Praca zarobkowa dzieli się z grubsza na dwa rodzaje. Na taką, która jest naszym życiem, definiuje nas, stanowi sens egzystencji i w ogóle jest puchata, błyszcząca i w kwiatki. Nie zawsze bywa idealna, ale jednak przynosi olbrzymią satysfakcję i budząc się codziennie (no, może co drugi dzień) rano wiesz, że jesteś na właściwym miejscu we wszechświecie. Wszechświat gratuluje i całuje Cię w czoło. Ja też całuję Cię w czoło. Nie wiem jaki procent społeczeństwa posiada taką pracę. Kilka procent? Nie wiem ile takich osób znam. Niestety niezbyt wiele. Jeśli masz taką pracę, ten tekst nie jest dla Ciebie.
Drugim typem pracy jest ta, którą wykonujemy, żeby się utrzymać. Bo tak wyszło. Bo taką robotę dostaliśmy. Bo znajomy załatwił. Bo są dobre stawki. Bo cokolwiek. To nie znaczy od razu, że jej nie lubisz. Możesz lubić. Może Ci iść świetnie. Możesz się dużo uczyć. Możesz w niej spędzić dwa albo dwadzieścia lat (choć ta myśl osobiście mnie przeraża). Przy czym poza pieniędzmi ta praca nie ma żadnego wpływu na resztę Twojego życia. Możesz jutro iść do jakiejkolwiek innej pracy i niewiele to zmieni. Chociaż może jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy.
Ten drugi typ pracy jest w pewnym sensie bardzo smutny. Bo jeśli spędzasz osiem czy więcej godzin życia na czymś, co właściwie koniec końców obiektywnie nie ma znaczenia dla kosmosu czy historii ludzkości, to kawałek po kawałku wyrzucasz do śmietnika swoje życie. Te osiem godzin dziennie można przecież spędzić biegając po plaży, tworząc muzykę, bawiąc się z dziećmi, rozmawiając z ukochanym czy rodzicami, rozdając kanapki bezdomnym, czytając książki lub budując szkoły w Afryce. Z całym szacunkiem, ale po odjęciu motywacji zarobkowej każde z tych zajęć jest bardziej wartościowe niż znakomita część profesji. Niestety, jeść też trzeba. Może dlatego uznajemy, że praca to coś naprawdę ważnego, a te wszystkie inne sprawy, te błahostki przecież, można poświęcić. To bardzo wyrafinowane i okrutne kłamstwo.
Przez długi czas takie myśli wywoływały we mnie ataki paniki. Wydawało mi się, że wszyscy wokół są dziećmi szczęścia i sukcesu, chociaż tak naprawdę po prostu o takich osobach się mówi, pisze i szuka informacji. Teraz już mnie to nie przeraża, a motywuje do wyrywania się z marazmu i strefy komfortu. Do przekuwania wszelkich nabytych umiejętności na coś swojego i własnego, na przykład na bloga. Do wykorzystywania tych cennych wolnych momentów do robienia czegoś, co jest moje i jakoś mnie określa. A nie jest to wcale łatwe, po sprzedaniu ośmiu godzin życia, codziennie, tydzień w tydzień i miesiąc w miesiąc, nie ma się wiele energii.
To trochę jak w podstawówce, kiedy rodzice każą Ci się najpierw skupić nad odrobieniem lekcji, a potem dopiero zająć się sportem, komputerem czy innym hobby. Bo to tylko hobby, no nie? Oczywiście edukacja może w olbrzymim stopniu pomóc w byciu szczęśliwą i spełnioną osobą, nie zaprzeczam. Ale nie musi. Mam wrażenie, że najbardziej spełnione osoby, jakie znam, to te, które zrobiły pracę właśnie ze swojego hobby, z którym dobre oceny nie miały wiele wspólnego. Każdy może mieć dobre oceny (przynajmniej teoretycznie), nie każdy zdobywa się na dobrowolny wysiłek poza tym, co musi, co mu każą, co jest niezbędnie wymagane.
W szkole możemy mieć jeszcze nadzieję. W końcu całe życie przed nami, no i w którymś momencie szkoła się skończy. Praca nigdy się nie kończy. Możesz poświęcić jej nieskończenie wiele wysiłku i zawsze, codziennie będzie więcej do zrobienia. A jeśli w którymś momencie będzie Wam nie po drodze, to nie miej wątpliwości, że będzie lojalna. Dlatego też warto myśleć przede wszystkim o tym co dobre dla Ciebie jako człowieka, a nie jako pracownika danej firmy.
W tym tygodniu podzieliłam się w pracy osobistym, pozapracowym sukcesem. Mam nadzieję, że realizacja twojego marzenia nie wpłynie na twoje obowiązki w pracy, niby żartem rzucił szef. Cóż, lepiej dla pracy, żeby te obowiązki nie wpłynęły na realizację marzenia. Bo jeśli wpłyną, to tym gorzej dla nich. Dla marzeń warto głodować.
Koniec końców odchodząc na emeryturę wolę myśleć, że osiągnęłam w życiu coś więcej niż bycie porządnym pracownikiem.
Miłego, aktywnego weekendu.
|zdjęcia: Kat Terek|
96 thoughts on “Wszystko jest ważniejsze niż praca”
O, właśnie dzisiaj zamierzałam odejść z pracy, ale miałam wątpliwości. Cóż, dzięki za ich rozwianie.
Powodzenia!
Świetny tekst, chociaż nie powinnam go czytać bo mam pracę którą uwielbiam 😉 Każdemu tego życzę!
No to całuję 😉
Na tej zasadzie kilka razy zrezygnowałam z pracy, która miała być pracą marzeń… ale nie była. Poszłam w kierunku bardziej niepewnym, ale po latach doszłam do wniosku, że czasem trzeba zaryzykować. Marzenia są ważniejsze od chleba.
Chleb przychodzi i odchodzi. Marzenia też nie mogą wiecznie czekać.
Właśnie tak! Ważniejsze od chleba i nie mogą wiecznie czekać.
Parę lat temu rzuciłam etat, żeby zająć się czymś, co sprzedać trudno, za to płacić za to trzeba, i to nie mało. Ach, to spojrzenie kolegów z pracy kiedy oznajmiłam że sprzedam mieszkanie i jakoś to będzie 🙂
To była najlepsza decyzja w moim życiu.
U mnie to przyszło w momencie, kiedy zorientowałam się, że moje życie polega na zarabianiu i wydawaniu pensji. Całą resztę zajmuje mi sen i praca, bo nawet jak wracałam do domu, to cały czas myślałam o pracy. I coś mi w środku pękło, że życie jest krótkie. Za krótkie, by je marnować.
Często wydaje nam się że coś jest pracą marzeń a jak już tego spróbujesz to okazuje się że to nie to.. Najgorzej jest stanąć w miejscu i przyglądać się jak wszystko zwiewa.
Czasami jest też tak, że człowiek przeceni swoje możliwości. Samą pracę bym jeszcze wytrzymała, w końcu było dużo roboty, jaką wykonuję i teraz, ale stres, atmosfera, zupełnie nie o to mi chodziło. Miałam dużo szczęścia, że odeszłam w momencie boomu budowlanego, więc praca leżała na ulicy. Teraz już nie jest tak różowo, dochody spadły dwukrotnie, w biurze pewnie dostawałabym więcej, ale co miesiąc drżałabym, czy mnie nie zwolnią, bo się projekt kończy, a nie ma nowego. Już chyba prędzej wolałabym założyć własną firmę (niekoniecznie z branży).
Czasem dla marzen warto sie tez meczyc dla marzen, zeby miec kase, aby te marzenia zrealizowac:) Swietny tekst, Marta! Podpisuje sie obydwiema rekami.
Swoja droga, za kazdym razem jak wybierasz zdjecie, na ktorym jest Ivan, to masz w tekscie tyle refleksji, ze az sie denerwuje, ze nie umie czytac po polsku, poniewaz bardzo skorzystalby z tego tesktu:) Wlasnie spedzilam 10 minut tlumaczac ten post na glos.
Może to czas na naukę polskiego? 😉
Potwierdzam słowa poprzedniczki, świetny tekst! Zgadzam się w stu procentach i odbieram go bardzo osobiście, bo mam dokładnie takie samo podejście. Jak to mądrze podsumowałaś, „dla marzeń warto głodować”. Jeszcze nie znalazłam swojego miejsca na świecie w kontekście pracy, chociaż od zawsze czułam, że koniec końców muszę robić coś sama, coś swojego. Na razie piszę bloga, bo to uwielbiam i widzę po sobie, że tysiąc razy bardziej angażuję się w pisanie bloga, którego być może czyta kilkadziesiąt osób, a nie w pracę, w której docieram do tysięcy i więcej ludzi. Sorry, taki mamy klimat. A to dlatego, że blog jest mój, jestem w nim sobie sterem, żeglarzem, okrętem, wszystkim. Wierzę, że pewnego dnia obudzę się z myślą i taką pewnością, że już wiem, co chcę robić i po prostu zacznę to robić. A jeśli będzie mnie to kosztowało okres głodowy, trudno. Przynajmniej nieco schudnę.
„lepiej dla pracy, żeby te obowiązki nie wpłynęły na realizację marzenia” – trafiłaś w sedno! dodam jeszcze, że wielu pracodawców w ogóle nie rozumie, że dla wielu pracowników realizacja marzeń poza pracą, wpływa bardzo pozytywnie na jakość właśnie pracy w biurze. a szkoda, bo mam wrażenie, że bardzo dużo talentu się przez to marnuje.
Kiedyś podczas rozmowy o pracę zostałam zapytana, czy blog mi nie będzie przeszkadzał. Nie wiem co niektórzy ludzie mają w głowie.
Ja miałam sytuację, że pytano mnie na rozmowie czy jak dostanę u nich pracę (firma kosmetyczna) to zamknę bloga bo przecież na blogu opisuję konkurencyjne kosmetyki! Zamiast wykorzystać mój potencjał to chcieli żebym zamknęła bloga… Nie skomentuję 😉 Oczywiście firmą zarządzał starszszt Pan i widać, że nie miał pojęcia o nowoczesnym marketingu.
o to dodam historię od siebie. 🙂 zamarzyła mi się dawno temu podróż po Ameryce Południowej i chciałam wykorzystać na to urlop bezpłatny – coś W TEORII dostępne dla każdego pracownika. plan był taki – wyhulać się w podróży, dopieścić bloga, wrócić i ładnie pracować z energią i zapałem jakiego świat nie widział. ALE. w mojej firmie nie uznają czegoś takiego jak urlop bezpłatny na takie „widzimisię”. co innego jakbym miała dziecko. na dziecko to i owszem. a dla mnie to jawna dyskryminacja, bo dziecka mieć jeszcze długo nie będę i tak jak dla kogoś jest ważne dziecko, tak dla mnie teraz ważna jest ta podróż. nie można mówić człowiekowi, że priorytet kogoś innego są bardziej…”priorytetowe” dodam, że chciałam tylko 3 mc. i zamiast pracować długo i szczęśliwie, mam już w głowie termin kiedy wręczę papier. talent waste yet again.
To zabawne, bo dokładnie o tym samym dzisiaj myślałam, nawet w podobny sposób opisałam to w myślach. Tekst bardzo dobry, zgadzam się w stu procentach 🙂
Kolejny wpis tak bardzo o mnie. 🙁 Bo oto właśnie, od pewnego czasu, po mych mózgowych [niedoro]zwojach szarżuje przeczucie, że marnuję najlepsze lata swojego życia na niesatysfakcjonującą i właściwie bezsensowną pracę. A co gorsza, chyba już nie umiem mieć marzeń.
Mam bardzo podobne przemyślenia na temat swojej sytuacji… Z tym, ze ja swoja pracę dopiero co zaczęłam, to moja pierwsza „poważna” nie dorywcza, ale już chcę uciekać. Tylko nie wiem gdzie, bo nie widzę celu 🙁
Ej! Ja wiem, ze jak sie zacznie prace na pelen etat, to ma sie malo czasu i energii na marzenia, ale troche tego czasu jeszcze zostaje. Wiec walczcie w weekendy i wieczorami, bedzie gdzie uciekac jak sie zdecydujecie zmienic tor swego zycia. Marzenie bedzie prawdziwe, jezeli wlozycie w nie prace:)
Od godziny próbuję dodać komentarz, napisałam 50 wersji, wszystkie zmazałam, poddaję się.
Jest właśnie tak jak piszesz. Dodam jeszcze, że przez cały proces edukacji kładą do głowy człowiekowi miłość do wielkich idei, szlachetnych czynów, zachęcają do podróży w głąb ludzkiej duszy, budzą w człowieku podziw dla pionierów, wodzów, odkrywców, poetów i pięknoduchów. A potem człowiek kończy edukację, idzie do pracy i zostaje zredukowany do osoby wykonującej kilka powtarzalnych zadań, które w wielkim skrócie mają prowadzić do tego, żeby komuś tam hajs się zgadzał. A przecież ogrom tych krajobrazów rozwiniętych w nas przez nauczycieli już nigdy się nie zmniejszy. A obecnie sprawia, że czujemy się niespełnieni…
Zawsze mnie bawi, kiedy ludzie się dziwią takiemu podejściu. Nie raz było tak, że z mężem rozmawialiśmy z różnymi ludźmi o pracy i w końcu z naszej strony padało coś w stylu „to tylko praca, przecież nie jest najważniejsza”. I wtedy zaskoczenie, konsternacja i wielkie „jak to?” wypisane na ich twarzach. 🙂
Mam dokładnie takie same doświadczenia. Sama straciłam dużo czasu dochodząc do wniosku, że praca (a może raczej płynące z niej pieniądze) nie jest w życiu najważniejsza, bo wpajane było mi to na każdym kroku przez większość życia. Nikt, poza moją mamą, mnie nie nastawiał na to, żebym szukała pracy ciekawej dla mnie, tylko takiej z której będą kokosy. Co prawda nie do końca słuchałam tych głosów, ale za pasją też nie poszłam, czego dziś trochę żałuję.
Nigdy nie jest za pozno!
W moim życiu postawiłam na roboczogodziny. Czyli nie liczy się ile dostanę pieniędzy co miesiąc, ale ile czasu przepracuję za określoną kwotę. Ustaliłam sobie prywatne minimum socjalne i pracuję mniej więcej tyle, żeby wyrobić normę. Co czasem sprawia, że pracuję tylko dwa tygodnie w miesiącu, po 6 godzin dziennie. Nie jestem zamożną osobą, ale mam dzięki temu mnóstwo czasu na podróżowanie rowerem, czytanie książek, zabawę z dzieckiem czy pisanie blogów. Staram się żyć oszczędnie, by nie musieć zbyt dużo pracować.
Ten tekst zwerbalizował wszystkie myśli, które ostatnio chodziły mi po głowie. Dziękuję!
I zburzyłaś zbudowany przeze mnie światek, ze pieniadze są najważniejsze…
Scenariusz idealny kreowany w tej chwili przez społeczeństwo to: dobre wyniki w nauce; świetnie zdana matura; dobre, ale przede wszystkim UŻYTECZNE studia (jakaś medycyna czy prawo, broń boże kulturoznawstwo czy jakikolwiek inny humanistyczny kierunek!); harówa do magistra (bo bez papierowego magistra w naszym świecie jesteś nikim), później harówa w średnio lubianej pracy by mieć pieniądze na godne utrzymanie rodziny, z którą spędzamy kilka chwil na dobę oraz spłatę kredytu za piękny dom z dużym ogrodem, w którym praktycznie nie spędzamy czasu. Wszystko po to, by na emeryturze (do której nie wiadomo, czy w ogóle dotrwamy) móc wreszcie odpocząć. Taki schemat promowany jest jako życie idealne i jedyne właściwe. Osoby się z niego wyłamujące traktowane są jako odmieńcy, którzy zagrażają stabilnemu systemowi gdzie każdy jest umiarkowanie szczęśliwy, ale w towarzystwie innych umiarkowanych szczęśliwców nie czuje się najgorzej.
Próbowano wcisnąć mnie w ten schemat, odniesiono porażkę. Studiuję Sztuki Wyzwolone, chcę żyć z kolażu i pisania. Jeśli choć w pewnym stopniu mi się to uda, będę najszczęśliwszą osobą na świecie. Studia ścisłe nie dawały mi nic prócz przygnębienia. Podziękowałam za życie, które mogłyby mi zaoferować.
No, akurat ludzie po studiach politechnicznych nie czekają w ogonku w pośredniaku, tylko najpierw trzeba je skończyć (oczywiście sam kierunek ma znaczenie). Studia humanistyczne słabo pomagają w znalezieniu pracy, to akurat fakt, bo nie ma po prostu tylu miejsc pracy dla ludzi z uniwersyteckim wykształceniem. Raczej promowany jest schemat „skończ jakiekolwiek studia, bo sama matura to wstyd”. Powiem Ci, że moja matura od kilkunastu lat leży w papierach uczelni. W zasadzie nigdy nie musiałam jej nikomu pokazywać. Obrotna osoba sobie poradzi. Mało obrotnej i papier nie pomoże.
Zgadzam się z Tobą, ja jednak ujęłabym to nieco inaczej – ludzie obrotni, ale przede wszystkim z pomysłem na siebie, zawsze sobie poradzą. Wcześniej o studiach politechnicznych myślałam tak jak Ty, ale przekonałam się, że nie jest tak różowo nawet po tak „perspektywicznych” studiach – dziewczyna znajomego po skończeniu budownictwa z najlepszymi wynikami na roku zrezygnowała z pracy w zawodzie, gdzie dostawała najniższą krajową, na rzecz korporacji, a chłopak znajomej po informatyce pracuje w Biedronce. Z kolei znajomy bez studiów dzięki staraniom został zatrudniony w dobrej firmie graficznej od razu po maturze. Patrząc na te przykłady odnoszę nieodparte wrażenie, że to właśnie pomysł na siebie odgrywa kluczową rolę w życiu zawodowym i niewiele jest kierunków studiów, które zapewniają prace same z siebie.
Nie wiem, czy są kierunki, które zapewniają pracę „same z siebie”, ale żaden ze znanych mi prawników nie jest bezrobotny, a większość czerpie sporo satysfakcji zawodowej ze swojej pracy.
Właśnie zastanawiam się nad tym, że wielokrotnie czytałam narzekania na ten schemat, ale samego wtłaczania w schemat już nie. Jeśli już mnie w coś wtłaczano to raczej przekonania, że studia są konieczne dla rozwinięcia pełnego potencjału intelektualnego czy, że życie bez fajnej pracy jest mniej udane. I że dla wykonywania fajnej pracy konieczne jest odpowiednie przygotowanie. I z tymi przekonaniami w zasadzie się zgadzam.
Zastanawiam się, czy to wtłaczanie, o którym piszesz to nie jest marzenie o awansie społecznym osób, które same go nie doświadczyły. Np. miałam takiego wujka po zawodówce, który chciał żeby jego dzieci miały lepiej w życiu i zmuszał je do czytania książek (ale sam nie czytał). Jako dziecko uważałam, że to strasznie śmieszne, bo moi rodzice inteligenci raczej ograniczali mi czas na czytanie (Zgaś światło i idź spać! Posprzątaj pokój!).
Ale dawanie kanapek bezdomnym lub bieganie po plaży ma znaczenie dla kosmosu ogromne. Ja mam inne podejście. Jak ludzie robia takie rzeczy to znaczy że nie chce im się dupy do roboty ruszyć i wolą dodać temu gębę podniosłego tonu z cyklu szanuje swój czas i życie tylko na rzeczy ważne czy takie które lubie. Well życie tak nie wygląda. Życie uczy pokory i praca też. To zmaganie się każdego dnia z przeciwnościami, stawiania sobię poprzeczki wyżej, radzenia sobie z ludźmi, pogłębianie zdolności komunikowania. Uważasz że praca, nie ma znaczenia dla „kosmosu”? Pewnie nie a dla innego człowieka? Przykład twojego narzeczonego ktos postrzelił na ulicy – chciałabyś by w pobliżu był spełniający się obok w bieganiu na plaży facet czy chirurg, który prawdopodobnie uratuje mu życie? Otóż tyle jesteśmy warci, ile jesteśmy warci dla społeczeństwa. I poważnie, kocham mojego męża nad życie, ale zwariowałabym jakbym cały ten czas miała spędzić tylko z nim. Jak uważasz. że się w pracy marnujesz to nie narzekaj tylko postaraj się coś zmienić. A tak poważnie to miałam okres, że nie pracowałam. I dziwnym trafem (sporo ludzi szczególnie pisarzy tak miało) przebimbałam ten czas zdrowo. Trzeba mieć niesamowity samo zapał by chodzić i te kanapki robić. Jak człowiek nie ma dnia „muszę wstać do roboty” to znając życie przez cały dzień nie kiwnie palcem. A jak ma pracę to okazuje się, że reszta dnia musi wystarczyć na ogarnięcie, życia i pasji i jakoś większości się to jednak udaje. Poza tym nawet jak obsługuje mnie pani w macdonaldzie i powie mi coś miłego, to może historii świata ta pani nie zmienia, ale moje życie tego jednego dnia owszem. Obsługa klienta potrafi człowieka wyprowadzić z równowagi lub sprawić że całą resztę dnia będzie miał dużo milszą. Serio poprawić komuś dzień, humor, nastrój to mało? Wydaje mi się, że to całkiem spora rzecz. Dziś są takie czasy, że każdy czuje że musi być kimś. Kimś wielkim, kimś sławnym, kimś kogo kosmos całuje w czoło. Ludzie powinni wrócić do cieszenia się małymi rzeczami. Do doceniania faktów, że może praca tego wspomnianego doktora to wcale nie jest coś dla nich i trudno, tak bywa. A teraz niespodzianka. Całe życie byłam takim dzieckiem przy książkach, od kiedy pracuje mam pierwszy raz w życiu na własne pasje. Moge robić co chce. Każdy weekend mam wolny, każdy wieczór (czasem jakieś nadgodziny). Nie czuje, że jakoś bardzo tracę swoje życie, wręcz przeciwnie pierwszy raz czuję, że je odzyskałam. Pieniądze po raz pierwszy w życiu mogę wydać na co chcę. Praca jaką mam to nie była moja praca marzeń, trafiłam do swojej firmy z przypadku. Trzy dni temu jedna z dziewczyn powiedziała mi, że świetnie się nadaje do tego co robię i że to co robię niesamowicie pomaga jej w pracy. To była najmilsza rzecz jaka kiedykolwiek usłyszałam. Po raz pierwszy poczułam, że ktoś nie pochwalił mnie bo „mnie lubi” „jest moim przyjacielem, rodziną” tylko dlatego, że jestem mu przydatna. Wszystko co robię robię z pełnym zaangażowaniem i sercem i innym tez to radzę. jeśli się do czegoś nie przykładasz nigdy nie będziesz w tym dobry, więc tym bardziej nie będziesz szczęśliwy. U mnie w firmie mawia się, że nauczyć można się wszystkiego, ale kluczowe jest nastawienie. A nastawienie społeczeństwa jest takie – chcę zarabiać miliony ale się nie narobić i spełniać swoje życiowe pasje. To tak nie działa dla 99% społeczeństwa.
być może „Otóż tyle jesteśmy warci, ile jesteśmy warci dla społeczeństwa” to trochę zbyt radykalne podejście, ale ogólnie zgadzam się z całością komentarza i bardzo ci za niego dziękuję. mam wrażenie, że teraz to właśnie każdy chciałby biegać po plaży i spełniać marzenia, nawet jeśli w rzeczywistości ogranicza się to do nagrania piosenki na jutuba, która ma 1000 wyświetleń i jeszcze mniejsze znaczenia dla kosmosu niż nasza praca.
Jeśli ktoś chce być wartościową dla społeczeństwa księgową (bo przecież koniec końców księgowi są niezbędni światu) albo sekretarką (jw) albo podawcą hot dogów i JEST Z TYM SZCZĘŚLIWY, to ekstra. JA bym nie była. Pytanie zawsze brzmi czy to szczęście prawdziwe czy też wtłaczane sobie do głowy dla poprawienia nastroju. Koniec końców łatwiej pogodzić się i „robić swoje” znając miejsce w szeregu niż spełniać marzenia. Spełnianie marzeń jest bardzo ciężką pracą. Serio.
Żeby nie było, nie mam nic do księgowych.
Dodam, że czasem po prostu TRZEBA być czymś, czym się nie chce być. Nawet często. A często nie trzeba.
„Pytanie zawsze brzmi czy to szczęście prawdziwe czy też wtłaczane sobie do głowy dla poprawienia nastroju” a jak odróżnić czy marzenie jest „prawdziwe”? Życie nie jest takie proste i zdarza się, że spełnimy swoje „marzenie”, a ono staje się naszym największym koszmarem. Życie to nie simsy i nie jest powiedziane, że spełnienie tego i tego marzenia to platynowa aspiracja do końca życia. Niektóre marzenia np. podróże są bardzo krótkotrwałe, wspomnienia i satysfakcja szybko blakną, a codzienność w pracy zostaje na zawsze. To tylko moja perspektywa, ale ja bym powiedziała, że niewiele jest rzeczy ważniejszy od pracy i dlatego tak ważne jest, żeby wybrać właściwą i jeśli już nie jest naszą pasją to przynajmniej sprawiała nam satysfakcję.
Od właściwej pracy jest niewiele ważniejszych rzeczy, ale jednak trochę ich jest. Ale właściwa praca jest jednym z największych marzeń.
Najpiękniejsza znana mi idea rób co kochasz a nie będziesz musiał w życiu przepracować ani jednego dnia. Musisz jednak przyznać, że czasem mamy marzenia zupełnie z dupy. Ktoś chce być pisarzem, wydaje mu się, że to jego powołanie po czym wydawca puka się w głowę, bo delikwent nie umie sklecić zdania. Są takie przypadki, believe me! Często nasze marzenia mogą się okazać przerostem formy nad treścią. Dodam jeszcze tylko (co zresztą powiedziała moja ulubiona postać serialowa), że możemy mieć listę marzeń, ale jeśli jakiś nie wypełnimy, to nie oznacza, że nie możemy być w życiu szczęśliwi.
Tyle tylko, że bardziej szkodliwe i częściej spotykane jest rezygnowanie z całkiem przyzwoitych marzeń niż realizacja tych „z dupy”. A i nawet niech ktoś realizuje mrzonki. Przynajmniej coś z siebie daje.
Co do wypełniania marzeń, lepiej odnieść porażkę próbując niż nie spróbować.
Powiem krótko – dziękuję za ten komentarz. On dotyka istoty sprawy w sposób nieporównywalnie bardziej głęboki niż ten wpis. Niestety jesteśmy w takim punkcie rozwoju cywilizacji, w którym kompletnie, zdaje się, zapomniano, że praca jest wartością samą w sobie. A ten wpis, cóż, jest utrzymany w tonie „ja i moja pasja kontra ludzie , którzy wyrzucają do śmietnika swoje życie” (notabene sformułowanie wybitnie obrzydliwe). Zasmierdzialo wczesnym Kominkiem, z tą różnicą, że Kominka lepiej się jednak czytało, no i było to jednak parę lat temu, kiedy tego typu prawdy objawione nie wylewaly się jeszcze wartkimi strumieniami z każdego zakątka blogosfery. Pozdrawiam Amande i pozostałych czytelników, w których ostal się jeszcze zdrowy rozsądek i szacunek do (często przecież nielatwych) decyzji zawodowych innych ludzi
I dodam jeszcze, że zwyczajnie przykro było mi przeczytać taki wpis na blogu, który kiedyś lubiłam i cenilam.
Mi czasem przykro czytać emocjonalne szantaże Czytelników, ale na szczęście po chwili mija.
Jeśli odebralas mój komentarz jako szantaż emocjonalny, to jest to tylko i wyłącznie kwestia Twojej interpretacji. Postscriptum zamieściłam wyłącznie po to, aby była jasność, że nie jest to komentarz od osoby, która zajrzała na bloga po raz pierwszy i pojęcia nie majac o zamieszczanych przez Ciebie spostrzeżeniach, refleksjach, itd., zabiera się za krytykę. Jeśli nie dostrzegasz, że w Twoim wpisie pobrzmiewa poczucie wyższości wobec ludzi wykonujących pracę niepozorna, nikomu nie imponująca, to problem masz wyłącznie Ty, a nie Czytelnicy.
Nie wiem czy czytamy ten sam tekst. Piszę o tym, jak walczę z pracą, która nie jest sensem życia o to, co nim jest i jak wmawia się, że interes pracodawcy jest ważniejszy niż interes pracownika. I że te interesy nie są tożsame. Nie wiem gdzie ta pogarda w tekście. Rzucaj cytaty.
Cytat już przytoczyłam, ten o wyrzucaniu życia do śmietnika. I to jest niestety rdzeń tego tekstu – przesłanie, że jeżeli stawiasz realizację marzeń poniżej realizacji obowiązkow zawodowych, to na koniec życia nic nie osiągniesz poza tym , że byłeś dobrym pracownikiem. A to jest niby małe osiągnięcie? Świadomość, że to co robiłeś w życiu, było uczciwie, dobrze, rzetelnie zrobione? No, ale uczciwa, dobra, rzetelna robota to brzmi bardzo nudno i bez polotu, co innego pasja, marzenia, i cała reszta tego, co Amanda parę komentarzy wyżej trafnie nazwała dorabianiem gęby podnioslego tonu
Na pewno czytałaś to co było napisane potem?
Mam nadzieję, że nie dopatrzyłaś się u mnie jakiegoś szantażu. Rozumiem jak najbardziej ideę wpisu i domyśliłam się o czym mówisz. O ludziach, którzy całe życie zmarnowali na pracę i nic poza tym. Mimo to mam wrażenie (z całym szacunkiem należnym autorce), że w przedstawionym tekście jest pewien chaos. Posługujesz się pewnymi nieostrymi definicjami, które ciężko jednoznacznie zakwalifikować. Czym jest bowiem praca znacząca dla kosmosu – to skrót myślowy. Lekarz , prawnik? Zawody, które pomagają ale jednak zauważ, że to właśnie te zawody najbardziej absorbujące i czasochłonne. To własnie ci ludzie z jednej strony w życiu się spełniają z drugiej strony jak ktoś ładnie napisał, nie maja czasu spełnić prywatnych marzeń i nacieszyć się pieniędzmi. Na drugim biegunie masz ludzi, którzy lubią pracę choć może wydawać się błaha. Nie zarabiaj milionów i praca w dużej mierze wypełnia im życie ale są w stanie spełnić pewne pomniejsze marzenia życiowe. Jest też grupa ludzi którzy nie mają za grosz poczucia obowiązku. Które każdą pracę uznają za ujmę na swoim honorze i marzy im się właśnie takie bieganie po plaży albo całodzienne przechadzanie się po parku. Każdy taki człowiek powie, że każda minuta jego życia jest w pracy zmarnowana. Ale zupełnie szczerze jak wyobrażasz sobie życie tych ludzi? Kto ma płacić za spełnianie przez nich, niejednokrotnie kosztownych, marzeń? Jak wyobrażasz sobie społeczeństwo, które ma takie nastawienie? Chciałabyś być obsłużona w sklepie przez skwaszoną ekspedientkę, która ma pretensje do ciebie, że nie może się spełniać w roli tancerki, bo musi stać za ladą?
Chodziło Ci zapewne o sytuacje jak ludzie pracują po 12 h lub więcej. Ale powiem szczerze, że często robią to na własne życzenie. To są ludzie którzy gdzieś po drodze nie nauczyli się asertywności. Pokutuje w nich przekonanie, że wszystko musi być idealne i że jeśli nie zapracują się na śmierć, to wszystko się zawali. W takim wypadku to jednak osoby, które nie nauczyły się zostawiać pracy w pracy. Nie potrafią odpowiednio podzielić swojego życia pomiędzy pracę i marzenia. Pomijam kwestię jakiś naprawdę nieludzkich „chińskich” korporacji. To jest ewidentne łamanie praw pracowniczych i wyciskania człowieka jak cytryny, co w XXI wieku w ogóle nie powinno mieć miejsca.Takie osoby pracując po 7 dni w tygodniu na pewno nie maja kiedy spełniać marzeń.
Chciałam jedynie rzucić światło na to, że w tej sferze są bardzo różne aspekty i że praca, nawet najdrobniejsza, nie jest pozbawiona znaczenia dla społeczeństwa. Cudownie byłoby, żyć w utopii gdzie nikt nie musi pracować i każdy robi to co uważa za swoje powołanie. Obawiam się, jednak że nam, to jeszcze przez długi czas nie grozi.
Nie, nie mam zastrzeżeń do Twoich komentarzy, po prostu prezentujesz inny tok myślenia. Przyjmę krytykę odnośnie niedookreślenia wszystkich aspektów.
Chodzi mi przede wszystkim o osoby, które dają się terroryzować zajęciom, które nie są ważne tak naprawdę dla nich samych i dają sobie wmawiać, że to powinien być ich priorytet. I że na marzenia jest czas po pracy, jeśli tego czasu trochę będzie. Patrzę na to całościowo, nie uznaję rozgraniczenia życie zawodowe vs życie prywatne i marzenia. Rozwój i dążenie do tego czym chcę być (w życiu, a więc również w pracy) jest dla mnie ważniejsze niż to, czym spółka A, B czy Z chce żebym była.
straszne rzeczy:))
Ach te uśmieszki, no doprawdy co byśmy bez nich zrobili, prawda?
Haha, atakujesz wszystkich za wszystko. To się nawet zabawne robi.
tak, poużalajmy się na sobą krytykując innych.. mam wrażenie że ktoś poczuł się dotknięty, że jednak uprawia „gównowartą pracę” (http://nowyobywatel.pl/2013/09/23/fenomen-gowno-wartych-prac/) i boli go że ktoś śmie mieć marzenia o lepszej codzienności.
Ojejku, psychoanalizy w internetach już widziałam, ale żeby na tle zawodowym, to nowość 🙂
Ja tylko wyrażam swoją opinie. Sama mam w rodzinę takie „bananowe” dzieci. Stare chłopy wciąż na garnuszku u rodziców, którzy zapieprzają ponad siły by takowy ananas „mógł spełniać swoje marzenia”. Nie uważam by to było w stosunku do nich fair. Wielu młodym ludziom wydaje się, że coś należny im się z urzędu, że powinno być im łatwiej. Well, pewnie mają rację, nikt nie chce zaczynać życia z kredytem na 40 lat . Ale bez kitu nasi rodzice mieli znacznie gorzej. Mieszkali na kupie z teściami, tez nie było ich stać na mieszkania, w sklepach było pusto. Life is life, żeby spełniać marzenia z zasady musisz miec na to pieniądze i koło się zamyka.
To nie jest tekst o bananowych dzieciach, które żyją na garnuszku rodziców.
polecam się na przyszłość 😀
Że niby Kominka się lepiej czytało? Come on…..
Piszesz jak doskonały niewolnik. 🙂
if you say so… Ale wcale się nim nie czuje. A tak zupełnie poważnie gdyby wszyscy zaczęli żyć marzeniami i nie przykładali się do swojej pracy zastanawiałaś się jak wyglądałoby nasze życie? Od „nie kupiłem dziś nic na śniadanie, bo pani ze spożywczaka tego dnia zapragnęła spełniać marzenia i nie otworzyła” po ” nie mam w domu prądu bo ludzie z elektrowni stwierdzili, że ich praca nie jest ważna dla kosmosu”. 🙂
Odnoszę nieustanne wrażenie, że nie rozumiesz mojego tekstu i przesłania.
To byłby bardzo piękny świat. Zostawiłabym pieniądze w spożywczaku w koszyku i poszła z zakupami do domu. Pani sprzedawczyni by je zabrała przy okazji. Pewnie nie dożyję takich czasów, ale zrobię wiele, by nastały.
Zaintrygowałaś mnie 🙂 Czekam na życiowe apdejty i powodzenia 🙂
Mój facet musi zostawić swoją najukochańszą pracę i się przekwalifikować z przyczyn niezależnych od niego. On to strasznie przeżywa, a ja razem z nim. Jak ostatnio zwierzyłam się koleżankom, że mu strasznie współczuję i on wręcz w depresję przez to popada, to stwierdziły że on zachowuje się jak dzieciak. Po tym jeszcze bardziej zaczęłam współczuć im, bo nie były w stanie zrozumieć, że ktoś może kochać coś co robi. Smutne to strasznie.
Nie da się nic zrobić? 🙁
Mój brat kiedyś tak musiał przestać być kurierem rowerowym. Bardzo to lubił, ale niestety wysiadł mu kręgosłup (nie z powodu roweru, pochodna operacji kilka lat wcześniej). Też miał mały kryzys, siedział pół roku w domu i się leczył, komponował smętne etiudy (kocha muzykę i pisze piękną muzykę, niestety nikt nie chce jej kupować, bo teraz nikt nie słucha muzyki poważnej, tylko szpanuje Mozartem na półce), aż w końcu namówiłam go na naukę programowania i to był strzał w dziesiątkę. Miał ponad 30 lat i wszystko zaczął od zera, poszedł na studia, dostał dofinansowanie, wyrobił sobie czasową niepełnosprawność, dzięki czemu łatwiej mu zdobyć fundusze na opłacenie czesnego prywatnej uczelni (teraz opłaca je ze stypendium za dobre wyniki) Można by powiedzieć – dzieciak, a ja mówię zdolny człowiek, który próbuje nie być tylko trybikiem w maszynie.
Tekst w punkt. Spędziłam pierwszych kilka lat życia zawodowego, biorąc, co dawali. Byłam rozpaczliwie biedna, a rachunki do zapłacenia wrzeszczały wielkim głosem. Od małego chciałam pisać, ale wytłumaczyłam sobie, że będę to robić po godzinach. I Wuj. Po godzinach na nic już nie miałam siły. W efekcie tzw. „najlepsze lata życia” czyli te między dwudziestką a trzydziestką spędziłam, przekładając papiery, ślepnąc od arkuszy Excela i mordując się w marynarkach, które piły mnie pod pachami. Przed trzydziestymi urodzinami otrzymałam pierwszą propozycję pisania za pieniądze i robię to do dziś. Recenzuję książki. (Moja mać zawsze powtarzała: „Za czytanie nikt ci nie zapłaci!” ) Nie będzie powrotu do bezpiecznego etaciku, wymuszonych uśmiechów i sztywnych struktur. Zarabiam niewiele, ale w życiu nie byłam szczęśliwsza.
Dokładnie o to mi chodzi. Fascynuje mnie jak łatwo można zaakceptować taką sytuację i poddać się Excelowi. I szukać usprawiedliwienia, że przecież Excel jest ważny. Dla kogoś kto Ci płaci jest ważny. Ale ten sam ktoś wyrzuci Cię na bruk jak przestaniesz mu pasować, a lat życia nie odda.
Czasem te „stracone lata” są potrzebne. Żeby człowiek w momencie kryzysu, braku zleceń, jakiegoś niespodziewanego zakrętu człowiek nie zazdrościł kolegom z biura, że mają spokojne, ustabilizowane życie. 🙂
Wiesz, istnieją ludzie, którzy autentycznie spełniają się w wykonywaniu co dzień dokładnie tych samych czynności. Albo tacy, którzy autentycznie chcą odnieść zawodowy sukces w ramach korporacyjnych struktur. Nic mi do ich wyborów. Dla nich praca w szklanym domu zapewne jest tą najwłaściwszą. Ale nie dla mnie.
Też mi się tak wydaje, że to się musi komuś podobać, skoro walą tam takie tłumy. Ale jednak ogół ludzi pracuje w korpo, bo musi, albo nie ma odwagi, by coś zmienić. Zawodowy sukces w korpo ma swoje złe strony, człowiek poznaje rodzinę dzięki zdjęciom na biurku, albo musi cały czas kombinować, jak wyrobić się z normą. Pewnie nie we wszystkich branżach, ale te typówki pod tytułem odbijanie karty, nie można iść na siusiu częściej niż 2x dziennie, trzeba wyrobić jakąś tam normę, bo inaczej szkolenie lub szykany, że się wyleci – to jest smutna rzeczywistość, najgorszemu wrogowi nie życzę.
Rzuciłam pracę, niby szukam stałej fajniejszej, ale tak naprawdę to w tym czasie rozwijam coś swojego, spełniam marzenia 🙂
Świetnie napisane rozważania na temat mieć czy być. Niedawno byłam w takim punkcie jak opisujesz – etat i praca po godzinach nad pasją. Czułam jednak, że życie przecieka mi przez palce, więc teraz jestem na nowej ścieżce – bez etatu realizuję swoją pasję i mam na to w końcu czas 🙂 Mam obawy dotyczące przyszłości, ale jestem dobrej myśli. Fajnie być swoim własnym szefem i do tego dążę.
Aha, jeśli dobrze rozumiem, to hipster plecący koszyki na Bali i śmiejący się z korpoludków jest więcej wart dla szeroko pojętego kosmosu niż takowe korpoludki? Przy tym oczywiście nie je, bo żywi się marzeniami z pasztetem i pomidorem, bo po co mu tak przyziemne artefakty jak chleb, pff? Mało tego, ludzkość nie potrzebuje księgowych czy sekretarek, za to niezbędne do jej przetrwania są blogerki spamujące o kosmetykach? Rzeczywistość uderzy was prawdopodobnie ze sporym impetem.
Nie, źle rozumiesz 🙂
A skąd założenie, że człowiek do korpo nie idzie z radością i nie spełnia się w życiu? Podobno bywają takie istoty, choć osobiście nie spotkałam. 😉
Większość ludzi nie potrzebuje księgowych czy sekretarek, serio. One są potrzebne dużym, rozrośniętym do wręcz gargantuicznych rozmiarów firmom, które muszą prowadzić kreatywną księgowość, żeby ukrywać dochody i płacić niższe podatki. Moim zdaniem ludzkość zdecydowanie bardziej potrzebuje ludzi, którzy mówią prawdę o produktach, które sprzedają korporacje od księgowych i sekretarek.
Mhm, ale te firmy dostarczają usługi i produkty, które w jakiś tam mniejszy czy większy sposób są potrzebne. Zatem panie sekretarki i księgowi również.
Cały tekst jaki i pojawiające się komentarze można zamknąć w terminie „przystosowanie”.
Granica pomiędzy szcześliwym pracownikiem, członkiem społeczeństwa a niewolnikiem jest bardzo cienka i to Ty ją ustalasz.
Dla większosci ludzi praca 8h dziennie, dom, samochód i rodzina daje niezbędne poczucie spełnienia i stabilności.
Wymagania reszty osób są inne – te dwie grupy są podzielone. Teraz możesz podejmować próby samorealizacji, ale ostatecznie wszystko sprowadza się do podstawowej potrzeby – przeżycia.
Ludzie w Polsce ledwo wiążą koniec z końcem i jakiekolwiek próby ryzykowanych zmian mogą zakończyć się na tym, że jedzenia będziesz szukać na ulicy.
Tutaj nie chodzi o strach i ryzyko co o Twoje realne umiejętności. Nie każdy ma jakiś talent z którego się utrzyma i sprawi, że będziesz szczęśliwy.
Większość społeczeństwa jest zwykła i inne myślenie nie czyni Cię wyjątkowym. Każdy czasami kwestionuje sens wszystkiego, jednak większość szybko wraca do rzeczywistości bo potrafi się przystosować.
Jeżeli nie potrafisz się przystosować to nie przetrwasz.
Światem rządzi pieniądz i tylko część osób może swobodnie realizować swoje marzenia – tak świat funkcjonuje i tego nie zmienisz.
Sam przygotowuje się do realizacji swoich marzeń, spędzając najpiękniejsze lata w korporacji żeby zdobyć na nie pieniądze.
Niestety nie mam żadnego talentu, który odwróci moje życie do góry nogami. Mam tylko marzenie i inne myślenie jak reszta z Was.
PS. Na zainteresowanych tematyka pracy, społeczeństwa, korporacji, konsumpcjonizmu itp. polecam dwie najważniejsze książki – „Nowy wspaniały świat” Huxley’a i „Fight Club” Palahniuk’a.
Własnie 🙂 A ja nie chcę kawałek po kawałku wyrzucać życia na śmietnik 🙂 Stąd moje CanBe.pl
Bardzo słuszne podejście, do którego każdy proacownik powinien dojrzeć dla swojego własnego dobra. Niestety wielu z nas jest tak poblokowanych i zdesperowanych, że nawet nie dostrzega, kiedy marnuje swoje życie. Dodałabym jeszcze 3 rodzaj pracy, takie totalnie do d***, kiedy życie zawodowe niszczy doszczętnie życie prywatne. Mam w otoczeniu kilka takich przypadków, zresztą sama też byłam blisko.
niektórych zawodów to w ogóle nie powinno być są tak bez sensu i bez korzyści dla społeczeństwa. np. taki roznosiciel ulotek albo telemarketer. jeżeli jedyną korzyścią jaką przynosi nasza praca to zyski naszego szefa to trochę smutno 🙁
z nauką w szkole miała na to samo. najpierw nauka. więc i tak podczas odrabiania zadań nie mogłam się na nich skupić, bo myślami byłam już na podwórko z koleżankami. zresztą jakie już? żadne już, bo ostatecznie nie starczyło czasu, żeby wyjść się pobawić. a matematyki jak nie umiałam tak nie umiem dalej. nic mi te godziny spędzone nad książką nie dały. tylko zabrały trochę czasu.
Ciekawy tekst. Ostatnio rozmawialysmy na ten temat z kolezankami: 3 z nich maja kariery akademickie ktore sa dosc frustrujace jesli chodzi politykę w pracy, ale daja im satysfakcje, jedna pracuje w korporacji, gdzie bardzo dobrze zarabia ale nie czuje ze wykorzystuje swoj potencjal i troche sie nudzi, a ja mam wielka satysfakcje z mojej pracy i pracuje ze swietnymi ludzmi, ale za to moje zarobki sa slabe w porownaniu z kolezankami. Doszlysmy do wniosku ze satysfakcja z pracy budowana jest przez 3 czynniki: lokalizacja + zarobki, ludzie, poczucie satysfakcji. W niewielu przypadkach mozna miec wszystko.
a co do tego, ze wiekoszsc prac jest bez znaczenia dla kosmosu i jest wyrzucaniem zycia do kosza, to jest jeden aspekt ktorego nie wzielas pod uwage, a ktory jest dosc ciekawy. praca ma wartosc sama w sobie dla zdrowia psychicznego czlowieka. wiele badan pokazalo ze ludzie pracujacy ciesza sie lepszym zdrowiem psychicznym niz bezrobotni. ALE tylko wtedy kiedy ich zatrudnienie oferuje stabilność, daje poczucie kontroli i odpowiedniego wynagordzenia. jesli te warunki nie sa spelnione to sam fakt, ze ktos pracuje nie jest bardziej korzystny dla zdrowia psychicznego w porownaniu z bezrobociem.
wiec moze rzeczywiscie czasem lepiej glodowac i marzyc.
Tyle tylko, że poprzez głodowanie i marzenie nie rozumiem bezrobocia, tylko pracę w kierunku swoich aspiracji i projektów. Które owszem, mogą zaczynać się jako mało dochodzowe lub wręcz pochłaniające pieniądze.
Ale ogólnie ciekawy aspekt, zgadzam się.
Siedzi we mnie ten tekst. Mocny.
Jak sobie pomyślę, że spędzam więcej czasu z obcymi ludźmi niż z własnym mężem, to mi tak dziwnie. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Przypadkowe więzi z osobami, które po prostu też są zatrudnione.
Bardzo trafne. Już miewałam prace, które mnie zabijały powoli (lub całkiem szybko), po których wątpliwej jakości „pamiątki” zostaną mi na całe życie (kręgosłupa nikt mi już nie naprawi, przykra sprawa). I napiszę coś, za co część komentujących zaraz pójdzie zjadać mnie na surowo – obecnie z powodu stanu zdrowia nie pracuję. Owszem, jest ciężko, gdy zdrowia na nic nie starcza, ale z drugiej strony nigdy nie prowadziłam tak aktywnego życia.
Ha, to sobie teraz wyobraź, że mam w pracy kobietę, 33 lata, codziennie powtarza, że ma dość tej pracy, że ma nadzieję, że ją zwolnią. Że zarabiamy żenujące pieniądze, że „w pracy jej chłopaka sprzątaczki więcej zarabiają”. Że pierwszy raz ma pracę, gdzie przez cztery godziny dziennie gra na komórce (true story, gra) i nikt jej nie zwraca uwagi. Codziennie „ale nudy”, „nudzę się strasznie”. Zwalniali w tym tygodniu jedną osobę z zespołu „nooo, mam nadzieję, że to będę ja!”, „no niee, to nie ja, ale są złośliwi”. Dla mnie to jest skrajność. I zero logiki. Coś się nie podoba? No to się zwalniam! Zmieniam pracę! To jest okropne, że ktoś tak marnuje swoje życie. Bo to jest dopiero marnowanie.
Już pomijając to, że są ludzie u nas, którzy robią to co ona, zarabiają na premiach, bo są po prostu dobrzy i nie działają „byle zrobić na odwal swoje i grać na telefonie”.
Poza tym to jest chodzący odpychający charakter. Weszłam do naszego pokoju „o! już środa! ale mi ten tydzień leci!”. Ona „co ty gadasz, bożeeeee, dopiero środa, masakra”. Inna nasza koleżanka wyszła pół godziny wcześniej, żegna się „miłego popołudnia!”,
a omawiana tu masochistka „co? miłego?! zwariowałaś?! jutro do pracy, to nie może być miłe popołudnie”.
To jest dopiero straszne, naprawdę. Współczuję jej w sumie i totalnie nie rozumiem. Ale przede wszystkim współczuję.
I w imie czego tak wielce cierpi?
Nie wiem, naprawdę nie wiem. Chłopak jej powiedział, że ona sama się zwolnić nie może, bo nie będzie miała prawa do zasiłku i niech oni ją zwolnią. A że jakiś tam wynik robi, to jej nie zwolnią. I trzeci rok w pracy jej leci. A zawsze znajdzie się powód do narzekania przecież.
Niektorzy chca byc nieszczesliwi. Moze to wlasnie jej hobby.
Zaczęłam dzień w bardzo dobrym nastroju, bo przeczytałam Twój tekst. I chociaż obecnie pracuję na to, by móc się kształcić i rozwijać, i spełniać swoje marzenia w przyszłości, to z moją obecną pracą mimo wszystko kwalifikuję się do grupy, do której tekst nie jest skierowany: nie tylko ją lubię, satysfakcjonuje mnie i pasuje do moich potrzeb, ale także pozytywnie wpływa na resztę mojego życia, doładowuje mnie i w ogóle jest fajna. Nie mam jeszcze kwalifikacji do robienia tego, co chcę robić najbardziej na świecie – ale nie zamieniłabym mojej obecnej pracy na inną dostępną teraz. I jeśli nie uda mi się zrealizować moich marzeń, to wciąż się spełniam 🙂
Miałam wrażenie, że komentowałam już ten tekst, ale co szkodzi jeszcze raz 🙂 Podzielam podejście i jestem coraz bliżej osiągnięcia ideału w podziale praca/ hobby. Nie jest to proste, bo tych hobby jest kilka a praca tylko jedna:D
Inna sprawa, że lubię swoją pracę mimo, że często siedzę w Excelu. Za każdym razem arkusz wygląda jednak inaczej. Lubię układać te klocki, bo każdy projekt jest inny a ilość zmian w tygodniu jest kolosalna. Zmiany to jedyna stała rzecz w życiu i jedyne co można z nimi zrobić to mieć, w momencie gdy się pojawią, niezachwianą pewność co do tego, że się sprosta stojącemu przed nami wyzwaniu. Tak długo jak pojawiające się „wyzwania” wymagają wyjścia ze strefy komfortu, jest dobrze. Jeśli działania stają się rutynowe czas coś zmienić. Jak najwięcej zmian życzę wszystkim 🙂
mnie nieustanie dziwi to, że marzeniem większości Polaków jest posiadanie stabilnej posady, która zapewnia Ci stały i pewny dochód i niewiele ponad 20 dni urlopu rocznie. przeraża mnie pracowanie przez 20 lat w jednym miejscu i wykonywanie na co dzień tego samego. od dawna już kształtuje się we mnie myśl, że chciałabym mieć coś własnego, coś, co mogłabym od podstaw budować sama i mieć poczucie, że coś sensownego zrobiłam, a nie tylko pracowałam na kogoś, będąc wdzięczną za to, że w ogóle mam jakąś pracę.
Kwintesencja mojego wpisu. Mnie zaskakuje, że ktoś próbuje doszukiwać się specjalnych cnót w pracy, której specjalnie nie kocha, może nawet nie lubi i którą musi wykonywać, żeby mieć za co żyć (żeby nie było, ja też tak pracuję). Mentalność poddanego. Albo totalny eskapizm.
no tak, praca pracą, nikt jej nie uniknie (no, prawie, są ewenementy żyjące na garnuszku rodziców w wieku lat 40 czy 50, znam takich delikwentów). dorzucę jednak jeszcze, że najbardziej smuci mnie to, że osoby w wieku lat 25, będące tuż po studiach i mające miliard możliwości, po prostu rzucają się na pierwszą lepszą pracę na etacie, jaka im się trafi z obawy, że nie znajdą już lepszej (bo kryzys, bo w Polsce nie ma pracy, bo Białystok a nie Poznań, i tym podobne). wówczas sami zamykają sobie drogi, tkwiąc w tym samym biurze przez kolejne 20 czy 40 lat. życzę sobie, żeby nigdy mnie coś takiego nie spotkało.