Jeśli jest coś, czego pragnę w życiu unikać, to dramatów. Może z powodu przykrych doświadczeń z przeszłości, może po prostu dlatego, że jestem nudna. Może z powodu jedynactwa nie umiem mówić innym wprost, co o nich myślę, a jak już się zbiorę na odwagę, to zwykle cała złość na kogoś mi przechodzi. Czasami też zamiast wykrzyczeć żale, wolę sobie po prostu pójść i nie wrócić.
Dramaty, które mnie interesują, zaczynają się i kończą w mojej własnej głowie. Tam trup ściele się gęsto, tam strzelają, zdradzają, knują, intrygują, kłócą się i walczą. A potem idą spać, bo akurat mam ochotę na serial, zakupy, albo zrobienie paznokci. Mam bogate w zwroty akcji życie wewnętrzne, jednak na co dzień w namacalnej rzeczywistości lubię spokojne wieczory z ciepłą pizzą i zimną colą. Trochę jak Bastian w niekończącej się opowieści. Rysuję jednorożce, co nie znaczy, że czuję potrzebę nauczyć się jeździć konno. No dobrze, tak naprawdę czuję, ale dla zgrabności metafory udawajmy, że nie.
Przerażają mnie pełne uczuć i emocji postaci, które rozsiewają swoje dramaty dokoła. Bynajmniej nie twierdzę, że taki styl jest zły, jest mi po prostu bardzo obcy i wprawia mnie w wielkie zakłopotanie. Jeśli płaczesz nad kieliszkiem wina, bo pokłóciłaś się z przyjaciółką i wciąż się kłócisz, między kolejnymi łykami wysyłając wściekłe, łzawe, zrozpaczone smsy, to raczej przyjaciółkami nie będziemy. Nie chcę więcej emocji niż może zapewnić mi wieczór na nadmorskim bulwarze z kolorowymi drinkami, zachodzącym słońcem i wstydliwymi wyznaniami. Taki mój styl. Ani lepszy, ani gorszy od porywów serca, po prostu mój.
Mamy zatem różne style. Ogień i lód. Yin i Yang. Tutaj dopisz sobie dowolne inne pretensjonalne zestawienie. I to jest w porządku, to jest jasne. Gramy w otwarte karty. Jedni ludzie dogadują się z innymi, inni nie. Jedni rzucają talerzami, inni ledwie muskają się pogardliwymi spojrzeniami. To jest uczciwe.
We wszystkich innych sferach życia popieram nieokreśloność i zmienność. Co za różnica kto z kim sypia, jak się ubiera, czy czuje się mężczyzną czy kobietą, czy słucha Britney Spears i Black Sabbath naraz, głosuje w zależności od tego jak się danego dnia czuje i tak dalej. Ale w tej jednej, jedynej kwestii nie znoszę niespodzianek. Albo jedziemy z dramą na całego, albo w ogóle. Nie zachęcasz kogoś do serdeczności, aby zdeptać potem najmniejsze jej wyrazy. Nie robisz komuś sieczki z uczuć, żeby potem stwierdzić, że nic się nie stało. Nie przejeżdżasz kogoś walcem, żeby potem uznać, że przesadza. Nie urządzasz awantur z trzaskaniem drzwiami, żeby potem wysyłać smsy czy wszystko ok, jak ktoś zdecyduje się wyjść.
To oczywiście bardzo skuteczne narzędzie manipulacji. Manipulacje są fascynujące i ekscytujące i wszyscy je kochamy, prawda? Kiedy o nich czytamy albo kiedy je oglądamy. Tak jak Little Finger to moja ulubiona postać w Grze o Tron, ale ani trochę nie chciałabym się z nim umówić na randkę. Ani nawet na gorącą czekoladę z bitą śmietaną i kolorową posypką w mroźny zimowy dzień.
Koniec końców, wszystko rozbija się o brak czasu. Na świecie jest tyle wspaniałych nieprzeczytanych książek, nieodwiedzonych muzeów, pubów i restauracji i sklepów, nieprzymierzonych sukienek, nieobejrzanych filmów, nieprzytulonych owiec, niepoznanych przyjaciół, niezjedzonych deserów. To wszystko do mnie woła i na mnie czeka, ale ja mówię, że nie teraz, kiedy indziej, bo postanawiam ofiarować swój czas właśnie Tobie. Przynoszę Ci go owiniętego w małym pudełeczku, ze śliczną złotą kokardką. Bo mówisz, że będzie fajnie. Kiedy zbieram z podłogi strzępki kokardki i pudełeczka, mam na tyle godności, żeby nie wystawiać rachunku za straty. Pamięć mam jednak dobrą.
Drugi raz się nie nabiorę.
22 thoughts on “Szkoda czasu na dramaty”
Czy ja Cię mogę zacytować? Konkretnie ten fragment: „Dramaty, które mnie interesują, zaczynają się i kończą w mojej własnej głowie. Tam trup ściele się gęsto, tam strzelają, zdradzają, knują, intrygują, kłócą się i walczą. A potem idą spać, bo akurat mam ochotę na serial, zakupy, albo zrobienie paznokci. Mam bogate w zwroty akcji życie wewnętrzne, jednak na co dzień w namacalnej rzeczywistości lubię spokojne wieczory z ciepłą pizzą i zimną colą.”
Na fejsbuniu, z oznaczeniem Twojego profilu, oczywiście.
Oczywiście!
Dziękuję bardzo 🙂
Po prostu ten fragment jest… tak bardzo w punkt w tym momencie dla mnie, że aż chcę się nim podzielić.
A ja czasami lubię dramy… To znaczy, nie lubię, kiedy się coś sypie, nie lubię ranić kogoś uczuć i w ogóle nie lubię martwić i niepokoić innych ludzi. Ale uważam życie za względnie nudne i poprzejmowanie się czyjąś dramą zawsze dodaje mu odrobinę emocji. Gdyby zawsze miało być miło, ciepło i przyjemnie, umarła bym z nudów albo wzięła karimatę i poszła spać na dworze. Jak to powiedział pewnie autostopowicz „Stabilizację w życiu to ja miałem, jak mi dysk wypadł, więcej nie chcę tego powtarzać!” No i ze stabilizacją uczuciową jest podobnie. Mała drama w życiu potrzebna.
Tak po stokroć! Zauważyłam, że moje skłonności do dramatyzowania były w przeszłości powiązane bezpośrednio z poczuciem braku bezpieczeństwa (kłótnie z chłopakiem, ale teraz już – na szczęście! – narzeczonym. Że też on to przetrwał.), niskim poczuciem własnej wartości (licealne spiny o rzeczy i sytuacje z perspektywy czasu zupełnie głupie) albo jakimś niedookreślonym dążeniem do uatrakcyjnienia swojego życia, bo przecież dramaty są takie filmowe, piękne i głębokie. Teraz, po latach przyglądania się sobie i pracy nad sobą, bardziej cenię sobie „ciepłą pizzę”, wybaczenie, zajmowanie się sobą i bliskimi, czerpanie radości z codzienności… Nie zawsze jest to łatwe – gdzieś czasem ciągnie mnie, żeby zaszaleć, ale to już chyba nie kwestia dramatów, te chyba na szczęście już za mną (a przynajmniej ich prowokowanie).
PS Littlefinger <3
Myślisz, że ta niechęć do konfrontacji to z jedynactwa? Ciekawa myśl! U mnie by sie zgadzalo!
A u mnie nie. Też nie lubię konfrontacji, a mam rodzeństwo. 🙂
Pięknie ujęte.
Pięknie ujęte.
Ogień i lód. Ja i mój facet. Kiedy ja w trakcie kłótni zastanawiam się, która forma mordu zostawi najmniejszą ilość krwi on gra na telefonie. Naprawdę nie rozumiem jak w takich momentach można skupić się nad czymś innym niż analizowanie jak wykończyć tę drugą osobę ale tak żeby nie było na ciebie.
Ups, ktos sie wkurzyl…..
Niektórych dramatów nie da się uniknąć… chyba. Staram się pilnować, bo wiem, że czasem sama nieświadomie urządzam mini-dramaty, a uświadomiłam to sobie dopiero, gdy poznałam prawdziwą „drama queen”, taką pełną gębą. Znajomość już od jakiegoś czasu przestała być aktualna i nie wspominam jej najlepiej (mało powiedziane!), ale w jakiś sposób mi się przydała. Każde doświadczenie czegoś uczy, prawda? Teraz wiem, jak rozpoznać „emocjonalnego wampira” i że od takich należy uciekać gdzie pieprz rośnie.
Tak bardzo dobrze wiem o czym piszesz! I zgadzam się też. Bardzo.
Piękny wpis.
I na dodatek posiada coś, czego nie uświadczysz w polskiej blogosferze – puentę!
Uchylam kapelusz w podziwie delikatnym i niezobowiązującym do autorki.
Dopiero wczoraj trafiłam na Twojego bloga! Masz świetne teksy i wyjątkowe przemyślenia. Miłego wieczoru 🙂
Dziękuję! Jak trafiłaś? 🙂
dokładnie przez ten artykuł na blogu SzczereKocisko http://www.szczerekocisko.pl/2016/12/depresja.html 🙂 trzymam kciuki za dalszą, owocną pracę! 🙂
Osobiście uważam, że małe dramaty oczyszczają atmosferę, choć sama jestem zwolenniczką opuszczenia miejsca przebywania ewentualnej ofiary mordu w afekcie, co uwieńczone zostaje zwykle trzaśnięciem obrotowymi drzwiami. 😉 A co! Jak strzelać focha, to z przytupem! 🙂
Pozdrawiam serdecznie!
https://selfillustrator.wordpress.com/
Czasami nie da się uniknąć dramatów. Ale bądźmy szczerzy większość z nas przesadza, często robimy aferę z niczego, albo na siłę prezentujemy swoją stronę, żeby zainteresować kogoś. To też nie dla mnie. Rozumiem, czasami to oczyszcza atmosferę, ale dramat dla samego dramatu, ranienia innych to nie dla mnie
Trudno się chyba z Tobą przyjaźnić. Rozumiem, że zdarza Ci się ofiarować ludziom swój czas, ale jaki to podarunek, skoro ma zadowalać tylko samą Ciebie i Twoje niezmącone Zen nad drinkiem z kolorowymi słomkami? Metafora pudełeczka i złotej kokardki jest ujmująca, fakt. Ale ja wolałabym od przyjaciela karton po butach owinięty gazetą, przyszpiloną taśmą klejącą, z furą czasu, który jest w danej chwili dla mnie i tego, z czego chciałabym się czasem zwierzyć.
Och, wcale nie trudno. Dramat to nie jest prawdziwy problem. Prawdziwy problem (który może mieć elementy naprawdę dramatyczne, nie stylizowane na takie) to jest prawdziwy problem. Na niego mam cały czas pod słońcem. Na trzaskanie drzwiami, pasywno-agresywne zagrywki i fochy mam zero czasu. Bo nie podnoszę się po burzy emocji łatwo, więc nie chcę emocjonalnego fast foodu.
A pudełeczko jest metaforą, ale istniało tego wieczoru naprawdę.
Uch, jak ja Cię rozumiem w tej chwili! Jestem zupełnie inna – mam temperament torreadora i bezpośredniość cegły – ale tak samo nie znoszę sztucznie dmuchanych amplitud emocji. Życie dostatecznie często kopie okutym butem, mnie i bliskich dookoła, żebym miała siłę pochylać się nad czyimś histrionicznym zachowaniem.