Dostałam wiadomość od obserwatorki. Pisała, że pierwszy raz od lat ma ochotę przestać mnie obserwować, ponieważ kiedy widzi, że ćwiczę i dbam o siebie, czuje się ze sobą źle. Czuje się winna, że tego nie robi. A przecież da się, skoro ja mogę.
Tak. Da się. Ja mogę. Ale czy każdy może?
Mogę, bo mam taką sytuację. Mam męża, który mocno się angażuje w opiekę nad dziećmi i prowadzenie domu i ma bardzo elastyczny czas pracy. Poznałam dziewczynę, która jest trenerką osobistą i mnie trenuje. Jestem dość zdrowa i sprawna, moje ciało po ciążach dobrze się regeneruje. Żadna z tych spraw nie jest oczywistością dla innych.
Tak, kiedyś wierzyłam w kapitalistyczny sen “chcieć to móc”. Kiedyś biczowałam się, dlaczego mnie nie stać na nowe ubrania z Zary co tydzień, skoro bardzo chcę i inne szafiarki stać. Dlaczego tej czy innej osobie idzie lepiej z pracą czy pisaniem, skoro ja nie tylko chcę, ale i się staram. Dlaczego ona jest taka uczesana i wymalowana, a ja nie, taka wysportowana, a ja nie, w ogóle TAKA, a ja jestem NIJAKA. Wierzyłam w to, ale się myliłam. Tak, dobra nas wszystkich ma taką samą długość. Natomiast nie wszyscy upychamy w nią takie same rzeczy. I nie jest to zawsze tylko wynik cnoty pracowitości i chęci. Jest to również wynik pieniędzy, rodziny, typu pracy, siły, zdrowia i wielu innych. Czyż nie jest to najoczywistszy banał?
Mamy tak samo długą dobę, ale nie mamy takich samych możliwości życiowych. A nawet gdybyśmy mieli, nie jesteśmy wszyscy w tym samym punkcie. Ktoś ostatnio sprzedał mi określenie “sezony życia”. Podoba mi się. Sezon trwa i się kończy. Może powracać, jak sezon na kaczki czy na truskawki, a może być zamkniętym etapem jak sezon serialu. Miałam sezon imprezowania, sezon zakupoholizmu, sezon beztroski, sezon ciężkiej pracy, sezony zdrowia i sezony depresji…Teraz mam sezon małych dzieci, ale i dobrej sytuacji finansowej. Kto wie jaki sezon zacznie się za chwilę.

Dla jednej osoby w jej obecnym sezonie “dbam o siebie” będzie znaczyło to co dla mnie – wysiłek fizyczny, pofarbowane włosy, wychodzenie jak najczęściej się da, bez dzieci. Dla innej – spędzenie czasu w domu, pod kocem, z serialem i herbatą i tabliczką czekolady po ciężkim dniu. Albo przespanie całego dnia. Albo intensywną pracę nad marzeniami. Albo odejście z pracy. Albo pojechanie do rodziców i przytulenie się do mamy. Albo zerwanie kontaktu z rodzicami.
Będę wciąż powtarzać, że “dbam o siebie” to zadbanie właśnie o siebie, o swoje potrzeby, o swoje samopoczucie. Nie o to, żeby dostosować się do instagramowych standardów czy spełniać wymogi, jakie stawia nam świat nieustannie próbujący nam coś sprzedać poprzez pompowanie naszych kompleksów. Kiedyś myślałam, że ja jestem taka niezadbana, nie to co moja piękna koleżanka K, która zawsze miała hybrydy na paznokciach i codziennie ćwiczyła i miała torebki od LV. Przy okazji miała zaburzenia odżywiania, brała kokainę i sypiała z bardzo nieodpowiednimi mężczyznami, ale to wszystko okazało się później. K. chciała tylko spokojnego związku i miłości, tego co uznawałam w życiu za standard…
To zabrzmi jak banał, ale może ktoś dzisiaj to przeczyta i zacznie myśleć inaczej. Piszę to dla osoby takiej jak młodsza ja, na przykład sprzed dziesięciu lat, kiedy uważałam, że o siebie nie dbam. Bo nie chodziłam na siłownię i tylko raz na jakiś czas zmuszałam się do jogi i byłam przecież gruba, chociaż ważyłam 55 kg i wyglądałam, nie bójmy się tego powiedzieć, najpiękniej w życiu. Siłownia nie powinna być wtedy moim problemem, bo prawdziwym problemem była depresja i okropna praca, która mnie niszczyła. Zanim zrozumiałam, co oznacza w tej sytuacji “dbam o siebie”, minęło zbyt dużo czasu. Szkoda mi tego czasu.
Oczywiście, może aktywność fizyczna jest komuś potrzebna i przydałaby się. Aktywność jest dobra i zachęcam, ale nie jako obowiązek do odhaczenia, a przyjemną część życia, źródło endorfin. Biczowanie się jest przeciwieństwem dbania o siebie. Oprócz podstawowych spraw związanych ze zdrowiem, nie ma obiektywnego standardu dbania o siebie, które jest obowiązkiem każdej osoby w każdym momencie. Przynajmniej ja będę się takiemu sprzeciwiać wciskaniu ludziom takich standardów.
A jeśli ktoś w danym momencie sprawia, że czujecie się ze sobą źle…To czasami naprawdę lepiej jest chwilowo przestać go obserwować. Nawet jeśli ogólnie jest fajny.
Nawet jeśli jestem to ja.
4 thoughts on “Dbam o siebie – co to znaczy?”
Nie zgodzę się w 100% – według moich informacji właśnie istnieją takie, powiedzmy, obiektywne standardy dbania o siebie: zdrowe jedzenie, unikanie używek, regularny sen i wspomniana aktywność fizyczna. Warto o nich pamiętać i chociaż próbować iść w tym kierunku.
Inna sprawa, że jesteśmy tylko ludźmi. Ktoś może akurat w ogóle nie ćwiczyć, mało spać itd. i to też jest zupełnie okej.
Z kolei na pewno zgodzę się z tym, że każdy powinien poszukać własnego sposobu na zadbanie o siebie. Aktywność fizyczna to nie musi być siłka 5 razy w tygodniu, a na przykład więcej spacerów; tak samo jak odpoczynek nie musi oznaczać urlopu na Malediwach – może to być chociażby fajna książka czy serial.
obiektywne standardy istnieją, zgoda. co nie znaczy, że każdego w danym momencie życia „stać” na ten standard (finansowo, czasowo, zdrowotnie etc.). i o tym jest ten tekst. nikt nie przeczy, że zdrowa dieta jest ważna, ale jeśli funkcjonujemy w niej wyłącznie w wyniku presji czy mody, to moim zdaniem zaczyna to być zaprzeczeniem zdrowia. psychicznego zwłaszcza.
A ja bym powiedziała, że w większości przypadków owszem, ale nie w każdym. Np. dla osoby wychodzącej z zaburzeń odżywiania chwilowe odejście od koncentrowania się na zdrowym jedzeniu (obsesja na jego punkcie jest objawem ortoreksji) i odpuszczenie sobie aktywności fizycznej może być kluczowym czynnikiem zdrowienia. Podobnie w przypadku jakiejś kontuzji, grypy czy innej choroby, połogu itp. – mając w głowie schemat, że tylko będąc aktywnymi fizycznie, naprawdę dbamy o siebie, można porywać się na tę aktywność, kiedy dla naszego ciała kluczowa jest regeneracja, robić coś, co grozi poważnym uszczerbkiem na zdrowiu albo biczować się, że leżymy, kiedy to leżenie jest nam zwyczajnie potrzebne.
Moim zdaniem bardzo dużą krzywdę wyrządziło nam zawłaszczenie sformułowania „zadbana kobieta” przez media i reklamy. W ich przekazach to zadbanie zawsze dotyczy wyglądu. „Zadbana kobieta” w takim ujęciu zawsze ma pomalowane paznokcie, idealną fryzurę, szczupłą sylwetkę, szpilki na nogach itp. Długo uczyłam się tego, że dbanie o SIEBIE w rzeczywistości powinno oznaczać zaspokajanie swoich potrzeb, pielęgnowanie zdrowia i dobrego samopoczucia, a nie koncentrowanie się na tym, jak widzą mnie inni. No bo kiedy będę bardziej zadbana: gdy padnięta po bardzo ciężkim tygodniu pracy spędzę wieczór, katując swoje przemęczone ciało na siłowni, a następnie depilując nogi i robiąc manicure, czy może kiedy posłucham swojego organizmu i położę się wcześniej albo spędzę czas pod kocem w towarzystwie herbaty i dobrej książki? Nie mówię, że pielęgnowanie wyglądu jest czymś złym i że nigdy nie sprawia przyjemności. Ale szkoda, że nikt nam nigdy nie powiedział, że są ważniejsze rzeczy i że czasami dbanie o siebie oznacza odpuszczenie sobie pewnych zabiegów chociaż na jakiś czas i zajęcie się tym, co jest dla nas w określonym momencie życia najważniejsze i co nam służy. Czasem będzie to wizyta u fryzjera i pilates, a innym razem sesja terapeutyczna i binge’owanie serialu tak długo, aż Netflix postanowi upewnić się, czy żyjemy.