Weszłam sobie wczoraj na blog, który bardzo lubię i przeczytałam tekst, z którym się trochę nie zgadzam. Czyli ktoś w internecie nie miał racji. Czyż nie brzmi to jak początek przepięknej opowieści?
Tekst dotyczy wychodzenia ze strefy komfortu, a jego głównym założeniem jest to, że „jak już znalazłam miejsce, w którym mi dobrze, to dlaczego mam to zmieniać?”.
Zacznijmy od tego, że gratuluję. Znalezienie miejsca, w którym komuś permanentnie (lub przynajmniej większość czasu) dobrze jest jednym z elementów sensu życia. Znakomita część ludzkości nie rodzi się w tym cudownym, słodkim miejscu i żeby tam dotrzeć musi, wait for it, wyjść ze strefy komfortu. Niektórzy nie wychodzą z tej strefy nigdy. Niektórzy nigdy też nie docierają do miejsca, w którym im dobrze. Życie.
Czym jest tak naprawdę ta strefa komfortu? To bardzo płynne pojęcie. Kiedy się urodziłam, strefa komfortu była pewnie w okolicy jedzenia, przytulania i przewijania. Dzisiaj moja strefa komfortu jest w kraju tysiąc sześćset kilometrów od miejsca zamieszkania i zahacza o jedno z największych centrum finansowych świata. Między tymi dwoma momentami mojego istnienia, wydarzyło się ŻYCIE. Potrzebujemy wychodzić poza strefę komfortu, bo to wychodzenie jest po prostu nauką. Nie rodzimy się jako istoty potrafiące czytać, pisać i robić zajebiste rzeczy. Jeśli naprawdę jesteś w życiu w miejscu, w którym czujesz, że nie potrzebujesz i nie chcesz się już niczego uczyć i w ogóle robić niczego nowego, to trochę straszne.
Inna sprawa, że znakomita większość osób nie wie do końca w czym jest dobra. Wciąż nie mogę pozbyć się z myśli wypowiedzi bardzo młodej osoby, która mówiła, że do pracy w biurze to nie pójdzie, bo to NIE DLA NIEJ, do tej, tamtej czy jeszcze innej pracy też nie, bo na pewno SIĘ NIE NADA, ale jeśli zapytasz co umie i do czego się nadaje, to do czytania książek. Co może być zawodem, jasne, ale żeby zrobić z tego zawód też trzeba wysiłku.
Też kiedyś byłam taką młodą, niepewną siebie osobą, która nie wierzyła, że umiałabym bez stresu rozmawiać przez telefon, cokolwiek komukolwiek sprzedać, zrobić prezentację przed dużą ilością osób, być skuteczną w small talku czy networkingu. Gdybym nie była zmuszona do robienia tych rzeczy, nigdy bym ich nie robiła. Na początku zresztą w ogóle ich nie lubiłam. Obecnie lubię je bardzo. Nie codziennie, mam dni, kiedy siedzę pod kocem albo z nosem w monitorze, ale częściej jednak lubię. Gdybym nie wyszła ze strefy komfortu, byłabym mniej zadowoloną osobą. W pewnym momencie zaczęłaby mnie gnieść. A tak czuję, że jeśli czegoś się podejmę, to pewnie dam radę. To jest cudne uczucie. Nawet, jeśli nie dam rady. To też jest ok.
Myślę, że strefa komfortu ma swoją bardzo istotną rolę, bo nie można cały czas być dzielnym, walczącym i super aktywnym. Jest jak sen. Nie możesz bez niego żyć, ale nie chcesz przespać życia.
Autorka tekstu stwierdza, że bardziej od osób motywujących do wyjścia ze strefy komfortu nie lubi tylko tych stwierdzających, że „alkohol szczęścia nie daje, za to bieganie tak”. Oficjalnie oświadczam, że bieganie jest beznadziejne. Próbowałam w tym roku już dwa razy więc mogę za to ręczyć głową. Kocham alkohol i gdybym nie miała męża i nie kochała się poza nim w Lee Pace i Jamesie Nortonie, oświadczyłabym się butelce whisky Lagavulin. Kocham kanapę i seriale i filmy i czytanie i spanie i w ogóle odpoczywanie. Ale od dawien dawna nie czułam się tak dobrze psychicznie jak teraz, kiedy wprowadziłam w życiu małe zmiany. Między kanapę i alkohol dorzuciłam aktywności, które są super. Które mnie motywują (no bo hej, strzelanie z łuku i wspinanie się, jestem ostra!) i fizycznie wykańczają. Które mam ochotę robić codziennie i nie robię tego tylko dlatego, że bloga też kocham, poza tym mam jeszcze jeden sezon Project Runway na Netflixie i ten alkohol w końcu sam się nie wypije. To też było duże wyjście ze strefu komfortu, bo bałam się, że jeśli dorzucę do rozkładu dnia cokolwiek więcej, nie będę miała czasu na pisanie. Mam trochę mniej, ale czuję się lepiej. Jak to mówili starożytni, w zdrowym ciele zdrowe cielę. A ciele musi czasem pić.
Żeby nie było, to wszystko piszę, bo lubię konstruktywnie spierać się z osobami, które wydają się fajne. Bo fajne osoby sprawiają, że się chce. Niefajne sprawiają, że trzeba. A tak mam miły wieczór wypełniony luźnymi przemyśleniami. Wychodźmy, wracajmy, turlajmy się w strefie komfortu, zawijajmy ją sobie jak szalik na szyję i przykrywajmy niczym kocykiem bezpieczeństwa, kiedy chcemy. Jest potrzebna. Ale nie zawsze.
W odpowiedzi na zamykające oryginalny tekst pytanie: „Czy jakbyś miał, motywujący zapalczywie kołczu, ostatni dzień do przeżycia, to naprawdę byś go spędził na wychodzeniu ze strefy komfortu?”. Sądzę, że tak. Żeby zakończyć życie z przytupem. Żeby było emocjonalnie, śmiesznie i żebym poczuła adrenalinę. Nie wiem co dokładnie bym zrobiła, ale podoba mi się pomysł wbicia się do zagrody okapi w londyńskim zoo. Jak kochać, to na zabój. Jak kraść, to dziwne afrykańskie zwierzęta, które same siebie wprawiają w zakłopotanie. Na dzień dzisiejszy kradzież okapi jest daleko, daleko poza moją strefą komfortu…
24 thoughts on “Po co wychodzić ze strefy komfortu?”
Przyznam się, że czasem nie ogarniam tego wychodzenia ze strefy komfortu, w sensie, że nie wiem, co jest wyjściem a co nie. Może dlatego, że albo wychodzę i o tym nie wiem, albo nie traktuję tego jak wychodzenie ze strefy komfortu, tylko po prostu jako, nie wiem, dalszy etap życia? A może po prostu nie lubię takich szufladek?
Z trzeciej strony, jeżeli wyjście ze strefy komfortu to tylko zrobienie czegoś mega innego od tego, co robi się do tej pory, to raczej nie wychodzę, bo nie lubię dużych i nagłych zmian. Wolę metodę małych kroczków. Ha, ale pewnie dlatego nie zostałam milionerką, nie podróżowałam po całym świecie i nie mieszkałam na różnych kontynentach.
A co do zmuszania. Hmm, mnie w różnych pracach zmuszano do różnych rzeczy, których nie lubiłam i których nie polubiłam. Dlatego po prostu zmieniłam zawód. Więc to też nie jest tak, że jeżeli czegoś na początku nie lubisz, to polubisz. Nie, niektórzy nie polubią 🙂
A okapi pewnie bym nie kradła. Ale być może włamałabym się do hodowli alpaczek 😉 Tak, ostatni dzień mogłabym spędzić z alpaczkami 🙂
O, na pewno nie jest tak, że zawsze polubisz. I to jest jak najbardziej ok. Ale jak nie spróbujesz, to nie wiesz. A teraz masz inny zawód, który pewnie lubisz bardziej. Bo wiesz.
Ha, no jasne, że jak nie spróbuję, to się nie dowiem. Ale z drugiej strony nie jestem też zwolenniczką próbowania wszystkiego jak leci i do tego na maksa bez trzymanki (a czasem różne artykuły na temat wychodzenia ze strefy komfortu idą właśnie w podobnym kierunku).
Pewno, że nie. Wracając jednak do przykładu osoby, którą wspomniałam w tekście, spróbuj czegokolwiek, zanim zaczniesz wybrzydzać, że wszystko jest nie takie.
czy probowanie tego do czego nas ciagnie i czego chcemy sprobowac jest wychodzeniem ze strefy komfortu tylko dlatego ze nowe? Jesli tak to mowienie o tym, przekonywanie ludzi do tego, pisanie o tym referatow i peanow ma taki sam sens jak przekonywanie ludzi do oddychania czy jedzenia.
Ja od tego zwrotu dostaje juz wymiotow i zaczynam sie zastanawiac czy niektorym sie wydaje ze odkryli kolo na nowo?
Zrobiłaś mi kawał ruchu na blogu, dziękuję:) I poczułam się tak świetnie, że Ci się chciało odnieść do mojego tekstu. Wiesz, mnie strasznie drażni to wyrażenie 'strefa komfortu’, choć ja też robię często coś, co nie jest wygodne, ale sprawia mi to frajdę, a nawet jak mnie trochę gniecie, to jak myślę, co dzięki temu osiągnę, to idę po to z uśmiechem na ryju. Nie jakimś obłąkanie rozentuzjazmowanym, ale jednak uśmiechem. I raczej to coś nazywam etapem, koleją rzeczy, ale nie opuszczaniem strefy komfortu. Dla mnie czucie się niekomfortowo, czucie się jak nie ja, to nie jest coś, do czego chcę się zmuszać. Przykład? Nie nadaję się do handlu, od początku do końca czuję, że nie sprzedałabym nikomu nic, bo jak kogoś namawiam na kupno czegoś, to nawet jak to jest warte 6 razy tyle, ile ja proponuje, to ja czuję się z całą tą sytuacją źle. Nie czuję potrzeby zmieniania tego, nie czuję, że powinnam coś z tym zrobić, to jest po prostu nie moja działka i tyle, bo ja poza tym, że się do tego nie nadaję, to dodatkowo nie marzę o zajmowaniu się tym, bo gdybym miała to robić, to czułabym się niekomfortowo:D Chaos się wdarł, pointą niech będzie, że mam alergię na strefę komfortu, za to Twój tekst bardzo mocno lubię:) Szczególnie za to zdanie: „Oficjalnie oświadczam, że bieganie jest beznadziejne. Próbowałam w tym roku już dwa razy więc mogę za to ręczyć głową”. Pozdrawiam:)
Bardzo, bardzo się zgadzam. Fajnie czasem poleżeć pod kocem w swojej strefie komfortu i oglądać seriale, ale wychodzenie z niej i udowadnianie samej sobie, że się da, potrafi być naprawdę niesamowite. Moje ulubione momenty zeszłego roku wiążą się właśnie z wyborem czegoś ponad to, co znane, wygodne i komfortowe.
Tak sobie myślę, że to wychodzenie ze strefy komfortu jest trochę jak wychodzenie z domu. Niby nie musisz, ale warto. Wpis źródłowy zaś mnie przeraził i totalnie zniechęcił do zapoznawania się z resztą treści na tym blogu.
Świetne jest to porównanie ze snem. Ile razy ja tak mam – coś mi mówi – Hipis, po diabła ci ta uczelnia, śpij dalej, i tak będziesz bezrobotna i nie umiesz morfologii. Przeważnie przed wykładami na ósmą, meh. Ale wystarczy, że raz się poddam i naprawdę oleję to prawo wydawnicze o ósmej we wtorek, i już cały dzień mam zawalony. Bo życie bez kawy o siódmej, bez spotkania z ziomkami z uczelni, bez śmiesznego głosu faceta od prawa i bez faceta od podstaw edytorstwa, który ciągle każe nam coś skursywić – no co to za życie. Moje łóżko nie jest tak zabawne jak wszystkie rzeczy, które mogą spotkać mnie dookoła niego. Dla mnie strefa komfortu to wieża ostatniej szansy, taka ze studnią i zapasami żarcia – uciekam, kiedy nie mam szans się obronić. Ale nie jest ona jednorodna. Mnie ciągle coś gdzieś nosi, więc moją strefą komfortu są np. wszystkie góry w Polsce. Wszystkie marsze i wędrówki. Jeżyce. Niektóre biblioteki. Bufet na wydziale…
Strefa komfortu jest fajna… do czasu, aż zrobi się nudna. Przewidywalna do szpiku kości. Taka sama, monotematyczna i jednolita każdego dnia. Głęboko wierzę, że to właśnie emocje i niecodzienne momenty dodają pikanterii naszej codzienności- warto je pielęgnować. Ciekawy tekst 🙂
A mi się podoba pojęcie rozszerzania strefy komfortu. To „wychodzenie” kojarzy się z przekraczaniem jasno określonej granicy – takiej krechy – i znajdowaniem się nagle w strefie absolutnego anty – komfortu, w miejscu , w którym nie chcielibyśmy spędzić tego ostatniego dnia, gdyby nas tam przyłapał. Jeśli oscylujemy gdzieś w pobliżu tej granicy i małymi kroczkami lub większymi w zależności od tego, ile mamy na to siły, chęci i odwagi po trochu ją „rozciągamy” nie będziemy odczuwać tego wychodzenia jako jakiejś katorgi. Myślę też , że naszą strefę komfortu musimy „karmić” i „odświeżać”,”przewietrzać” – także poprzez wracanie do niej bogatszymi o doświadczenia, nowe umiejętności, dodatkowe punkty do poczucia wartości. Inaczej to jest bagienko, nie komfort.
Myślę, że się zgadzam.
Problem z wychodzeniem ze strefy komfortu jest taki, że owo wyjście powinno być celowe, coś człowiekowi dawać, odpowiadać na jego potrzeby, a nie być dobrem samym w sobie. Tymczasem większość zachęt do wyjścia ze strefy komfortu gloryfikuje wychodzenie samo w sobie, bez jakiejś głębszej refleksji nad szkodami, jakie bezmyślne rzucenie się na głęboką wodę może człowiekowi wyrządzić 🙂
Właśnie myślałam to samo tylko nie wiedziałam jak to ładnie napisać, a teraz wystarczy – W pełni się zgadzam 🙂
A zauważyliście, że Riennahera przyznaje, że strefa komfortu jest fajna i ważna? Po prostu czasem warto z niej wyjść i spróbować czegoś nowego. A każdą taką próbę uznaje za wyjście ze srefy komfortu i jest to logiczne: nawet jak czegoś chcemy i nikt nas nie zmusza, to i tak przed zrobieniem tego pierwszy raz się denerwujemy. Czyli wychodzimy ze strefy komfortu. I w jakiś sposób się rozwijamy.
No właśnie o to chodzi – żeby to wychodzenie miało jakiś sens, coś człowiekowi dawało. A tymczasem moda jest taka, jak z tym gonieniem króliczka – nie chodzi o to żeby go złapać tylko żeby go gonić – jedni lubią pościgi bez końca a inni nie. Nie mówię, że w ostatecznym rozrachunku muszę tego królika mieć, ale chcę mieć chociaż realną szansę na zwycięstwo. I druga kwestia – wychodzenie ze strefy komfortu ma nas wzmacniać, a tymczasem jak we wszystkim przesada może raczej pogłębić lęki i zniechęcić do wszystkiego. Więc tak, mogę pokonać lęk przed zamkniętymi drzwiami i do nich zapukać bo wiem, że może (nie musi ale może) za nimi być ktoś kto mi pomoże, ale nie – nie będę hodować pająków, żeby się wyleczyć z lęku przed nimi.
Michal – w samo sedno, dokadnie o tym samym myslalam. Mam wrazenie ze Riennahera zupelnie nie przemyslala tematu a argumenty ktore podaje wlasnie o tym swiadcza.
Przyklady ze swojego zycia w postaci wspinaczki czy lucznictwa sadze ze bardziej wpisuja sie w kategorie tego o czym ty piszesz – czyli byl jakis cel, jakas potrzeba. Nie sadze ze ktos Riennahere zmuszal, na sile ciagnal a ja sama mysl o pojsciu na te zajacia przyprawiala o wymioty.
Chcialam jeszcze zaznaczyc ze z calego wpisu Riennahery wyplywa jakies takie zalozenie ze jesli nie bedziemy ciagle sie zmuszac do wychodzenia ze stref komfortu to wszyscy skonczymy marnie, nic z nas nie bedzie, swiat stanie w miejscu itd. Natomiast prosze zauwazyc ze ta cala strefa komfortu i nawolywanie do jej wyjscia to bardzo nowy wynalazek bez ktorego ludzkosc doskonale radzila sobie przez dlugie tysiaclecia, ba rozwijala sie, ewoluowala, dokonywala wielkich rzeczy.
Mysle ze Riennahera zupelnie nie bierze pod uwage tego ze zaden czlowiek nie przejdzie przez zycie nie probujac nowych rzeczy ale ja nie nazwalabym ich wychodzeniem ze strefy komfortu. Jest wiele dzialan do ktorych zmusza nas zycie i obowiazki, do innych popchnie nas nuda a jeszcze inne zrobimy z ciekawosci. Nawet jesli do czegos jeszcze ktos nas nakloni to zawsze, zawsze bedzie i powinna temu towazyszyc jakas wewnetrzna potrzeba, chocby najmniej tlaca sie.
To o czym wspominasz i o czym pisze Riennahera to dla mnie chore i dosc przepraszam ale glupie zjawisko z ktorego wynika ze wygoda i komfort sa zawsze zle, jesli tylko trwaja dluzej niz godzinke, jeden wieczor..no wlasnie…jakie ilosci wychodzenia z tej strefy komfortu sa wskazane? bo ja mam wrazenie sluchajac i czytajac zwolennikow tego zagadnienia ze przebywanie w strefie komfortu samo w sobie jest karygodne z zalozenia a biczowanie sie na sile zmuszaniem do rzeczy na ktorych nie ma sie ochoty, z kompletnym pominieciem efektow ubocznych jakie moga przyniesc – jest juz zawsze super.
I mysle ze sama Riennahera nie zdaje sobie nawet sprawe jak sama wpada w pulapke ideologii w ktora tak wierzy a mianowicie pojawia sie inny wpis jakis czas temu a pod nim mnustwo komentarzy ze za kazdym razem robiac cos przyjemnego i blogiego czuje sie takie wyrzuty sumienia. I mlodzi ludzie pisza pod artykulem ze maja nascie lat i nie czuja radosci zycia bo jak rysuja czy spedzaja czas na niczym ale przyjemnym, czuja presje ze przeciez powinni sie rozwijac caly czas, i robic cos trudnego, madrego, uzytecznego =- czyli wychodzic ze swojej strefy komfortu ciagle i nieustannie.
Naprawde warto zuwazyc jakie skutki uboczne ma ta ideologia, jak odbiera radosc i umiejetnosc czerpania przyjemnosci z prostych rzeczy bo glowa pelna presji ze jak dobrze milo i wygodnie to nas zniszczy, ze marnujemy zycie, ze mamy sie zerwac i pchac w otchlan rzeczy na ktore nie mamy sily i ochoty aby tylko czuc bol i brak komfortu bo tylko wtedy sie rozwiniemy,
Zastanawiam sie czy wyznawcy tej ideologii wogole zaglebiaja sie troche w to o czym mowia, czy zastanawiaja sie jak ludzkosc przetrwala bez ciaglego biczowania sie i nieustannego pchania sie na sile w otchan strefy pozakomfortowej.
Serio, nie Riennahera, nie chodzi o to ze sie z toba nie zgadzam ale mysle ze wogole nie przemyslalas tematu, ze operujesz argumentami ktore maja sie nijak do tego co u sedna tej ideologii i na dodatek zaprzeczasz troche sama sobie w jednych postach zalac sie na presje FOMO chociazby, i rozne takie a w innych sama sie przyczyniasz do jej tworzenia.
I smiem twierdzic ze nie wiesz co mowisz piszac ze ostatnia chwile przed smiercia dobrze jest spedzic z przytupem. MIalam okazje towarzyszyc umierajacym osobom i akurat wychodzenie poza strefe komfortu to ostatnia rzecz jakiej potrzebuja a komfort, trzymanie za reke, czulosc, wsparcie, przytulenie i wszystko to co ukaja i uspokaja to jedyne czego szukaja.
Naprawde czesto zadziwia mnie twoj brak refleksji i nieumiejetnosc glebszej analizy
Czasami trzeba skoczyć w głęboką wodę i się zanurzyć. Bez takich skoków, nigdy nie będziemy chwytać życia w pełni, to trochę też jak chwytanie byka za rogi 😉 Koniec końców, strefa komfortu jest doskonała na reset day, ale nie na cały czas.
Też strzelam z łuku, choć ostatnio z praktyką trochę gorzej. Powoli zmierzam do wyrobienia w sobie nowej umiejętności – strzelanie z łuku na pędzącym koniu.
O, i tu byśmy się nie dogadały, nie piję alkoholu, ale bardzo lubię biegać.
Dziwne ze ludzkosc przetrwala przez tysiaclecia, nie zdajac sobie wogole sprawy z tego ze jest cos takiego jak strefa komfortu o ktorej ciagle trzeba mowic i z niej ludzi wyganiac…Sadze ze sam fakt iz ludzie nie tylko poradzili sobie bez tych ideologii ale tez poszli do przodu, ewoluowali, rozwineli sie, swiadczy tylko o tym ze dazenie do zmian jest w nas i pojawia sie jak nadchodzi na to czas i miejsce w sposob naturalny.
Od jakiegos czasu mam wrazenie ze powstala jakas dziwna ideologia ktora zaklada ze jak sie ludziom nie bedzie ciagle przypominac o strefach komfortu i na sile z nich wyganiac to umrzemy wszyscy nieszczesliwi, w stagnacji, stojac calkowicie w miejscu czy lezac na kanapach nie wychodzac z domow.
Naprawde przypisujecie wieksza wage tym naciaganym ideologiom niz na to zasluguja.
Jak ktos chce i czuje to wystawi noge poza to co zna, jeden z obowiazkow inny z nudow a jescze inny z dlatego ze poczuje potrzebe. Kazdy to robi cale zycie od zarania dziejow, w takim stopniu w jakim potrzebuje a to ciagle kreowanie z tego jakichs niby nowatorskich teorii jest nie tylko dosc naiwne ale i krzywdzace. Krzywdzace dla wszystkich tych ktorzy przez takie ciagle sluchanie o wychodzeniu ze strefy komfortu zatracaja umiejetnosc relaksu i radosci z nic nie robienia, czy relaksu bo ta ciagla presja ryje im glowe, no i przeciez jak 'stoisz w miejscu to juz sie cofasz’ itd.
No właśnie, to oddzielanie czasu , kiedy przebywa się w strefie komfortu od tego , kiedy jest się poza nią jest sztuczne i naciągane – w przypadku „normalnie” funkcjonujących osób, i zupełnie im niepotrzebne. Być może pojęcie staje się użyteczne w przypadku osoby, która ma w sobie dążenie do zmian a „jakoś tak” jej nie idzie wdrożenie ich w życie. Wtedy uświadomienie jej , że zmian nie wprowadza , bo jej tak wygodnie może pomóc.( Chociaż nie jestem pewna, czy jej to bardziej nie zdołuje – pewnie to kwestia indywidualna, co z tą wiedzą zrobi) Czyli – pojęcie rozlało się poza swoją grupę docelową, i jest nadużywane, tak jak wcześniej pojęcie prokrastynacji.
Być może przekaz został przy okazji zniekształcony – myślę że chodziło pierwotnie o ”uświadom sobie człowieku że raz na jakiś czas musisz zrobić coś nowego, czego się obawiasz – jesli bardzo się przed tym bronisz to prawdopodobnie coś jest nie tak” a powstało coś w stylu ”nie zbliżaj się do strefy komfortu !”. Bo się cofniesz, bo się nie rozwiniesz..
Będąc babą, która zawodowo lata na miotle, czytaj jest przysłowiową „kurą domową” i ogromnym domatorem w jednym, stwierdzam, że wyjście ze „strefy komfortu” to zarówno przyjemność, jak i konieczność. Od siedzenia na dupie pod kocem dłużej niż tydzień można po prostu zwariować. Nawet jeżeli się to lubi.
Warto poczytac, moze niektorym da troche do myslenia zamiast bez sensu powtarzac slogany https://www.linkedin.com/pulse/20140902055334-72500-why-get-out-of-your-comfort-zone-is-a-very-bad-advice
O rany, jaki fajny tekst! Taki… słoneczny. To znaczy wszystkie Twoje teksty są fajne, wszystkie czytam ale nie wszystkie komentuję (komentowanie tekstów na cudzych blogach to moje wychodzenie ze strefy komfortu;)), ale ten musiałam skomentować, bo trafił do mnie, tak po prostu, bardziej niż pozostałe…
O ile w całym życiu z wychodzeniem ze strefy komfortu lub pozostawaniem w niej jest różnie i ciężko, a każdy powinien brać na siebie tyle ile zdoła unieść, o tyle zgadzam się z Tobą totalnie w podsumowaniu. Myślę sobie, że gdybym miała do przeżycia jeden ostatni dzień, to prawdopodobnie wolałabym zrobić coś bardziej fascynującego niż leżenie na kanapie (nawet z fajną książką), np. coś o czym od dawna myślałam, ale przed czym powstrzymywały mnie nieśmiałość, opinie innych czy brak odwagi.