Nie jestem ani specjalnie zainteresowana makijażem i kosmetykami, ani specjalnie w tej dziedzinie uzdolniona. Umiem pomalować się tak, żeby wyglądać w miarę porządnie i tyle mi zwykle starczy. Muszę jednak wyznać, że moją wielką słabością i demonem, z którym próbuję walczyć, są szminki.
Kiedy piszę o demonie, mam naprawdę na myśli spory problem. Nie kokietuję. Nie przesadzam. Oto wszystkie szminki, które posiadam.
Update: po zrobieniu tego zdjęcia znalazłam jeszcze pięć.
Podobno podczas kryzysów finansowych sprzedaż szminek, zwłaszcza tych z wyższej półki, wzrasta. Gdy nie możesz pozwolić sobie na większe wydatki, taka szminka jest idealnym sposobem na poprawienie nastroju. W ogóle mnie ten mechanizm nie dziwi. Co prawda kryzysy finansowe jakoś ostatnio mnie omijają, ale każda zakupiona szminka wywołuje zawsze dreszcz ekscytacji. Nadzieję, że będzie TĄ najlepszą, cudowną i idealną, dzięki której stanę się piękniejsza. Nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do domu i zacznę jej używać.
Czasem tak się staje i konkretna szminka towarzyszy mi długimi miesiącami. Zwykle jednak okazuje się prawie taką samą jak dziesięć innych, które już mam, bo z jakiegoś powodu ciągnie mnie zawsze do tego samego odcienia lekko brzoskwiniowego różu. Choć czasem z tym różem walczę i po raz kolejny kupuję szminkę tak ekstrawagancką, że nie pasuje mi do niczego. A jak pasuje, to czuję się z nią zbyt dziwnie. Bo nie jest taka jak zawsze. Koło się zamyka.
Jeśli uda się jednak trafić na Naprawdę Dobrą Szminkę, to szczęście nie ma końca. Niekoniecznie ma znaczenie jej marka albo cena. Miałam cudowne szminki z Avonu i super błyszczyk od Toma Forda. Produkty za jednego funta lubię czasem bardziej niż te za trzydzieści funtów. A czasem nie. Diablo dobre są szminki z Topshop. Niekoniecznie lubię te z Bodyshop i…tak, wiem, bluźnierstwo – z MACa.
Szminki i błyszczyki mają naturę nieco zbliżoną do skarpetek w praniu. Choćbym nie wiem jak ich pilnowała, wystarczy ułamek sekundy roztargnienia i już znikają. W czeluściach kieszeni, przełożone do innej torebki, odłożone do innej szuflady. Znajduję je tygodnie później, wkładając spodnie do prania albo szukając czegoś na dnie torby. Gdy się odnajdą cieszę się jakbym odnalazła Syna Marnotrawnego.
Poniżej zrobiłam listę moich obecnych ulubieńców.
Revlon Matte Balm – Elusive
Revlon Ultra HD Matte Lipcolor – Addiction
Nie miałam jeszcze szminki ani błyszczyka od Revlona, z których nie byłabym zadowolona. Świetnie się trzymają i mają bardzo przyjemne kolory. Matte Balm jest moją najczęściej używaną na co dzień szminką, natomiast Ultra HD używam na duże wyjścia. Wytrzymuje kilka godzin picia wina na wielkich galach. Jeśli wybierasz się na rozdanie Oscarów, możesz kupować ją w ciemno.
Rimmel Apocalips Matte Lipstick
Odcień 206 Atomic Rose. Jeden z moich ulubionych odcieni różu, mocno kryjący. Niestety wysusza nieco usta.
Tom Ford Ultra Shine Lip Gloss
Odcień Peach Absolute. Bardzo delikatny i bardzo gęsty/lepki. To już drugie zużyte przeze mnie opakowanie i coś czuję, że w okolicach wypłaty trzeba będzie się w końcu wybrać po trzecie. Chociaż zważywszy, ile błyszczyków jest na pierwszym zdjęciu…
Smashbox Be Legendary Lipstick
Odcień Dirty Matte. Tę szminkę kupiłam w ramach desperackiego eksperymentu, żeby wprowadzić do swojej palety jakiś inny kolor oprócz “lekkiego naturalnego brzoskwiniowego różu” (czyli Riennahera Shade). I kupiłam szminkę brązową. Zdanie odnośnie brązowych szminek są podzielone (powiedzmy, że „Nutella na ustach” to delikatniejsze z określeń, jakie słyszałam), ja jestem na tak. Lubię ją, ponieważ od razu czuję się w niej bardzo poważna i dorosła. Jakaś taka bardziej artystyczna i ekstrawagancka.
Rimmel London Lasting Finish Lipstick By Kate
Nude Collection odcień 43 to moja ulubiona szminka z rodzaju nude. Takie szminki najciężej mi wybrać, często zlewają się z moim odcieniem cery i wyglądają wtedy nieciekawie. Ta jest tania, bardzo przyjemna na ustach i daje radę z odcieniem. Jedna z najtańszych szminek jakie mam i w ścisłej czołówce tych najukochańszych.
L’Oreal Paris Infallible 2-in-1 Lip Colour
Odcień 113 Invincible. Brązowy eksperyment kontynuujemy z tym błyszczykiem. Jest delikatniejszy od szminki Smashboxa, ale bardzo wytrzymały, chociaż dziwnie się nakłada. Część z kolorem jest jakby zbyt wysuszająca, a część nawilżająca ma specyficzną konsystencję. Ale na ustach wygląda ładnie.
Avon Perfectly Matte
Odcienie Rouged Perfection i Red Supreme. Avon ma teraz taką aksamitną, matową kolekcję, która rządzi. Te szminki przepięknie pachną i świetnie, lekko się nakładają, a przy tym nie wysuszają ust. Dla mnie to bardzo ważne, bo mam bardzo wyschnięte usta. Można brać w ciemno. Jeden odcień na co dzień, drugi – też na co dzień, a co. Jeden bardziej jak Alina, drugi na Balladynę.
Jakie kolory lubicie? Co polecacie? I dlaczego szminki muszą mieć zawsze tak okropnie pretensjonalne nazwy jeśli chodzi o odcienie? 😉
PS Więcej wpisów kosmetycznych dostępnych jest tutaj.
17 thoughts on “Kosmetyki i obsesje – moje szminki i błyszczyki”
Ja od jakiegoś czasu jestem zakochana w szminkach z Golden Rose i wręcz nie mogę przejść obojętnie obok stoiska! Obecnie moim faworytem jest Longstay Liquid Matte Lipstick – zastygająca na ustach i mega wytrzymała! Często mam nawet problem ze zmyciem jej. Niestety trochę wysusza usta, ale i tak polecam <3
Też lubię Golden Rose, ale płynne pomadki są u mnie na drugim miejscu. Najbardziej lubię te w kredce, a mój ulubiony codzienny kolor to Matte Lipstick Crayon nr 11
Szminki z Avon❤ ale lubię tylko tę konkretną serię. Mam już 3 odcienie i na tym chyba się nie skończy, bo one są jak chmurka na ustach.
U mnie z kolorami też jest raczej monotematycznie. Mam już 3 różne w odcieniach podobnych do fuksji. Soczysty róż i bordo wyglądają na mnie najlepiej, więc są używane na zmianę?
Ta seria to cudo.
Wstyd się chyba przyznać, ale mam tylko dwie pomadki. Jasną z Avonu i czerwoną trwałą firmy Peripera (pierwsza z lewej na zdjęciu, ta najróżowsza, ale na żywo jest totalnie czerwona… http://i1.wp.com/www.theoutletofmyconsciousness.com/wp-content/uploads/2015/04/IMG_1532.jpg?resize=740%2C555). Używam ich jedynie od wielkiego wyjścia, na co dzień preferuję zwykłe pomadki ochronne w różnych, fajnych smakach 🙂
W pewnym momencie płynnie przeszłam od absolutnego braku szminek do mocnego różu i równie mocnej czerwieni. Dopiero potem doceniłam bardziej stonowane kolory. Nigdy natomiast nie lubiłam błyszczyków, tak popularnych, gdy byłam nastolatką. Denerwowało mnie, że się kleją.
Masełko do ust z Revlona. Idealny efekt „I woke up like this”. <3 Oczywiście już go (chyba) nie produkują.
Moim ostatnim hitem są pomadki od Kat von D
U mnie z makijażem to raczej ciągle eksperymenty i do perfekcji mi daleko. A pomadki pojawiły się ponad rok temu. I w sumie 3 przypadkiem bo była promocja a chciałam poeksperymentowac. Moja obecna kolekcja to sztuk 4:dwie Rimmel jasny róż i jasny beż. Jedna z Loreal która jest idealna, ale kolor prawie zlewajacy się z moją karnacja więc nie widoczny-musze zobaczyć inne ich kolory. A ostatnia podpatrzona u bratowej która okazała się idealna kolorystycznie dla mnie Bourjous Rouge Edition nr.41. Wlasnie popatrzyłem kilka Twoich więc przy najbliższych zakupach sprawdzę co znajdę u siebie 😉
Charlotte Tilbury ma cudowne pomadki i błyszczyki ?
Podobają mi się szminki. Niekoniecznie na ustach. Podobają mi się opakowania, ich kształt, jest tak kultowy i tak bardzo powiązany z kobiecością, że nie umiem przejść obok nich obojętnie. Jednak absolutnie nie wiem, jaki kolor do mnie pasuje, a pójście do sklepu i poproszenie ekspedientki o pomoc na razie przekracza moje zdolności ekstrawertyczne. Używam więc lekko koloryzującej pomadki, która koloryzuje na tyle, że jak trzymam bilet w zębach to robi się różowy. Nadal nie wiem, czy kolor jest okey, ale się łudzę, że jest. Podobają mi się najbardziej naturalne kolory, jasne, żadne tam mocne czerwienie. Stanowczo raczej Alina, niż Balladyna.
Ja niestety wszystkie pomadki zjadam tak w kwadrans od aplikacji i nawet do końca nie wiadomo jak, bo ja się pilnuje, mnie pilnują aż tu nagle bach! i nie ma.
Uwielbiam matowe szminki. Te z Avonu są świetne – swojego czasu miałam praktycznie całą paletę kolorystyczną, ale w próbkach. Jedna taka starcza na kilka „pomalowań” jest genialnym rozwiązaniem do imprezowej torebki i nie musiałam decydować się na jeden kolor. Ale moim faworytem trwałości są te w pisaku – malinowa i truskawkowa.
Dialog o nazwach szminek był, zadaje się, w filmie Neon Demon (notabene bardzo słabym). O ile pamiętam wyróżniono tam nazwy kojarzące się z jedzeniem i kojarzące się z seksem. Faktycznie rzadko można spotkać jakoś ciekawie nazwane produkty do ust, znacznie lepiej sprawa się ma z lakierami do paznokci czy cieniami do powiek. Jestem fanką wymyślnych i zabawnych nazw kosmetyków 🙂
Też mam problem z liczbą posiadanych szminek i błyszczyków, zebrałaby się pewnie podobna kupka, jednak ja grzeszę podwójnie, bo rzadko ich używam. Zazwyczaj wybiegam rano z domu i wklepuję w usta balsam w pośpiechu i nie mam czasu na dodatkową minutę przed lustrem. Szminka też jest taką 'kropką nad i’, i żeby ją nosić muszę czuć, że reszta makijażu jest idealnie dopracowana, a to też zdarza się nie często. No i przyciąga wzrok, a ja najczęściej wybieram niewidzialność. Niemniej jednak słabość mam ogromną i trudno się oprzeć, żeby nie kupić dziesiątej pomadki w odcieniu brudnego, przygaszonego różu lub jakiegoś innego fajnego chłodnego odcienia. Z kremowych matów polecam Golden Rose. Zaintrygowały mnie te szminki z Avonu i chętnie się im przyjrzę, chociaż pewnie nie powinnam… 😉
Jestem Smaugiem szminek. Mam ich tyle, że wystarczyłoby, by wymalować pułk wojska. Ale niemal wyłącznie tych płynnych, ubertrwałych, zastygających na papier. Od klasycznej tłustej szminki w sztyfcie odstręcza mnie fakt, że wszędzie ją zostawiam. Na kubkach (fu), na mężczyznach (jeszcze większe fu) a nawet na szaliku. Mam kilkanaście odcieni z serii Golden Rose Liquid Matte i muszę powiedzieć, że w porównaniu z konkurencją z podobnej półki (testowałam m.in. Sleek Matte Me, rozmaite wynalazki od Nyxa oraz nieco tańsze MUA Lip Lacque Velvet) są nie do pobicia. Różowawe beże nudzą mnie śmiertelnie; posiadam bodajże jeden – na te dni, gdy trzeba malować się szybko, a takiego koloru-nic i tak za dobrze nie widać. Poza tym same bordo, czerwonawe brązy, modne od pewnego czasu betonowe brązo-szarości (zatoneęam w nich, choć poza tym do stylówki na dowolną Kardashian zupełnie mnie nie ciągnie) głębokie fiolety albo dający po mordzie, niemal odblaskowy koral. Mam też niebieską i zieloną i cieszę się jak dziecko na te nieliczne okazje, gdy ich użycie nie będzie tak całkiem od czapy.
Od czasu do czasu nachodzi mnie myśl zuchwała; a gdyby tak malować usta każdego dnia roku, czy się danego dnia wychodzi z domu, czy nie? 😀
Moje ja jest sinusoidą, skaczę od wstawania pół godziny wcześniej, bo trzeba poza kremem nałożyc makijaż (baza, korektor, puder, odrobina różu, tusz do rzęs, ołówek do brwi i szminka) po „jeszcze pół godzinki” i pospieszne pacanie się kremem BB z nadzieją, że to wystarczy.
Mimo to codziennie noszę w torebce kilka szminek, od ochronnych pomadek przez „transparentny róż”-„delikatny, ale widoczny róż”-„klasyczną czerwień” aż po „prawie fiolet”.
Ta pierwsza i druga noszą ślady zużycia, czerwień ostatni raz miałam na sobie na początku września, ostatnią użyłam może 3-4 razy.
A prócz tego mam w szufladzie z 5 błyszczyków różnej maści (nie lubię błyszczyków, lepią się i źle i mi się wtedy pije herbatę), 2 kolejne czerwienie i jedną ciemną. Z nadzieją, że skończę tamte, a nowe będą lepsze.
Swoją drogą podobnie mam z lakierami do paznokci. Mogę pół roku ich nie malować, a później przez miesiąc eksperymentować, żeby wyczyścić stare buteleczki. Po czym obkupić się w nowe w miliardzie kolorów i odcieni tylko po to, żeby odrzucić je w kąt na pół roku, aż znowu zaczną tracić na wartości.
Dlatego dziś mam pazury czerwono-czarne, a budzik nastawiony na pół godziny wcześniej.
Szminek mam pewnie ponad 20 szt., a 3/4 mojej kolekcji to matowa seria Golden Rose. Najlepsze <3