Zainspirowana lekturą wpisu Małgorzaty Halber na jej blogu na Codzienniku Feministycznym, zaczęłam zastanawiać się w którym momencie życia istotna zrobiła się dla mnie uroda. Oczywiście wszyscy chcemy być piękni, zgrabni i młodzi, ale w końcu pojawia się taki moment, kiedy wygląd zaczyna być źródłem zmartwień. Ten moment, w którym patrzymy na swoją twarz w lustrze i nie widzimy już po prostu twarzy w lustrze, ale niewystarczająco wystające kości policzkowe, zbyt blisko lub szeroko rozstawione oczy, za duży, za mały, za płaski nos.
Myślę, myślę i nie mogę sobie przypomnieć, kiedy straciłam szacunek do swoich łydek, kiedy mój brak talii zaczął doprowadzać mnie do płaczu. Naprawdę nie pamiętam, od kiedy nie umiem wyjść z domu bez makijażu, ani od kiedy porównuję się do każdej osoby, która wpadnie mi w oko na ulicy. W tych porównaniach jestem z góry przegrana, bo lista wad w mojej głowie jest niezwykle długa. A nawet jeśli ktoś ma większe łydki i większą pupę, to i tak ma mniejszy nos i lepsze włosy, więc w ogólnym rozrachunku wygrywa, no nie?
Nie pamiętam też, w którym momencie wygląd stał się walką, którą się wygrywa. Pamiętam jak na basenie wszystkie dziewczyny zachwycały się włosami koleżanki, bo były długie, falowane i naturalnie rudo-kasztanowe (do diabła, miejscami nawet bordowawe!) i był to zdrowy zachwyt z gatunku zachwytów nad małym kotkiem czy puchatą kaczuszką. Ona miała takie włosy, my nie, ale nie był to dla nikogo powód do zmartwień. Pamiętam jak w jeansach i staniku tańczyłam przed lustrem do piosenek Spice Girls i nie analizowałam czy mam za duże czy za małe piersi i jak tam się ma moja talia. Strasznie tęsknię za tymi czasami. Obecnie rozmowa z koleżankami przebiega często wg scenariusza jakie ja mam wielkie łydki/no co ty, ja mam większe/znowu jestem na diecie/ja też, jestem smutnym grubym morsem/no co ty, nie masz grama tłuszczu spójrz na mnie. Złapałam się wczoraj na tym, że widząc instagramowe zdjęcie osoby, której już nie lubię choć lubiłam, pomyślałam „ha, no i co, nie jest teraz jakaś piękna”. Chociaż uroda nie ma żadnego związku z tym, że już jej nie lubię.
W przeciwieństwie do pani Małgorzaty nie mam problemu z tym, że obcasy i sukienki uważane są za atrakcyjne, a grube kurtki nie. Całkiem lubię obcasy i sukienki, ale są one dopiero początkiem drogi. W zeszłym tygodniu zdarzyło mi się oddać całkiem dobre letnie spodenki. Mimo, że się w nie mieściłam i je lubiłam. Dlaczego? No przecież laski z takimi udami jak moje nie powinny nosić takich spodenek. Kto mi to powiedział? Absolutnie nikt. Co więcej, kiedy przytyję słyszę od swojego faceta „no, rób brzuszki, ale jakie masz wielkie cycki!”. On nie rozumie, że Kim Kardashian jest brzydka. On nie rozumie, że Anja Rubik jest piękna.
Przyznaję, że obecnie czuję się tak sobie i z pewnością ma to wpływ na moją samoocenę, ale kiedy czuję się dobrze sytuacja nie różni się jakoś diametralnie. Nie ma się co oszukiwać, że możliwy jest powrót do czasów niewinności. Za dużo o sobie wiem, mam niedoskonałą cerę, cienkie włosy, za duże łydki, za grube ramiona, duży brzuch, nie wspominając o nosie. Przy czym jestem absolutnie przekonana, że gdybym miała przed sobą osobę wyglądającą dokładnie tak jak ja, patrząc na nią nie zauważyłabym wszystkich powyższych wad. Pewnie w ogóle żadnej, bo niezbyt by mnie one interesowały. Ciekawiłyby mnie jej zainteresowania, jaki film ostatnio widziała, jakie książki lubi czytać i co pije w pubie. Poza tym z pewnością jej łydki i tak wydałyby mi się mniejsze…
No to jak, pamiętacie kiedy zaczęłyście się czuć brzydkie?
78 thoughts on “Kiedy zaczynamy czuć się brzydkie?”
Boże, jesteś mną!
Dawno, dawno temu. Czasami mam wrażenie, że jestem wielkim kłębkiem kompleksów..
A nie wolałabyś się raczej dowiedzieć, kiedy zaczęłam się czuć super atrakcyjna? Koło trzydziestki. Teraz patrzę czasem na moje zdjęcia z czasów, kiedy miałam dwadzieścia parę lat i warkocz za tyłek, i się zastanawiam, skąd wzięłam to ówczesne przekonanie o swojej totalnej nieatrakcyjności…
Czyli wszystko przede mną, jest nadzieja!
Koło trzydziestki chyba wielu kobietom robi się lepiej, to jest dobry wiek 🙂 Człowiek czasem się wtedy w końcu trochę uodparnia na ten ocean bzdur wymyślanych po to, żebyśmy marnowały pół życia i pół pensji na dostosowywanie się do standardów.
Pamięć mam, niestety, bardzo dobrą, więc potrafię bardzo precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie. Druga klasa szkoły podstawowej, treningi gimnastyki artystycznej i komentarz trenerki, dotyczący mojej wagi i tego, że powinnam szybko schudnąć jakieś 3 kg.
Ty, że niby 'brak talii’ – wybacz ale bzdurzysz, przeca widziałam, że talię masz 😉
Wydaje mi się, że zaczynamy czuć się brzydkie [sic!] kiedy ktoś tam to regularnie wmawia. Ktoś, kto nigdy nie usłyszał wrednej uwagi na swój temat ( tj wyglądu) raczej nie będzie się zastanawiał nad swoją rzekomą brzydotą.
Bardzo się z Tobą zgodzę. Bardzo długo nie mogłam zrozumieć co jest fajnego w przechwalaniu się kompleksami, tak bardzo, że nawet postanowiłam sobie jakiś znaleźć, żeby nie „wypaść z grupy”. Ale i to niewiele dało – do dziś pamiętam słowa wtedy już byłego chłopaka, stwierdzającego, że faktycznie, dobrze wyglądam w ubraniu, ale bez to już słabo. Pamiętam słowa mamy – schudnij tylko kilka kg i będziesz zajebistą laską! Dlatego uważam, że na siłę (fake it till you make it) powinnyśmy chwalić innych i inne. Podchodzę czasem do kogoś na ulicy i mówię, że podoba mi się jej fryzura, nogi, uśmiech itp. Szczerze, na prawdę. To pomaga w dwie strony, bo ja potem też oceniam samą siebie pozytywnie. I teraz faktycznie jest tak, że więcej dni oceniam siebie na plus niż na minus.
Dawno temu. Najpierw zaczęłam nosić okulary. Byłam zrozpaczona, bo wydawało mi się, że wyglądam w nich jeszcze gorzej (jak teraz oglądam te zdjęcia to widzę, że miałam rację :D) Pamiętam jak dziś, kiedy pierwszy raz przyszłam w nich do szkoły mój polonista powiedział, że kobiety w okularach są sexy i wyglądają inteligentniej. Dla jasności – to była piąta klasa podstawówki 😀 Potem zaczęły się problemy z tarczycą i przytyłam, urósł mi biust, zaczęłam się garbić. W liceum miałam beznadziejną wuefistkę, dokuczała mniej sprawnym fizycznie więc kompleksy się pogłębiły. Na dyskotekach podpierałam ściany, nie miałam chłopaka. Teraz myślę, że to była kwestia emanującego ze mnie braku pewności siebie a nie urody. Teraz mam trzydzieści lat i dopiero uczę się lubić własne ciało. Mimo, że teraz ważę osiem kg więcej niż w liceum (64kg przy wzroście 170cm) to za każdym razem kiedy przyjeżdżam do domu rodzinnego słyszę od ciotek: Ale schudłaś! I to mimo tego, że widziały mnie pół roku wcześniej. A moja waga od dobrych paru lat stoi w miejscu. Wkurw.. mnie to na maksa. Tak jakby wszystkie postrzegały mnie jako grubasa i za każdym razem są zdziwione. A mnie to za każdym razem sprawia przykrość.
Za trzy miesiące zacznę kolejną dekadę życia i obiecałam sobie, że ten rok wykorzystam na rozpieszczenie siebie. Zadzwonię do ortodonty i być może w końcu nie będę wstydziła się uśmiechać, kupię ładną bieliznę bo moja pupa z cellulitem też zasługuje na luksusowe koronki, będę malować paznokcie u stóp i chodzić wyprostowana. Będę uśmiechać się do swojego odbicia w lustrze. Bo myślę, że ludzie postrzegają nas trochę przez pryzmat tego jak sami siebie widzimy.
Mój mąż zasługuje na to, żeby jego żona w końcu zobaczyła się taką jaką on ją widzi. A dla niego jestem najpiękniejsza.
Moja babcia też zawsze mówi, że wyglądam marnie, a za każdym przyjazdem ważę więcej…
Masz dużo racji w tym, że brak powodzenia bierze się z braku pewności siebie. Mam wrażenie, że faceci o wiele mniej przejmują się drobnymi wadami niż sądzimy. Albo nawet wcale nie drobnymi. Mój facet uważa, że Kim Kardashian jest spoko i tyle, nie wspominając o Christinie Hendrics, podobają mu się też Liv Tyler czy Rachel Weisz, nawet Zooey Deschanel, ale np. Keira Knightley czy Angelina Jolie są mu zupełnie obojętne. Także każdy ma swój typ każda potwora znajdzie amatora, chyba, że będzie stać pod ścianą płacząc.
O, mamy podobny gust z Ellem. Słuchaj go, dobrze gada 😉 A co Ell sądzi o Kate Winslet z początków kariery?
Mnie też denerwuje jak ktoś mi regularnie wmawia, że schudłam. Jest taka jedna osoba, która widuje mnie co parę miesięcy i nie wiem, czy innego komplementu nie może znaleźć czy uważa, że ten jest najcenniejszy, ale mówi mi to za każdym razem. Oczywiście moja faktyczna waga i objętość nie ma żadnego znaczenia. To napędzanie spirali odchudzania – najważniejsze czy jesteś szczupła, szczuplejsza niż byłaś. A ja tak nie uważam 😉
ja pamiętam… gimnazjum. porównywanie nóg i innych na basenie, kompletny brak sprawności na w-f-ie i komentarze za plecami. i to ukłucie, kiedy zawsze jest się wybieranym jako ostatni do drużyny…
a bez makijażu nie wychodzę z domu dopiero od ostatniej klasy liceum, ostatnimi czasy pomijając remont ^^
trzymaj się, jesteś piękna! 🙂
Pamiętam, że to było w gimnazjum. Zaczęłam dojrzewać, zaokrąglać się tu i tam, a moja mama (nosząca całe życie rozmiar 34) zaczęła mi powtarzać, że mogłabym trochę schudnąć. Powtarza mi to do teraz, a ja i tak w międzyczasie zdążyłam przytyć jakieś 15 kg (a minęło już 12 lat). Jeśli chodzi o twarz, było podobnie, ale miało to związek raczej z trądzikiem niż z rysami, tak mi się wydaje. Dziś jest odwrotnie, bo choć trądziku się nie pozbyłam, to zdążyłam się do niego przyzwyczaić, natomiast mam ciągle wrażenie, że jakaś taka nie za ładna jestem (nauczyłam się już nie mówić o sobie „brzydka”, bo to jeszcze bardziej dołuje). Ale ciągle pracuję nad samoakceptacją. Waga i figura mi tak nie przeszkadzają, poza tym za bardzo lubię słodycze, a co do twarzy – jeszcze ją polubię, tak mi się wydaje.
P.S. Anja Rubik wcale nie jest taka ładna – ma ładną twarz, ale jest obrzydliwie chuda. Ty masz za to świetną figurę. Ja bym taką chciała.
Ostatnio przy oglądaniu (…-ąty raz z rzędu) 'Friends’ów olśniło mnie, że co najmniej od wczesnych lat dziewięćdziesiatych (a może i wcześniej, ale tu dam się wypowiedzieć innym 😉 ) „lansowany” typ urody można z grubsza ująć jako „poważna twarz trzydziestolatki, ale gładziutka jak u panienki (tj. bez zmarszczek)”. Kiedy patrzę na pierwsze serie 'Friends’ów właśnie, to jakoś tak dziwnie uderza, że Monica i Rachel (obie z dość ostrymi rysami, Rachel nieco mniej, ale już od ok. trzeciego sezonu porównywalnie) uważane są za te ładne i sexi, natomiast Phoebe jakoś nie bardzo (twarz dość gładka i zaokraglona). Co ciekawe, z czasem to się kompletnie zmienia: w dziesiątej serii Monica wygląda na mocno zmęczoną, Rachel trochę już też, za to Pheobe cały czas promienieje i przejmuje rolę najpiękniejszej, i to pomimo tego, że jej również czas magicznie nie oszczędza: są już zmarszczki, nawet nie pierwsze, ale to jakoś zupełnie nie przeszkadza.
Podzieliłam się tymi uwagami z chłopakiem i ogólnie zgodzilismy się co do modelu „trzydzieści lat + skóra jak pupa niemowlaka”. Może dlatego własnie dość duża część z nas zaczyna się czuć dobrze ze sobą dopiero w okolicach trzydziestki, gdy znikają nam z twarzy resztki dziecięcości? I może własnie dlatego Anja Rubik to piękność, a Kim Kardashian tylko równe rysy? Swoją drogą,to może być też jeden z dowodów na swoisty odwrót od kanonów przeszłości: kiedyś dobrze było być lekko pucatą, a potem wszystko odwróciło się o 180 stopni.
W każdym razie jeśli chodzi o moment, pamiętam go dokładnie: pierwsze zderzenie ze społeczeństwem jako takim, czyli pierwsza klasa podstawówki (przedszkole i zerówka mnie ominęły). Mam dość „specyficzną” tzw. urodę i dość szybko zauważyłam, że nie wpisuję się w standard. Od tej pory czułam się ni mniej, ni więcej, tylko właśnie *brzydka*. Ostatnio mi przechodzi – jestem już po drugiej stronie trzeciej dekady życia i jakoś tak patrzy mi się na mnie lepiej (więcej: gdy porównuję siebie teraz ze sobą dziesięć lat temu, teraz wygrywa).
Sorki za tak długi wpis, ale naprawdę chciałam się podzielić tym olśnieniem o kanonach, może komuś pomoże podobnie jak mnie :D.
Teraz jak oglądamy np. Beverly Hills, to też uderzają te krągłe buźki. Ciekawe spostrzeżenia 🙂 Zaznaczę tylko, że Courtney Cox w X sezonie była w ciąży i to też może zmieniło jej rysy. Fakt, że wyglądała niezbyt korzystnie.
Jak piszesz o tej trzydziestce, to też chyba coś w tym jest. Nie ma już pryszczy, a jeszcze nie ma poważnych zmarszczek. Jakoś tak spokojniej i bardziej świadomie buduje się swoją atrakcyjność. Przynajmniej ja tak to odczuwam.
Z tą trzydziestką to ogólnie chodziło mi o to, że chyba wciskany nam jest jakiś ideał, który dla większości jest nierealizowalny (i dobrze!): we wszystkich filmach/serialach widzimy dziewczyny/kobiety, które pomimo młodego wieku (powiedzmy, 22-23) wyglądają dość poważnie (takie gładkie 27-28) – już pomijając w ogóle, że zwykle grają wtedy nastolatki! Sprawy wyrównują się średnio dziesięć lat później (dokładnie tak jak Lisa Kudrow 10 lat później wyglądała nieporównywalnie lepiej od Courtney Cox czy Jennifer Aniston), tylko że wtedy już mamy te wszystkie kompleksy! Tymczasem, bez względu na wszelkie możliwe kanony (bo można porównywać się bardzo szczegółowo, typu „a bo ja mam za nisko kości policzkowe” albo „mam za duży nos”), naturalne jest, że osoba przed 25 rokiem życia nie ma ostrych rysów twarzy, i tyle, koniec kropka.
To coś w stylu brzydkiego kaczątka, tylko to jest brzydkie kaczątko wieku ponadszkolnego :D!
Przykładem zupełnie współczesnym zresztą jest Jennifer Lawrence, która ma obecnie lat 24, ale jakoś tak nam dziwnie wygląda na 18-19. Z tym, że o ile dobrze pamietam, to gdy ja miałam 24, to wyglądałam raczej podobnie. Czyli: mamy parcie na wyglądanie dojrzale ponad wiek, i to się z definicji większości z nas po prostu nie uda, bo większość z nas wygląda na tyle, ile ma! 🙂
Jako studentka byłam bardzo chuda, i myślę, że wtedy miałam ostrzejsze rysy twarzy, niż 10 kg i kilkanaście lat później. Jak patrzę na stare zdjęcia, to podobam się sobie bardziej, może nie licząc cienkich ramionek. Ale teraz przynajmniej uśmiecham się do siebie w lustrze, a nie zastanawiam się w nieskończoność, czemu mam taki kartoflowy nos 😉
Zupelnie nie przejmowalam sie swoja uroda do 13-14 roku zycia. Bylam typowym „tomboyem”; krotkie wlosy, zawsze spodnie i t-shirty, trampki, zero makijazu. W sumie moglam spokojnie uchodzic za chlopaka. Dopiero, gdy urosly mi cycki (a stalo sie to dosyc pozno) i zaczeto ode mnie „wymagac” bym wygladala jak kobieta, poczulam sie paskudna. Bo mam ogromny nos (faktycznie jest ogromny, nie zmyslam), bo jestem niezgrabna, mam kosciste kolana, garbie sie i poruszam jak dwunastoletni chlopiec. Wczesniej jakos tego nie zauwazalam, nie przeszkadzalo mi to zupelnie. Bo w czym mialo przeszkadzac? W jezdzie na rowerze? Wspinaniu sie na drzewa? Czytaniu ksiazek po nocach? Do tego uroda nie jest potrzebna. Za to do „bycia kobieta” juz tak, ech…
Ness
I teraz odwieczne pytanie, co to znaczy być kobietą? 🙂
Dokladnie. Przykro, gdy sie pomysli jak czesto wmawia sie kobietom, ze podstawa ich istnienia jest idealny wyglad.
Ness
Nie róbmy sobie zbiorowego spowiadania się, co która ma brzydkie, proooszę…
Nie wyobrażam sobie prowadzenia takich rozmów jak te, które przedstawiłaś. Może to wynika z faktu Twojej depresji, zaburzonego patrzenia na siebie, ale z tego, co zrozumiałam, to skupianie się na negatywnych myślach nie pomaga. I jeśli zadajesz takie pytanie jak to na końcu, to dla mnie jest to zachęta do narzekania. Ale jeśli to tylko pytanie sprawdzające czynniki zaburzające samoocenę, to ok.
Ale do rzeczy. Czuję się ładna, zawsze się taka czułam. Owszem, był czas niedobranej fryzury, brzydkich okularów, ogrodniczek z adidasami itd. Ale co z tego. Owszem, brak mi talii (zumba, pilates – pracuję nad tym, choć efekty na razie marne), profil mam ptasi, a biust dość nikłych rozmiarów, ale w ogóle się tym nie przejmuję. Potrafię (dzięki choremu poczuciu humoru mojego męża) śmiać się z tego, co niedoskonałe. Generalnie czuję się w porządku, patrząc w lustro.
Ale chcę też powiedzieć, że obecnie mamy duże parcie na bycie idealną, piękną, doskonałą (nieszczęsne photoshopowe zdjęcia, do niemożliwości perfekcyjne). Wymagania wobec kobiet są znacznie bardziej wyśrubowane niż wobec facetów. Wokalistka musi być piękna („Farna przytyła, co to ma być???”), dziennikarka musi być piękna (bo jak brzydka, to pewnie głupia), kobieta po ciąży od razu musi być piękna, gładka, szczupła. Mamy mieć zawsze piękne włosy, gładkie nogi, gładką lśniącą cerę. O każdej porze wyglądać perfekcyjnie. Najgorsze, że się tym przejmujemy i dajemy sobie wmawiać: tak, jestem beznadziejna.
Ps. Anja Rubik nie ma ładnej twarzy i jest zbyt chuda i wydłużona, po prostu wpasowała się w chory ideał XXI w. Przykre, że stała się idolką dla dziewczyn i kobiet o takiej budowie, która uniemożliwi im bycie taką, jak ona. Zresztą – gdzie w tym piękno, jeśli wszystkie wyglądałybyśmy tak samo. Ale to już temat na inną dyskusję.
Umówmy się, że to nie są jedyne rozmowy z koleżankami, ale 95% rozmów na temat wyglądu tak przebiega.
Pytanie na końcu ma na celu zastanowienie się nad momentem w życiu, a nie nad wadami. Doskonale wiem, że wyglądam lepiej od wielu osób i gorzej od wielu innych, ale i tak się porównuję i czuję nie tak.
Zgadzam się z tym co piszesz o parciu. Czytałam jakieś komentarze pod tekstem Freestyle Voguing na temat Jessici Mercedes i ktoś komentuje, że jest taka i owaka i na dodatek z przeciętną figurą. Kto siedzi i ocenia takie rzeczy? Czy Anja Rubik wrzuca te wszystkie komentarze? Ktoś może być zupełnie przeciętny, z zestawem ładniejszych i brzydszych cech jak każdy inny, ale kiedy wydaje swoją niezwykle ważną ocenę, to druga osoba nagle staje się psem na wystawie, któremu zagląda się w zęby i pod ogon.
Boże, jakie to prawdziwe z tym psem na wystawie. Osoby publiczne mają jednak przerąbane (więc mam rację, że nigdy nie chciałam być sławna;)
Komentujący w ten sposób chyba nie zdają sobie sprawy, że ich zdanie na temat urody danej osoby tak naprawdę nie jest ważne, nikogo nie obchodzi i nie daje nic dobrego. Więc nie wiem, kto to pisze i dlaczego, ale trochę autorefleksji by się przydało, bo można słowem wyrządzić dużo złego i nieźle człowiekowi dokopać.
Chyba faktycznie internet nie powinien być anonimowy. Jeśli ktoś pisze coś, pod czym nie podpisze się nazwiskiem, to niech się ujawni albo niech się zawstydzi. Mnie to nieraz powstrzymywało przed pisaniem głupot lub rzeczy zwyczajnie złych.
A swoją drogą – czy to, że mam mniejszy nos, ładniejsze nogi czy kolor włosów od kogoś innego upowszechnia mnie do tego, bym czuła się lepsza? Albo czy muszę się czuć gorsza, bo ktoś ma większy biust albo budowę ciała zwaną jabłkiem? A czy to moja wina lub zasługa?
Ps. W ostatnim zdaniu chodziło mi o gruszkę albo klepsydrę. Ja mam figurę typu jabłko, a ona nie jest uznawana za zbyt pociągającą.
to trochę zabawne, bo w momencie gdy ty przyglądasz się randomowi na ulicy, zastanawiając się gdzie w życiu popełniłaś błąd że nie masz takich łydek, random przygryza wargi bo nigdy jej się nie udało osiągnąć takiego pięknego rudego koloru :> I w ten sposób nigdy nam nie dogodzi bo zawsze będziemy wynajdywać coś czego nam brakuje.
A moja pierwsza myśl jak wchodzę na Twojego bloga – nienawidzę Cię bo masz włosy o jakich marzę a jakich nigdy nie będę miała !:0
Kiedy chodziłam jako modelka na zajęcia London School of Make Up to nauczyciele mówili dokładnie to samo – ktoś kto ma różowe policzki nie zapłaci ci za makijaż z różowymi policzkami, bo ludzie nie chcą tego co już mają.
A na rudo zawsze można się zrobić 🙂
Kurna, nie wiem kiedy. Zastanawiam się ostatnimi czasy nad podobnymi rzeczami, o których piszesz. Nie pamiętam kiedy nastąpiła taka zmiana w mojej głowie, ale stało się i też mam wrażenie, że to proces nieodwracalny. Bardzo tęsknię za tymi czasami, kiedy cieszyłam się światem naokoło, a nie światem skupionym na mnie. Kiedy wszystko mnie cieszyło, a nie martwiły moje zwały tłuszczu na brzuchu i tyłku. Kiedy zakładałam bluzki wiązane pod biustem mając w nosie, że coś tam mi się wylewa spod nich. W końcu nikogo to za bardzo nie obchodzi. Marzę o czasach, kiedy nie rządziło mną jedzenie, a potrafiłam się delektować pyszną bajaderką, a nie martwić się czy ten jogurt to aby nie ma zbyt wielu kalorii. Wiek niewinności dawno gdzieś przepadł. Zagubił się w meandrach czasoprzestrzeni, a najpewniej w zakrętach mojego umysłu. Riennahera, uwielbiam Cię czytać, bo pozwalasz mi się dodatkowo nad sobą zastanowić. To taka gimnastyka dla umysłu. Dziękuję.
Monika
No właśnie, to nikogo nie obchodzi. Jasne, że trzeba dbać o siebie, nie jeść śmieci etc, ale nie powiem komuś 'ej, spadaj, nie będę się z tobą kolegować bo masz nadwagę’, ani tym bardziej 'jesteś chuda, będziesz moją przyjaciółką?’. Są chude kobiety sukcesu, są grube kobiety sukcesu, są przeciętnej budowy kobiety sukcesu i moja głowa o tym wie, ale i tak się oceniam, porównuję etc.
czytając ten wpis, od razu nasunął mi się na myśl pewien filmik, na który trafiłam jakiś czas temu. idealnie wpisuje się on (przynajmniej według mnie) w temat tego posta. właściwie pada tam prawie dokładnie to samo pytanie, jakie umieściłaś w tytule. pewnie wiele osób już go widziało i nie będzie to nic odkrywczego, ale jeżeli ktoś jakimś trafem nie trafił ta ten filmik to proszę: tu jest link: https://www.youtube.com/watch?v=jFbvq8BYEnI
O, nie widziałam tego. Śliczne.
Zaczęłam czuć się brzydka w okolicach początku podstawówki. Byłam dość upasiona (tarczyca i te sprawy), a dzieciaki w szkole i na podwórku nie miały jakichkolwiek oporów przed wyzywaniem mnie od paskudnych grubasów, przed bezpardonowym „nie bawimy sie z Tobą, bo jesteś gruba”. Pod koniec podstawówki moja „wielka miłość” okrutnie odrzuciła moje uczucia, wyśmiewając publicznie fakt, że taka paskuda w ogóle ośmieliła się obdarzyć uczuciem największego przystojniaka na osiedlu. Na początku gimnazjum dość szybko nastąpiła u mnie fizyczna przemiana – sporo urosłam, sporo schudłam, nabrałam kobiecych kształtów w typie lekkiej gruszki. Jak teraz patrzę na stare zdjęcia, to myślę, że wyglądałam świetnie, jednak wtedy nikt, ani ja, ani znajomi, nie zauważył tej przemiany. Nadal ciągnęła się za mną ksywa „gruba”. Okres liceum i studiów – całkowita zmiana towarzystwa, nikt już nie postrzegał mnie przez pryzmat grubego dzieciaka, słyszałam wiele komplementów, które jednak do mnie nie docierały, wydawało mi się, ze one dotyczą kogoś zupełnie innego, a nie mnie. No bo jak? Ja przecież jestem gruba, brzydka, wstrętna, ze mną nikt się „nie chce bawić”. Niestety, ta myśl siedzi mi głowie do dzisiaj i nie potrafię się jej pozbyć. Znów jestem kluskowata, bo kilogramy w magiczny sposób zaczęły mi się „same” namnażać, mimo w miarę zdrowej diety i codziennej porcji ruchu. Teraz wstydzę się wyjść na ulicę, wstydzę się ładnie ubrać, bo podświadomie czuję, że w ładnych ubraniach mogą chodzić tylko ładne dziewczyny. A ja? Nie dla psa kiełbasa. I na nic się zdają moje rozmowy samej ze sobą, długie dyskusje, w których dorosła inteligentna ja próbuję przekonać zakompleksioną mnie z przeszłości, że liczy się to, jakim się jest człowiekiem, jaką się ma osobowość, wartości, zainteresowania. A nie idealne ciało i piękna buzia. Jak na razie skutek odniosłam dość zaskakujący, bo zamiast porównywać swoje nogi i tyłek do nóg i tyłków innych dziewczyn, zaczęłam się zadręczać myślami, że jestem niewystarczająco inteligentna, fajna, oczytana, elokwentna, nie odniosłam spektakularnego sukcesu zawodowego, nie mam ekscytującego życia. Mimo, że patrząc na siebie z boku, powiedziałabym coś wręcz przeciwnego.
jezus maria, jakbym o sobie czytała! najpierw zadręczałam się swoim wyglądem, bo od dzieciństwa zawsze ktoś miał do niego jakieś „halo”, bo gruba, bo kluska, bo brzydka twarz i pryszczata. miałam dobre oceny, ale to przecież innym osobom tak łatwo skwitować „jak brzydka to musi się chociaż dobrze uczyć, co innego ma do roboty”… nadal mam okres myślenia, że po co mam się jakoś ładnie ubrać czy umalować, przecież i tak będzie widać, że brzydula się wystroiła i to dopiero będzie wyglądać karykaturalnie. a jednocześnie zaczęłam wątpić w to, co zawsze było moją mocną stroną, teraz nie myślę, że jestem brzydka, ale że jestem brzydka I do tego przygłupia…smutek i żal
Hm, bardzo ciekawy wpis. Coś jest na rzeczy z tym postrzeganiem siebie jako brzydkiej osoby; ja oczywiście również miewałam takie upadki (myślałam sobie na przykład: ludzie, ludzie, współczuję Wam, że musicie patrzeć na moją twarz!), ale szybko mi przeszło. W zasadzie nigdy nie rozwinęło się w wielkie kompleksy. Owszem, czasem mi coś we mnie nie pasuje, ale potrafię na to spojrzeć z dystansem, a gdy zależy ode mnie (waga!), to po okresie użalania się nad sobą, wziąć się do roboty.
Często wracam do swoich starych zdjęć i myślę sobie, że, kurcze, czego ja od siebie chciałam, było całkiem nieźle! Czy byłam grubsza, czy szczuplejsza, czy ubrana dobrze, czy źle, wyglądałam świetnie w jednym konkretnym przypadku – kiedy byłam szczęśliwa! 🙂
Staram się więc podtrzymywać w sobie to poczucie szczęścia, choć z natury jestem melancholikiem i mam spore poczucie absurdu własnego życia oraz istnienia jako takiego. I, kto wie, może to też mnie jakoś trzyma w kupie? Bo kiedy patrzę dziś w lustro, widzę całkiem fajną kobietę, która ma świetne dołeczki, kiedy się uśmiecha. Dlaczego więc nie uśmiechać się częściej? 🙂
Oj prawda 🙂 Fajnie by bylo znowu poczuc sie beztrosko 🙂
Chodziło o link z DOVE…:O
Nie wierzę, że nawet pod takim wpisem co niektóre z Was potrafią zmieszać z błotem inną kobietę, padło na Anję Rubik. „Obrzydliwie chuda”? „Chory ideał”? Dlaczego pisząc o swoich kompleksach czy niedoskonałościach krytykujecie jednocześnie kogoś innego? Sprowadziłyście Anję Rubik wyłącznie do ciała, z którego same próbujecie się uwolnić i to jeszcze tak opresyjnym, nienawistnym tonem. A wystarczyło napisać: „Wolę inny typ urody, ostatnio spodobało mi się zdjęcie…”. Albo nie pisać wcale. Jak to jest, że nie zgadzamy się z panującym reżimem piękna, a jednocześnie uczestniczymy w jego kreowaniu? Nie robią tego te krytykowane, zadowolone, wymuskane telewizyjne kobiety, tylko ci wszyscy, którzy zostawią pod ich zdjęciem złośliwy komentarz.
dokładnie, dla jednego Bellucci czy Johansson będzie ideałem, dla drugiego Anja….
Masz tu racje, wyszlo brzydko, chociaz mnie akurat nie chodzilo o obrazenie Anji Rubik. Chodzilo o wmawianie kobietom, ze ta chuda wysoka kobieta jest najpiekniejsza na swiecie i mamy sie do niej porownywac i najlepiej wygladac tak, jak ona. Owszem, podoba mi sie inny typ urody i inne kobiety.
Pisząc swój komentarz nie miałam na celu obrażania nikogo, również Anji Rubik. Poza tym wydaje mi się oczywiste, że komentarz wyraża moją osobistą opinię, a nie fakt, więc nie muszę dopisywać „moim zdaniem”, zwłaszcza że jak już zostało stwierdzone, ile osób, tyle upodobań. Nie wydaje mi się też, żeby Anja Rubik miała czytać wszystkie komentarze na swój temat w internecie i ubolewać nocami nad tym, że nie wszystkim się podoba, zważywszy, że emanuje pewnością siebie. Po prostu nie podoba mi się jej figura, „obrzydliwie chuda” mogłabym powiedzieć o 90% modelek. I nie pisze tego ze złośliwości, bo sama nie mam idealnej figury, tym wyolbrzymieniem chciałam jedynie podkreślić to, jak bardzo odbiega od mojego osobistego kanonu piękna. A poza tym, naprawdę, jeszcze nie spotkałam nikogo, o kim mogłabym powiedzieć wprost „brzydka”, wiec nawet, jeśli stwierdzam, że coś mi się w kimś z wyglądu nie podoba, to nie znaczy, że ta osoba (i każda podobna) jest zaraz szkaradna. Nie bierzmy wszystkiego tak bardzo do siebie. Jeśli ktoś ma figurę podobną do (tu wstaw dowolną gwiazdę/ celebrytkę) i nie czuje się z nią dobrze – po co czyta komentarze na jej temat? Gdybym tak bardzo przejmowała się tym, co mówi moja mama, to albo zagłodziłabym się na śmierć, albo od 12 lat byśmy ze sobą nie rozmawiały.
Więcej luzu. Pozdrawiam.
interesujące 🙂
Może warto zacząć od tego, by przemyśleć, dla kogo chcemy być ładne. Jeśli dla wszystkich dookoła, jak dużo osób, to warto strzelić sobie z liścia i przemyśleć sprawę jeszcze raz. Jeśli dla siebie, to już jesteśmy na lepszej drodze. Ta nuta egoizmu i narcyzmu buduje charyzmę, która z kolei działa na atrakcyjność w oczach innych.
Ja poczułam się już w podstawówce. Potem było tylko gorzej. Oksy, zła fryzura, otyłość, hirsutyzm i ciężki przypadek zapalenia skóry oraz trądziku na 70% powierzchni ciała. Ale uparłam się. Schudłam 12 kg, ścięłam włosy i przez 9 miesięcy brałam chemię stosowną dla raka skóry przez 9 miesięcy (wypadła mi przy tym połowa włosów). Ale opłacało się. Zmieniłam się nie do poznania. I wiem, że włożyłam w to wiele pieniędzy oraz wysiłku, toteż nikt nie będzie mi dyktował, czy to źle, czy dobrze i czy wystarczająco.
Łaaał. Szacunek:)
Pamiętam moment, kiedy zaczęłam czuć się brzydka, ale lepiej pamietam moment, kiedy zaczęłam się czuć piękna. To dobry moment. I osiągnęłam to z dużym wysiłkiem. Pomogło uświadomienie sobie, że światu się bardziej finansowo opłaca, żebym czuła się brzydka i wydawała hajs na ciuchy, diety i kosmetyki. Po prostu przestałam wyrażać zgodę na to, żeby ktokolwiek zarabiał na mojej niskiej samoocenie.
Przyznam, że nie przeczytałam wszystkich komentarzy, więc nie wiem, czy ktoś dzieli moje przekonania, ale… Ja się czuję naprawdę świetnie. Prawdę mówiąc nigdy nie dopadło mnie „muszę schudnąć, muszę ćwiczyć, muszę na dietę, muszę na basen”. Może dlatego, że wyglądam spoko. Ale może dlatego, że nie mam czasu czytać magazynów „kobiecych”, które zawsze pogłębiają kompleksy, nie oglądam zdjęć szczuplutkich i wygładzonych przez grafika modelek, a moim hobby nie są nowe ciuchy, więc nie mam za często okazji przeglądać się w sklepowym lustrze i te wady dostrzegać. Oczywiście nie jestem totalną hipiską – podkreślam makijażem to i owo, to i owo zakrywam strojem. Ale nie są to jakieś obiektywne „wady i zalety” i nie robię tego według podręcznika – akcentuję to, co w sobie lubię, odciągam uwagę od tego, co akurat lubię mniej. Nie piszę tego, żeby pokazać, że jestem „ponad” ani żeby w dziewczynach, które lubią czytać gazety czy chodzić po sklepach wywołać wyrzuty sumienia. Ale musicie zdać sobie sprawę, że wszystko zależy od podejścia. Nawet najmądrzejsze z nas i z najzdrowszych podejściem do siebie i swojego ciała dadzą się wplątać w narrację „niedoskonałości”, jeśli będą porównywać się do modelek i czytać artykuły z cyklu „13 ćwiczeń na płaski brzuch”, „milion przepisów na koktajle poniżej 200 kalorii” i tym podobne. Oglądając ciągle zdjęcia pięknych kobiet, których uroda jest, no cóż, częścią ich zawodu, jesteśmy skazane na myślenie, że oczy Keiry są ładniejsze, nos Angeliny szczuplejszy, a usta… nie wiem kogo… większe/mniejsze/pełniejsze, w zależności od tego, co nam się podoba. Podoba nam się, że Anja Rubik jest taka szczupła, ale też podobają nam się piękne piersi Jessiki Alby, tylko że ona z kolei nie ma talii, więc super byłaby talia Dity Von Teese. To tylko ciało. Nie warto zamartwiać się tym, czego nie możemy zmienić, poza tym fajnie jest po prostu korzystać z ciała i pozwalać, żeby było źródłem przyjemnych doznań, nie zmartwień. Jak to jest, że po przeczytaniu „Cosmopolitan” ciało staje się źródłem cierpień, ale ta sama gazeta nigdy nie wywoła w nas kompleksów, że czytamy za mało książek albo nie dość czasu poświęcamy swoim hobby? Wbrew pozorom to jest proste. Co jest dla nas celem? Fajne ciało (i fajne wg czyich zaleceń?) czy fajne życie? Ciągłe umartwianie się i dążenie do ideału, czy korzystanie z życia już teraz i robienie tego, czego chcemy? 🙂
Hmm, ja w sumie miałam odwrotnie. Byłam raczej brzydkim dzieckiem i tym okresie gimnazjum/początek liceum miałam dużo kompleksów, nie podobałam się sobie, bardzo starałam się schudnąć i w ogóle. Aż nagle coś się zmieniło. Zaczęłam patrzeć na siebie krytycznie, ale na zasadzie, w krótkich włosach wyglądam jak chłopak, muszę je trochę zapuścić. I od tamtej pory zaakceptowałam siebie i polubiłam. Co zresztą miało wyraz także społeczny – zaczęli się za mną oglądać. Wiem, że wytworzyłam wtedy w sobie narcyzm, ale wydaje mi się, że to, czy czujemy się ładne, czy brzydkie zależy głównie od poczucia własnej wartości. I to wpływa też na to, jak odbierają nas inni. Także, głowa do góry i liczmy kangury (bo wysoko skaczą)!
U mnie, jak u kilku innych dziewczyn, problemy zaczęły się na początku podstawówki. W tej chwili, mając lat dwadzieściaparę, czuję się ze sobą już całkiem dobrze, jednak wciąż siedzą we mnie niektóre z kompleksów powstałych właśnie wtedy. W fajnych ciuchach i makijażu czuję się piękna i pewna siebie, ale czasami mam wrażenie, że to taki rodzaj zbroi. Pozbawiona tej zbroi, czuję się bezbronna, a moja pewność siebie spada drastycznie.
Kiedyś, gdy czułam się ze sobą fatalnie, siostra opowiedziała mi pewną anegdotę. Podczas jednego ze spotkań z przyjaciółkami, zaczęły spowiadać się z tego, czego w sobie nie lubią. Okazało się, że to, co jedna uważała za swoją największą wadę, w oczach innych było jej największą zaletą. Posiadaczka pięknej, smukłej szyi nienawidziła jej za to, że jest masywna. Kolejna nie znosiła swojego spektakularnego wcięcia w talii, bo robotnicy na ulicy gwizdali na nią, kiedy przechodziła obok. Moja siostra nie znosiła swoich chudych łydek, które były obiektem zazdrości pozostałych. Jeszcze inna nie lubiła swojego dużego biustu, który nawet teraz, kiedy jest już panią po pięćdziesiątce, nadal jest przepiękny. Zawsze, kiedy sobie to przypomnę, uświadamia mi to, jak skrzywiony obraz siebie mamy i próbuję spojrzeć na siebie łaskawszym okiem:)
Oj już dawno temu. Chyba jak zaczęłam wkraczać w okres dojrzewania i odkryłam, że ciuchy leżą lepiej na chudych ludziach. Od tego czasu, gdy tylko spoglądam w lustro widzę tylko swoje wady i niedoskonałości. I nie mam pojęcia jak z tego wyjść
Rien, czytam Twojego bloga od jakiegoś czasu i tak się zastanawiam jaka tak naprawdę jesteś. Bo z jednej strony widać, że jesteś inteligentna, masz dużą wiedzę, jesteś wrażliwa, nie jesteś pustakiem – i to są Twoje wielkie zalety i za to bardzo Cię lubię 🙂 Ale z drugiej strony mam poczucie, że jesteś… niewolnikiem. Nowoczesności? Narzuconego sposobu myślenia, funkcjonowania? Ciężko mi to określić. Próbujesz dorównać jakimś narzuconym przez nowoczesny świat ideałom, które mówią Ci kim masz być, jakie masz nosić ubrania, jak masz wyglądać. Mam wrażenie, że Ty jesteś przekonana, że musisz tym wymaganiom sprostać. Ja też kiedyś taka byłam: w liceum, na początku studiów. Byłam bardzo wrażliwa na wszelką krytykę i ogromnie potrzebowałam akceptacji innych (oczywiście po czasie wiedziałam, że było to wynikiem niskiej samooceny), wydawało mi się, że muszę być fajna, modna, muszę nadążać za nowinkami, jednocześnie muszę być indywidualistką, muszę być inteligentna, dowcipna itp. itd. Tych „muszę” było mnóstwo i tak naprawdę nie wiedziałam kim jestem – wiedziałam tylko co narzuca mi świat rówieśników, mediów, mody… Później były studia i pierwsza praca. I dopiero te lata pozwoliły mi się z tego wyzwolić. Środowisko, w którym wtedy się obracałam wcale nie było modne ani nowoczesne, byli to zwyczajni ludzie. Wtedy, z biegiem lat zaczęłam dostrzegać, że byłam niewolnikiem sposobu myślenia, w który trochę mnie wkręcił świat zewnętrzny, a resztę zrobiłam ja sama – zakompleksiona nastolatka. Dziś na szczęście czuję się wolna – mam pracę, która nie daje mi zbyt dużo pieniędzy, ale za to sporo satysfakcji. Czuję się dumna z tego kim jestem i wiem, że świat zewnętrzny nie narzuci mi tego kim mam być – wcale nie muszę być modna ani supernowoczesna, nie potrzebuję gadżetów, nie chcę mieć nic wspólnego z poprawnością polityczną.
Ty, Rien, wydajesz się kimś fajnym i mądrym, ale jednocześnie mam wrażenie, że za bardzo chcesz sprostać jakimś odgórnym wymaganiom. Może nie chcesz słuchać tego co mówię, może Tobie z tym dobrze, może uznasz, że przesadzam albo za mocno wtrącam się do Twojego życia. Jeśli tak jest – napisz i nie będę tego więcej robić. Tylko szkoda mi, że tak inteligentna osoba jak Ty zamiast rozwijać swój potencjał i czuć się szczęśliwa z tym jaka jest, próbuje dorównać sztucznym wymaganiom narzuconym przez nowoczesny świat.
Jest kobietą jakich wiele. Wątpiącą. Zastanawiającą się. Odkrywającą. Próbującą dojść ze sobą do ładu, polubić siebie i świat. Bystrą obserwatorką. Kobietą po przejściach i z przyszłością.
Nie rozumiem Twojego zdziwienia. Ja też uważam się za mądrą i wrażliwą, ale to nie znaczy, że nie męczą mnie zmagania ze stereotypami, z nowoczesnością, z „Innym Człowiekiem”, a chyba najbardziej ze sobą samą. Neurotycy, romantyczki, ci co chcą żyć fantazją, a jednocześnie dobrze radzić sobie na twardym gruncie. Po to jest ten blog, by Autorka i my powylewały sobie trochę tego, co nam siedzi w środku. A jak wylejemy, to może „w realu” mniej będzie tych wątpliwości.
Miałam ze cztery lata, gdy smutno doszłam do wniosku patrząc na siebie w lustrze, że nigdy nie będę tak ładna, jak lalki ze sklepu. I nie mam na myśli Barbie. Mam na myśli zwykłe przeciętne lale wyglądające jak małe, słodkie, pucołowate dziewczynki z grubymi warkoczami. Z perspektywy czasu oceniam, że miałam rację. Nie byłam ładnym dzieckiem, miałam potargane byle jakie włosy, któe nie nadawały się do zaplatania warkoczy, wszędzie sterczały mi żebra, na kolanach widać było każdą kostkę. I te sterczące obojczyki, i te sterczące kości miednicy, błeh.Jeśli dodać do tego płaską czaszkę, odstające uszy i długi nos (który nie wiedzieć czemu przeszkadzał mi tylko jakieś dwa lata w życiu i do tej pory nie wiem czamu), to był obraz nędzy i rozpaczy. A potem doszedł trądzik.
Ale to nie było najgorsze. Taka się urodziłam, mówi się trudno.
Najgorsze przyszło później, kiedy okazało się, że otoczenie uważa, że skoro nie wyglądam tak_jak_wszyscy, to znaczy że jestem gorsza, to znaczy że można się ze mnie naśmiewać, że można mi dokuczać itd. Czasami warto być brzydkim człowiekiem, dzieki temu łatwiej poznać się na ludziach i omijać szerokim łukiem tych, dla których wygląd jest powodem do kpin. Mimo że chciałabym być ładniejsza, grubsza i tak dalej, to jednak w sumie cieszę się, że jestem jaka jestem. Źli ludzie trzymają się ode mnie z daleka.
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=883109921715760&set=a.785849798108440.1073741830.785836604776426&type=1&theater
na początku LO zaczęłam się przejmować wyglądem, zaraz potem zaczęłam czuć się brzydka. i tak całe liceum. teraz dopiero przed trzydziestką czuję się pięknie, a wyglądam chyba gorzej niż wtedy! jak patrzę na swoje zdjęcia z czasów gdy miałam naście lat, byłam szczupła i miałam piękną cerę to stwierdzam, że byłam jedynie głupia, albo raczej niezbyt pewna siebie.
Niestety pamiętam. Wraz z nastaniem 13 roku życia przywitałam się z cerą problematyczną i tak żyjemy sobie razem do dziś (bagatela 12 lat. i końca nie widać). Małe cycki (no dobra, mikro cycki) przestały być problemem, kiedy zrozumiałam że są inne rozmiary stanika niż 70-80 w obwodzie i nagle okazało się że i ja mam biust (no dobra, biuściątko). A tak poza tym moja samoocena podskoczyła od kwietnia o jakieś milion procent, kiedy to zaczęłam ćwiczyć i lepiej się odżywiać (kolejne odkrycie dotyczyło mięśni ukrywanych pod sflaczałym ciałem). Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo uśmiechu na co dzień 🙂
A wiecie ja czasem mam wrażenie jakbym popełniała jakąś wielką zbrodnię nie czując tego poczucia, że powinnam siebie nie lubic czy nienawidzić. Szczupła przestałam być dość szybko w gimnazjum i właściwie od tamtego czasu zawsze wpasowywałam się w tą niezagospodarowaną przez nikogo lukę pomiędzy ludźmi szczupłymi a naprawdę grubymi – i jedni i drudzy mają swoje charakterystyczne kompleksy ale i grupy wsparcia a ja taka zawieszona jakoś nigdy nie czułam się ani częścią jednych ani drugich. Więcej – za cholerę nie chciało się we mnie obudzić uczucie, że muszę nad sobą pracować. Może dlatego, że ciało jakoś strasznie szybko stało się dla mnie synonimem pojemnika na duszę, może dlatego, że w sumie lubię siebie – jako osobę i jakoś nie zaprząta mnie w jakie ciało jestem JA opakowana. Myślę, że nie lubienie siebie jest dobrze widziane – nawet te dziewczyny które piszą że się lubią wciąż chcą się poprawiać. Albo przynajmniej deklarują, że są zadowolone z niedoskonałości. A ja po prostu – nie wiem, zapomniałam chyba się tym gdzieś po drodze przejąć. Myślę, że to może być równie szkodliwe (pewnie na jakąś dietę powinnam przejść) jak i pozytywne. Ale widzicie jest jeszcze jedno – jeśli lubicie siebie dużo trudniej będzie wam nauczyć wasze córki by się lubiły – to takie mało genderowe ale warte zapamiętania. No na koniec. Kto nas polubi jak nie my same 🙂
To była podstawówka, a gimnazjum to już na pewno. Zaczęłam „brak urody” i nieśmiałość maskować cynizmem i takim byciem hop do przodu. Taka broń, która nieźle mi potem pomieszała w poczuciu tożsamości. W liceum miałam bliską koleżankę, obie jesteśmy naturalnie rude (ach, tak…ile komplementów na temat włosów słyszałam całe życie…tylko co z tego?) i zawsze był wyczuwalny podział na „rudą piękną” (ona) i „rudą inteligentną/kujonkę” (ja). Skończyło się narastającą we mnie frustracją, która doprowadziła do rozpadu znajomości. Dziś są dni, kiedy czuję się atrakcyjna, idę przez miasto ze słuchawkami, w których śpiewa Beyonce i cała w środku pulsuję od pewności siebie. Ale często chcę założyć torbę na głowę, albo zastanawiam się jak dziwnie muszę wyglądać dla kogoś, kto na mnie patrzy. Bo zawsze znajdzie się ta ładniejsza, pewniejsza siebie, fajniej ubrana, albo po prostu inna niż my i to wystarczy byśmy czuły się jak g….
Ja cały okres dojrzewania czułam się jak mała paskuda. Jakies cztery lata temu zaczęłam czuć się ze sobą bardzo dobrze, ale teraz po ciąży moje ciało zmieniło sie nie do poznania i szczerze przyznam, od pasa w górę jest to obraz nędzy i rozpaczy. Aktualnie zbieram kasę na nowe cycki 😉 Prawda jest taka, że ciężko czuć się idealnie w swoim ciele kiedy codziennie oglądamy doskonałe modelki i aktorki 🙁
U mnie zaczęło się w podstawówce. Chyba dlatego, że w domu panuje kult bycia idealną- idealnie odprasowaną, umalowaną, bardziej od innych inteligentną, z najlepszymi ocenami, a buty mają być idealnie czyste, bo ,,co ludzie powiedzą?”. Mam kompleksy do dziś, tym bardziej, że od -nastu lat trądzik, od paru żylaki, tu za dużo, tam za mało… Wracają do mnie szczególnie w słabsze dni. A jednak odkąd wiem, co dla mnie ważne i słucham od życzliwych, kochających mnie ludzi, że mnie cenią przede wszystkim za to, kim jestem, a defektów nie zauważają- teraz chociaż wiem, co sobie mówić w takich momentach. Dzięki temu te złe myśli wracają rzadziej, a ja ciągle pracuję nad pewnością siebie. Staram się ładnie wyglądać, bo tak dobrze czuję się ze sobą. Walczę codziennie, by łapać dystans i potrafić zaliczać gafy bez wyrzutów sumienia. Więc teraz sama trochę pomagam zmienić myślenie tym, którzy mnie go nauczyli… Zmarszczki mojej mamy? I co z tego? Przecież i tak jest piękna…
aaa i bardzo mi się spodobało Twoje spostrzeżenie- jest takie prawdziwe!- że ,,gdybym miała przed sobą osobę wyglądającą dokładnie tak jak ja, patrząc na nią nie zauważyłabym wszystkich powyższych wad. Pewnie w ogóle żadnej, bo niezbyt by mnie one interesowały”. Poza tym bardzo mi się podoba Twój strój ze zdjęcia. 🙂
Jestem gruba, brzydka, pomarszczona, podkrążona i wszyscy mnie nienawidzą. Zupełnie szczerze w to wierzę, jednocześnie mając 100% świadomości, że to wszystko jest totalnie w mojej głowie i nie ma najmniejszego sensu. Więc chwilami się śmieję z tego, bo to niedorzeczne, ale przez większość czasu chcę się gdzieś ukryć na zawsze i nie mieć kontaktu z ludźmi, bo po co. Masakra. Mam 31 lat, nie mogę przestać się zastanawiać, czy moja mama w moim wieku miała równie nawalone we łbie.
Ja jestem ewenementem, bo mój wygląd obchodzi mnie umiarkowanie. Może
dlatego, że nigdy nie uważałam siebie za ładną. Jako dziecko byłam
pulchna, buzię miałam bladą i okrągłą niczym księżyc w pełni, a do tego
ścięto mnie wówczas na chłopaka. A może ze względu na mój egocentryzm –
ja muszę siebie oglądać tylko przez 5 minut dziennie, patrząc w lustro.
Przez większość dnia mój wygląd jest problemem innych ludzi. Czemu mam
się zajmować problemami innych ludzi? Zachowuję minimum, żeby nie
powodować u ludzi strat moralnych. Żeby móc spokojnie wtapiać się w tło.
Na
diecie byłam raz. Kupiłam spodnie o rozmiar za małe i postanowiłam
schudnąć. Efekt? Zrzuciłam 20 kilo w pół roku, zeszłam do poziomu
wychudzenia w BMI. Spodnie stały się za duże, rzecz jasna. Teraz
wróciłam już do normalnego poziomu. Nie ważyłam się od 4 lat. Po co się
stresować.
Za to mam inny problem. Uwierzyłam kiedyś, że jestem
inteligentna. Kryzys osobowości przy każdej popełnionej przeze mnie
głupocie mam murowany.
Nie czuję się brzydka. Jestem jaka jestem i nie chcę nic poprawiać czy ulepszać. Nie mam w zwyczaju robić czegoś tylko dlatego że ogół oczekuje. Czuję się fajna, że nie tracę majątku by „wyglądać lepiej” z bliżej nieokreślonego powodu. Lepiej od kogo? I dla kogo? Dla siebie nie potrzebuję, bo wystarczy że czuję się zdrowa. Dla innych dbam o to by miło im ze mną spędzało się czas na rozmowie. Inteligencja jest ważniejsza niż nowe włosy, mały nos czy złamany paznokieć. Forever.
.
Najgorzej czułam się we własnym ciele w trzecim trymestrze ciąży, w wieku 42 lat. Byłam przekonana, że nawet po powrocie do wagi sprzed – falbany nadmiarowej skóry będą mi powiewać na wietrze, a cycki będę zwijać w rulony i dopiero upychać w biustonosz. Tymczasem moje zapasowe 25 kg w czarodziejski sposób zdematerializowało się w niespełna 3 miesiące, a ciało odwdzięczyło mi się za kilkunastoletnie regularne treningi. Jem zdrowo, śpię mnóstwo, chodzę z wózkiem po kilkanaście km dziennie. Efekt? Włosy mi lśnią, oko błyszczy, cera promienieje, ciuchy leżą doskonale. W życiu nie czułam się tak atrakcyjna. Tak więc spokojnie! Na dobre rzeczy warto poczekać ?
A ja z lękiem jeżdżę na weekend do Mamy… Mam 30 lat, super faceta, pracę, świetnych znajomych… I mamę ciągle wytykającą ze w moim wieku nie powinnam tak wyglądać. Powinnam sie ruszać i uważać, bo sie zapuściłam. Dodam ze ostatnio sie nienawidzę bo waze 60 kg i nosze 38… Serio… Taki mam burdel w glowie. Dziekuje za uwage
Rozumiem, bo ważę tyle samo i nienawidzę swojego ciała.
O mamo przecież jesteś piękna! 😉 Cudowne włosy-kolor (też mam podobne) no i fale ;D nieważne czy zrobione czy naturalne 😉
Ostatnio też mam okres gdzie nie podoba mi się moje ciało (na pocieszenie dodam ze waze obecnie 71kg przy 177cm wzrostu), piegi na twarzy. No cóż zrobić ale od wczoraj zaczęłam ćwiczyć bo akurat ciało można zmienić. Z drugiej strony szkoda mi cery trochę na maskowanie piegów.:)
Co do tych ud co sie w spodenkach nie powinny pokazywać to..ubierz sukienke ;D zamiast spodenek w których i tak źle bys sie czuła;)
A teraz ide wbić te rzeczy co napisałam do własnej świadomości w odniesieniu do własnego ciała;pp
Ja za to, choć bardzo chcę, nie mam się do czego przyczepić. Teraz jestem po prostu fajna. Miło dla oka zbudowana, tak jak bym chciała, jedyne, co mi się może w miarę nie podobać to mój średnio ciekawy kolor włosów, ale są gęste, długie i do pasa. Patrzę w lustro i jestem autentycznie szczęśliwa z tego co dała mi matka natura, ale ma to tez pewien minus.
Patrzę w lustro i wypatruję pierwszych zmarszczek. Mam 23 lata, więc włókienka kolagenu pod skórą zaczynają tracić na elastyczności i pierwsze pseudo – zmarszczki, takie poziome linie pod oczami, już mam. Z każdym kolejnym symptomem początków kurzych łapek, jakichś drobnych zmarszczek tu i tam, czuję, jak moje samopoczucie leci na łeb, na szyję.To niemal dysmorfofobia. Stosuję przeróżne specyfiki, chodziłam na wykłady z kosmetyki i wiem, że jesli zacznę tracić na urodzie, będzie to prawdziwe nieszczęście. Codziennie oczyszczam, peelinguję, masuję, klepię kremy, oleje i maseczki, sport, zdrowe odżywianie, dużo wody, zero używek i tak w kółko.
Może brzmię jak próżna laska, która nic nie robi poza patrzeniem w lustro (przyjmuję do wiadomości, że może nawet trochę tak jest), ale żeby uświadomić kontekst, zacznijmy od punktu wyjścia w którym byłam. 10 lat temu ważyłam 80 kg (teraz mam 55), żarłam fast foody, byłam krzywo przez samą siebie obcięta na jeża, miałam pryszcze wielkości krateru, ubierałam się w kiepskiej jakości męskie ubrania, jakieś t-shirty z obciachowymi pseudośmiesznymi napisami, powyciągane dżinsy i flanelowe koszule po starszym bracie i byłam stuprocentowo przekonana, że faceci będą lecieć na wnętrze. Ja z kolei byłam wtedy w miarę zadowolona z siebie, choć jedyne co miałam w miare ładne, to rysy twarzy. Niestety, płeć przeciwna nigdy nie podzielała mojej opinii o sobie, dając mi do zrozumienia, że nie mam u niej szans.
Teraz jest inaczej i jest mi z tym dużo lepiej. I wygląd jest dla mnie bardzo ważny. Dbam o niego jak mogę, choć jest to sztuka dla sztuki. Starzenia boję się jak ognia i pod tym względem mniej urodziwe osoby mają łatwiej, bo jeśli pogodza się z jakimiś swoimi wcześniejszymi wadami, drobne niedoskonałości będą mniej bolesne niż u kogoś, kto nie może nic sobie zarzucić bo przez dekadę naprawdę ciężko pracował i fizycznie i umysłowo na to, żeby być atrakcyjnym i mieć to branie u płci przeciwnej. Tak. Najbardziej się boję, że przestanę być dwudziechą. 🙁
Aha, zapomniałabym jeszcze o złych wzorcach z domu, gdzie wmawiano mi, że jedyna prawdziwa kobieta to ta w mini, szmince i obcasie, 90-60-90 i że w ogóle każda, która nie jest zjawiskowo piękna, jest pasztetem (bardzo długo mi zajęło uświadomienie sobie, że uroda nie jest zero-jedynkowa i że są dziewczyny trochę ładne, bardzo ładne, ładne klasycznie, ładne oryginalnie i że ile kobiet, tyle definicji urody). Niestety męzczyźni w mojej rodzinie dobierali sobie partnerki wyłacznie z panteonu zjawiskowo pięknych. Potem wprawdzie się użalali, że nie ma o czym z nimi porozmawiać a tu całe życie do spędzenia razem, ale o dziwo, te związki zawsze okazywały się najtrwalsze. Wierzę, że to przez przypadek, ale też mi to dało do myślenia…
Kurde, poruszyła mnie Twoja wypowiedź! Mam 28 lat i nie mam zmarszczek. Albo ich nie widzę. Pamiętam jak 3 lata temu spotkałam z dawna niewidzianą koleżankę (rok starszą), która zapytała, jak to robię, że nie mam zmarszczek. Spojrzałam na nią jak na dziwaczkę, bo sama nie miała żadnych. Do tego ma urocze piegi i wydaje mi się, że doskonale zamaskują one na długo oznaki starzenia się. Pierwszy siwy włos wyszedł mi, kiedy miałam 20 lat. Od tamtej pory tyko ich przybywa – oczywiście od stresu, który mnie zatruwa – ale niesamowicie mnie to cieszy! Czekam aż będę cała siwiutka, bo uwielbiam siwe włosy (kiedyś miałam odbarwione na biało – ale niestety przy ciemnym brązie taki zabieg raczej moje nieszczęsne włosy wykończył). Chyba mam dużo szczęścia, bo wydaje mi się, że zmarszczki są piękne, bo opowiadają historię naszego życia – nasza twarz staje się obrazem każdego uśmiechu i każdej łzy i jest w tym coś wzruszającego (wiem, że to brzmi beznadziejne górnolotnie). Niemniej jednak mogę zrozumieć lęk przed starzeniem się, bo – umówmy się – nasza kultura raczej starość spycha na margines. Osoby starsze to baby (i dziady) z przychodni, z kolejki w Biedzie, z kolejki w aptece, to mohery. Mało mamy pozytywnych wzorców, bo starość jest czymś co się ze świata usuwa, co niestety często jest motywowane tylko i wyłącznie konsumpcjonizmem. Starzy ludzie to nie jest docelowa grupa konsumentów produktów innych niż leki, dlatego brakuje ich w przekazie medialnym. Drugą kwestią jest to, że niestety wciąż kobiety są postrzegane przez pryzmat swojej atrakcyjności, a tracąc atrakcyjny wygląd stajemy się niewidzialne – także dla pracodawców. Bezrobocie wśród kobiet po 55 roku życia jest naprawdę wysokie i to jest problem, który jest pokłosiem kultu piękna i młodości (głównie niestety widocznego u kobiet). Dodatkowo paniczny lęk przed utratą urody i starością powoduje, że więcej energii pochłania nam próba zatrzymania tego procesu. Kupujemy coraz więcej produktów, gospodarka się kręci ale nie kręci się nasza aktywność w przestrzeni publicznej! Naomi Wolf (którą wszystkim wszędzie polecam) doskonale o tym pisała. Zamykając kobiety w zamku z luster, pozbawiamy je chęci manifestowania jakiejkolwiek siły politycznej. Najlepszym przykładem jest tutaj Magdalena Ogórek zredukowana do roli ornamentu, ozdoby, ładnej pani, a nie kobiety, która jest inteligentna, silna i nadaje się dzięki temu na prezydentkę/prezydentę (?). Nie wiemy o niej nic, bo śmieszna partia starych satyrów zrobiła z niej pionek w politycznej grze, a ludzie skupiali się na tym czy jest ładnie ubrana i umalowana. Wcale chyba nie chcieliśmy, żeby miała coś do powiedzenia… Uf, zboczyłam bardzo z tematu, ale uruchomiłaś we mnie lawinę myśli ;).
PS Dostałam ostatnio od koleżanki – w ramach żartu – kolagen w kulce. Przywiozła mi do z Azji – tam szaleją na punkcie takich kosmetyków :). Na pewno da się to kupić na jakimś allegro czy innym ebay. Ani razu tego nie użyłam, ale podśmiewam się na widok tej buteleczki.
Nie jestem w stanie zrekonstruować tego momentu. To pewnie przyszło samo i mam podejrzenia, że wzięło się z oceniającej postawy mojej rodziny. Nie to, żeby jakoś krytykowali mój wygląd – wręcz przeciwnie (no chyba, że wybory odzieżowe…). Za to krytykowali wszystkich dookoła, a najchętniej ludzi w telewizorze. Każda ich cecha wyglądu była wychwycona i trudno mi już stwierdzić, czy była to faktycznie forma krytyki i wyśmiania/poniżenia czy tylko „zwykły” komentarz. To chory nawyk – komentowanie cudzego wyglądu i robienie z tego wydarzenia. Co innego, jeśli podoba nam się coś w czyimś wyglądzie – chwalić (w ogóle dzielić się dobrymi uczuciami) zawsze warto. Ale jaki walor ma to, że powiemy o kimś, że jest gruby, ma brzydką cerę, grube łydki etc.? A jeszcze jak się to okrasi „po co się pcha do telewizji” to już w ogóle jest doskonale… Jakbyśmy się zgadzali na to, że telewizja nie pokazuje nam prawdziwych ludzi, bo wszyscy muszą być w niej piękniejsi niż statystyczny Kowalski, jednocześnie licząc, że zdarzy się cud synekdochy i nagle wszyscy będziemy piękni jak w telewizorach… A jak cholernie ciężko jest się tego oduczyć! Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak często to robimy.
Zupełnie nie wiem, kiedy zaczęłam czuć się brzydka, ale na pewno było to przed liceum, bo wtedy już to miałam w stadium wysoce zaawansowanym. Ubierałam się do tego masochistycznie w jakieś bure wory, żeby to jeszcze bardziej podkreślić. Przez całe 4 lata liceum widziałam się jako paskudy grubawy pasztet i tak też postrzegali mnie inni. Pierwszy sygnał, że nie jest tak tragicznie przebił się przez opary kompleksów w momencie, gdy zdałam na studia i przyszłam do szkoły pochwalić się nauczycielom. Akurat było niemożliwie gorąco i zamiast wielkiego czarnego swetra i rozwleczonych bojówek miałam na sobie nowy t-shirt i szorty. Najpierw nikt mnie nie rozpoznał, a potem było zszokowane dopytywanie się, jak zdołałam tyle schudnąć w miesiąc (nie schudłam ani kilograma).
Potem były jeszcze dwa lata ciemności i smutku, a potem poznałam gościa, z którym momentalnie dogadałam się na poziomie zainteresowań i abstrakcyjnego poczucia humoru i jakoś do mnie dotarło, że to są te cechy, które go we mnie zainteresowały, a nie mój pożal się borze wygląd. Znienacka zaczęłam być szczęśliwa, pamiętam jakiś ponury zimowy dzień, wracałam z bublioteki wlokąc przez kałuże wór poleconych przez obiekt uczuć książek i chciało mi się normalnie śpiewać 😀 Uwierzyłam w moją atrakcyjność (chociaż fizycznie jestem po prostu przeciętna) i już nigdy nie wypuściłam tego uczucia z łap. Oczywiście natychmiast pojawiło się powodzenie u płci przeciwnej, od tego czasu wiem, że to nie wygląd przyciąga ludzi, a przynajmniej nie tylko.
Tego człowieka już dawno nie ma na horyzoncie, a po drodze były rozmaite fakapy, włącznie z rozwodem, ale trzymam się przekonania o własnej wartości i jakoś inni też w nią wierzą. Chociaż ubieram się nadal delikatnie mówiąc nonszalancko 🙂
Ja pamiętam, w pierwszej klasie podstawówki, kiedy trzeba było przebrać się na wf. Wtedy dowiedziałam się, że jestem gruba i że to powód do wstydu. Dziś patrzę na zdjęcia z podstawówki i widzę normalne, szczupłe dziecko. Miałam kilka nadprogramowych kg kiedy byłam nastolatką, ale już zawsze, od siódmego roku życia byłam w swojej głowie grubaską. Nawet jak w wyniku choroby schudłam do 45kg.
Nie maluję się. Nie poświęcam swojej urodzie dużo czasu, czasami nawet nie poświęcam tego minimum, które bym chciała. I zazwyczaj się udaje. Patrzę w lustro i myślę sobie „hej, to ja! Jestem piękna taka jaka jestem” C: Chyba, że wstanę w złym humorze, lub jest okres, kiedy jestem zmęczona tym co mnie otacza. I widzę w lustrze małego potworka. Na szczęście zdarza się to bardzo rzadko. 🙂
Właściwie to przejmować się wyglądem skończyłam po skończeniu liceum. W okresie szkolnym nasza fizis i styl były naszymi wizytówkami, na całe szczęście jednak, zmądrzałam.
Mimo to długo nadal stosowałam makijaż i na całe szczęście również z nim dałam sobie spokój. Czuję się atrakcyjna bez spojlerów, stawiam na naturę i dobrze na tym wychodzę. Czuje się ze sobą świetnie i życzyłabym wszystkim kobitom aby wreszcie spojrzały na siebie obiektywnie, doceniły soją urodę taką, jaką je Bóg stworzył.
Dzięki takiemu myśleniu, pozbyłam się wszelkich kompleksów, które, jak później zrozumiałam, były jakąś fikcją.
Makijaż, moda, trendy… to wszystko sprowadza nas do wspólnego mianownika. Dziewczyny, czy naprawdę chcecie być wszystkie do siebie podobne?
Anja Rubik to dla mnie sucha trzcina i twarz undead. Kim ma ładną buzię, choć widać, że usta pompowane (tak mi się przynajmniej wydaje) jednak tyłek… okropieństwo! Ale pamiętajmy, że wygląd to jedno, zaś charakter i usposobienie, to prawdziwy skarb. Za 20 czy 30 lat nic im z jędrnego ciała nie zostanie, a wspomnienie o tym, że poznało się wartościową i bogatą sercem osobę – tego się nie kupi i nie każdy to ma.
wdrodzedonikad.blogspot.com
Brzydka to nie, ale za gruba czuję się od przedszkola. Pan od baletu, który przez pięć lat powtarzał mi, że powinnam schudnąć, też nie pomógł. 😛 To że nie jestem anorektyczką zawdzięczam przede wszystkim mojej słabej woli i wrodzonej niechęci do perfekcjonizmu.
Swoją drogą dzisiaj oglądałam drugą część Bridget Jones i na scenie, gdzie Bridget po grzybkach brodzi w wodzie rzuciłam w eter: „Boże, ja też już tak wyglądam!”, po czym usłyszałam od narzeczonego, że nie, ale powinnam się leczyć. Grunt to otaczać się właściwymi ludźmi. <3
Trudny temat. Można by napisać książkę.
Mogłabym napisać książkę o swoich przygodach z kompleksami, poczuciem wartości i „czuciem” się piękną/brzydką.
Wszystko sprowadza się jednak do głowy.