Weszłam do internetu.
To zdanie zawiera już w sobie przejmującą grozę. Jest tym słynnym trzęsieniem ziemi Hitchcocka. Od teraz napięcie może tylko rosnąć. I zapewniam, że będzie.
Weszłam do internetu, szukając informacji o Dodzie. (a nie mówiłam?)
So sue me. Niech rzuci kamieniem kto nigdy nie szukał niczego niemądrego, nie przeglądał zdjęć byłego i byłego obecnej byłego i jeszcze jego byłych i tak dalej. Kto nigdy nie wszedł na Pudelka i nie chciał wiedzieć ile żon miał Michał Wiśniewski albo sukienkę z jakiego jedzenia miała na sobie ostatnio Lady Gaga.
Myślałam, że Doda została porwana przez kosmitów, więc musiałam sprawdzić, że jednak ma się dobrze. I tym sposobem trafiłam na ARTYKUŁ.
Asia, która profesjonalnie zajmuje się m.in. moim blogiem, sugeruje od dawna, żebym nazywała wpisy/posty/teksty właśnie artykułami, aby nadać im odpowiedni status i dodać powagi, a ja zawsze się wstydzę. Od tej pory będę je nazywać chyba rozprawami, skoro artykułami zwiemy takie toksyczne steki bzdur i kłamstw, o jakich zaraz napiszę. Na chwilę starczy jadu, kolejna dostawa wkrótce.
Artykuł dotyczył wagi polskich gwiazd. Dody też. Jestem tylko człowiekiem, często błądzę, więc przeczytałam go. I jeszcze trzy czy cztery kolejne.
Oto wnioski:
Prawdziwa kobieta waży mniej niż sześćdziesiąt kilo.
Mieści się w przedziale 49-56.
Nie mniej, bo przecież promocja anoreksji. I nie więcej, bo oczywiście, że nie.
Jest kilka okoliczności łagodzących.
Jeśli jest wysoką matką gromadki dzieci z wielką pewnością siebie i aspiracjami do ciałopozytywności, to wtedy może być 60.
Jeśli przez lata skakała jej waga, prasa czujnie obserwowała i komentowała jej wygląd, a portale plotkarskie określały ją mianem dorodnej, gdy kobieta zrzuciła wiele kilogramów, to ewentualnie może ważyć 62.
Żadna kobieta nie waży nigdy więcej niż 65 kg.
Tak powiedział internet. To musi być prawda.

To jest w sumie niesamowite, że zdecydowana większość polskich celebrytek waży tyle samo co Anna Lewandowska i Ewa Chodakowska. To musi być ciężki biznes, trenować kobiety, skoro one wszystkie ważą pięćdziesiąt kilka kilogramów i same z powodzeniem mogłyby być trenerkami.
Ja wiem, że w obecnym klimacie w sieci jakiekolwiek komentowanie wagi albo jest zazdrością, albo fatfobią, albo niewystarczającą ciałopozytywnością i najlepiej nie pisać niczego. Ale jednak piszę. Bo mnie to wkurza. Bo czy wiemy ile waży prawdziwy mężczyzna? Czy kogokolwiek to obchodzi? Nie bardzo, prawda?
Czy przemawia przeze mnie zazdrość? O matko. Oczywiście. Bo jak ważę trochę więcej przed okresem, to już nie jestem prawdziwą kobietą. Wg internetu Magda Gessler waży tyle co ja. Muszę mieć bardzo dużą dysmorfię. Albo bardzo ciężką budowę.
Totalnie nie mam bólu pupy, że ktoś jest za chudy, za gruby czy jakikolwiek. Ja tam akurat uważam, że wszystkie panie celebrytki wyglądają fajnie, nie wyłączając Magdy Gessler. Niektóre mają ciała mniejsze, inne większe, bo takie jest życie. Wszystkie ciała są wartościowe. Mam ból, że w całej afirmacji i pozytywności wciąż serwuje nam się widełki. Nawet ewidentnie większe ciała nie mogą powiedzieć “oto jestem jaka jestem i to jaka jestem jest dobre”. Nawet wielkie osobowości uważają, że powinny zmieścić się w widełkach.
Ja mam ponad trzydzieści lat. Mnie to nie skrzywdzi już za bardzo. Ale tworzymy absurdalną, idiotyczną narrację, w której wszyscy kłamią, żeby kreować wizerunek. W której mamy widełki ile wolno ważyć i są to widełki bardzo wąskie. I w której padają zdania “X zaczynając karierę ważyła 10 kg więcej, ale w końcu WZIĘŁA SIĘ ZA SIEBIE”.

Widzisz, ja ważę tyle co rzekomo ważyła X zaczynając karierę. I wzięłam się za siebie. Nigdy w życiu nie miałam takiej kondycji jak teraz. Mam najlepszy w życiu czas na kilometr. Słodycze jem okazjonalnie. A im lepszą mam kondycję, tym więcej ważę. Kilo pierza waży tyle samo co kilo ołowiu, ale jednak wyglądają inaczej, prawda?
Zastanawiam się czy angielskojęzyczny internet jest pod tym względem nieco łagodniejszy. I chyba jest. Chyba w funtach i kamieniach liczby przerażają nieco mniej. Wiecie kto jeszcze waży tyle co Magda Gessler? Podobno Beyoncé.
Ile waży prawdziwa kobieta? Ile tylko chce i jak się dobrze czuje. 45 albo 55, albo 65 albo 85. Albo więcej. Albo mniej. To nie ma znaczenia. Bo ma te numerki gdzieś, a jeśli już się nimi dzieli, to nie kłamie. Bo waga nie jest aspiracją ani wyznacznikiem wartości. To znaczy, nie powinna być. Bo obecnie jak najbardziej jest. Ale nie zamierzam się temu systemowi wartości poddawać i odpuszczać mu wytykania bzdur.
Czy chciałabym ważyć mniej? No, kilka kilogramów w dół nie zabolałoby, jeśli oznaczałoby to mniej wypukły brzuch, taki jaki chciałabym mieć. Ale jeszcze bardziej niż mieć ładny brzuch, chciałabym być seksowna, zdolna i bogata jak Beyoncé.
Nawet gdybym miała ważyć SZEŚĆDZIESIĄT SZEŚĆ KILO.
(Ha ha)
(I tak już tyle ważę)
(Mocy bijąsej, przybywaj!)
4 thoughts on “Ile waży prawdziwa kobieta?”
Jezu, jakie to jest toksyczne. Aż zęby bolą, że w 2020 roku naprawdę powstają artykuły o tym, ile kto waży i w ogóle ile waży „prawdziwa” kobieta. Nie mówiąc już o tym, z jakiej części ciała są wyciągnięte te dane. Jezu, w pozainternetowym świecie 65 kg to marzenie wielu Polek, które codziennie mijamy na ulicy. Pomijam już fakt, że najwyraźniej istnieje tylko jeden wymiar odnoszący się do ciała, a wzrost po prostu nie istnieje.
Ja też mam skończone 30 lat (wciąż nie mogę sobie tego w pełni uświadomić), ale kiedy mam gorszy dzień, to takie wyrzygi (naprawdę trudno to nazwać artykułami) wciąż negatywnie wpływają na mój nastrój i samoocenę. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co robią z psychiką kilkunastoletnich dziewczyn. Pamiętam, jak kiedyś trafiłam na pewien tekst w jednym z kolorowych czasopism, które nałogowo kupowała moja mama… Dotyczył on Anne Hathaway i jej przemiany do roli Fantine w „Nędznikach”. Pamiętacie, roli UMIERAJĄCEJ Z GŁODU kobiety która jest tak biedna, że prostytuuje się, a następnie sprzedaje swoje włosy i zęby, żeby utrzymać dziecko. Roli, do której już wcześniej szczupła aktorka musiała schudnąć tak dużo i tak szybko, że później opowiadała w wywiadach o tym, jak nie mogła spać w nocy z głodu. Czy artykuł był o jej wyjątkowym poświęceniu do roli z zaznaczeniem, że „nie róbcie tego w domu”? Nie. Czy był o jej talencie, o Oscarze, którego zdobyła za występ w tym filmie? Też nie. Był o tym, że wreszcie wygląda świetnie i co należy zrobić, by zrzucić kilogramy równie szybko, jak ona. Paradoksalnie ten artykuł był dla mnie przełomowy – właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, jak durne są tego typu media. I jak bardzo nie należy sugerować się tym, co mają do powiedzenia na temat wagi, wyglądu i kanonów urody. Ale ja byłam już wtedy dorosła. Kto wie, jak zareagowałabym na ten tekst kilka lat wcześniej?
Jezu, jakie to jest toksyczne. Aż zęby bolą, że w 2020 roku naprawdę powstają artykuły o tym, ile kto waży i w ogóle ile waży „prawdziwa” kobieta. Nie mówiąc już o tym, z jakiej części ciała są wyciągnięte te dane. Jezu, w pozainternetowym świecie 65 kg to marzenie wielu Polek, które codziennie mijamy na ulicy. Pomijam już fakt, że najwyraźniej istnieje tylko jeden wymiar odnoszący się do ciała, a wzrost po prostu nie istnieje.
Ja też mam skończone 30 lat (wciąż nie mogę sobie tego w pełni uświadomić), ale kiedy mam gorszy dzień, to takie wyrzygi (naprawdę trudno to nazwać artykułami) wciąż negatywnie wpływają na mój nastrój i samoocenę. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co robią z psychiką kilkunastoletnich dziewczyn. Pamiętam, jak kiedyś trafiłam na pewien tekst w jednym z kolorowych czasopism, które nałogowo kupowała moja mama… Dotyczył on Anne Hathaway i jej przemiany do roli Fantine w „Nędznikach”. Pamiętacie, roli UMIERAJĄCEJ Z GŁODU kobiety która jest tak biedna, że prostytuuje się, a następnie sprzedaje swoje włosy i zęby, żeby utrzymać dziecko. Roli, do której już wcześniej szczupła aktorka musiała schudnąć tak dużo i tak szybko, że później opowiadała w wywiadach o tym, jak nie mogła spać w nocy z głodu. Czy artykuł był o jej wyjątkowym poświęceniu do roli z zaznaczeniem, że „nie róbcie tego w domu”? Nie. Czy był o jej talencie, o Oscarze, którego zdobyła za występ w tym filmie? Też nie. Był o tym, że wreszcie wygląda świetnie i co należy zrobić, by zrzucić kilogramy równie szybko, jak ona. Paradoksalnie ten artykuł był dla mnie przełomowy – właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, jak durne są tego typu media. I jak bardzo nie należy sugerować się tym, co mają do powiedzenia na temat wagi, wyglądu i kanonów urody. Ale ja byłam już wtedy dorosła. Kto wie, jak zareagowałabym na ten tekst kilka lat wcześniej?
Jako 14 tka wazylam 60 kg, tak obok szczuplych rowiesniczek wygladalam doroslo ale opcja ze jestem wieksza doprowadzila mnie do 18 kg wiecej, od 30 lat waze te 60 kg czyli po drodze zubilam te 18kg. Ciuchy maja sie dobrze od 20 lat wciaz ten sam rozmiar. Nie nie zamierzam schudnac do 55 czy nawet 50 bo musialabym pic tylko wode i nie miec przyjemnosci w zyciu. Wole czuc sie dobrze co nie znaczy ze moge byc otyla o to choroba.
Mamy taki inside joke teraz z Mężem, że jestem w kategorii wagowej Magdy Gessler. Ale dzięki temu wygooglałam sobie, jak owa Pani wygląda i kurczę, jest dla mnie lepszą inspiracją modową niż większość innych Pań z telewizji, które są dużo szczuplejsze ode mnie i noszą w związku z tym inne ciuchy.
Rany, jak bardzo te liczby o których wspominasz są nierealistyczne.
W ogóle zastanawia mnie, czy kilkanaście lat temu moda i kanon urody nie były łaskawsze. Ważyłam wtedy poniżej 50kg i byłam wręcz za chuda, czasem nawet ciężko mi było znaleść ciuchy. A teraz odnoszę wrażenie, że dzisiejszym standardem jest taka sylwetka, którą miałam wtedy, jako bardzo chuda nastolatka. Czasem ludzie są bardzo szczupli, sama bylam przykładem, ale rety, to raczej wyjątki i dolna granica, a nie standard! Nie wyobrażam sobie, jak bardzo trzeba by się katować, żeby taką wagę osiągnąć! Teraz, jak dorosłam, moja norma, której powinnam się trzymać to właśnie kolo 60kg, może do 64, tak żebym była sprawna i zdrowa. Czyli 10 kg więcej, a to bardzo znacząca różnica!
Ale jest pewnie pozytyw tego – Twój artykuł przypomniał mi, jak bardzo standard z mediów jest fizycznie nierealistyczny dla mnie, wręcz niezdrowy, co pomogło mi zawalczyć z demonami w mojej głowie. No na okładkę magazynu się nie nadaję, ale przynajmniej teraz stojąc przed lustrem potrafię pomyśleć, że w sumie to wyglądam dobrze i normalnie, a to naprawdę bardzo dużo.