Jeśli ktoś może uratować świat przed zagładą, tym kimś będzie kierowca autobusu 214, którym w poniedziałek około 14.30 wracałam do domu z Kentish Town.
W wielu aspektach ten kierowca jest nikim. Nie wygrał wyborów prezydenckich w USA. Nie wciąga kokainy w ubikacji w City po zamknięciu mega deala. Nastolatki nie piszczą na jego widok i idę o zakład, że nie ma miliona obejrzeń na youtube. Oczywiście może mieć w głowie pomysł na hicior na miarę Harry’ego Pottera albo scenariusz kolejnego serialu HBO. W tej chwili jednak tego nie wiemy. Załóżmy, że cała jego kariera sprowadza się do tego właśnie autobusu i nic innego go już nie czeka. I nawet jeśli do końca życia pozostanie tylko tym, kim w tej chwili jest, to świat ma wielkiego farta.
Kojarzycie takie sceny z amerykańskich filmów, kiedy lecą napisy, a w małym słodkim miasteczku wszyscy znają się nawzajem i uśmiechają na swój widok. Where everybody knows your name. Te wszystkie wizje i sceny, które Blue Velvet przerobiło na coś niezwykle niepokojącego. I teraz przenosimy się do Londynu, który jest wyjątkowo szary i ponury i nadjeżdża autobus 214. A w tym autobusie tęcze, motyle i jednorożce. W jednym. Jeśli będzie sequel Enchanted, on zagra w nim Giselle.
Na każdym przystanku wchodzi ktoś, kogo ten człowiek zna z imienia. Niektórych pyta co u tego czy tamtego członka rodziny. Na każdym zakręcie do kogoś macha. Dla każdego ma miłe słowo. Jestem ponurakiem, już się z tym pogodziłam i jakoś żyję. Ale kiedy trafiasz na kogoś takiego, nie sposób na chwilę nie zarazić się jego brokatowym szaleństwem. Nie sposób nie poczuć małego ukłucia zazdrości, że jakże to tak, mieć w żyłach lukier zamiast krwi. Nie sposób nie pomachać mu, wysiadając z autobusu. W jego postaci spełniają się słowa Gandalfa, to drobne rzeczy, codzienne uczynki zwykłych ludzi opędzają ciemność. Kiedy następnym razem będę liczyć na palcach jednej ręki, za ile lat będziemy mieć do czynienia z wojną, ludobójstwem i trudnym do opisania ogromem cierpienia, kiedy znowu będziemy pisać zdania na kształt “ludzie ludziom zgotowali ten los”, przypomnę go sobie. I zrobi mi się trochę lepiej. Da mi to trochę nadziei.
Jeśli kiedyś natkniecie się na tego pana (a jeśli się natkniecie, na pewno będziecie to od razu wiedzieć), pozdrówcie go.
Jeśli on nie jest miły, to nie wiem, kto jest.
16 thoughts on “Kierowca autobusu 214”
Jak to kto? Wesoły kierowca z Warszawy :))) http://tvnwarszawa.tvn24.pl/informacje,news,wesoly-kierowca-znow-jezdzi-ale-zarty-sie-skonczyly,192137.html
Uwielbiam takich ludzi! Miałam kiedyś właśnie ulubionego sprzedawcę w księgarni, który pasuje do opisu kierowcy autobusu 214 😉 To niesamowite jak taka pozytywna energia jest zaraźliwa, może gdyby ich było więcej, na zasadzie reakcji łańcuchowej doszłoby do epidemii dobrego nastroju?
Nie byłoby wojen!
Znam takich kierowców z busów do mojej miejscowości i ze słodkich, małych busików jeżdżących po polskich górach 😀 I te akcje typu „przekazywanie sobie kanapek z autobusu do autobusu” albo „sprzedawanie jej biletu dla niewidomych, bo przecież jest biedną studentką”. O nowinkach z polityki też najlepiej słucha się w autobusie. Jak na mnie kierowcy busów powinni być zatrudniani na podstawie badań charakteru 😀
Łaaał! <3
Zdecydowanie! Przy czym spodziewałabym się czegoś fajnego po mniejszych społecznościach, ale taki uśmiech i miłość w Londynie, Mieście Pogardy? Za to należy się Pokojowa Nagroda Nobla.
Na moim osiedlu też jeździ podobny kierowca autobusu! Czasem, jak wsiadam, a autobus akurat jest pusty, to sam zagaduje, gdzie jadę i takie tam 😀 A jak akurat nie jest pusty, to zazwyczaj rozmawia z kimś. I zawsze się zatrzyma, jak akurat biegnę trochę spóźniona, mimo że to nie do końca legalne 🙂
„Brokatowym szaleństwem” – pięknie to ujęłaś! 😀 😀 😀 😀 😀 Przypuszczam, wiem prawie na pewno, że skoro Ciebie zachwyciło coś w tym panu, to jego coś równie mocno zachwyciłoby w Tobie. Skąd wiem? Z obserwacji, z doświadczenia i… też z fraktali. No tak właśnie, po prostu tak uważam 😉 🙂 🙂
Ojej, nie, on tak do wszystkich totalnie!
I tak swoje wiem 😛 ale ja rozumuję raczej pokrętnie 😉
A ja znam kierownika pociągu w Kolejach Mazowieckich, który nie zna ludzi co prawda, ale i tak kiedy sprawdza bilety z każdym żartuje, dzieci rozśmiesza, do kobiet mówi Królowo moja, ale nie obleśnie i oślizgle tylko naturalnie i zabawnie. Kiedy wychodzi z przedziału wszyscy, WSZYSCY się uśmiechają, do siebie, nawzajem i w każdej konfiguracji. To wielka sztuka życia. Kiedyś spotkałam go kolejny raz i myślę sobie, raz kozie śmierć, pokonam swoją nieśmiałość i powiem mu co o nim myślę, niech wie, że widać, że lubi życie i ludzi. I że to ludziom poprawia nastrój. I że może to jemu sprawi przyjemność. I tak mu mówię, że się super jeździ kiedy on jedzie itd, a on nie załapał o co mi chodzi, tylko myślał, że go podrywam i na kawę chciał! A ja nie chcialam no i było mi głupio i jemu było głupio i zamiast przyjemności zrobiłam mu przykrość. Bo widocznie sadzić komplementy też trzeba umieć. Miny innych pasażerów bezcenne…
Cały czas mam nadzieję, że jedna ręka nie wystarczy na liczenie, a z drugiej strony może im szybciej, tym lepiej? Dzisiaj leżałam obok mojego chłopaka i myślałam o końcu świata, chciałabym takiego jak w Melancholii Von Triera. / Dobrze czasami spotkać takich ludzi, wszechświat zdaje się być na chwilę gładszy i bardziej przyjazny.
Świetny post. Naprawdę daje do myślenia. Taki delikatny kopniaczek 🙂
Świetny wpis 🙂 Tacy mega pozytywni ludzie kojarzą mi się właśnie z tą ponurą, szarą Anglią 😉 To ich niewymuszone „Sweetheart” „Love” czy ” you’re right?” „How are you?” 🙂 Poza tym w Anglii ludzie częściej zdają się być dumni i zadowoleni z wykonywanej przez siebie pracy – choćby tak pozornie „prostej” jak kierowca autobusu czy kasjer w markecie.
„Lukier zamiast krwii” – piękny zwrot ?
To ciekawe, bo mi to „sweetheart” i „darling” wydawało się takie… protekcjonalne. Zwłaszcza, że w szpitalu, gdzie miałam praktyki, zaobserwowałam że używa się ich jedynie względem kobiet i dzieci, i to w takim żenującycm, „dziubdziającym” wydaniu, w zestawie z głaskaniem i traktowaniem jak zagubionego szczeniaczka. Do mężczyzn odnoszono się normalnie. Zawsze lekko mnie to niesmaczyło :<
Ofc historia o miłym panu na propsie, ale "sweetheartów" dość nie lubiłam.
Mi to trochę przypomina „Peterson”.