Blog to cudowny dziennik życia, z tekstami, do których mogę powracać po latach i odkryć, że dorosłam, zmieniłam się i wcale się już z sobą nie zgadzam. Albo jestem w zupełnie innym miejscu, niż byłam, gdy pisałam taki czy inny tekst.
Przyjaźń to temat, który nurtuje mnie od dawien dawna. Odnoszę w nim mniejsze lub większe sukcesy oraz mniejsze i większe (częściej większe) porażki. Przede wszystkim w przyjaźni z kobietami. Oto jednak znalazłam się w rzeczywistości, w której mam pełno przyjaciółek. Świetnych młodych kobiet, które mają do mnie cierpliwość, a ja mam cierpliwość do nich. Jak o tym pomyśleć, jest to sytuacja tak dla mnie nowa, jak bycie dobrowolną bezrobotną. Przewraca świat do góry nogami.
Można śmiać się z Seksu w Wielkim Mieście. Sama się z niego śmieję. Można uważać ten serial za błahy i niemądry (właściwie za taki go uważam), ale w temacie związków międzyludzkich to taka mała biblia, na której wychowało się stado kobiet. Przy czym jeśli chodzi o serialowe związki, mamy oczywiście na myśli te między kobietami, bo inne są w zasadzie mało istotne.
Zawsze zastanawiałam się czy możliwa jest taka przyjaźń jak w Seksie w Wielkim Mieście. Taka na amen i z drinkami z palemką oraz regularnym wspólnym lunchem w dzień powszedni. I myślę sobie, że jednak nie, bo spróbuj zgrać plany czterech dorosłych, pracujących kobiet tak, żeby każdej pasowało. Do takiej koronkowej roboty potrzeba zdolnej sekretarki z dostępem do kalendarzy i sokolim okiem.
Co jednak w SATC zdiagnozowało trafnie, to istota regularności spotykania się ze sobą. Przyjaźń jest dlamnie żywym organizmem, który trzeba karmić. Mnóstwo razy czytałam o przyjaźni między osobami, które nie widzą się miesiącami, latami, a kiedy się już widzą, czują jakby nigdy się nie rozstawały. Nie mam takich doświadczeń. To nie dla mnie. Niektórzy zawsze będą mieli miejsce w moim sercu i mogą na mnie liczyć, jeśli spotkamy się za rok, dekadę czy pół wieku. Prawdziwa szczerość rodzi się jednak z bliskości i regularności. I z różnych obrzydlistw. O nich zaraz.
Zawsze śmiałam się z tego jak przerysowana jest charakteryzacja Mirandy, Samanthy i Charlotte, które swoją wyrazistością przypominają bardziej kreskówki niż żywe osoby. Carrie rozdziela też różne problemy między różne osoby (totalnie widzę siebie narzekającą na życie i ludzi z Mirandą!). To jednak zdrowa i skuteczna metoda, ponieważ nie oczekujesz od jednej osoby zrozumienia dla każdej sytuacji i wsparcia w każdym problemie. Im dłużej przypatruję się moim Bułkom, tym bardziej widzę je jako cudne magiczne postaci.
A to człowiek dobro i zrozumienie, człowiek troska, człowiek opieka. To jest człowiek tak dobry, że czasem mam ochotę potrząsnąć nią, żeby zrozumiała, że nie tylko ona musi dawać światu dobro, ale jej też należy się dużo od świata. To jest disneyowska sarenka. Do tego wymiata na ścianie jak mała małpiatka.
K jest totalnie hipisowską artystką, dla swojej sztuki potrafiącą zrobić wszystko. Kojarzy mi się nieco z Esmeraldą z Dzwonnika z Notre Dame albo Jessą z Girls. Podziwiam jej talent i obsesyjną wręcz pracowitość, choć nie ukrywam, że czasem czuję się przy niej jak, hm, Rozważna, kiedy ona jest Romantyczna. Co właściwie nie zdarza mi się znowu często w stosunku do innych…
J wydaje mi się być najbardziej do podobna do mnie samej, mam wrażenie, że właśnie jej mogę pokazać bez wstydu swoją złośliwą i marudną twarz, bo ona ją zrozumie i się nie przerazi. Jest jednak dzielniejsza, bardziej zorganizowana i bardziej fantazyjna ode mnie. Szyje miśki, chodzi na samotne wycieczki, a jak robi imprezę, to nie siada dopóki stół się nie ugina. Taka kól wredna mama.
N to człowiek kot, którego życie niby znasz, ale zapewniam, że znasz jedną warstwę jej fascynacji i tajemnic. Ma tyle warstw, że czasem siedzę z otwartą buzią odkrywając kolejną.
K nie należy do tego teamu. Mieszka daleko, w domku pod lasem, widzę się z nią kilka razy w roku. Rozmawiam z nią jednak codziennie i raz na jakiś czas potrafi zrobić coś niesamowitego. Napisać do mnie taką wiadomość, przez którą mam motyle w brzuchu. Przy okazji tolerując moje fochy i dziesiątki kompulsywnych wiadomości, które zawracają jej głowę o każdej porze dnia i nocy. Kiedy coś się dzieje, muszę zawsze podzielić się tym z trzema osobami. Mamą, mężem i z K.
Z przyjaźnią jest w dużym stopniu jak z miłością. Żeby przetrwała, trzeba poczuć do siebie chemię, a poza chemią warunkiem koniecznym jest cierpliwość. Zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, jak paskudną bywam osobą, jak potrafię się rządzić, popisywać, wymądrzać, żeby zaraz potem zamknąć się w sobie. Można pomyśleć, że hej, przecież z przyjaciółmi powinno czuć się wspaniale, a nie odkrywać nowe pola, na których jest się beznadziejnym. I tak, i nie. Jeśli z przyjaciółmi czujesz się tylko wspaniale, to podejrzewam, że przyjaźń jest powierzchowna albo że jest się sobie bandą klakierów. Gdy rozumiem, że w którymś momencie zachowuję się bucersko, to dlatego, że zależy mi na czyimś samopoczuciu bardziej niż na moim. Przechodzenie nad słabszymi momentami do porządku dziennego i dalsza chęć spędzania czasu razem – to jest już dowód Uczucia.
Im dłużej to piszę, tym większe mam wyrzuty sumienia, bo zdaję sobie sprawę z opieki, którą okazały mi moje przyjaciółki. Kiedy Aśka ogarniała moje żale i ataki paniki, a także sprawdzała czy nikt nie włamuje się do mieszkania, kiedy byłam setki kilometrów od domu. Kiedy Kaśka zajęła się mną w najcięższym momencie. Kiedy Nibi przywiozła mi bułki, gdy leżałam z gorączką. Kiedy Julia trzymała mnie razem z moim mężem podczas pamiętnego sylwestra, a potem wyciągnęła mnie na wycieczki i robiła kanapki z pasztetem, jak dziecku. Mam nadzieję, że dam radę im się za wszystko odwdzięczyć.
Jest w moim życiu więcej świetnych kobiet, których nie będę zarzucać oskarżeniem o przyjaźń, bo jeszcze uznają, że przesadzam i będę płakać. Nie wiem co zmieniło się we mnie, że nagle zaczęło mnie otaczać tyle osób, na których mi zależy. Może nie zmieniło się nic i wkrótce wszystkie odejdą, bo jest we mnie to COŚ co je odepchnie. Nie ma jednak wyboru. W przyjaźń, jak w miłość, trzeba wejść na całego. Jeśli ma przetrwać to przetrwa, jeśli ma boleć to będzie boleć.
Jak wszystkie prawdziwe relacje.
PS Podczas tworzenia wpisu nie ucierpiały żadne Przyjaciółki. Grzecznie zapytałam, czy mogę o nich napisać.
18 thoughts on “Przyjaźń z kobietami – refleksja po latach”
Zazdroszcze ci
„Może nie zmieniło się nic i wkrótce wszystkie odejdą, bo jest we mnie to COŚ co je odepchnie” – czyli największy lęk Ginny.
Oraz – ta lista jest mega. Bo drugie, czego się boję, to tego, że to się tylko mnie głupiej wydaje, że coś jest przyjaźnią, a ta druga strona na wieść o tym zrobiłaby wielkie oczy. A u was, proszę, czarno na białym.
„Może nie zmieniło się nic i wkrótce wszystkie odejdą, bo jest we mnie to COŚ co je odepchnie” znamy doskonale. i jeszcze takie poczucie, że może tak naprawdę wcale nas nie lubią tak mocno jak my je, że najwyżej tolerują. Głupie to, ale nie znika.
Zainspirowałaś mnie do zauważenia, że prawdziwymi przyjaciółmi są dla mnie te osoby, do których zaraz piszę, gdy coś się wydarzy 😀 Z innymi będę spoko się dogadywać, ale co innego pogadać czasami o różnych rzeczach, a co innego pisać codziennie wiadomości w stylu „Ej, przeczytałam że…”, „Za oknem przeszedł facet z kotem na smyczy!”, „Usmażyłam miód na patelni, ale jedzie!”, „Ej, kupiłam piórnik w kształcie ryby…” i tak dalej 😛
Jej, jak dobrze rozumiem. W pierwszy epizod depresyjny popchnął mnie nie żaden związek, ale właśnie problemy w przyjaźni. Można się śmiać, ale to jest trudniejsze niż partnerstwo (i bardzo podobne?). Okej, może nie niż partnerstwo, bo to dla mnie zazębiające się terminy, ale związek romantyczny. Trzymaj się i dużo tej przyjaźni Ci życzę!
Do „przyjaźni” zawsze miałam pecha. Matko, ile razy zawiodłam się jeszcze w liceum na tych swoich pseudo kumpelach, które traktowałam jak siostry. Od tamtej pory nie miałam nikogo, ponieważ twierdziłam, że takie coś jak „przyjaźń” nie istnieje. Teraz mam swoją A, z którą czasami nie mam kontaktu, bo obie lubimy samotność. Jednak uwielbiam ją i traktuje jak członka rodziny. Potrafię do niej zadzwonić w środku nocy i powiedzieć jak bardzo ją kocham. Zawsze odbieram telefon od niej i cierpliwie wysłuchuje co ma mi do powiedzenia. A ile się przez te wspaniałe lata nauczyłam! A przyjaźń to tak jak piszesz – cierpliwość. Można ufać, można kochać i można polegać, ale gdybym pozwoliła sobie na irytowanie się każdą pierdołą to kłóciłybyśmy się nieustannie, a co za tym idzie – nigdy nie zaprzyjaźniły.
Czasem sobie myślę, że gdybym nie spotkała mojego męża, to byłabym sama. Zawsze. Z przyjaciółkami tak mam. Gdyby nie siostra, nie miałabym żadnej. Mam koleżanki, bliższe czy dalsze. Ale przyjaciółek nie. Trochę żałuję, ale to wynika z mojej niechęci do wchodzenia w te relacje „na całego”, jak to opisałaś. A raczej obaw, czy powinnam, bo parę razy miałam wrażenie, że się narzucam – więc teraz już nawet nie próbuję.
Narzucanie się jest w głowie.
przyjaźń między dwiema kobietami to chyba jedna z najbardziej wymagających relacji jakie mogą istnieć. czasem takie wrażenie odnoszę. 😉 już nie mówiąc o paczce kobiet 😛
Jest bardziej wymagająca niż związek, zgadzam się.
Przez pół życia miałam (mam nadal) jedną jedyną przyjaciółkę, osobę, z którą przeszłyśmy przez ogień. Dopiero koło trzydziestki zaczęłam nawiązywać inne relacje tego kalibru – obecnie mogę powiedzieć, że cieszę się przyjaźnią trojga ludzi płci rozmaitej. Ciężko na to wszyscy pracowaliśmy. Natomiast niedawno odnowiłam kontakty z koleżankami z liceum i była to najlepsza rzecz, jaką mogłam zrobić. Nie uświadamiałam sobie, jak bardzo brakowało mi w życiu kobiet w liczbie mnogiej.
Dziś przyjaciel-gej wytknął mi niby żartem, że już się gubi w moich opowieściach o ślubach bliskich przyjaciółek i nie wie która jest która. Tak się jakoś złożyło, że mam po jednej na każdy ważniejszy okres mojego życia i z każdą utrzymuję mniej lub bardziej regularny kontakt do tej pory. Jestem za nie ogromnie wdzięczna i uważam relacje z nimi za moje największe życiowe osiągnięcie. Nie wyobrażam sobie przechodzenia przez gimbazę, liceum i kolejne etapy studiów bez nich. Wszystko, co osiągnęłam i przez co przeszłam ma sens dlatego, że je mam. Czy babska przyjaźń jest łatwa? Nie, jak każda relacja. Dodatkowo pojawiają się przeszkody typu kochanie się w tym samym facecie albo inne rodzaje konkurencji. Z jednej strony kultura przez lata szczuje nas na siebie nawzajem („We raise girls to each other as competitors, not for jobs or for accomplishments, which I think can be a good thing, but for the attention of men”, jak to mówiła Chimamanda Ngozi Adichie), z drugiej strony mamy w sobie zakorzenioną niewiarygodną solidarność.
Ha ha, tak! Nawet Czarodziejka z Księżyca musi być NAJWAŻNIEJSZA z czarodziejek. Nie mogą być równym teamem.
Wiesz, jeśli zaczynasz być sobą, to zaczynasz się otaczać cudownymi ludźmi 🙂 To jest magiczne, i nie myśl, że to stracisz, bo najwyraźniej na to zasługujesz 🙂
Ja jakoś nigdy nie miałam takiej paczki przyjaciółek. Zawsze ostatecznie okazywało się, że któraś z nich tworzy ze mną chorą konkurencję, której nie rozumiałam lub spędza ze mną czas (zaplanowany przeze mnie) do momentu kiedy nie trafi jej się lepsza / ciekawsza okazja. Być może była / jest to moja wina, bo ciężko komuś zaufać po kilku toksycznych relacjach, jednak lepiej mi czasami samej.
Z doświadczenia wiem, że wiele rzeczy jest w naszych głowach (przede wszystkim „ona ma lepsze rzeczy do robienia i na pewno nie chce mnie widzieć”). Warto o tym ze sobą rozmawiać szczerze i otwarcie.
Z mojego doświadczenia mogę zauważyć, że trudno jest utrzymać paczkę dziewczyn – taką, że każda z każdą jest w TOP relacji. Zawsze jakoś okazuje się, że ta z tą bardziej, a tamta z drugą, a ta czwarta obgaduje pierwszą 😉
Mam taką zasadę, że bliskich osób nie obgaduję w ogóle, najwyżej rozmawiam o nich w kontekście czegoś co mnie martwi/dyskutuję jak im pomóc. Śmiem twierdzić, że to całkiem niezła zasada.
A przyjaźń to nie jest olimpiada, żeby oceniać kto jest w lepszej relacji, a kto gorszej. To i tak faluje i się zmienia.