To jak wyglądam zaczęło mieć dla mnie priorytetowe znaczenie mniej więcej około dziewiątego roku życia. Nie chodziło bynajmniej o strojenie się czy próżność. Z jakiegoś powodu samodzielne podejmowanie decyzji odnośnie tego jak się prezentuję zaczęło być po prostu niezwykle istotne. Potrafiłam urządzić karczemną awanturę, bo mama kazała mi założyć sukienkę albo zabroniła iść do szkoły w chodakach. Nie wiem czy było to jakieś przyspieszone dojrzewanie, ale właśnie w tym czasie byłam najbardziej agresywna i pyskata.

Jednym z najdziwniejszych okresów mojego życia przeżyłam w czwartej klasie podstawówki. Na rok przeprowadziłam się z Gdańska na drugi koniec Polski i poszłam do szkoły, która według rozeznania moich rodziców była “najlepsza”. Chociaż naprzeciwko naszego bloku znajdowała się inna podstawówka…Ponieważ do najlepszej szkoły chodziło więcej dzieci niż zakładał plan, codziennie zaczynałam lekcje o 11.40 i kończyłam między 16-17. Były to czasy patologii w wychowaniu dzieci, więc poranki spędzałam sama do mniej więcej 11, kiedy to ojciec przyjeżdżał po mnie z pracy i podrzucał mnie na zajęcia. It was the best of times, it was the worst of times, cytując Dickensa. Długie godziny między śniadaniem z rodzicami a wyjściem do szkoły spędzałam oglądając Czarodziejkę z Księżyca, grając na Pegasusie, rysując w Paintcie, śpiewając przed lustrem piosenki Spice Girl i…wybierając w co się danego dnia ubiorę.

Podsumowując, miałam jedenaście lat i potrafiłam spędzić dwie godziny wybierając spośród niewielkiej ilości posiadanych przeze mnie rzeczy coś, co najlepiej imitowałoby zdjęcia z kolorowych magazynów (nie było ich wtedy wiele, Bravo i Bravo Girl, potem Filipinka) i w czym jeszcze nigdy się w szkole nie pokazałam. Pamiętam towarzyszącą temu procesowi frustrację, smutek i stres.

moda a styl 1

Lata później, będąc już na studiach, założyłam riennaherę jako bloga szafiarskiego. Wszystkie możliwe fundusze z mojego niewielkiego przecież budżetu (pochodzącego głównie od rodziny, która utrzymywała mnie w Wielkiej Brytanii przy bardzo słabym kursie złotówki) wydawałam na sterty tanich rzeczy. Nie było łatwo, ale obiad w stołówce kosztował cztery funty, a mrożona pizza wieczorem w pokoju tylko funta, byłam więc trzy funty do przodu, nie? Nie wiem ile z tych zakupów ostało się do dzisiaj. Znów, pamiętam frustrację, smutek i stres, że idzie nowy sezon, a mój portfel piszczy z żalu. Jak ja sobie z tym poradzę?

Na jakikolwiek wyjazd zabierałam ze sobą tonę ubrań, bo przecież codziennie muszę pokazać się na zdjęciach w czym innym. Zestawiając tanie rzeczy w najbardziej dziwacznych kombinacjach myślami byłam już w kolejnym tygodniu, zastanawiając się po pierwsze jak dam radę posprzątać zawalony ciuchami pokój i w tym samym czasie napisać esej, a także jak rozdzielić te kilkanaście funtów w portfelu między piwo, jedzenie i kolejne zakupy.

Z tym kojarzyła mi się moda. Było to coś ważnego, co pozwalało mi się wyrażać, ale też frustracja, stres, poczucie, że nie jestem wystarczająco na topie i wystarczająco fajna. Pomysłowa. Ładna. Konkurując głównie z samą sobą i kolorowymi czasopismami oraz pięknymi blogami. Głównie w swojej głowie.

Oczywiście dzisiaj kojarzy mi się też ze wspaniałą atmosferą pokazów na Fashion Weeku, z magią kreowaną przez geniuszy pokroju McQueena, którego kreacje zapierały dech w piersiach i były cudownym spektaklem, z wielkim przemysłem, wielkim pięknem i innymi pozytywami. Ale do tego musiałam dorosnąć. Wtedy moda była czymś do czego ja chciałam się dostosować poprzez częste wizyty w Primarku.

moda a styl 3

Między momentem, kiedy siedziałam nad Bravo i chwilą, gdy oszczędzałam na jedzeniu żywiąc się mrożoną pizzą, było też kilka przyjemnych lat dorastania, kiedy to ja i moi znajomi określaliśmy się poprzez negację tego co na topie. Kiedy nosiliśmy glany, kostki i Bundeswehry, szczytem marzeń była bluzka ze sklepu indyjskiego, a po szkole chodziliśmy do szemranego przystoczniowego lumpeksu zaopatrzyć się w przyduży płaszcz Burberry, dziwny sweter, retro tshirt albo kapelusz. Wszystko po pięć złotych. Wydawszy 20 złotych, co było mniej więcej tygodniem kieszonkowego, wracaliśmy do domów autobusami czując moralniaka, że tak się obkupiliśmy. Był to okres licytowania sukienek na allegro (10 zł z przesyłką) i okres pasiastych podkolanówek. Zdecydowanie nie byłam piękna i nienaganna niczym dzisiejsze siedemnastolatki (nie da się nie czuć ukłucia zazdrości lub chociaż podziwu dla tych piękności), ale były to czasy nonszalancji i zadowolenia z siebie. Wyglądam jak ktoś kto mógłby się zaprzyjaźnić z Kurtem Cobainem i wyglądam jak wszystkie te osoby, które kocham, więc kogo obchodzi jakie mam łydki i ile lat ma mój sweter. Niektóre z tych swetrów noszę do dzisiaj. I chociaż niektóre ze zdjęć z tego okresu należałoby spalić, to znalazłoby się wśród nich i kilka całkiem szałowych.

Moje wewnętrzne definicje mody i stylu wiążą się z czymś wynikającym z zewnątrz i z wewnątrz mnie. Moda jest mi sugerowana, nawet narzucana, jestem do niej zachęcana i powinnam do niej dążyć, wydając dużo pieniędzy, oby jak najczęściej. Styl wypływa ze mnie, choć może być modą inspirowany, może z nią koegzystować, a nawet żyć w symbiozie, jednak nie jest z nią tożsamy. To, że nie chcę założyć tej czy innej bluzki wynika z tego jak ja się w niej czuję, a nie z tego czy jest zgodna z trendami z nowego Vogue. Czasem wciąż przeglądam obrazki w kwestiach inspiracji, przy czym najczęściej wchodzę na swój instagram, żeby przypomnieć sobie zestaw, w którym niedawno czułam się dobrze.

moda a styl 2

Ze znakomitą większością spraw w moim życiu wszystko zaczyna iść lepiej, kiedy przestaję się denerwować i płakać, że nie mam tego, na co myślę, że zasługuję. Kiedy nie próbuję codziennie wyglądać inaczej, kiedy na każdy wyjazd nie zabieram ze sobą trzech płaszczy, bo przecież będę codziennie robić zdjęcia. W ogóle robię zdjęcia coraz rzadziej. Od dawna nie czułam się tak stylowa jak teraz, kiedy potrafię wpaść w ciąg noszenia tego samego ukochanego swetra i płaszcza przez większość tygodnia. Nawet, jeśli jest absolutnie nieatrakcyjny i aseksualny, ja jestem atrakcyjna, bo jestem pewna siebie. Moim wielkim marzeniem jest posiadanie garderoby, która w całości zmieściłaby się w dwóch, może trzech walizkach i w której wszystko idealnie by do siebie pasowało. Jestem niestety bardzo daleka tego stanu, ze względu na głupie sentymenty, które każą trzymać mi rzeczy, których nie nosiłam od dwóch, trzech, pięciu lat, mimo, że przez osiemdziesiąt procent czasu chodzę w dwudziestu procent moich ubrań. Zakupy z nudów czy dla poprawy nastroju uważam za swój nałóg, którego chcę się pozbyć tak jak inni próbują rzucić palenie. I kiedyś mi się uda. Zwłaszcza, że wyszłam za osobę, która posiada trzy pary spodni, kilkanaście koszul i T-shirtów i robi zakupy raz kilka miesięcy. Za to porządnie. W sklepach, do których kiedyś w ogóle bałam się wchodzić, bo za wysokie progi.

Własny styl jest czymś, czego potrzebuję jak powietrza. Moda, poza tą, którą uważam za sztukę, nie do końca mnie obchodzi.

Podoba Ci się? Podaj dalej »

Newsletter

Subskrybuj Elfią Korespondencję

Czymże jest newsletter? Może być różnymi rzeczami. Może być sposobem na zawalenie skrzynki i wciskaniem swojego produktu przy każdej możliwej okazji. Może być wspaniałym narzędziem do budowania bliskiej relacji ze społecznością. Albo czymś pomiędzy. Czasem nawet czymś fajnym. I o to będę walczyć.

Zapraszam Cię do zapisania się na mój newsletter Elfia Korespondencja. Wchodzisz w to?

Administratorem danych osobowych podanych w formularzu jest Marta Dziok-Kaczyńska, Ellarion Cybernetics Ltd., Paul Street 86-90, London, United Kingdom. Zasady przetwarzania danych oraz Twoje uprawnienia z tym związane opisane są w polityce prywatności. Ta strona jest chroniona przez reCAPTCHA. Mają zastosowanie polityka prywatności oraz regulamin serwisu Google.
61923936_301827807423707_1414915001336679940_n copy

Autorka

Marta Dziok-Kaczyńska
Riennahera​

Nie chcę sprzedać Ci wizji perfekcyjnego życia jak ze strony w kolorowym czasopiśmie. Chcę być dobrą sobą i porządną osobą. Może Ty też?

Scroll to Top