dwujezycznosc
Picture of Riennahera

Riennahera

10 myśli o dwujęzyczności

Jeszcze na studiach zapytałam dziewczynę mojego współlokatora, pół Angielkę, pół Francuzkę, o pewien interesujący mnie szczegół bycia dwujęzyczną. Odpowiedziała wyczerpująco, dodając po chwili, że to zaskakujące pytanie z mojej strony. Bo przecież sama jestem dwujęzyczna. Na tamtym etapie, po jakichś czterech latach pobytu w Szkocji, w ogóle nie myślałam o sobie w ten sposób. Co to w ogóle znaczy być dwujęzycznym?

Angielskiego uczyłam się od piątego roku życia. Najpierw w przedszkolu, w formie zabawy, potem na poważniej od pierwszej klasy. W międzyczasie wydarzyły się inne języki. Japoński, kiedy miałam dwanaście lat, jako pochodna fascynacji mangą i anime. Uczyłam się go aż do matury, mam też certyfikat, brałam udział w konkursie w Warszawie i w ogóle. Niemiecki – w gimnazjum i dodatkowo w liceum. Nigdy się nie pokochaliśmy, mimo szóstki na świadectwie. Francuski rozszerzony w liceum – zdawałam z niego maturę, na studiach miałam lektorat. Jestem w stanie czytać, w esejach używałam nawet francuskich tekstów naukowych odnośnie średniowiecza, mogę też czytać prasę na wakacjach, ale kiepsko mówię i niezbyt dobrze rozumiem ze słuchu. Nie zapominajmy o arabskim (bo mój chłopak chciał, a ja chciałam tego co on i chodziliśmy w niedziele rano do meczetu…), łacinie klasycznej w liceum i średniowiecznej kościelnej na studiach (miałam z niej A na magisterce) i wielkiej bolesnej miłości, której nie podołałam – gaelic. To dla mnie najcięższy język jakiego liznęłam. 

Żaden z tych języków nie był mi naprawdę potrzebny w życiu, nie korzystałam z nich (poza francuskim), były jak hobby. Biegle znam tylko angielski, którym posługuję się na co dzień od piętnastu lat. Przy czym mogę przynajmniej pocieszyć się, że NAPRAWDĘ biegle i bywam brana za Brytyjkę, jeśli ktoś nie jest native speakerem brytyjskiego angielskiego, np. przez Amerykanów, przez położną pochodzenia afrykańskiego, na wakacjach na Cyprze, przez pakistańskiego taksówkarza i tak dalej. 

Pomyślmy dzisiaj zatem dość ogólnie i felietonowo o dwujęzyczności. To znaczy ja myślę felietonowo, a do skomentowania moich luźnych myśli zaprosiłam ekspertkę. Tekst powstał we współpracy z Dr Joanną Kołak, która sprawą dwujęzyczności zajmuje się naukowo od dziesięciu lat. Uznałam, że moje doświadczenia i przemyślenia, często zdroworozsądkowe lub nawet “na chłopski rozum”, ciekawie byłoby zestawić z wiedzą ekspercką. Żeby je potwierdzić, żeby im zaprzeczyć lub po prostu żeby je wytłumaczyć. 

Często dostaję pytania odnośnie tego w jakim języku myślę. Dziwią mnie, ponieważ większość czasu nie myślę w żadnym języku. Kiedy mam wyrazić myśl, zastanawiam się nad słowami w zależności od tego z kim rozmawiam lub do kogo piszę. Moje wewnętrzne przeżycia są jednak głównie abstrakcyjne. 

Sformułowanie przekazu zależy natomiast od rozmówcy i często język nie ma dla mnie znaczenia. Nie ma dla mnie na przykład żadnej różnicy w jakim języku odbywa się moja terapia. Nie raz i nie dwa zdarzyło mi się natomiast odezwać po polsku do osoby, która była mi bliska. Bo bliskość, intymna atmosfera, kojarzyła mi się z mamą i chłopakiem/mężem, więc automatycznie z polskim. 

JK: Ciekawe, co mówisz o terapii – że nie ma dla Ciebie znaczenia, w jakim języku się odbywa. Badania pokazują, że preferencja języka terapii może zależeć od naszej biegłości w danym języku albo od naszego stosunku do wspomnień z życia, o których rozmawiamy. Osoby dwujęzyczne często silniej przeżywają emocje w swoim pierwszym (dominującym) języku. W związku z tym osoby, które mają za sobą jakieś traumatyczne przeżycia i omawiają je na terapii z dwujęzycznym terapeutą, czasem decydują się przełączyć na swój słabszy język, bo dzięki temu mniej intensywnie przeżywają rozmowę o tych wspomnieniach i jest im łatwiej się do nich odnieść i zdystansować od nich. To głębsze przeżywanie emocji w naszym silniejszym języku wyjaśnia też, dlaczego niektóre osoby dwujęzyczne twierdzą, że przekleństwa w ich drugim języku nie brzmią tak silnie, jak w pierwszym. Albo że mimo nieśmiałości, są nagle w stanie rozmawiać otwarcie o seksie w swoim drugim języku, mimo że w pierwszym miały przed tym opory. Oczywiście może się to zmieniać wraz z nabywaniem biegłości w drugim języku, wraz z przeżywaniem w tym języku coraz to nowych i ważnych doświadczeń, jak również z budowaniem w tym języku bliskich znajomości, relacji.  

Na studiach miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu z Agnieszką Holland. Reżyserka mówi w siedmiu językach. W angielskim ma bardzo silny wschodnioeuropejski akcent. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie dlaczego temat się pojawił, to było dziesięć lat temu, jednak w którymś momencie mówiła o tym, że jest pytana czemu po tylu latach mówi wciąż z silnym akcentem. Jej wyjaśnienie wywołało u mnie wysokie uniesienie brwi. Otóż twierdziła, że akcent świadczy o tożsamości i utrata akcentu jest tej tożsamości utratą. 

No i patrzcie, ja myślałam, że to kwestia słuchu, talentu do języków, naturalnych predyspozycji. Ewentualnie, że kwestia własnej potrzeby lub jej braku i chęci do nauczenia się akcentu, która wcale nie jest ani obowiązkiem, ani cnotą. 

Tak jak szanuję Holland-reżyserkę, tak Holland-filozofka/lingwistka jest dla mnie specjalistką na poziomie Dr Zięby. Ale może po prostu zazdroszczę, bo mam predyspozycję do akcentu. Przepraszam, wróć, bo utraciłam tożsamość. 

JK: No cóż, na pewno nie jest tak, że zawsze tracąc akcent, tracimy naszą tożsamość. Powiedziałabym, że to może być skorelowane, ale nie musi. I nie jest to relacja przyczynowo-skutkowa. Chociaż niektóre osoby mogą celowo chcieć zachować akcent przeniesiony z pierwszego języka, kiedy mówią w drugim, bo pozwala im to czuć dumę ze swojego pochodzenia. Natomiast zgadzam się z Tobą, że to pewne predyspozycje sprawiają, że jedni z nas łatwiej nabywają akcent w obcym języku, a inni, mimo mieszkania w danym kraju przez długie lata, nie są w stanie pozbyć się naleciałości akcentu ze swojego pierwszego języka. Te predyspozycje to między innymi pamięć robocza, pamięć fonologiczna i słuch muzyczny. Muzycy mogą mieć łatwiej w opanowaniu obcych akcentów. 

Znajduję niesamowitym obserwować rozwój językowy starszej córki. Nie doceniałam jej, jeszcze nie dawno sądziłam, że rozumie pojedyncze słowa, a z dnia na dzień zaczęła mówić po angielsku pełnymi zdaniami. Pewne zabawy czy zabawki potrafią przełączyć ją na tryb angielski i nie chce mówić na ich temat inaczej. Są pewne rzeczy, które triggerują (he, he, bardzo to po polskiemu) używanie angielskiego. Z jakiegoś powodu, zapewne związanego z zabawami w żłobku, na widok kart do gry w Piotrusia, zaczyna krzyczeć “there are many colours” i jakby wyłącza jej się polski. Reaguje tylko kiedy zapytam ją o kolory po angielsku. Jest to jednocześnie fascynujące i nieco przerażające. 

JK: Dzieci, które w domu słyszą język mniejszości, a język otoczenia poza domem, głównie w placówce, faktycznie mogą „włączać” swój drugi język automatycznie, kiedy są w pewnym kontekście albo mają zrobić konkretną rzecz, czy też porozmawiać na konkretny temat. Bardzo często zdarza się, że takie dzieci po spędzeniu kilku tygodni/miesięcy w placówce, nagle zaczynają w domu bawić się po angielsku, mimo że zawsze mówiono do nich w domu po polsku. Dzieje się tak po prostu dlatego, że zdążyły już zbudować w umyśle silne połączenie języka otoczenia z zabawą i innymi dziećmi. To powoduje, że starsze rodzeństwo często „przynosi” język otoczenia do domu i otacza nim młodsze rodzeństwo w zabawie. 

Łączenie języka z konkretnymi sytuacjami i trudność w przestawieniu się w tych sytuacjach jest czymś, co znam dobrze ze swojego własnego komunikowania się. Ponieważ zawsze pracowałam w Wielkiej Brytanii, rozmawianie z klientami z Polski (którzy od czasu do czasu się zdarzali) wydawało mi się zupełnie nienaturalne. Sztuczne i wymuszone. Jakbym w ogóle nie mówiła w ojczystym języku, a właśnie w obcym. Jakbym z trudem przebijała się przez zaspy. 

JK: Oczywiście – język łączymy z konkretnymi kontekstami, sytuacjami, czynnościami, osobami. Jest to bardzo typowe, że pracując w kraju innym niż nasz kraj pochodzenia, jest nam trudno mówić o swojej pracy w naszym pierwszym języku. Ja na przykład nie jestem w stanie poprowadzić wykładu o dwujęzyczności po polsku – jest to dla mnie ogromnie frustrujące, bo większość terminów z branży znam po angielsku. Brzmi to sztucznie, nie jestem w stanie mówić płynnie i cały czas wchodzą mi do głowy słowa angielskie. To przywiązanie do mówienia na dany temat w danym języku z większą naturalnością i spontanicznością jest oczywiście dynamiczne. To znaczy, jeśli zmieni się środowisko językowe i do jakiegoś tematu/kontekstu „przywiążemy” inny język, a potem spędzimy wystarczająco dużo czasu w tym przywiązaniu (ile – kwestia indywidualna), to komunikacja na ten temat w tym języku może stać się bardziej płynna.  

Wracając do tematu akcentów, kiedy mieszkałam w Szkocji, miałam szkocki akcent. W takim stopniu, że kiedy przyjechałam do chłopaka, który mieszkał w Anglii i poszliśmy na imprezę do znajomych jego współlokatorów, słyszeli właśnie szkocki, nie polski akcent. Odkąd mieszkam w Anglii niestety mam bardziej standardowy angielski akcent. Co zabawne, kiedy silę się na naśladowanie szkockiego, wychodzi mi…walijski. Ba, czasami kiedy się denerwuję, to mówię z walijskim lub lekko irlandzkim akcentem. 

(Co wyjaśniałoby dlaczego kiedyś podczas wakacji w Walii ekspedientki w sklepie mówiły do mnie po walijsku, he he). Wsłuchać się w akcent i nabrać go naturalnie, z czasem – umiem. Naśladować specjalnie – nie bardzo. 

JK: Akcent jest kwestią bardzo indywidualną. Niektórym osobom wyrobienie sobie obcego akcentu przychodzi łatwiej, innym trudniej. Jedni będą w stanie naśladować akcent, inni nie. Zależy to od kilku czynników, między innymi od pojemności naszej pamięci roboczej i fonologicznej, szybkości przetwarzania leksykalnego (czyli jak szybko jesteśmy w stanie wyszukać słowa w danym języku w naszym słowniku mentalnym), zasobu słownictwa w danym języku, talentu muzycznego, ale też motywacji do przyswojenia akcentu, i oczywiście – last but not least – intensywności otoczenia się danym językiem. Przy okazji, zwróćcie uwagę na to, że często mówi się o wieku granicznym w rozwoju języka – że po przekroczeniu 6-9 roku życia dzieci nie są już zdolne nauczyć się akcentu obcego języka na poziomie native speakera. Jednak to nie tylko wiek o tym decyduje, a właśnie szereg tych czynników, które wypisałam powyżej. Czyli kwestia tej magicznej granicy w nabyciu akcentu wcale nie jest taka czarno-biała. Ale to dobra wiadomość – w zależności od kontaktu z językiem i różnych naszych predyspozycji, jesteśmy w stanie nauczyć się akcentu bez względu na wiek (chociaż w późniejszym wieku jest oczywiście trochę trudniej). 

W domu mówimy po polsku, nie ukrywam jednak, że używam często angielskich wtrąceń. Są to głównie słowa, które bardziej precyzyjnie coś określają. Np. “randomowy”, “obnoxious”, “casual”, „creepy”, „cringe”, „quirky”, przekleństwa jak na przykład “twat”, “fak” (chociaż uważam na to co mówię, odkąd przy wychodzeniu z domu Iona powiedziała radośnie “fak” powtarzając po matce zdenerwowanej, że nie może znaleźć czapki…) i wiele innych.

JK: Dla mnie takie słowa lub wyrażenia, które bardziej prezycyjnie wyrażają jakieś idee to również „obnoxious”, ale też „dodgy” i „fair enough”. I to jest właśnie piękne w dwu- i wielojęzyczności – nasze wszystkie języki stają się po prostu naszym repertuarem językowym, z którego czerpiemy w razie potrzeby, porównujemy, szukamy podobieństw, różnic, mamy swoje preferencje. Kiedyś widziałam mema, na którym był tekst „My first language is bilingualism” i uważam, że to bardzo prawdziwe. Jedne słowa po prostu szybciej i łatwiej przychodzą nam do głowy, kiedy szukamy określenia na jakąś rzecz/zjawisko, ale niekoniecznie świadczy to o braku biegłości w językach. Dzieci dwujęzyczne bardzo często dobierają w wypowiedzi słowa z różnych języków, bo mogą jedne słowa znać w jednym, a inne w drugim języku (zwłaszcza dzieci, które w domu słyszą jeden język, a w otoczeniu drugi). Rodzice wtedy martwią się, że dzieci mieszają języki i że może coś idzie nie tak w tej nauce. A to nie tylko bardzo naturalne zjawisko w dwujęzyczności, ale też wręcz przejaw kreatywności i radzenia sobie – dziecko zamiast zamilknąć, kiedy nie jest w stanie przypomnieć sobie słowa w danym języku (albo kiedy go po prostu nie zna), dobiera sobie to słowo z drugiego języka, żeby móc się komunikować.

Dużym problemem dla osoby, która obecnie zarabia na pisaniu, jest przenikanie angielskiej składni do mojej polszczyzny. W mowie nie jest to takim problemem, zwłaszcza, że wyraźniej to słyszę. W pisaniu nie filtruję od razu tego co wychodzi mi spod klawiatury i dopiero czytając po raz któryś zauważam te kwiatki. A często w ogóle nie zauważam…

JK: Znów – zupełnie naturalne zjawisko. Między wszystkimi językami osoby wielojęzycznej może występować transfer – czyli przeniesienie słownictwa, wymowy, składni, akcentu lub gramatyki z jednego języka na drugi. Często dzieje się to w sposób nieuświadomiony. Co ciekawe, wraz z czasem spędzonym w drugim lub trzecim języku, ten transfer może działać nie tylko z naszego silniejszego języka na słabszy, ale też ze słabszego na nasz język ojczysty. 

Ponieważ przez wiele lat głównym językiem fikcji – książek, filmów, seriali itd., był dla mnie angielski, przy pisaniu książki początkowo dialogi bohaterów słyszałam w głowie po angielsku. Musiałam sporo pomysłów zmienić, ponieważ po przetłumaczeniu zupełnie mi nie pasowały. Nie miały żadnego sensu. Zwłaszcza żarty. Np. dialog między kochankami:

  • Can I do anything for you?
  • You can do me. 

Nie mam pojęcia jak to przetłumaczyć, żeby brzmiało zabawnie, lekko, casualowo (przepraszam, nie mogłam się powstrzymać, w mówionym języku tak właśnie bym to określiła), a nie wulgarnie.

Spróbujcie też pisać o seksie. Namawiam. Napisać coś po polsku, żeby nie brzmiało ani jak fantazja gimnazjalisty, ani opowiadanie pornograficzne, zakrawa o cud. 

JK: To znów jest dla mnie przykład na piękno dwujęzyczności. Ktoś (być może osoba jednojęzyczna ;)) mógłby powiedzieć: „Nie jesteś w stanie stworzyć tego dialogu po polsku, słabo”. Ja powiem raczej: „Potrafisz stworzyć ten dialog po polsku, ale znasz język, w którym jesteś w stanie sprawić, by ten dialog brzmiał jeszcze lepiej, był bardziej lapidarny, zabawny. Korzystasz z dobrodziejstw całego swojego językowego repertuaru”. Może to zabrzmi jak frazes, ale wraz z kolejnym językiem dostajemy nowe okno do patrzenia na świat – nową perspektywę, nowe wyrażenia, metafory, słowa, które precyzyjniej opisują coś, co wcześniej musieliśmy opisywać kilkoma słowami, nowe żarty językowe, nowy sposób na wyrażenie siebie. 

Jeden z powodów, dlaczego nie chciałabym wrócić do Polski, to właśnie fakt, że nie używałabym na co dzień angielskiego. Że codzienność nie byłaby dwujęzyczna. To jest oczywiście pomniejszy powód, ale…ja dwujęzyczność lubię. Sprawa mi przyjemność. To życiowa przygoda. Używam angielskiego na co dzień od ponad piętnastu lat. Gdyby nagle zniknęło to z mojego życia, byłabym smutna. Czułabym się uboższa. 

JK: Wydaje mi się, że moje zachwyty nad dwujęzycznością przekazałam dobitnie w poprzednich punktach, więc tutaj dodam tylko krótko, że zgadzam się całą sobą! I tę zgodę wyrażam właśnie w tej chwili w głowie we wszystkich językach, którymi władam ;). Ale do tych superlatywów dorzucę może jeszcze taką mniej sielankową perspektywę, dla uzupełnienia tego obrazka – wielojęzyczność może być przyjemnością i powodem do dumy, ale może też być ciężką pracą. Z perspektywy osoby dorosłej, utrzymanie wszystkich swoich języków w dobrej formie, to nie lada wyzwanie. Bo język nieużywany niestety powoli zanika. A dla rodzica dziecka dwujęzycznego wyzwanie jest jeszcze większe. Doby nie da się poszerzyć, a jeśli języki w otoczeniu są dwa lub trzy (a nierzadko zdarza się, że cztery, czy też pięć!), to trzeba w sprytny sposób próbować przemycić jak najwięcej z każdego języka do życia dziecka (i to w ciekawej i w miarę motywującej formie!) jeśli zależy nam na tym, żeby każdy język miał szansę się u dziecka przyjąć chociaż na podstawowym komunikatywnym poziomie. 

Wiele osób twierdzi, że w różnych językach mają różne osobowości. Badania wydają się to potwierdzać. Nie wiem jeszcze jak jest z moimi dziećmi, będę to obserwować w nadchodzących latach i szukać prawidłości. 

Jeśli chodzi o mnie…Po studiach w Wielkiej Brytanii i latach w pracy, wydaje mi się już, że tego nie czuję. 

Zresztą, otoczenie chyba też nie. Kiedy na blogu komentowano, że jestem największą blogową malkontentką, mój mąż twierdził, że nigdy nie będę szczęśliwa i mój szef zauważył, że jak mam zły humor to jakby nad całym działem wisiała czarna chmura i nie da się tego nie zauważyć. Jak widać jestem spójna! 😉

(To było dawno, od tego czasu poczyniłam wiele kroków, żeby być szczęśliwszą i radośniejszą)

Zarówno w angielskim jak i po polsku wydaję się sobie być sarkastyczną, dość zdystansowaną osobą, która nie jest prawie nigdy aktywnie niemiła, ale nie jest aktywnie przyjacielska. 

JK: Z tymi badaniami nad językiem i osobowością to jest dość skomplikowana sprawa. Faktycznie niektóre badania sugerują, że osoby dwujęzyczne postrzegają same siebie trochę inaczej w zależności od języka, którego używają. Ale tutaj w grę wchodzi mnóstwo czynników – poziom znajomości danego języka, konteksty, w których najczęściej go używamy, osoby, z którymi mamy okazję go używać, powiązania emocjonalne, które mamy z tym językiem, podobieństwo tego języka do naszego rodzimego języka i wiele innych. Bardzo trudno wziąć je wszystkie pod uwagę w tego typu badaniach, żeby wyciągnąć jednoznaczne wnioski. Przykładowo, ktoś może zaraportować, że w swoim rodzimym języku (hiszpańskim) czuje się bardzo beztroską, towarzyską, otwartą i wygadaną osobą, a w języku angielskim, czyli swoim drugim języku, jest osobą sztywną, powściągliwą, zamkniętą, mrukliwą. Ale to może wynikać zarówno z – przykładowo – niższego stopnia znajomości angielskiego, używania go jedynie a kontekście pracy, w towarzystwie stresu i negatywnych emocji, jak i z braku bliskich związków w tym języku. 

Joannę możecie obserwować na instagramie. Bardzo Wam polecam jej profil, sama dowiaduję się z niego o rzeczach przydatnych w wychowaniu dwujęzycznych dzieci. Możecie też skorzystać z indywidualnych konsultacji. 

Mam nadzieję, że podobała się Wam taka nieco inna formuła. I koniecznie podzielcie się swoimi dwujęzycznymi przygodami. 

Podoba Ci się? Podaj dalej »

Newsletter

Subskrybuj Elfią Korespondencję

Czymże jest newsletter? Może być różnymi rzeczami. Może być sposobem na zawalenie skrzynki i wciskaniem swojego produktu przy każdej możliwej okazji. Może być wspaniałym narzędziem do budowania bliskiej relacji ze społecznością. Albo czymś pomiędzy. Czasem nawet czymś fajnym. I o to będę walczyć.

Zapraszam Cię do zapisania się na mój newsletter Elfia Korespondencja. Wchodzisz w to?

Administratorem danych osobowych podanych w formularzu jest Marta Dziok-Kaczyńska, Ellarion Cybernetics Ltd., Paul Street 86-90, London, United Kingdom. Zasady przetwarzania danych oraz Twoje uprawnienia z tym związane opisane są w polityce prywatności. Ta strona jest chroniona przez reCAPTCHA. Mają zastosowanie polityka prywatności oraz regulamin serwisu Google.
61923936_301827807423707_1414915001336679940_n copy

Autorka

Marta Dziok-Kaczyńska
Riennahera​

Nie chcę sprzedać Ci wizji perfekcyjnego życia jak ze strony w kolorowym czasopiśmie. Chcę być dobrą sobą i porządną osobą. Może Ty też?

Scroll to Top