Lubię pisać o filmach, serialach i książkach, a najbardziej lubię na nie narzekać. Cóż może być zatem przyjemniejszego, niż narzekanie na adaptacje książek?
Nie będzie o “Wielkim Gatsbym”, bo (kto chce może przestać mnie lubić) wcale nie uważam, żeby w książce było o wiele więcej głębi niż w adaptacji Luhrmanna. Nie będzie o “Hobbicie”, bo chociaż jako adaptacja jest jaki jest, to zawsze oglądając serię bawię się wyśmienicie (oczywiście większość przewijam do scen z Thranduilem).
Nie chcę robić kolejnej listy na kształt tych, które można sobie wygooglować. Głównym kluczem mojej listy jest to jak ważne były dla mnie książki, które przeniesiono na ekran. Każda była naprawdę istotna i w przypadku każdej poczułam w sercu ukłucie. Z żalu.
U C.S.Lewisa nawet ta scena była niesamowita i lekko straszna.
Opowieści z Narnii
Idę o zakład, że mnóstwo osób kocha ten film. To nie jest nawet słaby film, z tego co pamiętam, był zupełnie przyzwoity. Piszę “z tego, co pamiętam”, bo widziałam go chyba raz. A była to jedna z najważniejszych, jeśli nie najważniejsza książka mojego dzieciństwa. To jedno z głównych źródeł mojej miłości do Wielkiej Brytanii.
Oryginalny tekst był pełen tajemnic, mroczny, okrutny i przerażający. Film jest…po prostu, jest. Taki sobie jakby kolejny Harry Potter, tyle, że ten robi się z czasem mroczniejszy, a tu nic. Żadnych uczuć, żadnych zachwytów. Cukierkowe kolory, nic co by mnie jakoś przerażało. Ot, taki tam blockbuster. Spłynął po mnie jak po kaczce. O wiele lepiej wspominam serial BBC z lat osiemdziesiątych.
Co tu się odjaniapawla?!
Alicja w Krainie Czarów
Są teksty, w których nie ma co zmieniać, bo są skończenie doskonałe. Taki jest tekst Carrolla. Cudownie dziwny, niesamowity i perwersyjny. Straszny. Psychodeliczny. Na tym polega jego magia.
Do dzisiaj udaję, że ten film nie miał miejsca.
Postać, która nie istnieje, próbuje robić dobrą minę do złej gry
Dorian Gray
Jeden jedyny raz w życiu chciałam wyjść z kina w trakcie seansu. Powiedzmy sobie, że są twórcy wybitni, porządni i przeciętni. Tych pierwszych jest garstka, tych drugich wielu, tych trzecich zastępy. Oscar Wilde należy do pierwszego sortu. Rozumiem, że każdy tekst potrzebuje być nieco przerobionym, żeby dobrze tłumaczyć się na ekran. Jednak dopisywanie wątków i głównych postaci w dziele pisarza wybitnego to szaleństwo. Porywałabym się na to tylko i wyłącznie będąc zupełnie przekonaną swego równie wybitnego talentu. Nie wiem co miał w głowie scenarzysta, nie wiem czy to wina bezstresowego wychowania czy innej manii wielkości, ale na którymś etapie jakaś życzliwa osoba powinna była mu powiedzieć “stary, to nie twoja liga”.
Wróżki w serii książek o Sookie Stackhouse: wyniosłe, przedwieczne, waleczne, krwiożercze. W serialu: rodzą na stole bilardowym w podrzędnym barze.
True Blood
Sporo osób uważa, że książki Charlaine Harris są słabe. Wiele złego czytałam o polskim tłumaczeniu, sama czytałam je w oryginale i tej słabości nie zauważyłam. Nie jest to książka jakkolwiek ambitna, nie jest też specjalnie skomplikowana, za to dużo się dzieje i bardzo dobrze się czyta. Czysta rozrywka, seks, krew i adrenalina. Przy tym stosunkowo oryginalnie podana, bo autorka, pani o urodzie Sally Spectry z Mody na Sukces, nie ukrywa nawiązań i inspiracji harlequinami. Dodaje do nich wampiry, wilkołaki, wróżki, czarownice i inne maszkary i, kurczę, jest ciekawie.
Sama sięgnęłam po serię o Sookie po tym jak zaczęłam oglądać serial i spodziewałam się czegoś nieco innego. Wydaje mi się, że pierwszy sezon jest lepszy od książek, bo trzymając się oryginały pogłębia pewne postaci (Tara, Lafayette) i dodaje mocne tło społeczne. Im dalej w las, tym wizja autorki i scenarzystów bardziej się rozjeżdżała i serialowi odjeżdżał peron. Niemal żaden z moich ulubionych motywów nie został pokazany. Bardzo czekałam na wróżki, które opisane są jako istoty niezwykle przypominające tolkienowskie elfy – piękne, wyniosłe, waleczne i toczące zaciekłe wojny. Pradziadek Sookie był dużo bardziej jak Thranduil niż jak wytargany Rutger Hauer na kacu. Wróżkowy kuzyn pracujący w barze ze stripteasem, bardzo złe i bardzo wyuzdane wróżki z wrogiego klanu, torturujące Sookie, żeby zwabić jej pradziadka, to były motywy, na które czekałam. Podobnie jak na prawicowy zamach terrorystyczny w hotelu podczas zjazdu wampirów i manipulacje wampirzego “ojca” Erica (który nawet nie pojawił się w serialu), materiał był mocny i ciekawy. Do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego scenarzyści uznali własne pomysły za lepsze.
Wiemy dobrze jak to jest, kiedy kosmici niszczą USA. Chcę zobaczyć jak niszczą Anglię.
Wojna Światów
Oryginalną książkę Wellsa czytałam długo po obejrzeniu filmu. Sięgnęłam po nią, ponieważ mieszkałam w miasteczku, w którym mieszkał autor i gdzie zaczyna się i kończy akcja powieści. Ponieważ to okolica tak spokojna, że aż nudna, niewiele więcej się tam wydarzyło. “Wojna Światów” jest zatem upamiętniona na każdym niemal kroku, w postaci pomnika Marsjanina, w kafelkowych mozaikach na stacji kolejowej i przejściach podziemnych, w nazwach pubów.
Film z Tomem Cruisem to całkiem porządne katastroficzne sci-fi. I tyle. Nie jest jakieś przełomowe ani nawet oryginalne, jest niezłym filmem, ale w tym klimacie widzieliśmy już całkiem sporo. Marzę natomiast, żeby zobaczyć “Wojnę Światów” nakręconą według oryginalnej powieści. Chcę widzieć Marsjan masakrujących małe wiktoriańskie miasteczka i panikę ludzi w wiktoriańskich kostiumach. Bardziej steam punk niż sci-fi. Pragnę zniszczenia i pożogi w sceneriach, które niegdyś oglądałam z okien pociągu w drodze do pracy. I tego bardzo angielskiego, przeuroczego narratora, który w jednej chwili rozmyśla o rozkładzie pociągów do Londynu, a w drugiej ucieka przed Marsjanami.
To by było coś.
What has been seen cannot be unseen
Wiedźmin
To jest cios poniżej pasa, wiem. Głupio nawet przypominać, że coś takiego istniało. Jest jednak jedno “ale”. Pomijając słabe, tanie efekty. Pomijając obsadę (Daniel Olbrychski w roli elfa, Zamachowski jako przecudnej urody Jaskier). Ktoś po prostu nie zrozumiał, o czym są książki Sapkowskiego. To nie jest opowieść o smutnym kolesiu z kocimi oczyma, który zarabia na życie zabijając potwory. To znaczy TEŻ o nim, ale przynajmniej w takiej samej części o polityce, rasizmie, ludzkiej (i nieludzkiej) naturze. Bardziej fascynujące od opisu naparzania mieczem w kikimorę lub inną wiwernę było rozgryzanie całego tła i motywacji postaci. Wszystkie sceny, które pamiętam jako najlepsze, są słownymi potyczkami lub ironicznymi docinkami.
Nawet w polskich warunkach, ze słabym smokiem i Jaskrem Zamachowskim, to mógł być przyzwoity film, gdyby scenarzysta zrozumiał, co pisze.
Tyle ode mnie. Czekam na Wasze typy i chętnie pokłócę się o Narnię 😉
52 thoughts on “Najgorsze ekranizacje książek – moja lista”
Ja dobrze wspominam Narnię, a Alicja jako książka to powiedźmy tylko inspiracja do filmu, który podbij serce mnie jako małej dziewczynce.
Opowieści z Narnii to zdecydowanie najważniejsza książka mojego dzieciństwa, i nie tylo dzieciństwa (swoją drogą uważam za niezwykle ciekawe, że na każdym etapie życia i wraz z kolejnymi czytaniami mój prywatny ranking tomów ulegał sporym zmianom; jako dzieciak najmniej lubiłam „Srebrne krzesło”, teraz konkuruje o pierwsze miejsce z „Siostrzeńcem czarodzieja”). Do tego wychowywałam się na serialu BBC (puszczanie mi czołówki wywołuje natcyhmiastowy płacz i falę nostalgii absolutnei nieporównywalną do niczego w moim życiu). A w te filmowe Narnie najchętniej rzucałabym zgniłymi jajkami. Ok, Alicji zrobiono większą krzywdę, ale umiałam sie od tego odciąć emocjonalnie (jak od większości kiepskich ekranizacji rzeczy które uwielbiam; mimo że mam na ścianie oprawione ulubione strony z takiego super starego wydania Alicji).
Z ciekawości – kogo byś widziała w roli Jaskra?
W Polsce chyba nikogo, ale nie jestem na bieżąco z młodym pokoleniem. Ogólnie, hm, może Sama Claflina?
Mi się w tej roli marzy Chris Pine. Nie dlatego, ze jest ślicznym blondaskiem z niebieksimi oczętami, ale dlatego, ze Jaskier to postać trudna do zagrania, żeby uniknąć pajacowania i robienia z niego comedic relief,a jednocześnie będąca nośnikiem najśmieszniejszych (moim zdaniem) scen. I wierzę, że Pine by to pociagnął; w ogóle go uwarzam za utalentowanego aktora z dużym dystansem do siebie. Jego rola w „Into the woods” jest bardzo bliska temu jak bym chciała widzieć Jaskra w dużej produkcji. Dodam, ze to moja ulubiona postać całej sagi, więc dużo myśli poświęciłam temu problemowi 😀
Mógłby się nadać.
Mnie, wiadomo, obchodzą najbardziej elfy, ale akurat wszystkie może zagrać Lee Pace.
Doskonały pomysł! Ale Lee byłby też niezłym Vilgeroftzem…
Lee to i Yennefer by zagrał, jakby mu się chciało.
Tom Hiddleston jako Jaskier byłby idealny, moim zdaniem 🙂
Wiem, że wielu bardzo się tym narażę, ale… nie lubię ekranizacji Pottera. Jeszcze dwie pierwsze części są w porządku, mają fajny klimat, ale im dalej tym gorzej. Oczywiście, doceniam niektóre wspaniałe kreacje drugoplanowe, chociażby Alana Rickmana czy Maggie Smith, śliczną muzykę i dobre efekty specjalne, ale coraz mocniejsze zmiany w fabule i spore cięcia połowy wątków bardzo mnie zniechęciły. Do tego cóż, Daniel Radcliffe kompletnie mnie nie przekonuje. W niektórych momentach był wręcz nieprawdobnie drętwy, nie przepadam również za Emmą Watson – nic nie poradzę, ale mnie wkurza. Bonnie Wright jako Ginny była wręcz tragiczna. No i Michael Gambon, który jest przecież świetnym aktorem, położył według mnie postać Dumbledore’a. Inne ekranizacje które mnie nie zachwycają to np. Perswazje z 2007 roku i… bardzo średnie Grona Gniewu z 1940. Wiem, że wtedy inaczej robiło się filmy, ale zdążyły już powstać takie cudeńka jak np. Przeminęło z wiatrem.
Ja też nie znoszę Watson…
W końcu ktoś! Po wywiadach sądząc jest sympatyczną i inteligentną osobą, ale jako aktorka odrzuca mnie skutecznie od filmów ze swoim udziałem.
Tak, nie oceniam w ogóle jej osobowości, nie podoba mi się jako aktorka i drażni mnie jej gra.
Też za nią nie przepadam pod kątem aktorstwa – ma coś takiego w twarzy, ze jej mimika jest dla mnie dosyć sztuczna, jakby operowała małą ilością środków wyrazu. Brak głębi.
OCH TAK HARRY POTTER. Aczkolwiek trochę inaczej miałam. Ja się zawiodłam na pierwszej części do tego stopnia, że dwie kolejne obejrzałam dopiero w telewizji. Urzekła mnie dopiero czwarta część, bo nie była odtwórcza i nie odhaczała tylko wydarzeń z książki, ale uwypuklała to, co fajne, czyli z jednej strony dorastanie bohaterów (to, że trudniejsze od pokonania arcywroga jest zaproszenie dziewczyny na bal, zawsze mi się podobało), a z drugiej ten graniczny moment, gdy magia przestaje być zabawą i zaczyna zabijać. Ale kolejne filmy już mnie tak nie zaczarowały, chociaż dzisiaj oglądam z sentymentu.
„Ogniem i mieczem”
To była ukochana książka mojego dzieciństwa, której obecnie nie jestem w stanie czytać, bo za dobrze pamiętam wszystkie sceny. A w filmie było, jak w każdym polskim filmie z lat 90 🙁
Ten Scorupcowy makijaż <3
Ja wybaczam temu filmowi wiele ze względu na Bohuna. Chociaż „wybaczam”, to źle dobrane słowo. Po prostu lubię sobie czasem obejrzeć, takie guilty pleasure.
Każda moja koleżanka, która widziała „Ogniem i Mieczem”, przeszła przez fazę chorej fascynacji Bohunem. Nie ma jak tak obsadzić trójkąt miłosny, żeby wybór bohaterki wydawał się bez sensu 😉
O, to ja się wyłamię, bo totalnie nikt mi się tam nie podobał, na miejscu Heleny uciekłabym i nie wróciła 😉
O tak o tak, kochałam się w Bohunie w przedszkolu!
Ja bym spokojnie dodała Harrego Pottera, który jako film jest po prostu nudny.
Się zgadzam. Niby ładny, ale… zabrakło tej iskry, stopniowego odkrywania nowego magicznego świata, które w książkach było główną atrakcją.
Także Władca pierścieni – Dwie wieże. Mimo miłości do Tolkiena nigdy nie udało mi się obejrzeć tego filmu do końca. Nuda, nic się nie dzieje, dialogi kiepskie, no dosłownie odgłos paszczą.
Niby tak, ale nie do końca. „Więźnia Azkabanu” uważam za naprawdę dobrą, kreatywną wizualnie ekranizację.
Dumb Witness (pol. Niemy świadek) — z serii ekranizacji z Poirotem, którego grał świetny Davit Suchet. Nie wiem, co zażywał autor scenariusza i dlaczego uznał za konieczne wzbogacić creepy-zaściankowy, rozgrywający się w zamkniętym światku kryminał z nutką psychologiczną — jedno z lepszych dzieł Christie — o bicie rekordów na mistrzostwach łodzi wyścigowych, pseudodowcipne wątki poboczne, wyścigi samochodowe i bógwico jeszcze.
Dorian Gray z Barnesem, o boże, to był gwóźdź do trumny, do tej pory tego aktora nie cierpię… Jak w ogóle można było coś takiego nakręcić?
Moją ukochaną Alicją jest ta z gry „Madness Returns” Americana McGee, choć z oryginałem ma wspólnego – niewiele. Ale za to tego nie ukrywa.
To pewnie unpopular opinion, ale „Duma i uprzedzenie” 2005 i „Jane Eyre” 2011 bolały i to bardzo.
Nie taka unpopular, podpisuje się obiema łapkami (Jane Eyre aż tak nie bolała, ale może to przez brak sentymentu do książki, nastomiast Duma bolała bardzo, bardzo)
Cieszę się, że ktoś się ze mną zgadza 😀 Jane to jedna z najważniejszych dla mnie książek, dlatego aż mnie skręcało na widok Wasikowskiej (która ewidentnie nie udźwignęła roli i była mdła, aż strach) i Fassbendera (aktorem podobno jest dobrym, ale w tym przypadku miałam wrażenie, że nie rozumie swojej postaci, odebrał jej cały charakter i głębię). Do tego te recytowane beznamiętnie dialogi i kompletny brak chemii między tą dwójką, no dramat. Miałam wrażenie, że poza planem się nienawidzą. Duma to już kompletna żenada, nie ma nic wspólnego z książkowym oryginałem ani z epoką, w której toczy się akcja. No i Keira Knightley, z jakiegoś powodu namiętnie obsadzana w filmach kostiumowych, na ekranie jest wiecznie taka sama i ma nieznośną manierę. Nie wiem, co twórcy sobie myśleli, kręcąc coś takiego :c
Osobiście uważam, że Keira jest cudną Elizabeth, w przeciwieństwie do sztywnej i słabej Ehle, która w ogóle nie oddała charakteru postaci :>
Co kto lubi 😉 Mnie Keira nie podeszła kompletnie, zresztą nie pamiętam, żeby przekonała mnie w jakiejkolwiek roli. Poza imieniem postaci nie widziałam w niej żadnego podobieństwa do książkowej Lizzy. Ehle sztywna? Ja dokładnie tak wyobrażałam sobie Elizabeth, jest urocza, inteligentna, ma charakter i klasę. W ogóle uważam, że dobór aktorów w miniserialach BBC jest zazwyczaj strzałem w dziesiątkę :>
Lizzy jako postać mówi więcej niż powinna i jest młodzieńczo żywiołowa (w granicach rozsądku). Dla mnie Ehle tego nie oddała w ogóle, była teatralna i chociaż nie była dużo starsza od postaci, to zrobiona jest na totalną trzydziestkę. W przypadku Darcy’ego taka teatralność działa (choć Firth i Macfadyen dla mnie się obaj sprawdzają, po prostu inaczej), Lizzy jest dla mnie sztuczna.
Rozumiem, skąd taka opinia, chociaż na mnie Keira zrobiła raczej wrażenie jakiegoś trzpiotowatego dziewczęcia 😉 Ale zgodzę się co do tego, że Ehle wyglądała trochę za staro.
Jak ja nie lubię „Dumy i uprzedzenia” z Keirą. Dla mnie ekranizacja z Ehle i Firthem jest po prostu przeniesieniem każdego wątku książki którą czytałam z milion razy na ekran. Może Keira ma więcej młodzieńczości, ale to nie chodzi o nią, ale o tło i całego ducha!
Nareszcie ktoś się ze mną zgadza co do Keiry!
No i generalnie postaci oddane beznadziejnie, a w jednym czy w dwóch przypadkach kwestie pana Benneta były wypowiedziane przez Lizzie, mnie to zniesmaczyło 🙁
Przez filmy takie jak te, nikt nie jest w stanie namówić Zafona do sprzedaży praw do ekranizacji 'Cienia Wiatru’!
Jedną z moich ulubionych lektur było Quo Vadis. Film z 2001 roku przemilczę :/
Ale stanę w obronie adaptacji Alicji w Krainie Czarów 😉
Tak na serio – czego da się bronić w Alicji? 😀
Wiem, że film ma się nijak to tego co oddaje książka, ale film sam w sobie mi się podobał. Od strony wizualnej jest wg mnie świetny. Ale nie jestem bynajmniej żadnym znawcą kina, to tylko moja osobista ocena 🙂
Przypomniałam mi się jeszcze książka „Głębia oceanu”, może ktoś tu czytał? Książka wywarła na mnie ogromne wrażenie a film zawiódł okrutnie. Ale książki z głęboką analizą psychologiczną ciężką jest przenieść na ekran (chociaż dobrych ekranizacji też jest mnóstwo) tego musi się podjąć prawdziwy mistrz 🙂
„Hrabia Monte Christo”. Żenujący film. Reżyser nie zrozumiał przesłania albo nie doczytał do końca.
Z tym „Hrabią…” to ja mam dokładnie na odwrót. Książkę przeczytałam bardzo długo po obejrzeniu filmu (i to kilkukrotnym, ponieważ go uwielbiam), więc zakończenie książki było dla mnie naprawdę dziwne. Pewnie tu wchodzi w grę zasada tego, czego doświadczyliśmy jako pierwszego. Ale faktycznie książka i film różnią się znacznie.
Dla mnie to książka o przebaczeniu, a w filmie za dużo dodano niepotrzebnych rzeczy. Ja się czułam zniesmaczona pojedynkiem w zbożu i wątkiem miłosnym jak z telenoweli… Może po prostu inaczej sobie wyobrażałam tę historię, bardziej wiernie – jeszcze nie widziałam serialu z Gerardem, może to by mi bardziej przypadło do gustu?
Oj tak! Narnia i Alicja wygrywają, uwielbiam <3
Dla mnie porażką była ekranizacja Eragona. Pierwsza część trylogii książek Dziedzictwa faktycznie nie porywa, ale każda kolejna z książek – Najstarszy, Brisingr i właśnie Dziedzictwo w dwóch tomach są moim zdaniem rewelacyjne. Ale zrobili strasznego gniota filmowego i nikt już dalszymi dziejami bohaterów nie interesował, bo nie było sensu w to inwestować, a moim zdaniem Eragon jest o wiele lepszy od Harry’ego Pottera czy Władcy Pierścieni.
Dodałbym Diunę. W porównaniu z książką to katastrofa. Postacie płytko zarysowane, brak niektórych istotnych dla historii wątków (np. przemiana głównego bohatera), im bliżej końca, tym szybciej twórcy chcą do mety dotrzeć. No i te efekty specjalne rodem z drugiego pana Kleksa. Ko szma rek.
Diuna jako ekranizacja tak. Przy czym to sam w sobie jest cudowny film. Nie twierdzę, że dobry, ale cudowny.
Pełna zgoda co do Wiedźmina, aczkolwiek dzięki serialowi powstały streszczenia Radka Teklaka, więc było warto. 😉 A, co do Jaskra – jasne, Zamachowski nie pasuje z przyczyn oczywistych. Tak samo, jak kompletnie nie pasował na Wołodyjowskiego. Ale aktorsko się chłop broni moim zdaniem. 😉
Ja bym dorzucił tutaj filmy Jacksona. O dziwo, nawet nie Hobbita, bo to była porażka po całości (chociaż nie powiem, dwójkę oglądało się całkiem znośnie, a jedynka miała momenty przepiękne), ale na tyle oczywista, że w sumie nie ma sensu tego omawiać, bo wszystko podsumował filmowy Dain (oczywiście paskudnie skopany), w scenie, gdy PJ postanowił zmiksować Ardę z Arrakis (jedno i drugie na „A” w sumie, więc w sumie co za różnica…). Mnie jednak bardziej zawiódł Władca. Dlaczego? Dlatego, że ten film miał potencjał na bycie najlepszą ekranizacją, w każdym razie jedną z najlepszych. Genialna muzyka, fantastyczna robota przy scenografii, strojach itd. (zatrudnienie czołowych ilustratorów Tolkiena zrobiło swoje). Do tego naprawdę, z pewnymi wyjątkami, ale świetny casting. Pierwsza część trzymająca klimat książki. A potem zmarnowanie tego potencjału. Zniszczenie większości postaci. Kompletne zlanie historii i przemiany Froda (mocno się odbija brak „Porządków w Shire”). Zniszczenie postaci Aragorna. Zakłamanie postaci Boromira. Sprowadzenie relacji Legolasa i Gimlego do kiepskich śmieszków. Bezsensowna zmiana przebiegu decyzji entów, kompletnie zmieniająca sposób myślenia tych istot. Podobny sposób zawalenia historii Elronda i Arweny. Zupełnie niepotrzebne zmienienie przemiany Theodena i uczynienie tej postaci cholernie niekonsekwentną. Utracenie potencjału najbardziej epickiej bitwy tym nieszczęsnym domestosem.
Żeby nie było – ja lubię oglądać te filmy. Właśnie za rzeczy wymienione na początku. Za te momenty, których udało im się nie zarżnąć. Za to, że to co bez sensu (elfowie w Helmowym Jarze, na litość…) wygląda kapitalnie. Ale dalej – widać, czym ten film mógł być, a się niestety nie stał.
Dziewiąte wrota. Uwielbiam Klub Dumas, a to co Polański zrobił z tej książki, to jest jakaś mielonka straszliwa… W ogóle nie wiem po co sięgać po książkę, żeby wykorzystać z niej tylko jeden motyw, a głównemu bohaterowi zmienić nawet imię.
Według mnie Harry Potter, a przynajmniej pierwsze 4 części. Jesus jakie to było nudne.
Dla mnie „Gra Eldera”, film to miałkie kino familijne i potem przez przypadek trafiłam na książkę, która według mnie jest genialna i niezwykle głęboka, mówiąca o ludziach więcej niż niejedna rozprawa naukowa. Zarzut jak u innych – scenarzysta nie zrozumiał tekstu