W listopadową noc siedzę pod kocem i próbuję przekonać się, że nie zasłużyłam na wannę. Na grę. Na książkę. Na serial. Nie dokonałam dzisiaj niczego szczególnego, nie zrobiłam niczego wartościowego i nie pójdę spać, dopóki tego nie zmienię. Tak to często wygląda.
Oczywiście im dłużej nie mam wspaniałego pomysłu, tym bardziej się stresuję. Im bardziej się stresuję, tym ciężej jest być kreatywnym.
Mój były szef (ten, co to sypiał z dwudziestojednoletnią pracownicą, kiedy jego żona siedziała w domu z dwójką ich dzieci) twierdził, że człowiek powinien być w stanie każdego dnia wymienić przynajmniej jedną rzecz jaką osiągnął. Wtedy strasznie mnie irytował. Dzisiaj powiedziałabym mu, żeby spadał na drzewo. Obwiniam go czasem kiedy wpadam w obsesję ciągłego sukcesu, ale to po prostu łatwy kozioł ofiarny. Samochód Bonda i kochanka, która mogła być jego córką. Zbyt, zbyt łatwo zrobić z niego czarny charakter swojego życia.
Nikt nie jest w stanie skuteczniej mnie eksploatować niż ja siebie. Potrafię zafiksować się na pewnych sprawach tak bardzo, że zmiana trasy powrotu z pracy wydaje mi się zbytnią stratą czasu, stojącą na drodze mojej produktywności. Żeby wyrwać się z tego stanu ducha, trzeba go zauważyć. Zwykle zauważam to, kiedy robię się monotematyczna i anuluję wszystkie plany, bo muszę PISAĆ. Jak najbardziej wierzę w wartość wysilania się w życiu. Jak najbardziej wierzę w doszukiwania się czegoś dobrego w każdym dniu. Nie wierzę w codzienne zwycięstwa, bo zwycięstwo wymaga planu, wizji, przygotowania, porządnego przyłożenia się. Tego nie da się zrobić w kieracie. To znaczy ja nie umiem. Znam jedną osobę, która umie, przy czym jej umysł jest niczym złoty pegaz przemierzający bezkres niebios. Jedyny w swoim rodzaju.
|zdjęcia : Kat Terek|
Cały ten wywód jest wielkim truizmem, kiedy tylko udaje mi się przełamać ten specyficzny tok myślenia i pędu przed siebie. Kiedy pędzę mam klapki na oczach i nie widzę niczego dookoła.
Ilość publikowanych nowych tekstów stopniowo maleje, bo próbuję wydostać się z własnego kieratu. Miałam świetny weekend, podczas którego dużo chodziłam i nie napisałam zupełnie niczego. Zanotowałam jedynie kilka pomysłów. Na przykład ten o kalejdoskopie. Nie mam pojęcia, kogo może obchodzić kalejdoskop i kto będzie o tym czytał, ale strasznie, strasznie mi się spodobał. A to najważniejsze, nie? Zaczęłam oglądać więcej seriali i filmów. Zamierzam porządnie przyłożyć się do tych wszystkich książek, które kupiłam. Tych, które kupiłam wiele miesięcy temu i nawet do nich nie zajrzałam. Czy to nie jest okropnie przykre?
W końcu powoli, powolutku zaczynam czuć, że znowu mam coś do powiedzenia. To fajne uczucie. Sukces, na miarę moich potrzeb.
8 thoughts on “Pułapka produktywności”
Kurcze mam tak samo. Tzn. też łapię się na tym, że jak cały dzień tylko spaceruję, myślę czy coś oglądam to ten dzień jest zły i bez sensu. Też mam kilkanaście książek i filmów, które czekają na swoją kolej. Niektóre mocno ponad rok. Albo i dłużej. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że jak się zabiorę już za coś pożytecznego, czyli pisanie czy porządki w domu (czasem lubię;) to czuję się nie do końca dobrze, bo znów tamte sprawy zaniedbuję…I tak sobie dowalam na okrągło, do czasu aż stwierdzę, że to bez sensu. Szczęśliwie ostatnio dociera to do mnie coraz szybciej.
Pamiętam jak Asia ze Styledigger kiedyś przez jakiś czas (tydzień? Miesiąc?) zrobiła eksperyment i publikowała wpisy codziennie. Dla mnie – czytelniczki – było to straszne, bo nie miałam czasu czytać wszystkiego, miałam wrażenie nawarstwiających się zaległości, a nie radosnego oczekiwania na nowy post.
W przypadku Twojego bloga myślami jestem jeszcze przy „Czemu piszę” 🙂 Sądzę, że przynajmniej argument presji czytelników czekających na częste aktualizacje możesz wykreślić z listy powodów pozostawania w kieracie kreatywności. Pamiętaj, ze my tu jesteśmy raczej Slow Thinkers 😉
PS: przepiękne zdjęcie!
Czasami obwiniamy innych za to, co nam w środku się dzieje, tak już jest. Szukamy usprawiedliwienia, jakiegoś wytłumaczenia i znajdujemy je. A wynikiem tego jeszcze być powinno doszukanie się wspólnego mianownika. Naszej wady w ciele oprawcy, którego wciąż we wspomnieniach karmimy i on żyje nadal. Dążenie do perfekcjonizmu może być tym wspólnym mianownikiem – niedowartościowanie. A myślisz, że ten człowiek, który nauczył Cię szaleńczego pędu za doskonałością, sam już nie oszalał?
I widzisz – Ty doskonale znasz remedium na te problemy. Ale tak jak napisałaś – Ty nie umiesz. Tego można się nauczyć, jak wszystkiego w życiu, pamiętaj o tym.
Oj kochana, PISANIE TO NIE KIERAT. Kierat to normy jakie na nie nałożyłaś. Chodzi o czas, który obrałaś za ukończenie pisania.
Ja mam regal zaległych książek… Nic nie mów, znajdę na nie czas, obiecuję to sobie od dwóch lat, ale ja przecież bardzo dużo czytam i jak to się dzieje, że wciąż pojawiają się nowe książki? O_O
Życzę Ci aby udało się wreszcie zagłodzić i unicestwić Twoje mary.
wdrodzedonikad.blogspot.com
No dzień dobry, od czerwca jestem na podobnej drodze i czuję się z tym coraz bardziej zajebiście. 🙂
Obyś i tu poczuła pełnię tej zajebistości. To bardzo fajne.
Nie wierzę, to do Ciebie niepodobne Troyann 😉
Ja postanawiam „od nowego roku”: więcej relaksu, więcej książek, które nie są po to, by poszerzyć wiedzę, a po prostu mieć przyjemność z czytania. Ostatnio stałam się Perfekcyjnym Czyścicielem Backloga i wpadłam w pułapkę pt. weekend bez pracy nad swoimi rzeczami się nie liczy. Jak to się leczy?
Wystarczy przeżyć trzyletnią chandrę i kupić sobie telewizor do nadrabiania wszystkich seriali, filmów i gier na konsoli. To działa.
Dawniej to w weekendy pisałem większość tekstów na bloga. Teraz obijam się i robię to co chcę, aż pięknie. <3
A czasem chcę też napisać, jednak nie traktuję tego jako pracy.
Przeczytam cokolwiek napiszesz. Może być o kalejdoskopie. Może być o czymkolwiek!
Kalejdoskop. Parę lat temu kupiłam w Tigerze i jarałam się jak głupia, bo miałam jako dziecko i jest to rzecz magiczna.
Czasem trzeba wyrwać się z rutyny i ślepego pędu przed siebie, żeby odkryć świat na nowo. Pozdr