Fangirlizm to ciężki kawałek chleba. Jednocześnie ma w sobie coś z religii i płomiennego romansu. Nie obiecuje jednak żadnego specjalnego zbawienia, ani nawet spełnienia. Ot, sztuka dla sztuki. Jak wiele innych rzeczy, na przykład granie na gitarze przy ognisku. Nie ma wielkiego znaczenia dla dziejów ludzkości ani nawet dla Twoich dziejów, ale na pewno jest przyjemne.
Pracowałam kiedyś z dziewczyną, która podczas luźnej biurowej rozmowy o celebryckich fascynacjach rzuciła z pogardą, że nigdy takiej nie miała, bo nie musiała, zawsze znajdowała prawdziwego chłopaka. Zrobiło mi się jej żal. Każdy może sobie żyć jak lubi, ale pogardzanie uczuciami i fantazjami, bo są nieprawdziwe i nie do końca rozsądne, wydaje mi się smutne. Bo fantazja jest od tego, żeby bawić się na całego.
(Nie muszę chyba dodawać, że nigdy się z koleżanką specjalnie nie polubiłam…)
Z tej chęci zabawy piszę zupełnie niepotrzebną i nierozsądną analizę miłości do aktora. Bo mogę i lubię i rety, jak bardzo mnie to bawi.
Grom z jasnego nieba
Przydarzyło mi się to w życiu nie tak znowu wiele razy i chyba raczej kiedy byłam dużo młodszą dziewczynką, niż jestem obecnie. Czujesz się nagle jak w piosence Just 5 (nie wiem ile moich Czytelniczek zrozumie to nawiązanie, podejrzewam, że możesz być za młoda), wiruje cały świat.
Sam Neil w Parku Jurajskim, David Duchovny jako Fox Mulder, Henry Ian Cusick jako Desmond David Hume, do nich wszystkich zapałałam podobnym uczuciem.
Nie do końca wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, może dlatego, że wielkie objawienia po chwili się wypalają. Żadna z takich miłości nie przetrwała próby lat i po jakimś czasie kiedy widzę ich na ekranie, uśmiecham się jedynie na wspomnienie dawnych czasów. Nie mamy już sobie zbyt wiele do powiedzenia, a dopóki nie zagrają w czymś naprawdę wybitnym, nie mam po co na nich patrzeć. Chociaż Sam Neil zawsze może na mnie liczyć, nie wyłączam jego produkcji. Ze względu na te stare dobre czasy.
Miłość od drugiego wejrzenia
Ten rodzaj zauroczenia przytrafia mi się najczęściej i z niego wynikają najdłuższe fascynacje, jak w przypadku Lee Pace’a i Jamesa Nortona. Poznałam ich po raz pierwszy w produkcjach, które były porządne, ale nie przedstawiały ich postaci w interesującym MNIE świetle (jak w “Dumie i Uprzedzeniu” – tolerable, but not handsome enough to tempt me). Fajtłapowaty piekarz w “Pushing Daisies” zdecydowanie nie był w moim typie. Norton ślizgał się natomiast po moim filmowych kręgu zainteresowań w epizodach, a to jako ładny, ale niespecjalnie porywający amant Georgiany Darcy w “Death Comes to Pemberley”, a to jako przykuty do wózka Clifford Chatterley w “Kochanku Lady Chatterley” (był tam co prawda najciekawszą i najlepiej zagraną postacią, ale niekoniecznie pociągającą).
Ten przypadek przypomina nieustanne wpadanie na siebie w różnych lokalizacjach w mieście, aby w końcu znaleźć się razem w odpowiednim miejscu i czasie na rozpoczęcie płomiennego romansu. Pierwszy raz Lee zafascynował mnie w “Lincolnie”, gdzie zagrał rasistowskiego kongresmana. Lee, jak przecież wiemy, sprawdza się najlepiej grając postaci kapryśne, wyniosłe i nieprzyjemne. Jamesa ciężko nie zauważyć w Wojnie i Pokoju, gdzie jest gwiazdą zaranną całej produkcji, pokonując urodą całą obsadę (może oprócz Heleny Kuraginy). James jak wiadomo najpiękniejszy jest w przyciemnionych włosach i loczkach oraz mundurze.
To dobry materiał na wieloletni wyimaginowany związek. Intensywność uczucia faluje, ale jesteśmy razem na dobre i na złe. No, dopóki mi się nie znudzą…
Miłość wyuczona przez lata
Trochę jak w zaaranżowanym małżeństwie. Oczywiście tym z happy endem. Wspólnie spędzone lata zmieniają się w uczucie. Po oglądaniu kogoś na ekranie przez wiele, wiele lat, możesz w końcu odkryć, że naprawdę świetnie czujesz się w jego obecności i nie umiesz sobie wyobrazić bez niego życia. Zaczynasz czuć, że jest to jednak coś więcej niż przyjaźń.
Ruperta Frienda lubiłam od zawsze. Chłopak ma tendencję do grania dobrze i w dobrych produkcjach. Jako Pan Wickham był dokładnie tak czarujący jak powinien. Jako Peter Quinn był moją ulubioną postacią w Homeland. Jego książę Albert w “Młodej Victorii” jest najlepszym księciem Albertem, jakiego znam, a Cheri z miejsca dołączył do filmów mojego życia. Ale Rupert jest utalentowany i przystojny bardzo nienachalnie, nie narzuca się z obecnością w mediach i nie robi z siebie ani gwiazdy, ani amanta. Przez długi czas myślałam, że to jest mój aktorski odpowiednik ulubionego kolegi, z którym nic mnie nie łączy. Aż ujrzałam go na plakacie promującym “Death of Stalin” i poczułam, że muszę, muszę, MUSZĘ iść na to do kina.
No więc może TROCHĘ kocham Ruperta, ale w sumie nie ma to do końca znaczenia. Nawet jeśli przestanę go kochać, pozostanie nam nasza wieloletnia przyjaźń, a on nigdy jeszcze nie zawiódł w tej kwestii.
Miłość niemożliwa
Nie ukrywam, taka miłość jest nieco bardziej ekscytująca niż inne. Od razu robi się bardziej melodramatycznie. Nie wiem czy Lee Pace wywoływałby we mnie aż tak gorące uczucia, gdyby mieszkał o wiele bliżej i gdyby istniał jakikolwiek procent szansy, że mógłby uznać mnie za obiekt zainteresowania. Nie jestem chłopcem, więc mi to nie grozi.
Miłość, której nie ma, ale jednak jest
Napisałam kiedyś cały tekst o tym jak odkochać się w aktorze, po tym jak zobaczyłam na scenie Jamesa Nortona. Moje życie nie zmieniło się od zobaczenia go na scenie, w sumie to jest zwykłym człowiekiem, to trochę bez sensu się tak w nim dalej kochać i tak dalej. To wszystko racja. Zupełnie nie kocham się w Jamesie Nortonie – facecie w moim wieku, który mieszka w dzielnicy Peckham i biega dla zdrowotności i co jakiś czas odwiedza rodziców na północy Anglii. Ale na Jamesa Nortona, zwierzę sceniczne i ekranowe, wciąż kupuję bilety i poświęcam czas. Ot, taki paradoks.
Czysta chemia
Mam w życiu miejsce na kilka ekranowych miłości, ale moje serce nie jest w stanie pomieścić nieskończonej ilości aktorów. Jest więc wielu panów, na widok których czuję przyjmność, ale nie mam ochoty na bliższą znajomość. Ot, przyjemnie się czasem zobaczyć. Liev Schreber, Edward Holcroft, Matthew Macfadyen, każdy przystojny aktor w kostiumie z epoki, to tylko kilka przykładów. Nie żebym od razu kupowała bilety do kina, bo widzę ich nazwisko na plakacie, ale z ekranu bym nie wyrzuciła.
To tylko objawy fascynacji typowo miłosnej i pisałam o mężczyznach, bo jestem heteroseksualna. Fascynacja ekranowymi kobietami to zupełnie inna para kaloszy…
Czekam na Wasze miłosne wyznania. Zawsze fajnie poplotkować!
33 thoughts on “Miłość do aktora i wszystkie jej odmiany – analiza dla draki i zabawy”
Ja zupełnie w to nie umiem… Gdyż zasadniczo nie pamiętam nazwisk ludzi, którzy grają innych ludzi. Nie zwracam na to uwagi. gdy widzę znajomą twarz na ekranie, myślę „Lubię ziomka, jest fajny”, ale żeby sprawdzić nazwisko? I tak zaraz zapomnę. Więc lubię niektóre głosy i twarze, ale nigdy nie przerodzi to się w porządną fazę na punkcie danego aktora.
Oczywiście inaczej z bohaterami literackimi, nimi jaram się nawet jako poważna i dorosła osoba.
Czasami jaram się literaturoznawcami, ale chyba dlatego, że wydają się takimi istotami stojącymi wysoko nade mną, w chwale swojej wiedzy, przed wojną mieszkali we Lwowie, znają pięć języków,z czego dwa martwe, i posiadają wiedzę dla mnie wręcz tajemną, no jak takich ludzi nie uważać za wręcz półbogów? I podobnie jak Ty z aktorami – nie chcę nawet wyobrażać, że czasami chodzili do sklepu po bułki – chcę znać tylko tą część, która pisała wybitne książki czy tworzyła bibliografie.
U mnie to jest zawsze od drugiego wejrzenia – muszę najpierw zakochać się w wykreowanej postaci, by potem robić sobie maratony wszystkich filmów z danym aktorem, nawet tych które już widziałam, ale poprzednio nie zwrocił mojej uwagi 😀 Fun fact: Mam 30 lat i miesiąc temu powiesiłam sobie na szafie plakat z Ryanem Goslingiem. Bo wydarzył się w moim zyciu zmasowany atak w wydaniu nowego Blade Runnera i La La Land.
Ryan mnie fascynuje przewrotnie, bo oglądałam jego sztandarowe filmy i tak totalnie nie rozumiem miłości, którą wywołuje na świecie. A wywołuje. Fascynuje mnie ta inność percepcji.
No ja przy tych sztandarowych właśnie równiez nie rozumiałam fenomenu. Dopiero anno domini 2017 mnie uderzyło jak grom z jasnego nieba 😛
Ja nienawidzę go w Pamiętniku, za to w Fanatyku i innych starszych filmach jest wspanialy <3
Tak bardzo się z Tobą zgadzam. Aktualnie obok tlącej się od lat 10, choć nieco przygaszonej, miłości do Christiana Bale’a wybuchła nowa miłość – do Adama Drivera. Najgorzej, że kręci mnie tylko jako Kylo Ren! I jak tu żyć… Pozdrawiam świeżo po drugim seansie Ostatniego Jedi 😉
O, tototo! Mam tak samo! A najlepsze w miłości niemożliwej jest to, że w tej przegródce znajduje się nie tylko Thranduil, ale i jego syn – jak szaleć, to na całego! 😀
Na…raz? :>
Cóż, wielkie umysły myślą podobnie :>
Ta miłość do aktora to naprawdę przedziwne i wciąż niezrozumiałe dla mnie zjawisko. Doskonale pamiętam, jak po raz pierwszy zobaczyłam gdzieś u Ciebie Nortona, w dodatku był to kadr z „Wojny i pokoju”, więc przepadłam od razu. Od razu zobaczyłam to dwa razy, drugi raz wściekła, no bo jak można mu było zrobić takie świństwo (aczkolwiek doświadczenie było wciąż przyjemne, złość i podnieta to ciekawe połączenie), a później hurtem cały Grantchester, Happy Valley (chociaż fabuła mnie średnio interesowała) oraz kilka filmów. Pamiętam, że nawet psioczyłam na jego dziewczynę, że jak ona śmie być jego dziewczyną (absurd). A teraz? Nic. Może z ciekawości zobaczę co tam nowego namącił w McMafii, ale bez specjalnych uniesień.
Miesiąc temu z kolei oglądałam Child 44 i Legend z Tomem Hardym i… Jezu chryste. Facet w ogóle nie moim typie, bo ani nie kręcą mnie napakowani, ani tatuaże, ani jego sposób bycia, ale na jego widok, na dźwięk jego głosu robi mi się po prostu gorąco, miękko, mokro, nie wiem, wszystko na raz. Naprawdę, sama bym się nie podejrzewała o takie fanaberie. Przejrzenie całej filmografii, życiorysu, mediów społecznościowych, wywiadów na YT jest po prostu koniecznością. Wygrywa u mnie w tym roku w plebiscycie na najlepsze usta i głos (o matko).
Dokładnie w tym samym czasie natykam się na Peaky Blinders, poznaje Thomasa Shelby’ego (Cillian Murphy) i mój świat (i jajniki) po raz drugi w tym miesiącu staje na głowie. Numer jeden w plebiscycie na najpiękniejsze oczy, numer dwa w plebiscycie na najlepsze usta. Ale dwóch na raz to zdecydowanie za dużo. Czuję się jak smarkula, która na widok swoich nastoletnich idoli wpada w histerię, ale z drugiej strony one przecież nie przeżywają erotycznych fascynacji. No i co z tym zrobić? Głupio z tym iść do lekarza, który z resztą na wstępie zapytałby pewnie: „A nie próbowała sobie pani po prostu znaleźć chłopa?”
Witaj bratnia duszo, wyznawczynio Toma H. 🙂
Mnie trafiło po „Dark Knight Rises”, czemu do tej pory się dziwię, jak to możliwe, skoro Bane to w żaden sposób materiał na ukochanego, ale coś mnie zaczęło przyciągać i do tej pory nie umiem tego zjawiska wyjaśnić. To musi być ten głos, a już na pewno akcent (nawet jeśli został zniekształcony przez maskę), aczkolwiek fizjonomia też robi robotę w moim ciężkim przypadku fangirl. No podobają mi się tacy, a o gustach się nie dyskutuje, prawda?
Jak kupię wreszcie nowego laptopa, założę osobny folder z całą filmografią Toma jako odtrutką i ratunkiem przed wszystkim, co złe i nieprzyjemne.
Najsmutniejszy w tym całym wyznaniu jest fakt, że nie mogę nawet z nikim porozmawiać o swoim fangirliźmie. Mąż z wiadomych powodów odpada, koleżanki prawie wcale nie interesują się kinematografią, raz na imprezie firmowej, przy rozmowie o nastoletnich obiektach westchnień, wyznałam znajomej, kto akurat jest u mnie na tapecie – nie wiedziała, o kogo chodzi. Powróciło stare, dobrze znane uczucie wyobcowania, kiedy w czasach szkolnych opowiadałam z przejęciem o ulubionych filmach/książkach, a słuchacze unosili ze zdziwienia brwi. Dlatego od dawna nawet nie mam ochoty głośno przyznawać się do swoich fascynacji.
zapraszamy na Tumblr’a….oj tam znajdziesz całe pokłady, hehtolitry i legiony ludzi fangirlujących na każdy temat. Tylko uważaj by nie w pracy, mnie trochę głupio było jak mi podwładna zajrzała przez ramie a ja tam zdjęcia Toma Hardy’ego z psami przeglądałam.
Tumblr od dawna regularnie sprawdzam w tym temacie, nawet obserwuję parę profili związanych z Tomem. W pracy się wstrzymuję z logowaniem na stronę, zaraz by ktoś zauważył zmianę wyglądu monitora i mój rozanielony wzrok.
Happy New Year girls https://uploads.disquscdn.com/images/eb70672a583c4eb8b159a95606f45c6fde90c5ff677c30f0e03b97280b1b1bd0.png r
To chyba kwestia głosu i akcentu i… sama nie wiem czego, wiem za to doskonale, co ze mną robi 😉 Sama również o tym nie rozpowiadam, nie wydaje mi się by ktoś mógł zrozumieć taką fascynację, jeśli sam na dany temat nie fantazjuje. I niby wiem, że setki kobiet muszą za nim szaleć, a jednak zawsze miło usłyszeć, że ma się gdzieś tam jakąś bratnią duszę 😉 Jedyne co mi chyba pozostaje to snuć się dalej ulicami Londynu w nadziei, że gdzieś tam kiedyś nasze drogi się skrzyżują i czekać z utęsknieniem na kolejne produkcje.
Pozdrawiam!
I Tobie, i wszystkim fangirlującym życzę w Nowym Roku spotkania sam na sam z obiektem westchnień, zrobienia na nim piorunującego wrażenia i bycia zapamiętaną na długo 🙂
A dla wszystkich fanek Toma: https://uploads.disquscdn.com/images/3deef8345cdbabeda6d4b44ff549de2cf28a897eac759f84ba0589a9efaf3865.jpg
Jako podfruwajka z późnej podstawówki kochałam się nieprzytomnie w Humphreyu Bogarcie oraz we Franco Nero (te oczy, te oczy jak księżyce.) Głęboka fascynacja Toshiro Mifune nie przeszła mi do dziś. To, że dwóch z tych panów od dawna nie żyje jakoś zupełnie mi nie przeszkadzało.
Takiej obsesji na całego, kiedy w parę miesięcy stajesz się ekspertką w temacie, bo ryjesz po jakichś starożytnych forach za NIGDZIE INDZIEJ NIEPUBLIKOWANYMI zdjęciami – doświadczyłam raz. Kumulacja nastąpiła w roku pańskim 2013, kiedy pojechałam za nim do Amsterdamu. Nie chodziło o aktora, ale o światowej sławy muzyka. A potem miałam przyjemność (czy raczej okazję) uczestniczyć w koncercie, na którym artysta wystąpił zalany w sztok i zachowywał się jak przysłowiowy wujek Wiesiek. Przeszło mi w okamgnieniu. Dziś wiem, że ta głupawka była wynikiem schyłku mojego osobistego związku – ja i eks oddalaliśmy się od siebie jak dwa kontynenty, bez powrotu.
Pomna tamtego rozczarowania pilnuję, by za wiele się nie dowiedzieć o swoich ulubieńcach ze srebrnego ekranu. Jest kilku takich, którzy szczyt biologicznej atrakcyjności mają dawno za sobą, ale obejrzę każdy film z nimi z powodu Sentymentu, np. Kurt Russell. Poza tym urok osobisty na szczęście nie podlega przedawnieniu. Są tacy, którzy nadal kręcą mnie jak młynek; Michael Wincott, człowiek o twarzy jak czaszka i głosie jak żwir – jest i pozostanie moim ideałem urody. Podobnie jak Mads Mikkelsen. Vina Diesela poznałam circa „Pitch Black”, kiedy stanowił chodzącą, mówiącą pornografię; teraz już się trochę boję sprawdzać, co u niego, lecz zachowałam Ciepłe Wspomnienia.
Ze mną jest właśnie tak, że im bardziej brakuje mi żywego męskiego towarzystwa, tym łatwiej wpadam w sidła fantazji. W okresach, gdy byłam szczęśliwie zakochana amanci kinowi mogli dla mnie nie istnieć. Ale nie rozciągam tej zasady na całokształt populacji.
U mnie, do kategorii „Miłość od drugiego wejrzenia” wpadł ostatnio Ansel Elgort. Chłopak totalnie nie w moim typie, w „Gwiazd naszych wina” w ogóle nie zwróciłam na niego uwagi, a poza tym nigdy nie kochałam się w rówieśnikach – snobistycznie preferowałam aktorów 33+.
Aż nagle mój tok rozumowania potrącił „Baby Driver”. I już po mnie.
Ale podejrzewam, że to uczucie można jednocześnie zakwalifikować do kategorii „Miłość, której nie ma, ale jednak jest”.
Paul Newman w Żądle… Jedyny „dojrzały” mężczyzna w moim życiu, który mię oczarował. A jak się dowiedziałam, że na dodatek jest w kochającym, wiernym małżeństwie przez całe życie, to tym bardziej nie mogłam go nie oglądać z rozrzewnieniem.:)
Miałam, czasami dalej mam, zauroczenia jakimś aktorem 😀 ale to raczej nie dlatego, że dobrze gra w jakimś konkretnym filmie, tylko dlatego, że jest przystojny 😉
V z Vendetty.
Na mnie działa tylko połączenie: aktor + jego kreacja fimowa. Sam w sobie aktor mnie nie rusza. On musi być w roli (no i stylizacji-rzecz najważniejsza<3), która mnie powala. Tak więc za nastolatki jarałam się Jackiem Sparrowem (samym Deppem już mniej, no ładny, ale tylko jako Sparrow mnie powalał), a jeszcze wcześniej Louisem i Lestatem (a nie Bradem czy Tomem) 😀 Trochę też Aragornem.
Od dawna nie mam takich zauroczeń. Jedynie Richard Armitage jako John Thornton mnie zachwyca i wzrusza jednocześnie, a Chris Hemsworth jako Thor… no, lecę na Thora 😀 (na samego Chrisa już nie!). Sama myśl o Thorze sprawia, że się uśmiecham, a gdy go widzę, po prostu tak bardzo się cieszę. 🙂
Oj, Lestat <3 Ja do dziś wzdycham. Natomiast samego Tomka uważam za dosyć szpetnego samego w sobie – podobnie jak tego osobnika, który go zastąpił w "Królowej Potępionych".
Dla mnie ostatnio tylko i wyłącznie Daniel Craig – wiadomo, jako James Bond przede wszystkim, ale w „Dziewczynie z tatuażem, też – no nic nie poradzę.. A w ogóle to najlepiej z żoną – wg mnie to najpiękniejsza i najbardziej fascynująca aktorka i kobieta, i świetnie, ze się tak dobrali. Trafił swój na swego:)
A ja mam mieszane uczucia co do fascynacji aktorami – uważam, że potrafią bawić i dawać dużo przyjemności, ale miałam kiedyś znajomą, która wyłącznie żyła swoimi obsesjami na punkcie aktorów, piosenkarzy i innych nieosiągalnych mężczyzn, a relacje realne traktowała mocno z góry. Tak długo, jak takie fascynacje nie paraliżują normalnego funkcjonowania, tak długo uznaję je za źródło przyjemności i osobiście praktykuję, choć chyba w stosunkowo niedużym zakresie :).
Jak się zastanowię kiedy mnie na prawdę urzekł Lee Pace to wyjdzie, że po obejrzeniu Soldier’s Girl – więc nie wiem co to o mnie świadczy…Chyba mój honor ratuje Richard Armitage, który po wpadaniu na siebie przy okazji Sparkhouse skradł moje serce przy North & South.
Zaś jak pomyślę o miłości wyuczonej to mam tak z Cilianem Murphy – musieliśmy obydwoje dojrzeć do tej miłości, która złapała mnie przy oglądaniu Peaky Blinders. I od tej pory nie mogę się napatrzeć na te błękitne oczy i kości policzkowe o które bym się z chęcią zacięła…
Miłość od pierwszego wejrzenia, jak grom z jasnego nieba, zdarzyła mi się raz i był to Alan Rickman w „Rozważnej i romantycznej”. Miałam może ze 12 lat i o dziwo było to uczucie prawdziwe, ponieważ przetrwało aż do jego, straszliwie przeze mnie przeżywanej, śmierci ,</3, czyli lat bez mała 14, choć im byłam starsza, tym bardziej dostrzegałam, że jest między nami znaczna różnica wieku, a on ma żonę, której jest bezwzględnie wierny 🙁
Miłości od drugiego wejrzenia mam na sumieniu dwie i działają one w zupełnie inny sposób niż u Ciebie: Ben Cumberbatch zastąpił Alana ze względu na głos (nawet podkładał Alana! i ciągle go naśladował w TV) oraz to takie "coś", które panowie ze sobą dzielili – choćby dziwny, nieporadny uśmiech <3 jednak, gdy urodziło mu się pierwsze dziecko z żalem postanowiłam zakończyć naszą relację, ponieważ dzieciaci mężczyźni mnie nie interesują.
Na jego miejsce wybrałam kolegę Hiddlestona – jest ode mnie zaledwie 9 lat starszy, nie zapowiadają mu się żadne dzieci i mogę sobie wyobrażać, że mamy ze sobą jakieś szanse <3 Poczucie, że jest słodkim 36latkiem, który dużo biega i bystrym chłopcem po Eton – poczucie jego realnego istnienia jako możliwego do pocałowania obiektu – jest warunkiem niezbędnym. Spokojnie mogę sobie wyobrazić, jak podczas kłótni mówię do niego Thomas William, żeby podkreślić rozczarowanie jego postawą. Wśród moich znajomych znany jest jako "przyszły mąż". Mam 27 lat i się tego nie wstydzę.
Moi realni mężczyźni są zawsze poinformowani, że pierwsze miejsce jest ich, dopóki nie przyjdzie Alan/Ben/Tom i wtedy niestety będę zmuszona wybrać brytyjskiego aktora. Żyją z tym zazwyczaj dzielnie i tylko trochę im przeszkadza, że nie są całkiem najpiękniejsi na świecie.
Oprócz tego posiadam całą kolekcję chłopców, którzy wzbudzają w moim serduszku przyjemne drgania, jednak są to "aktorzy jednej roli" i nie umiem się do nich przywiązać, choć poprawiają mi sobotnie popołudnia.
Spędzić nastolęctwo bez fantazjowania o aktorach i muzykach? Nuuda. Ileż ja napisałam w pamiętniczkach historii o tych swoich miłościach, cały romans z Davidem Duchovnym nawet 😀 Świat marzeń jest cudny, uwielbiałam i dalej lubię sobie czasem popłynąć w takie słodkie, kucykowe myśli. Ale jakoś tak często się składało, że po spotkaniu z taką miłością (przyjaciółka ciągnęła mnie za kulisy), dostaniu buziaka w polika i autografie, jakoś mi to mijało. Fantazja, żeby być dobrą fantazją, musi być nie spełniona. Bo to trochę jak przekucie balonika.
Dzięki Tobie i Twojemu blogowi chyba zacznę jeszcze mocniej wierzyć w jakąś siłę wyższą! 🙂 Bo to chyba jakieś przeznaczenie przyprowadziło mnie do Twojego bloga akurat w tym momencie. A bloga notabene znam chyba niemal od samych początków jego istnienia, od czasu do czasu wpadałam poczytać, a potem odpuszczałam i zapominałam na dłuższy czas, przyznaję bez bicia. A teraz chyba zostanę na stałe, bo wsiąkłam i od wczoraj czytam namiętnie 😉 Chapeu bas za świetną twórczość! Ale wszystko zaczęło się od tego wpisu.
Otóż wczoraj trafiłam na najnowszy wpis u Uli The Adamant Wanderer, w którym wspominała o Twoim pisaniu o depresji. Obydwie Was niesamowicie cenię za szczerość i pisanie o takich trudnych tematach – Twój wpis o depresji czytałam już jakiś czas temu i bardzo doceniłam. I pod Twoim wpisem o depresji był sugerowany TEN wpis. A ten okazał się cudownym ukojeniem po pełnym emocjonalnego rozdarcia weekendzie. Rozdarcia do bólu 😉
Dziękuję, dziękuję, dziękuję, że napisałaś na ten temat, i to tak niedawno! Myślałam, że ze mną jest coś nie tak i jednak z takich fascynacji wypada wyrosnąć po nastoletnim okresie dojrzewania. A już na pewno po wyjściu za mąż. A ja nic, jak potrafiłam się zauroczyć ulubionym muzykiem lub aktorem w wieku 13 lat, tako samo, jak nie mocniej, zauraczam się nimi mając 2x więcej lat. Poważnie zaczęłam podejrzewać u siebie jakieś zaburzenia emocjonalno-rozwojowe, a tu Twój wpis i jeszcze te komentarze pod. Co za ulga! <3
Obecnie przeżywam ogromne rozdarcie ze względu na zakończenie oglądania wyczekiwanego przeze mnie przez prawie półtora roku czwartego sezonu "Peaky Blinders" i płakać mi się chce na myśl o tym, że kolejny sezon dopiero w 2019. Jestem absolutną miłośniczką Tommy'ego Shelby'ego, ale w sumie też innych bohaterów, muzyki, klimatu serialu, dialogów, wszystkiego. Mogę oglądać ulubione fragmenty po 50 razy pod rząd i nie mieć dość. Soundtrack leci na moich słuchawkach przez 90 procent czasu. Myślałam, że mi przejdzie, że to chwilowa zajawka, ale wczoraj zorientowałam się, że ta zajawka trwa od jesieni 2016 i w zasadzie ani trochę nie zelżała, a wręcz przeciwnie. Na szczęście są okresy gdy przestaję tak mocno tęsknić i przeżywać, ale jednak bywa ciężko 😉
Reasumując – chwała Ci za ten wpis! I pokazanie, że to absolutnie normalne, że można, w każdym wieku 😉 I za przypomnienie, że "fantazja jest od tego, żeby bawić się na całego". Dzięki Tobie przestałam obwiniać się za bycie trochę nienormalną, a zaczęłam znów doceniać swój drugi, fantastyczny świat równoległy 😉
Jak byłam młodszą nastolatką to w ogóle tego nie rozumiałam, nie miałam swojego celebrity crush, ale jak w liceum znalazłam k-pop – przepadłam. Moimi cudownymi chłopaczkami mogę się zachwycać i zachwycać, a do tego całe zjawisko rozszerzyło się też na aktorów, także tych angielskich i amerykańskich. A jako, że zawsze lubiłam młodszych, to Tom Holland po roli Spidermana to moja miłość <3
Ale czemu tylko aktorzy? 😀 ja to jestem rozważna, wszyscy znani ludzie są dla mnie „no ładny, ale musiałabym go poznać żeby ocenić czy chciałabym się z nim umówić”, ale też mam swój brudny sekret. 😀
O ile w życiu zakochanie zajmuje mi wieki, o tyle postać filmowa potrzebuje zaledwie godziny, może dwóch. Moim ostatnim „oh my” został James McAvoy, nie mogę od niego oczu oderwać. I to zarówno w sentymentalnym „Becoming Jane” (ten przewrotny uśmiech!) jak i w mocno niepokojącym „Split”. No cudo, nie mężczyna.
Ja nie jestem zbyt młoda żeby nie wiedzieć o co chodzi z wiruje cały świat !! 🙂 I kochałam się… w Harrym Potterze, jeez… Ależ byłam zazdrosna kiedy w końcu zaczął się całować z innymi bohaterkami!