Niektórzy twierdzą, że ich sposobem na udany tekst jest napisanie go jak gdyby był przeznaczony dla konkretnej osoby. Prosiłam Was niedawno o blogową pomoc (wielkie dzięki, Wasze wskazówki są świetne, keep them coming) i spora część z Was sugerowała, że interesują Was moje w miarę prywatne sprawy. Jedna Czytelniczka stwierdziła zaś bardzo konkretnie, że marzy by poznać historię, jak znalazłam się tam, gdzie jestem.

Na chwilę obecną znajduję się na kanapie z kubkiem zielonej herbaty i najnowszym numerem Vogue. Choć to straszny mózgotrzep, nigdy nie potrafię sobie odmówić September Issue. Prawdą jest jednak, że osiem lat temu siedziałam na innej kanapie, tysiąc trzysta kilometrów stąd. Siedem lat temu była to jeszcze inna kanapa, tym razem odległa stąd o niecałe sześćset kilometrów. Dwa lata temu urządzałam się sześćdziesiąt kilometrów od miejsca, z którego piszę teraz. W końcu od dziesięciu miesięcy jestem tu gdzie jestem. Jak do tego doszło?

gla1

Tę historię mogłabym zacząć od samego początku czyli w drugiej połowie lat osiemdziesiątych i ciągnąć przez dziewięć sezonów niczym How I Met Your Mother. Oczywiście daruję sobie, bo ten serial skończył się tak naprawdę gdzieś w okolicach piątego roku emisji, poza tym nie będę dzielić się za darmoszkę materiałem autobiograficznym, o który kiedyś będą się bić wydawcy. Zdradzę tylko, że w wieku dwunastu lat strzeliłam śpiącemu szczeniaczkowi w pupę z gumowej gumki. Do dzisiaj bardzo tego żałuję. Teraz sprawnie przejdźmy do czasów klasy maturalnej.

Jak zdecydowałam się wyjechać na studia

Siedziałam sobie na lekcji Wiedzy o Kulturze w I LO im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku. Szkoła cudna, określiłabym ją jako coś pomiędzy stylowym barem, w którym z przyjaciółmi sączysz wino i piszesz wiersze na serwetkach, a przymusowym obozem pracy. Także siedzę sobie i nie wadzę nikomu, aż wchodzi mój były sąsiad, który rok wcześniej tę cudną szkołę ukończył. Siada i opowiada o Dublinie. Dublin to z balladami kram, niejedną tam się złowi. I jest to decydujący moment mojego życia, w którym stwierdzam, że skoro mój sąsiad może, to nie ma absolutnie żadnego powodu, dla którego ja nie mogę. Po czym wracam do domu, wchodzę do internetu i jednak okazuje się, że nie mogę, ponieważ na irlandzkiej uczelni musiałabym płacić czesne. Nie bierzcie sobie tego do serca, nie mam pojęcia jak jest teraz i czy wtedy na pewno tak było. Po prostu tak to zrozumiałam.

Po podzieleniu się wielkim planem z moim ówczesnym chłopakiem, który również dostał wścieklizny na myśl, że sąsiad może, a on niby miałby nie móc, rzucamy się wściekle na internet i już wkrótce odkrywamy, że w Szkocji, po dopełnieniu odpowiednich formalności, czesne nas nie dotyczy. Przy czym okazuje się, że jest idealny moment na aplikację, ponieważ w Wielkiej Brytanii nabór na dany rok akademicki odbywa się rok wcześniej.

Wiele miesięcy później zdajemy maturę, składamy aplikacje również na uczelnie w Polsce, rozstajemy się z pięć razy, bo nasz związek jest mniej więcej tak stabilny emocjonalnie jak związki w Gossip Girl, aż nadchodzi godzina zero. Dostajemy się wszędzie oprócz wymarzonego MISHu, w moim przypadku było to edytorstwo i filmoznawstwo na UJ, cośtam cośtam z kulturą śródziemnomorską na UW i archeologia na UG. Oraz literatura angielska z filmem w Glasgow i media studies na pomniejszej edynburskiej uczelni. Tak, University of Edinburgh nie chciało mnie jeszcze przed wynikami matury, o czym oczywiście wspomnę w mojej przyszłej autobiografii, o którą walczyć będą najwięksi wydawcy.

Jest to ten moment, w którym zdecydowałam jak dalej potoczy się moje życie. Babcia stwierdziła, że z głodu zostanę prostytutką. Mama stwierdziła, że nie poradzimy sobie finansowo i z oryginałem świadectwa maturalnego zaciągnęła mnie do Krakowa. Chłopak stwierdził, że cokolwiek się dzieje, on jedzie do Edynburga. A ja chodziłam do kościoła i paliłam świeczki przed Matką Boską Częstochowską, żeby mi ze wszystkim pomogła. I słuchałam dużo Currenta 93, który inspiracje czerpał wtedy z apokryfów, telemy, satanizmu, buddyzmu i innych. Zawsze byłam konsekwentna. Nie mogę kategorycznie zaprzeczyć, że miłość nie była jednym z głównych powodów decyzji. Ani że nigdy nie myślę co by było, gdybym pojechała do Krakowa. Ale osiem lat później wciąż jesteśmy razem, więc czasem głupie i niebezpieczne decyzje mają sens.

W ostatecznym rozrachunku decydujące słowo miał Oscar Wilde. Po przeczytaniu jego biografii w drodze na wakacje w Paryżu stwierdziłam, że nie mogę jechać do Edynburga i studiować na jakiejś pomniejszej uczelni, na której nie było żadnego noblisty, żadnego wybitnego naukowca, pisarza czy innego polityka. I tak oto dzięki Matce Boskiej Częstochowskiej, Oscarowi Wilde i trącącej satanizmem muzyce stwierdziłam, że pakuję się do Glasgow.

gla2

Studia w UK

Co było dalej? W dość dramatycznych okolicznościach nagle znalazłam się w posiadaniu środków na wyjazd. Dzięki wielkiej zaradności i poświęceniu mamy i babci przez całe pięć lat na uniwersytecie nie zostałam prostytutką. Nawet na chwilę, nawet podczas wakacji. Także tutaj miłość i wdzięczność.

Ciężko opisać pięć lat studiów w krótkim akapicie. Trochę tekstów na ten temat znajdziecie na blogu w kategorii studia w UK. Jeśli interesuje Was coś konkretnego (oprócz tego jak się dostać, w tym pomoże google i mnóstwo innych blogów czy portali), zawsze możecie dać znać (mail, komentarz, ask.fm) , postaram się odpowiedzieć albo zrobić wpis na ten temat.

Jeśli czytacie mojego bloga od dłuższego czasu i macie dobre oko do szczegółów, może się Wam nie zgadzać kierunek, na który się dostałam. Nigdy nie skończyłam Literatury Angielskiej, na którą aplikowałam. Jest to dość zabawna historia, chociaż początkowo nie było mi do śmiechu. Przy rejestracji na uczelni okazało się, że w papierach wystąpił jakiś mały, malusieńki błąd i nie są pewni czy jest dla mnie miejsce na wydziale Film and Television Studies. Co trochę mnie zdenerwowało, bo poświęciłam sporo czasu przekonując mamę, że studiowanie filmu i literatury naraz to największy czad na świecie i umrę bez tej możliwości. Za radą mojej doradczyni (każdy student ma przydzielonego opiekuna akademickiego, takiego profesora czy doktora, do którego może iść z problemem) na wszelki wypadek poszłam na wstępne zajęcia zarówno literatury jak i z filmu, ale i z dodatkowego przedmiotu, który byłby ubezpieczeniem w razie jeśli jednak się nie dostałam. Na chybił trafił wybrałam historię.

Finał opowieści? Dostałam się na film. Podczas pierwszego wykładu z historii od pierwszego wejrzenia zakochałam się w wykładowcach, dziwnych panach w sztruksach i w koszulach w kratę, w marynarkach z łatami na łokciach. Zakochałam się w spisie tematów. Na literaturze tych porywów serca nie doznałam, zatem szybko zmieniłam wydział. Cztery lata i jedną pracę licencjacką o Miyazakim później stwierdziłam, że ci panowie wciąż władają moją wyobraźnią i zdecydowałam się na magisterkę z historii i kultury średniowiecza i renesansu.

Pragnę jedynie uprzedzić każdego, kto chciałby studiować w Glasgow, żeby od razu wybił sobie z głowy zajęcia na głównym gmachu uczelni. To ściema, przynęta i pułapka. Tam się pisze egzaminy. Czasem, jak ma się farta. Dopiero na studiach magisterskich, kosztujących cztery tysiące funtów za rok, wpuszczono mnie do sal w tym budynku. Czy było fajnie? Szczerze? Było daleko do stołówki.

gla4
gla5

Co wydarzyło się potem

Wskutek wybitnych zdolności ukochany skończył studia rok wcześniej niż przewidywała ustawa i kilka miesięcy później dostał pracę w zawodzie. Na południu Anglii. Byłam na czwartym roku. Po dwóch latach wydawania siedemdziesięciu funtów za każdym razem kiedy chcielibyśmy się zobaczyć, oddałam skończoną magisterkę, rzuciłam szaloną karierę półetatowej ankieterki telefonicznej i wyjechałam do hrabstwa Surrey. Podobno to klejnot w koronie Królestwa i ogród Anglii. W moim miasteczku był jednak głównie kanał, widoczny na poniższym zdjęciu. Było jeszcze centrum handlowe, wszystkie fast foody świata, dziesięciu fryzjerów i trzy siłownie, ale kanał był niekwestionowanym władcą.

joy1

To były zwariowane czasy dziewięćdziesięciometrowego mieszkania, permanentnego braku kasy, depresji i Wojny Światów. Możecie to nawet pamiętać. Pracowałam przez dwa lata w pierwszej firmie, która zaoferowała mi posadę po studiach. Spędziłam tam mniej więcej półtora roku za długo, przez cały ten czas niezbyt efektywnie szukając innego zatrudnienia. Nie mogłam z nerwów spać, wracając z wakacji płakałam, że nazajutrz idę do biura, aż któregoś dnia obudziłam się i stwierdziłam, że albo koniec z tą firmą, albo ze mną. Tak dłużej być nie może, trzeba wziąć się w garść. Jakiś miesiąc później podpisywałam kontrakt z wydawnictwem w Londynie, w którym zajmuję się reklamą. Przeprowadziłam się do Angel w Islington, które chciałam zobaczyć od kiedy przeczytałam Nigdziebądź Gaimana i w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia. No i teraz siedzę na kanapie w mieszkaniu naprzeciwko ławki ze zdjęcia zrobionego podczas pierwszej wizyty. Dwa dni temu dostałam awans.

Tak znalazłam się tu gdzie jestem.

islington

Podoba Ci się? Podaj dalej »

Newsletter

Subskrybuj Elfią Korespondencję

Czymże jest newsletter? Może być różnymi rzeczami. Może być sposobem na zawalenie skrzynki i wciskaniem swojego produktu przy każdej możliwej okazji. Może być wspaniałym narzędziem do budowania bliskiej relacji ze społecznością. Albo czymś pomiędzy. Czasem nawet czymś fajnym. I o to będę walczyć.

Zapraszam Cię do zapisania się na mój newsletter Elfia Korespondencja. Wchodzisz w to?

Administratorem danych osobowych podanych w formularzu jest Marta Dziok-Kaczyńska, Ellarion Cybernetics Ltd., Paul Street 86-90, London, United Kingdom. Zasady przetwarzania danych oraz Twoje uprawnienia z tym związane opisane są w polityce prywatności. Ta strona jest chroniona przez reCAPTCHA. Mają zastosowanie polityka prywatności oraz regulamin serwisu Google.
61923936_301827807423707_1414915001336679940_n copy

Autorka

Marta Dziok-Kaczyńska
Riennahera​

Nie chcę sprzedać Ci wizji perfekcyjnego życia jak ze strony w kolorowym czasopiśmie. Chcę być dobrą sobą i porządną osobą. Może Ty też?

Scroll to Top