Zdałam sobie ostatnio sprawę, że wcale nie lubię odwiedzać dalekich miejsc. Nienawidzę samolotów, planowanie punktów i atrakcji do odwiedzenia wywołuje u mnie potężny Fear Of Missing Out. Bo może ta restauracja nie jest taka idealna i nie ma tyle gwiazdek na Trip Advisor, co tamta restauracja po drugiej stronie ulicy i nie zapewnia najlepszego stosunku jakości do ceny i może nie jest instagramowalna. Koniec końców ja chyba po prostu nie lubię podróży. Wymarzony przez wielu motyw rzucenia pracy i podróżowania po świecie napawa mnie lękiem. Podobnie jak bagaże podręczne i bagaże rejestrowane. Ohyda. Ograniczenie praw człowieka. Ja potrzebuję mojego suchego szampony w sprayu przy sobie. W każdym momencie. Nie, nie mogę wsadzić go do walizki.
To nie jest jednak tak, że lubię tylko siedzieć w domu. O nie. Jeśli jest coś, co sprawia mi w życiu przyjemność, to z pewnością tym czymś jest jazda pociągiem. Delegacje. Długie godziny na torach. Przesiadki. Stacje kolejowe. Wpatrywanie się w okno całymi godzinami. Nawet kanapki z jajkiem, wyciągane w tej samej sekundzie, kiedy ruszamy ze stacji. Wszystko to kocham. Przede wszystkim kocham możliwość kupienia biletu na pięć minut przed odjazdem. Bez stresu związanego z dojazdem na lotnisko. Wchodzę i jestem. Jadę przed siebie. Wysiadam, kiedy mam ochotę wysiąść. Jestem panią własnego losu, a nie towarem na pokładzie.
Samolot zabiera człowieka z punktu A do punktu B w możliwie najbardziej wydajny sposób. Wydajność jest w ogóle jego główną cechą. Nad wydajnością i bezpieczeństwem sprawują opiekę Procedury. A procedury zabijają romantyzm. Czy Anna Karenina mogłaby poznać miłość swego życia na lotnisku? Przy taśmie z bagażami, wyglądając swojej walizki? Przy kontroli bezpieczeństwa, ściągając do prześwietlenia buty i wykładając laptop na plastikową tacę? Może i by mogła, ale to byłaby historia nadająca się na komedię romantyczną z Jennifer Aniston, a nie na arcydzieło wszechczasów.
Przyznaję, nie latam pierwszą klasą ani specjalnie luksusowymi liniami. British Airways było dla mnie szczytem prestiżu, zatem nie ma się czym chwalić. Piszę to tylko na podstawie własnych doświadczeń. Samoloty są generalnie do siebie podobne. Mogą różnić się kolorem, kształtem foteli, jedna linia może zatrudniać bardziej lub mniej atrakcyjne stewardessy. Wizzair ma lepsze tanie wino niż Ryanair i dają Bake Rollsy o smaku pizzy, a w Ryanairze nie dają. Ale doświadczenie podróży niespecjalnie się różni. Za każdym razem wygląda mniej więcej tak samo. I jeśli na wydajności Ci zależy, bo właśnie lecisz do Australii, Japonii czy Ameryki Południowej, to super. Moja noga nigdy nie postanie w Australii czy w Ameryce Południowej, bo nie ma takiej ilości alkoholu, która by mnie do tego zmusiła.
Pociąg jest rzeczywistością samą w sobie. Uwielbiam wyglądać przez okno, na miejsca, w których nigdy nie będę, ale które znam dobrze z widzenia. Są jak ludzie, z którymi wymieniasz codziennie “dzień dobry”. Wcale nie potrzebujesz mówić im niczego więcej, ale miło, że istnieją. I choć chmury widziane z góry i światła miast są niezaprzeczalnie piękne, uważam, że łąki, pola, lasy, klify, góry i małe jagniątka są jeszcze piękniejsze. Obserwowanie wschodu słońca z pociągu jadącego do Lwowa uważam za jeden z najlepszych momentów mego życia.
Ta forma przemieszczania się zachowuje jeszcze częściowo lokalny koloryt. Stacje w Polsce, w Wielkiej Brytanii czy na Ukrainie mają więcej klimatu niż jakiekolwiek lotniska. Są też cięższe do rozszyfrowania, mniej intuicyjne, ale rozgryzanie ich i odnajdywanie się w ich zagadkach sprawia mi przyjemność. Mam nawet listę moich ukochanych brytyjskich stacji, a każda pozycja na niej jest związana z intymną niemal relacją, z uczuciem, jakie towarzyszy mi na tej stacji, z niespodziewanie miłym momentem, który od niej dostałam.
Kto wie, może nawet kiedyś się nią podzielę.
15 thoughts on “Zwierzę pociągowe”
Tak, tak, tak! Zgadzam się zupełnie, pociąg to mój ukochany środek transportu. Nieważne, że blablacarem może być szybciej niż pociągiem osobowym zatrzymującym się na każdej stacyjce. Tutaj nie o ekonomię chodzi, a o możliwość czytania, słuchania muzyki, gapienia się przez okno, zdjęcia butów i wpakowania nóg na siedzenie obok, pisania głupich przemyśleń w zeszyciku, przejścia się spacerkiem po przedziale (ostatnio robiłam trasę Bruksela-Luksemburg w zupełnie pustym wagonie ,więc na upartego nawet mogłabym ćwiczyć). W pociągu wypoczywam i się resetuję zarówno przed pracą, jak i po. I oglądam pięknych Belgów. (tego jedynego Pięknego Belga, czyli Matthiasa Schoenaertsa, jeszcze nie spotkałam, ale może kiedyś. Tylko że musiałabym zacząć jeździć do Antwerpii, a w towarzystwie nie wypada mówić, że się lubi Antwerpię albo co gorsza jej mieszkańców).
Hmmmm… nie tak latwo o pieknego Belga (moim zdaniem 🙂
Opcje są dwie – albo mam wyjątkowe szczęście, albo male wymagania 😉
Mój boże, nareszcie ktoś mnie rozumie! A to bardzo ciężkie w czasach, w których wszyscy kochają podróżować gdziekolwiek, czy wiedzą coś o danym miejscu, czy nie. Bilet był tani, to lecimy. Pociągi są świetne. Niekoniecznie odległe destynacje.
Jest wiele modeli szczescia!
I gdyby móc tak sobie spokojnie przejechać koleją transsyberyjską… ileż to pociągowania za jednym zamachem!
Żeby nie było, kolej transsyberyjską to również jedno z moich marzeń, ale póki co z tego co się naczytałam, raczej nie warto liczyć na to, że ta podróż będzie spokojna 😀
Ech, a co sie dzieje?
choć się nie chce, to się chleje ;] podobno, bo ja też jeszcze ciągle marzę.
Pociągi dają mi pewnego rodzaju spokój, wyciszenie… W chwilach, gdy mam naprawdę zły humor jedyne o czym marzę to podróż pociągiem.
O, to!
Jako osoba, która dobrowolnie zrezygnowała z mieszkania przy uniwersytecie i postanowiła dojeżdżać codziennie na uczelnię pociągiem (ok.2 godziny), muszę się zgodzić. Wszyscy zawsze mnie pytali, jak ja to wytrzymuję. A przecież możliwość liczenia saren przez okno, przeczytania książki, posłuchania ulubionej płyty, czy (zupełnie prozaiczne) przygotowania się do zajęć to tylko początek listy plusów podróżowania pociągami.
jak pociągiem to albo koleją transsyberyjską (jednak wolę to mieć zawsze gdzieś w mglistych planach, a nie w tych notowanych już w kalendarzu – w tym przypadku jest tak jak u ciebie z lotem na inny kontynent, po prostu ” nie ma takiej ilości alkoholu, która by mnie do tego zmusiła”, jeszcze!) albo transkanadyjską jak patryk świątek z paragonu podróży (koniecznie z przeszklonym wagonem, by obserwować zachody i wschody słońca – zostawiam link, bo warto: http://paragonzpodrozy.pl/13426/kolej-transkanadyjska/ ).
Obserwowanie wschodu słońca z pociągu jadącego do Kołobrzegu to jedno z moich najlepszych wspomnień życia! Jakże doskonale Cię rozumiem!
Ja jeszcze uwielbiam stać na końcu składu i przez tylne drzwi obserwować, jak szyny spode mnie uciekają 😉
Sherlock Holmes jeździł pociągiem, a profesor Moriarty był nawet tak śmiały, że wynajął sobie swój własny skład, złożony z lokomotywy i jednego wagonu i prowadził nim pościg przez kraj. Jeszcze w jednej z moich ukochanych gier głównym motywem jest podróż pociągiem 🙂
O tak, jazda pociągiem i gapienie się przez okno przy okazji rozmyślania, rzecz wspaniała. Niedostępna w innych środkach transportu.