blade2049
Picture of Riennahera

Riennahera

Blade Runner 2049 – poprawny film, żadne arcydzieło

To jest chyba pierwszy w moim życiu film, o który pokłóciłam się z mężem po wyjściu z kina. Mąż był zachwycony i pełen przemyśleń. Ale uznajmy, że fakt bycia inżynierem specjalizującym się w sztucznej inteligencji może mieć tu wpływ na odbiór. Dla mnie to film…niepotrzebny.

Nie uważam, że to jest zły film. To jest pewnie całkiem porządny film. Wizualnie mamy kadry przecudnej urody i spójny świat. Piękne antyutopijne megalopolis. Obraz nędzy, rozpaczy i rozkładu poza miastem. Kadry przypominające obrazy Hoppera. Mnóstwo, mnóstwo stylowych ujęć, stylowych kreacji, stylowych nawiązań. Fabularnie są co prawda wielkie niedociągnięcia, ale unikamy żenady, co samo w sobie wymaga braw. Całość obejrzałam, nieprzyjemności z tego nie miałam, ale i nie mam potrzeby oglądania go po raz kolejny. Oprócz wrażeń wizualnych nie dał mi niczego nowego, żadnych doznań, którymi mogłabym się zachwycać. Osobiście od filmu, na jaki kreuje się „Blade Runner 2049”, oczekuję chwycenia za gardło, czegoś totalnie nowego, przekraczającego schematy i wytyczającego nowe tory, tak jak się to stało w przypadku pierwszego Blade Runnera. W tym przypadku dostaję po prostu obraz, który nie jest zły.

Do porządnej analizy film trzeba obejrzeć przynajmniej dwa-trzy razy, ale na samą myśl o tym cierpię. Bo ile można oglądać coś, co ani ziębi, ani grzeje? Więc analiza będzie nieporządna.

 

blade runner 2049

 

Zacznijmy od długości. Oryginalny”Blade Runner” jest „nudny”. To z mojej strony komplement, nie jestem fanką kina akcji. Jest nudny w podobnym sensie jak nudni są Mad Men. Niespecjalnie wiele się dzieje, jest dużo chodzenia, myślenia i patrzenia w dal, ale dwie godziny mijają niezauważalnie.”Blade Runner 2049″ trwa, jak na blockbuster przystało, 2 godziny 43 minuty. Trochę przypomina mi to pytanie w podstawówce, na ile stron musi być wypracowanie. Przemysł filmowy narzuca pewne standardy, ale tutaj wpływa to negatywnie na dzieło. Pierwszy raz zaczęłam się nudzić około 1h 20 minut. Fabuła przez pierwsze dwie godziny jest tak przewidywalna, że musimy spodziewać się plot twistu. Od tego momentu film próbuje nadrobić wcześniejszą przeciągłość i traci klimat. To nie jest opowieść, która potrzebuje tak długich scen walki. Dylematy postaci Ryana Goslinga też z pewnością można było nieco ukrócić, bez utraty jakości przekazu, ale one były jeszcze interesujące. Po dwóch godzinach dramatu psychologicznego twórcy nagle przypominają sobie, że trzeba dać trochę wybuchów i naparzanki. A ja nudzę się o wiele bardziej niż wcześniej.

Pierwszy „Blade Runner” był filmem zanurzonym w chaosie. Postaci dokonywały arbitralnych decyzji, które miały wyjaśnienie, ale niekoniecznie były najmądrzejsze. Deckard był zwykłym gliną, dobrym w swoim zawodzie, ale żadną wybitną indywidualnością. Zabił dwa z czterech androidów, które miał usunąć. Pozostałe dwa zginęły bez jego interwencji, w skutek zbiegu okoliczności. To świat pewnej przypadkowości, gdzie postaci nieco odbijają się od siebie. W”Blade Runner 2049″ wszystko ma nagle sens, układa się w jeden wielki niemal boski plan. Dla mnie taka konstrukcja zabija zainteresowanie opowieścią.

 

 

Ideologicznie natomiast film jest nieco płaski. Mam problem z przesłaniem, że najbardziej ludzką rzeczą jaką można zrobić to umrzeć za właściwą sprawę. To śliczne przesłanie, ale dzisiejszych czasach różnorakich form terroryzmu, jestem zbyt cyniczna, żeby je łyknąć. Cały kult indywidualności i pragnienie bycia kimś specjalnym sprawia, że replikanci zaczynają przypominać millenialsów. Ale muszą, nie mają wyboru, bo ich przeciwnikiem jest świat korporacji i policji, w którym nikt nie ma znaczenia. Narracja antykorporacyjna jest o tyle nachalna, co naiwna, bo Niander Wallace to nie jest przekonujący czarny charakter. Ot, bogaty czubek. Niespecjalnie mnie nawet irytuje, żeby nie powiedzieć o mocniejszej reakcji. Zaczynam mieć obawy co do kariery Jareda Leto, który lansowany jest chyba na nowego Johnny’ego Deppa. Trzymam kciuki, żeby uniknął Deppowego przesytu.

Motyw rozmnażania się jako kwintesencji wartości życia jest łopatologiczny i skreśla dylematy stawiane przez poprzedni film. To taki deus ex machina, który na szczęście nagle wyskakuje, bo bez niego w ogóle nie byłoby powodu dla usprawiedliwienia istnienia tego filmu. Jest w filmie dużo rozmyślania co jest prawdą, a co iluzją, ale o tym rozmyślaliśmy już dawno temu w „Matrixie”. Oryginalny „Blade Runner” pytał o to co sprawia, że jesteśmy ludźmi na poziomie filozoficznym.”Blade Runner 2049″ próbuje wejść na ten poziom, ale jednocześnie łopatologicznie zmienia optykę, że ta dyskusja nie ma już znaczenia.

Mam też wrażenie, że film cierpi na podobny rodzaj sentymentalizmu, który cechuje poprzedni film reżysera, „Arrival” i który jakoś przyczepił się do gatunku sci-fi, przebija się dość mocno na przykład  w „Interstellar”. Rozumiem, że to filmy, które się publice podobają, rozumiem, że taki mamy klimat. Mnie to nie odpowiada, nudzi, uważam, że w sci-fi ważne pytania o naturę ludzką i istotę człowieczeństwa można zadawać bez popadania w łzawe i pretensjonalne tony. Lem radził sobie z tym świetnie, podobnie jak Kubrick.

 

 

Dochodzimy teraz do mojego ulubionego momentu, czyli postaci kobiecych. Już słyszę, że to film feministyczny, bo mamy silne postaci kobiece. No więc tylko pozornie. To wciąż tak naprawdę film o pragnieniach trzech mężczyzn. Replikanta, Deckarda i właściciela korporacji Niandera Wallace’a. Kobiety pojawiają się jako postaci określające ich, dające im jakiś impuls do działania, wykonujące ich rozkazy, ale tak naprawdę mają niekoniecznie dużo do powiedzenia. Paradoksalnie mają mniej do powiedzenia niż kobiety w oryginalne sprzed trzydziestu lat. Postać hologramu, w którym zakochany jest główny bohater, to w zasadzie najciekawsza postać kobieca, ponieważ eksploatuje typową filmową reprezentację kobiety głównego bohatera w dość przewrotny sposób. Służy zaspokojeniu jego pragnień i wspieraniu jego działań, bo jest produktem stworzonym dokładnie w tym celu. Jest to motyw mocno seksistowski, jednocześnie nie możemy zarzucić tej reprezentacji seksizmu, bo przecież film otwarcie ukazuje ją jako produkt. Zatem mamy ciastko i zjedliśmy ciastko. Był to największy mindfuck tego filmu. Sprytne, bardzo sprytne.

Na koniec taka refleksja. Osobiście nie kocham spektakularnego CGI. Im więcej kręcimy naprawdę, tym lepiej film się starzeje. Oglądałam „Blade Runnera” w wersji Final Cut dzień przed seansem i chociaż ma retro klimat, to jednak z powodu oszczędności efektów, trzyma się dobrze. Tutaj jest ich zdecydowanie więcej i obawiam się, że będzie jak z „Parkiem Jurajskim”. Jak z „Avatarem”. Oglądając je wiele lat później widzimy, że starzeją się nieładnie. Oba te filmy mają jednak coś, czego nowemu „Łowcy Androidów” brakuje – kultowe sceny. Scenarzyści nie wspięli się tu na wyżyny i nie mamy niczego choćby umywającego się do Rutgera Hauera umierającego w deszczu.

 

 

Najlepsza opinia, na jaką trafiłam w kontekście tego filmu, pochodzi z recenzji z The Economist. Ten film udaje, że jest głęboki i ważny, przez poważny ton jakim operuje i wizualną widowiskowość. Za tym dymem i lustrami nie kryje się jednak specjalna głębia, a raczej wtórność. Polecam, bardzo dobra recenzja. Miło też zobaczyć, że wśród tych wszystkich zachwytów i 89% na Rotten Tomatoes (którym mocno ufam i zawiodłam się jedynie kilka razy), ktoś jeszcze uważa ten film za porządne rzemiosło bez znamion arcydzieła.

Podsumujmy cytatem z dzieła, które do świata Blade Runnera pasuje jak pięść do nosa. To nie jest zły film. Jeśli Ci się podobał, nie będę wytykać złego gustu. Po prostu, jak powiedział Pan Darcy w “Dumie i Uprzedzeniu”, jest „not handsome enough to tempt me”.

Koniec końców może w tym filmie brakowało po prostu jednego. Uśmiechu Rutgera Hauera.

Podoba Ci się? Podaj dalej »

Newsletter

Subskrybuj Elfią Korespondencję

Czymże jest newsletter? Może być różnymi rzeczami. Może być sposobem na zawalenie skrzynki i wciskaniem swojego produktu przy każdej możliwej okazji. Może być wspaniałym narzędziem do budowania bliskiej relacji ze społecznością. Albo czymś pomiędzy. Czasem nawet czymś fajnym. I o to będę walczyć.

Zapraszam Cię do zapisania się na mój newsletter Elfia Korespondencja. Wchodzisz w to?

Administratorem danych osobowych podanych w formularzu jest Marta Dziok-Kaczyńska, Ellarion Cybernetics Ltd., Paul Street 86-90, London, United Kingdom. Zasady przetwarzania danych oraz Twoje uprawnienia z tym związane opisane są w polityce prywatności. Ta strona jest chroniona przez reCAPTCHA. Mają zastosowanie polityka prywatności oraz regulamin serwisu Google.
61923936_301827807423707_1414915001336679940_n copy

Autorka

Marta Dziok-Kaczyńska
Riennahera​

Nie chcę sprzedać Ci wizji perfekcyjnego życia jak ze strony w kolorowym czasopiśmie. Chcę być dobrą sobą i porządną osobą. Może Ty też?

Scroll to Top