Moja psychoterapeutka próbowała wydusić ze mnie wizję mojego idealnego życia za pięć lat. Pieniądze nie grają roli, nie liczą się zdolności, znajomości, zrządzenia losu i inne talenty. Co chcę mieć, kim chcę być? No wiesz, Marta, czego ty tak naprawdę pragniesz.
No i, kurczę, nie wiem. O niczym nie marzę. Wydaje mi się, że wszystko co mi niezbędne do życia mam lub będę mieć. Męża, który jest świetny w łóżku, zna się na polityce, ale i na Pokemonach. Wystarczająco dużo pieniędzy, żeby nie martwić się czy mi na coś starczy. Przy czym nie pragnę rzeczy, na które by mi nie starczyło. Jeśli zapragnę dzieci, będę je mieć. Chyba, że nie mogę, co byłoby przykre, ale świat by mi się nie zawalił. Przyciśnięta do muru przyznałam, że fajnie byłoby mieć wielki dom z pięcioma sypialniami w sercu Angel, ale nie marzę o nim jakoś bardziej niż o nowej sukience z Zary. Jak będę mieć, będzie super, jak nie będę mieć, znajdzie się co innego. Fajnie byłoby mieć torbę Prady, Chanel czy innej Fendi, ale wiem, że traktowałabym ją dokładnie tak samo jak wszystkie inne torby, więc niespecjalnie mi zależy, chociaż mam odłożone. Brak konieczności chodzenia do pracy lub bycie swoim własnym szefem, to wszystko brzmi świetnie. Ale to chyba raczej plany. Nie marzenia. Nie ma powodu, żeby nie wyszły, jak tylko zechcę się przyłożyć. Czasem chce mi się bardziej, czasem mniej. Im bardziej chce mi się spać, tym tych pragnień robi się jakoś mniej.
Zakładam, że dużo zależy od definicji marzenia. Dla mnie to coś, na myśl o czym przechodzą mnie ciarki. Coś, za co oddałabym nerkę. Przez co nie mogę spać lub o czym marzę zasypiając. Coś, co jak dostanę, nie będę mogła się uspokoić z podekscytowania, a moje życie zmieni się na zawsze. Nie wierzę, żeby coś takiego istniało. Wcale nie wiem też, czy naprawdę chcę zmieniać swoje życie. Poza paroma sprawami, w których sama sobie jestem kowalem losu, czy mi się żyje źle, żeby zaraz tyle zmieniać?
Być może zbyt dużo czasu spędzam w wymyślonych rzeczywistościach, żeby w prawdziwym świecie chcieć więcej niż mam. W tych rzeczywistościach widziałam już wszystko, miałam wszystko i poznałam każdego. Przy czym nie muszę potem po tych atrakcjach sprzątać. Wylogowywuję się z mojej wyobraźni i nie muszę się już martwić o utrzymanie mojego zamku, o to gdzie trzymać wszystkie najpiękniejsze klejnoty i konie i za co je nakarmić. To bardzo wygodne rozwiązanie. Mam ciastko i zjadam ciastko.
To nie jest tak, że niczego nie chcę. Bynajmniej. Chcę w końcu siąść i skończyć dzieło życia, ze wszystkimi scenami, a nie tylko tymi, w których się zabijają albo całują. A jak już skończę, to nawet chciałabym je wydać. Jakby ktoś je kupił byłoby całkiem miło. Ale nie zarywam nocy, myśląc o tym z ekscytacją, tylko powoli zabijam w sobie obiboka, który stoi mi na drodze. Kiedyś zabiję go do końca i wszystko sfinalizuję. Bo czemu nie? A nawet jak nie, z pewnością zrobię w międzyczasie kilka fajnych rzeczy. Pojechałabym na Islandię. Do Japonii. Do Szwecji, Norwegii czy na amerykańską pustynię. Ale jak nie pojadę, to nic się nie stanie. Ale w sumie czemu mam nie pojechać? Jest mnóstwo małych i wielkich rzeczy, które są miłe i które sprawiają mi przyjemność. Dobra whisky. Małe owce. Dzień spędzony pod kołdrą. Piknik w parku. Takie normalne rzeczy. Nie zaraz jakieś marzenia. Pewne inne rzeczy po prostu nigdy nie będą mi dane. Apartament na Manhattanie, niesamowicie popularny blog, diamenty, jachty i wciąganie koksu z Kim Kardashian. Bez tego też da się nie najgorzej żyć.
To wszystko może brzmieć bardzo egoistycznie. Czemu nie powiem, że chciałabym pokoju na świecie, żeby moja babcia żyła wiecznie i żeby nie było chorych dzieci i bezdomnych zwierząt? Nie powiem, bo wszyscy tu chyba jesteśmy dorośli. Nie marzę o tym z tego samego względu, z którego nie marzę o dinozaurach i jednorożcach. Co nie znaczy, że o nich nie myślę.
Nie wiem czy to znaczy, że jestem sytym stoikiem czy po prostu bardzo smutnym człowiekiem bez marzeń.
Chyba tak naprawdę marzę tylko o tym, żeby nie musieć chodzić do terapeutki. Może kiedyś. Może wkrótce.
9 thoughts on “Nie mam marzeń i chyba mi z tym dobrze”
Ja mam tak samo, ani marzeń ani pasji, a i tak czuję się szczęśliwym człowiekiem. Może też jestem sytym stoikiem, a może po prostu mam skrajnie niskie oczekiwania wobec życia, prawdopodobnie na jedno wychodzi.
Kurcze, chyba jeszcze nigdy i nikt nie ujął tak dobrze czym są dla mnie marzenia. A są bytem istniejącym chwilę, bo niemal natychmiast stają się celem z jasnym planem osiągnięcia albo balastem odkładanym na wirtualną półkę z głupotami bez których są się żyć. To się nazywa wg mnie rozsądek, ale stoickiego spojrzenia też trochę w tym jest 🙂
W zasadzie mam jakieś marzenia, ale to nie jest tak, że myślę o nich codziennie przed snem i się jaram jak pola naftowe, że kiedyś je spełnię. Codziennie przed snem myślę o tym, za co jestem wdzięczna temu dniu, a nie czego chcę jeszcze wymagać. I pod tym względem bardzo Cię rozumiem.
Moje marzenia to sprawy, które chwilowo są niedostępne, Nie ma pieniędzy, żeby pojechać na Węgry. Nie mam dość wiedzy, by zostać redaktorem w fajnym wydawnictwie albo wykładać na uniwerku o literaturze s-f i romantyzmie. Nie miałam też okazji żeby zobaczyć koncert Sabatonu na żywo, bo nie grali w Polsce. Teraz pojawiłam się taka możliwość, więc na niego jadę, pokonuję kolejną barierę niemożliwości- czyli wygrałam sprawę z rodzicami, zdobyłam pieniądze, zdobyłam towarzyszów podróży… Pokonywanie niemożliwości jest fajne, i to nawet bardziej niż sam koncert, bo z Sabatonu wyrastam 😉
Ale gdybym nigdy nie pojechała na ich koncert świat by się nie zwalił- znam wiele innych zespołów.
Może masz w życiu za mało barier, które musiałabyś pokonywać? Dla mnie wiecznie coś jest niedostępne, i głównie przekora pokonywania barier pcha mnie do przodu.
A niektóre marzenia są fajne, bo nie można ich spełnić. Lubię sobie pomyśleć, że wyjdę za mąż za Węgra-historyka i będziemy razem jeździć po Europie Wschodniej na historyczne rekonstrukcje wielkich bitew. I że będę jeździć konno, z szablą i w kontuszu, po ukraińskich stepach. Ale litości, dla żadnego marzenia nie nauczyłabym się komunikatywnie węgierskiego 😀
A ja marzę, żeby w końcu trafić na dobrego terapeutę, przeorać się, wyrzygać wszytko i zacząć żyć wolną.
Jak tak się nad tym zastanowić to chyba lepiej nie mieć marzeń. Jak się nie spełnią to nie będziesz zawiedziona i nieszczęśliwa. Ja mam za dużo marzeń. Tak dużo, że fizycznie jest niemożliwe by kiedykolwiek się spełniły, i czasami sobie staram wybić z głowy marzenie, ale nic z tego nie wychodzi. Pewnie dlatego nigdy nie jestem zadowolona. Bo zawsze jest jeszcze coś, o czym marzę…
Twój blog jest odkryciem moich wakacji. Dzięki! <3
O, to ja miewam marzenia, które w pewnym momencie zaczynają żyć własnym życiem. Zanim skończyłam 18 lat, odchowałam już szóstkę dzieci i maiłam dwóch mężów. Jeszcze nie dotarłam do połowy studiów, jak marzenia weszły we wnuki. W międzyczasie urodziło się milion innych marzeń, mniej lub bardziej materialnych, ale najczęściej zanim zaczęłam je spełniać, zdążyły mi się znudzić (np. żyłam w bardzo fajnym domu z ogrodem, a potem w fajnym mieszkaniu w centrum z wyjściem na dach i inne tego typu rzeczy). Nadal mam tendencję do takiego nierealnego marzycielstwa, ale z prawdziwych mam tylko jedno. W zdrowiu doczekać wieku dojrzałego i umrzeć, niespecjalnie cierpiąc. No i oczywiście bardzo bym chciała oglądać życie mego dziecka szczęśliwym. Wszystko.
Ja kiedyś tak bardzo bardzo chciałam być wampirem. Pamiętam to uczucie totalnego przygnębienia i beznadziei, kiedy zdawałam sobie sprawę, jak bardzo spełnienie tego marzenia jest nierealne. Teraz stwierdzam, że co ja w ogóle sobie wtedy myślałam. A potem marzyłam, żeby spotkać gobliny i się z nimi zakumplować. I gobliny w sumie nadal chcę spotkać, ale już nie tak za wszelką cenę. I jeszcze smoka zawsze chciałam mieć, ale teraz to i tak nie miałabym gdzie go trzymać. Więc może jeszcze większy dom, taki na przykład z garażem na smoka. O.
Mam identycznie. Nie mam marzeń, nie mam pasji, nie mam celu do którego dążyłabym z przyjemnością i ognikami w oczach. Owszem mam cele przyziemne, takie jak ukończenie kursu, który pozwoli na lepiej płatną pracę, ale to nie jest coś co lubię robić. Po prostu praca, i tyle. Owszem, próbuję, zaczynam różne pomysły: zaczęłam śpiewać, pisac piosenki, gotować, piec, ćwiczyć, robić zdjęcia i je edytować, ale tak naprawdę tylko po to aby sprawdzić, czy mam jakieś pasje. Robię to, myslę, że nawet mi wychodzi, wiem że cokolwiek bym nie robiła wyszłoby świetnie, ale to wszystko to nie jest to. Czegoś brakuje, czegoś nadal szukam, a nie wiem gdzie to mogę znaleźć, czuję taką pustkę, którą nie wiem jak wypełnić. Czy coś jest ze mną nie tak? Może za dużo chcę od zycia? Może nie istnieje coś takiego jak marzenia? Może to tylko wymysł? nie wiem, nic nie wiem…