Jeśli uda Ci się polubić siebie, wszystko nagle staje się łatwiejsze. Nie łatwe i oczywiste, ale łatwiejsze.
Nie zawsze się lubię, ale teraz chyba bardziej niż kiedykolwiek. Bynajmniej nie oznacza to, że nie widzę swoich wad. Te też widzę lepiej niż wcześniej. Po prostu kiedy obecnie łapię się na momencie, kiedy nie zachowuję się jak osoba, którą chcę być, biorę głęboki oddech i zamiast się mentalnie biczować, odpuszczam. Błąd to błąd, zdarza się. Naprawmy co się da. Zapomnijmy. Idźmy dalej.
Miewałam w życiu momenty, kiedy powiedziałam coś głupiego, zrobiłam coś nie tak, a potem żyłam z widmem tej chwili. Czasem latami. Powracała w myślach i czułam ból brzucha na samo wspomnienie. Jakbym zjadła coś obrzydliwego. Jakbym spadała z dużej wysokości. W momentach szczególnej nienawiści do własnej osoby łatwo było posłużyć się tymi momentami jako argumentami dowodzącymi mojej beznadziejności. Zbierałam je jak zbiera się znaczki.
Z tymi znaczkami jest o tyle problem, że jeśli poukładasz je w odpowiednią kolekcję, udowodnią Ci każdą możliwą wadę. Są najlepszym materiałem dowodowym dla najskuteczniejszego na świecie oskarżyciela. Ciebie. Cóż z tego, że naprawdę większości osób nie obchodzi, że kilkanaście lat wcześniej powiedzieliśmy coś głupiego. Nawet jeśli to było naprawdę głupie. Masz jednak najlepszego świadka, potwierdzającego każde Twoje słowo jako oskarżyciela. Kto jest tym świadkiem? Oczywiście Ty. Nie tak powinny wyglądać procesy, prawda?
Polubić siebie to jedno z najważniejszych zadań w życiu. Ba, to może nawet najważniejsze z nich, bo wszystkie inne z niego wypływają. Jeśli uda Ci się polubić siebie, lubisz trochę bardziej wszystkich wokół. Troszkę lepiej ich traktujesz. Każdy nowy dzień witasz z odrobiną radości. Nawet jeśli to mała odrobina, czasami tak malutka, że ciężko ją dostrzec, gdy gorszy dzień ją przesłania, to ona tam jest.
Koniec końców milej spędzać jest życie z kimś miłym i przyjaznym, z kim możesz sobie spokojnie pomilczeć, bez roztrząsania każdej głupoty i analizowania każdego dnia pod kątem przewinień. Na pewno lepiej niż ze śmiertelnym wrogiem, czekającym na Twoje kolejne potknięcie. Daj sobie szansę, nawet jeśli czasem wydaje się, że głupkiem. Ile szans? Jak często? Nieskończenie wiele. Codziennie.
24 thoughts on “Polubić siebie – najważniejsze zadanie w życiu”
Wielokrotnie spotykam się z wezwaniem do polubienia siebie i niestety ciągle nie wyobrażam sobie, na czym miałoby ono polegać. Bo określenie zakłada, jakby miałoby być nas dwie i mogłybyśmy się lubić albo nie lubić. A ja czuję się jedna i niepodzielna.
Jeśli już wyodrębniłabym w sobie ciało, rozum i uczucia, więc realne mogłyby być najwyżej relacje między tymi częściami.
Dla mnie znaczy to co opisałam.
Tylko pozazdrościć takiej wewnętrznej spójności. 🙂 Ja w zasadzie się lubię, nigdy nie chciałabym być kimś innym, ale czasami mam wrażenie, że przyszłam na świat z pewnym zestawem cech, które są do mnie przyspawane i choćbym nie wiem ile nad nimi pracowała to ich nie przeskocze. I wtedy się na siebie złoszczę. Są rzeczy, z którymi się pogodziłam (że nie będę duszą towarzystwa, że nie polubię tańca) i już nie czuję wewnętrznego imperatywu żeby się dostosować. Są rzeczy, które wypracowałam sobie (patrzenie ludziom w oczy, nie odskakiwanie jak przyjaciel mnie ściska na powitanie) i to jest sukces, bo troszkę glina się uformowała. Ale są rzeczy, które uważam za swoje wady i chociaż nad nimi pracuje to sukcesów nie ma. I wtedy często zdaża się, że na pewne rzeczy reaguje niejako na autopilocie, to jest odruch, instynkt i potem sama się na siebie złoszczę, sama się strofuje w duchu.
Też mam takie cechy, których u siebie bardzo nie lubię i jak tylko wychodzą na światło dziennie to czuję się z nimi marnie. Ale będą ze mną na zawsze, lepiej się z nich śmiać zamiast rozpaczać.
Może to jest kwestia identyfikowania problemów? Bo mnie się wiele rzeczy nie podoba w moim ciele i wściekam się na to, jak bardzo mnie ogranicza 🙁
Jednocześnie irytuję się na ludzi, którzy np. źle odczytują moje intencje.
No i dostaję piany na ustach, jak czytam w gazetach czy na blogach, gdzie pisze się wiele o różnych problemach i przytacza proste rozwiązania, a o tym, co mnie gniecie zwykle nie ma ani słowa.
Np. czuję się zawsze 100% kobieco (nawet w rozciągniętym dresie ani troszeczkę nie czuję się mężczyzną) i nie rozumiem, jak to możliwe, że tyle cis dziewczyn ma z tym problem. Szczególnie nie docierają do mnie reklamy modeli staników, które mają być „wyjątkowo kobiece” – jak żyję nie widziałam męskiego stanika.
Z drugiej strony nie jestem zadowolona z tego, że ludzie nie reagują pozytywnie na mój widok i brakuje mi rad, jak to zmienić.
To, że ja roztrząsam każda głupotę, która powiedziałam/zrobiłam blednie przy wymyślaniu scenariuszy, które nigdy się nie zdarza, a które autentycznie psuja mi humor. Nawet nie musze jakoś się stara, ot robię makijaż i nagle dochodzi do mnie, że myślę ludziach, których nie lubię, o przykrych sytuacjach, które nie mają szans się zdarzyć. To jest tak strasznie głupie.
Też wymyślam scenariusze różnych hipotetycznych sytuacji i zawsze się przy tym denerwuję. Staram się z tym walczyć, ale na razie średnio widać efekty…
Och, scenariusze idealne to wielki wróg. Życie to nie film, który sobie można zaplanować i rozpisać. Oczywiście rozumiem tę przypadłość i znam z życia.
Kiedyś natknęłam się na obrazek z motywującym napisem : „You are far too smart to be the only thing standing in your way”. Ot, taki banalny cytat, a jednak jest w nim tyle prawdy. Szkoda tylko, że na wiele takich właśnie motywujących cytatów, nie tylko ten, ale i wiele innych, spoglądamy z przymrużeniem oka. O ile nasze życie byłoby lepsze, gdybyśmy nie odrzucali czegoś tylko dlatego, że jest mądrością rodem z grafik z Pinteresta czy Instagrama, gdybyśmy spróbowali wcielić choć trochę z tych reguł w życie…
Przy okazji, wiem, że uwaga nie na temat, ale muszę, bo widzę, że plecaczek z Kånken pojawia się na Twoim blogu nie po raz pierwszy – czy jesteś z niego zadowolona? Bardzo intensywnie zastanawiam się nad zakupem, ale nie wiem, czy jest wart kwoty, jaką trzeba za niego zapłacić. Co o tym sądzisz? Pozdrawiam Cię ciepło i życzę siły i wytrwałości we wcielaniu w życie tego, co tu napisałaś :).
L.
Hej! Mam Kånkena od lipca i mimo że mam jeszcze jeden cudny plecak (NGA 5290) to codziennie z niego korzystam. Jego przewagą nad NGA jest to, że jest super lekki i pasuje do wszystkich okryć wierzchnich jakie mam (nie jest do niczego zbyt sportowy, zbyt elegancki ani zbyt turystyczny). Jest też niesamowicie porządny, wygląda że wytrzyma długie lata. Mam model na laptopa 13″ i ta kieszeń na laptopa też jest super np na teczkę z dokumentami. Mam poczucie że to naprawdę dobrze wydane pieniądze 🙂
Mam nadzieję, że Autorka wybaczy dyskusję nie na temat, ale muszę dopytać 😀 – a jeśli chodzi o NGA? Wykorzystujesz go również na co dzień, czy raczej okazjonalnie, do tego, do czego jest docelowo stworzony (transportowanie sprzętu foto)? Jak jest z jego pojemnością? Pytam, ponieważ o ile nad zakupem Kankena zastanawiam się dla siebie, takim NGA nie pogadziłby mój chłopak – wspomniany przez Ciebie model jest bardzo w jego stylu, jednak on potrzebuje plecaka, do którego mógłby zapakować dość dużo :). Bardzo dziękuję za Twoją pomoc i pozdrawiam! 🙂
L.
NGA używam na co dzień, fotografem nie jestem, więc nie mogę nic powiedzieć o jego fotograficznej użyteczności. Jest natomiast kilogram cięższy od Kankena (1.3 kg) i jak wracam wieczorem do domu to to czuć. Bardzo w nim lubię podział na komorę górną i dolną, bo jak zapakuję do plecaka ubrania na trening i dokumenty do pracy, to w pracy otwieram tylko górną komorę i nikt nie widzi moich spoconych koszulek 🙂
Oceniłabym pakowność Kankena 13″ odrobinę gorzej niż NGA (co jest zaskakujące, myślałam, że Kanken będzie mniejszy albo NGA większy a tu niespodzianka). Moim zdaniem Kanken Classic albo 17″ byłyby zdecydowanie bardziej pakowne. Ja noszę ze sobą mnóstwo rzeczy (trzy pudełka z jedzeniem, butelkę z wodą, ubrania na trening, laptopa i kalendarz) i czasem zdarza mi się że muszę wziąć jeszcze worek bo nie wszystko się mieści.
Jeśli jesteście z Warszawy to mogę obydwa udostępnić do testów 🙂
Sama noszę też sporo, zwłaszcza, że biorę go najczęściej na wycieczki i wyjazdy. Mieści komputer, aparat, książki i jeszcze trochę szpargałów. Natomiast jego waga to jest absolutna rewelacja, co odczuwam zawsze podczas dwudziestokilometrowych wycieczek po angielskich wzgórzach i lasach. Przeszkadza mi wtedy wiele rzeczy, ale nie ciężkość (wypakowanego przecież) plecaka.
O rany, dziękuję bardzo za taki odzew :* Niestety, nie mieszkam w Warszawie, a szkoda, bo o ile plecak Kanken jest w moim mieście dostępny stacjonarnie i mogę go sobie ewentualnie obejrzeć na żywo, o tyle nigdzie nie widziałam drugiego wspomnianego przez Ciebie modelu. Cóż, pozostaje mi szukać i pytać. 🙂 Niemniej jednak ogromnie dziękuję za Waszą pomoc i szczegółowe odpowiedzi dotyczące plecaka dla mnie – co innego tylko zerknąć na dany model w sklepie, a co innego zasięgnąć opinii osób, które dokładnie go przetestowały w różnych okolicznościach 🙂 Teraz już wiem, że jeśli się zdecyduję na zakup, wybiorę wersję co najmniej 15″. Pozdrawiam serdecznie!
L.
Kiedyś opisałam moje uczucia do niego http://www.riennahera.com/2014/12/fjallraven-kanken.html
To dobrze wydane pieniądze, bardzo lekki i jeszcze bardziej praktyczny plecak.
Bardzo dziękuję za odpowiedź! Czytałam tamten wpis, ale ponieważ minęły od niego już prawie trzy lata, wolałam dopytać, bo czasami opinia tuż po zakupie i kilka miesięcy czy lat po nabyciu danej rzeczy znacząco się od siebie różnią, z różnych powodów. Jeżeli po tak długim czasie nadal jesteś z niego zadowolona, oznacza to, że to chyba dobra inwestycja :). Pozdrawiam serdecznie!
Tak, zdecydowanie. Jedyne co mi w nim przeszkadza, to że się mi brudzi, ale nie wiem czy to specyfika koloru czy ja jestem jakaś nieporządna i go nie czyszczę jak trzeba. Nie wykluczam, że drugie.
Nie dalej jak wczoraj natknąłem się na podobny artykuł. Podobny jeśli chodzi o wnioski. Dotyczył jednego z trików terapii behawioralno-poznawczej, dzięki któremu można nauczyć się wyłapywać swoje nieracjonalne myśli na swój własny temat i zanim się w nas zapętlą na dobre, złapać je i zwyczajnie je sobie przepracować. Zapytać siebie czy gdybyśmy oceniali kogoś nam bliskiego, to czy też byśmy byli w tej ocenie tak surowi jak jesteśmy dla siebie? I chodziło tam też o to by się polubić, takiego jakim się jest, ze wszystkimi zaletami, wadami, popełnionymi błędami. Cóż, ja też się tego cały czas uczę, i wiem że nauka pewnie nigdy się nie skończy, ale warto podejmować trud, bo życie sporo nam zaoferuje jeśli zamiast się samobiczować, wreszcie sobie odpuścimy.
O, jak sobie przypomnisz gdzie, to podeślij proszę.
To było w Charakterach 8/2017 – Zmień swoje myśli, zmień swój nastrój
Jejku jak pięknie ujęte w słowa moje ostatnie przemyślenia <3 Love!
ło to ja też tak mam:
” Powracała w
myślach i czułam ból brzucha na samo wspomnienie. Jakbym zjadła coś
obrzydliwego. ” Także realnie ból brzucha się zjawia.
Dla mnie osobiście wielkim odkryciem było podczas terapii, że to nie jest tak że ja siebie nie lubię. Tylko jako DDA dorastałam w środowisku, które nie za bardzo okazywało troskę. Że szereg zaniedbań sprawił, że dbanie o siebie, troskliwość wobec samej siebie, wyrozumiałość to nie są cechy, z którymi wyrosłam. Ale surowość, krytyka, ocenianie są. I pomimo tego, że ja w sumie lubię samą siebie to też zbieram te „znaczki” by sobie udowodnić własną beznadzieję. I chyba w sumie sednem mojego komentarza ma być to, że to lubienie siebie powinno być opakowane w dbanie, troskę, wyrozumiałość.
Dziękuję, inspirujący post. Warto odpuścić, zdystansować się i po prostu się polubić. Ja nadal się tego uczę. Łatwiej jest się karcić za każdy błąd, ale nie tędy droga. Cieszę się, że udaje Ci się to zmieniać i trzymam kciuki żeby było coraz lepiej 🙂
http://www.peanutbutter.pl/
Pytanie poza tematem 🙂 czy ten plecak, poza kwestią mody i estetyki, jest w czymś lepszy od mniej popularnych modeli? Pytam serio, zastanawiam się nad zakupem.