręcono Hobbita. Poza tym, że moje życie byłoby uboższe o Lee Pace’a. Nic by się nie stało, gdyby nie było więcej Gwiezdnych Wojen. Czy filmów o superbohaterach. Niczego tak naprawdę nie potrzebujemy, ale chcemy i sprawia nam to przyjemność. Przeklęte Dziecko nie było wybitne, ale sprawiło mi jakąś przyjemność.
Na zakończenie mały smaczek. Jak wiadomo każdy stworzony przez człowieka utwór jest politycznym. Mniej lub bardziej świadomie i mniej lub bardziej otwarcie. J.K.Rowling znana jest z (czasem gorszących, zwłaszcza Szkotów…) zaangażowanych komentarzy. Przeklęte Dziecko zawiera przekaz cudownie prosty.
Harry
Yes. Albus, she’s a murderer, and we’re not.
Hermione
We have to be better than them.
Ron
Yeah, it’s annoying but it’s what we learnt.
To może nie jest Harry Potter, którego chcemy, ale to Harry Potter, którego potrzebujemy…
14 thoughts on “Harry Potter i Przeklęte Dziecko – warto czy nie warto?”
Ja zaczynałam czytać HP już na studiach (pierwszy tom był na zachętę za 19 zł), długo byłam fanką (pozdrawiam Twój net i mirriel), przeczytałam milion fanfików. Mam całą serię po polsku i po angielsku.
A po przeczytaniu darmowego kawałka „Cursed Child” z amazonu zerknęłam na recenzje i … nie kupiłam. Bo takie rzeczy jak Sezon burz czy McDusia psują mi przyjemne wspomnienia z wcześniejszych dzieł.
Mnie się podobało, chociaż to może wynikać z mojego uwielbienia dla dramatów. Mimo wszystko czytało się strasznie przyjemnie i fajnie było wrócić do krainy Pottera. I zgadzam się, nie było to wybitne, ale sprawiło przyjemność 🙂
W temacie fanfików szczerze polecić mogę „Harry’ego Pottera i Metody Racjonalności”. Cześć ma tłumaczenie na j. polski, reszta jest w angielskim oryginale.
(https://www.fanfiction.net/s/7693610/1/Harry-Potter-i-metody-racjonalno%C5%9Bci)
Tylko te części o fizyce po angielsku to dla mnie jednak za dużo xD
Na szczęście wywodów naukowych nie ma AŻ TAK dużo 😉
Mi przyjdzie poczekać zanim wezmę się do czytania 🙂
http://podolszanska-web.com/
Nie czuję się wielką fanką Pottera, jeżeli w ogóle fanką… Czytam od dziecka, pierwszą część czytała mi mama, gdy miałam 9 lat, potem w gimnazjum przeczytałam wszystko od początku do końca. Ale stanowczo już wyrosłam. Może ostatnią część przeczytam jeszcze raz, by zobaczyć czy mój dorosły umysł ją lepiej odbierze, ale nie wiem. Magia… wolę kosmos.
To ja się podzielę ulubionym fragmentem:
HARRY: You told me you don’t think I’m scared of anything, and that — I
mean, I’m scared of everything. I mean, I’m afraid of the dark, did you
know that?
ALBUS: Harry Potter is afraid of the dark?
HARRY: I don’t like small spaces and — I’ve never told anyone this, but I
don’t much like — (he hesitates before saying it) pigeons.
ALBUS: You don’t like pigeons?
HARRY (he scrunches up his face): Nasty, pecky, dirty things. They give me the creeps.
No i całkowicie zgadzam się ze wstępem. A przy lekturze „Przeklętego dziecka” rzeczywiście istotne jest podejście – jeśli przeczyta się je bez wygórowanych oczekiwań, można mieć z tego nieco przyjemności. Fabuła mnie zawiodła, ale postaci Albusa i Scorpiona, no i smaczki dotyczące poprzednich tomów mnie zauroczyły. Przez to skończyłam z bardzo mieszanymi uczuciami. Też nie umiem powiedzieć, czy to mi się właściwie podobało. Na pewno miło było na moment wrócić do tego świata, ale – znów się zgadzam – chciałabym poznać jakąś inną jego część. Swój urok miało też niewątpliwie kupowanie ebooka w dniu premiery i recenzowanie go tego samego dnia.
jeszcze bardziej chcę przeczytać! harry potter to było coś. chciałabym przeczytać jeszcze raz całą serię, choć może faktycznie to już nie będzie tak samo super jak kilkanaście lat temu. a mówili, don’t grow up it’s a trap
Ja potrzebuje każdego Harrego Pottera 😉
Ja nawet się nie zastanawiam, czy kupić, na pewno ją kupię i na pewno przeczytam, jakakolwiek by nie była. Miło mi będzie wrócić do tego, co pochłaniałam w 24h, nie chcąc spać ani jeść jako dziecko. Nie nastawiam się na nic, co będzie to będzie.
Wszystko bardzo spoko, ale nie jestem w stanie pogodzić się z „Nic by się nie stało, gdyby nie było więcej Gwiezdnych Wojen.” :O
Ja tego nawet jeszcze nie czytałam, ale dałabym głowę, że Twoja ocena jest trafna. I o ile faktycznie chciałoby się wyjścia poza mury Hogwartu, to jednak… cóż, czy powrót tam nie to, czego potrzebujemy tak rozpaczliwie?
Pewnie, że Przeklętego Dziecka mogłoby nie być. Ale dopóki to nie jest historia o ślubie Harry’ego i Ginny, dopóty dobrze, że jest.
Przeczytałem „Methods of Rationality” i jest to najlepsza rzecz z jaką się kiedykolwiek zetknąłem. Yudkowsky poświęca dużo wysiłków, by wyjaśnić wszelkie niedociągnięcia, które Rowling zbywała słowem „magic” – za to go kocham, bo nie lubię jak autor tylko „brushes upon something” i zostawia mnie w polu.
Gorąco polecam, zarówno fanom Harry’ego Pottera, jak i tym, którzy się lekko oryginałem rozczarowali.
P.S. Czy jest Pani pewna co do tłumaczenia „franchise” na „franczyza”? Obawiam się, że jest to taki „false friend” – chociaż brzmi bardzo podobnie, to definicje się rozmijają.