…albo dziesięć, albo sto tysięcy, to…? No właśnie, to co? Co byście sobie kupili?
Chyba po raz pierwszy w życiu czuję się niczym stoicki mędrzec, który niczego do szczęścia nie potrzebuje. Nie chodzi o to, że nie widzę sposobów na ulepszenie mojej egzystencji, bo widzę ich mnóstwo, ale nie potrzebna jest mi do szczęścia żadna RZECZ. Gdybym jutro dostała rower, iPada, samochód, własne mieszkanie w najdroższej dzielnicy najdroższego miasta świata czy szafę pełną toreb Prady, butów od Manolo i płaszczy Burberry to byłoby to na pewno miłe. Ale czy którakolwiek z tych rzeczy sprawiłaby, że byłabym bardziej zadowolona z siebie, z życia i ze świata? W tej chwili wydaje mi się, że nie. Ale może po prostu nie jeździłam jeszcze po mieszkaniu na rowerze samochodem w butach od Prady przeglądając blogi na iPadzie. Jeśli będę miała okazję to na pewno zrecenzuję Wam to doświadczenie.
Uczucie braku materialnych potrzeb jest z jednej strony odświeżające, z drugiej trochę przerażające. Ale może mi minie.
// trencz H&M, jeansy River Island, bluzka New Look, torebka sh, naszyjnik Makabresque //
23 thoughts on “Gdybyście mieli tysiąc złotych…”
takie naszyjniki można też kupić u gdyńskiej blogerki Mju Mju 😉
Ja od czasu do czasu również mam takie uczucie, że nie potrzebuję niczego nowego ale mija baaaardzo szybko niestety 😀
Bo to jest tak i z jakichś badań nawet to wynika, że po osiągnięciu określonej liczby rzeczy kolejna nie sprawia już takiej radości i nie zwiększa poczucia zadowolenia. To nie jest nic dziwnego! Ba, ja mam tak, że moja ilość rzeczy (choć mieszkam w pokoju o metrażu 10m2) mnie czasem przeraża i doprowadza do szału, bo za dużo tego cholerstwa jest. Owszem, lubię sobie kupić jakiś ciuch, ale pieniądze staram się bardziej wydawać na usługi, ostatnio na teatr, więc jakby nagle dostała bonusowe tysiąc, dziesięć tysięcy czy ile tam, to poświęciłabym to np. na jakiś wyjazd z chłopakiem. Kiedyś przeczytałam gdzieś fajny tekst, coś w stylu „nie kupuj rzeczy, kupuj doświadczenia” – coś w tym jest. Wakacje w fajnym miejscu przecież cieszą niesamowicie, wypad do teatru też, a jednak nie sprawią, że poczujemy się przytłoczeni, jak w przypadku zbyt wielkiej ilości posiadanych rzeczy.
Kupiłabym żaluzje do swojego mieszkania bo moi lokatorzy krzyczą że słońca nie lubią 🙂
w zaleznosci od ilosci zer po jedynce: zainwestowalabym w wakacje (pierwsze od lat) i mieszkanie (pierwsze w ogole), zafundowalabym rodzicom wycieczke pod palemki, nad blekitna wode ewentualnie pomoglabym bratu splacic dlugi.
-As
podoba mi sie naszyjnik mega!
kiedyś szłam sobie z kleeżanką po centrum miasta i zaczepiła nas pani z TV z pytaniem, co byśmy zrobiły, gdybyśmy miały milion. bez wahania odpowiedziałyśmy, że wybrałybyśmy się w daleką podróż. może po prostu w pewnym wieku tak się ma? 😉
Heh… a ja ciągle wynajduje jakieś potrzeby, głównie kulinarne, ale uważam to za coś pozytywnego 😉
Jeszcze nie masz, ale jak będziesz miała, to ja pożyczam rower, iPada, a buty ci zostawię byś boso nie szła przez świat.
haha proste, jak się ma co się lubi, to się lubi co się ma…
Ala
Bo taki moment przychodzi w życiu każdego chyba 😉 Ja mam tak od dłuższego czasu – nie chodzi o to, że nie kupuję sobie nowych rzeczy, bo kupuję, ale nie, by poprawić sobie humor. Gdybym miała zbywające miliony obecnie, to przeznaczyłabym je na cele szczytne typu badania nad rakiem, bo czasu nie cofnę za żadne pieniądze.
Mam tak samo:) A im więcej pieniędzy na koncie, tym mniej rzeczy potrzebuję. Odkąd że stan 0 zł do końca miesiąca przestał u mnie występować, przestałam napalać się na rzeczy. A może to dzięki temu, że przestałam się napalać, zawsze mam oszczędności? W każdym razie to przyjemny stan, nie ma się co przejmować:)
masz śliczny kolor włosów! 🙂
ja mam tak odkąd mam dzieci, żyję w świadomości,że żadna rzecz nie jest niezbędna…
http://www.youtube.com/watch?v=BithCMlvNno
Też ostatnio to u siebie zauważyłam – jak zwykle chwytam jakąś rzecz, i zachwycam się jaka to ona piękna, normalnie muszę to mieć, must have i te sprawy, po czym po przejściu się po sklepie nachodzi mnie myśl, że przecież nie zmieni to mojego życia, że mam już z 10 koszul tego typu, czy kolejny wzorek cokolwiek wniesie do mojej szafy? I odkładam, dumna z siebie. Jeszcze jedno zauważyłam – im więcej mam pieniędzy, tym mniej mam ochotę je wydać:D E.
„na rowerze samochodem” <3
Uwielbiam Cię
Spiesze by Cie poinformowac, ze Disney wyprodukowal Mulan w celu naklonienia Chin do zdjecia embargo na jego produkcje,o.Co do tysiaca, to to wolalabym w funciaczkach, coby sobie college oplacic.zasadniczo to nizegoc poza tym nie potrzebuje:-)
Ja bym sobie bilet samolotowy kupiła! Albo dwa, albo dziesięć. Tego mi do szczęścia trzeba!
I bluzka, i prochowiec super:)
Kupiłabym sobie taki wisiorek jak Twój i jedzenie dla bezdomnych zwierząt…
według mnie to bardzo zdrowe podejście.
wydawanie kasy na tak właściwie niepotrzebne rzeczy (typu: ładna szmatka z haemu czy super hiper fajny srajfon), które po kilku dniach lub tygodniach tracą urok nowości, jest trochę jak oglądanie głupiutkich filmów czy seriali, albo czytanie kiepskich książek. wypełniają tylko czas; oglądamy, czytamy, a po chwili – zapominamy. tak samo z tymi wszystkimi „poprawiaczami nastroju”, wywalonymi w kąt, gdy już są niemodne. w obu przypadkach coś zostało zmarnowane – albo czas albo pieniądze (a czasem jedno i drugie).
nie lubię gdy coś się marnuje, więc staram się dokonywać dobrych wyborów jeśli chodzi o „wypełniacze” a „poprawiacze” ograniczam 🙂 pieniądze lepiej gromadzić na wspomnienia: na niezapomniane podróże, epickie melanże, dobre jedzenie w drogiej knajpie i ulubione nietanie wino. Bo osobiście uwielbiam to uczucie lekkiego żalu że nie mogę dostać amnezji wybiórczej i zapomnieć o tym, że przeczytałam „Mistrza i Małgorzatę” i zrobić to jeszcze raz, albo że wspaniałych wakacji w Chorwacji sprzed wielu lat nie mogę przeżyć jeszcze raz.
dobra, ale to chyba blog szafiarski c’nie? ałtfit fajny, choć tak mi dziwnie, że ciągle w tych spodniach łazisz, wiewióro xd
Cholera jasna, nie wiem, co bym chciała mieć za tego tysiaka/10 tysiaków/milion/srylion… Może zapas rudej farby do końca żywota. Szkoda, że nie można za kasę zatrzymać rudości od tak, na zawsze. Chyba że o czymś nie wiem.
ALbo masz poprostu zdrowe podejscie do zycia. Moze dla Ciebie wazniejsze są emocje, wspomnienia,a nie fizyczne, namacalne przedmioty. Rzeczy sa ulotne, moda przemija, dzisiaj jakas Parada moze i warta 4 tys a za rok juz sie zniszczy i co…i juz nie bedzie tego warta, juz nie bedzie modna. Za tysiaka, pewnie nie, ale za 10 juz bym fundnela sobie jakas wycieczke objazdowa( oczywiscie na wlasna reke, tak jak Tajlandia 2012).