Pamiętam powtarzającą się scenę z mojego wczesnego okresu nastoletniego. Siedzę rano przed otwartą szafą i przez godzinę lub dwie wymyślam w co się ubrać. Chciałabym móc stwierdzić, że żartuję, że to hiperbola i że wcale tak nie było, ale nie chcę kłamać. Tak było. Owszem, miałam jedenaście lat i byłam niemądra, niemniej w tamtym momencie życia stanowiło to dla mnie kluczowy problem.
Był to ten sam moment, kiedy dyskusja o założeniu sukienki na wizytę u babci kończyła się karczemną awanturą. Wspominałam już, że byłam niemądra i bardzo, bardzo młoda? I jeszcze ten sam moment, kiedy zawsze symulowałam chorobę jeśli miałam iść do szkoły na galowo. Chociaż tylko do pewnego stopnia symulowałam. Myśl o założeniu białej bluzki i ciemnego dołu wywoływała u mnie realne mdłości. Do dzisiaj pamiętam to podłe uczucie. I poczucie krzywdy kiedy w szkole kazano zmieniać buty. I tak dalej, i tak dalej.
To, co miałam na sobie, było bezpośrednim źródłem mojego szczęścia lub głębokiego nieszczęścia. I tak zostało do dzisiaj. Do pewnego stopnia.
Oczywiście, ponad dwadzieścia lat i dwójkę dzieci później, nie mam czasu stać godzinę przed szafą, ani nie mam z kim awanturować się o założenie sukienki. Zresztą, uwielbiam sukienki, w międzyczasie przeszłam przez etap, gdy nigdy nie nosiłam spodni…W dalszym ciągu jednak potrzebuję ubrać się “po mojemu”. Choć w różne dni znaczy to zupełnie co innego.
Niektórzy mówią, że ubranie nie powinno być przebraniem. Inni twierdzą, że zawsze nim jest. Zgadzam się z oboma obozami. Kiedy ubieram się rano myślę, kim chcę dzisiaj być. Ubranie może być zbroją, kocykiem bezpieczeństwa lub jeszcze czym innym. Nawiązuje do nastroju, który sprawia że danego dnia czuję się jak taka a nie inna osoba. Jeśli założę ramoneskę w dniu, w którym czuję się dzieckiem z Bullerbyn albo delikatną królewną, nie czuję się zbyt komfortowo.
Używając pojęcia “moda” musimy rozróżnić między jego wieloma znaczeniami. Tak, moda może wiązać się z krótkotrwałymi trendami napędzającymi konsumpcjonizm. W tym znaczeniu mało mnie interesuje. Ale szerszym znaczeniu jest to system komunikacyjny, którym ludzie od wieków wyrażali siebie. Podkreślali swój status społeczny, przynależność narodową lub ideologiczną, fascynacje, poglądy. W tym znaczeniu powiązana jest z pojęciem “stylu”. Nad różnicami w stylu ubioru dywagowali w zapiskach podróży średniowieczni rycerze, odwiedzający europejskie dwory. Własny styl miały weneckie kurtyzany i porządne weneckie żony. Ze stylu XVIII-wiecznych arystokratek wyśmiewały się w listach XVIII-wieczne szacowne w matrony w listach do przyjaciółek, jak na przykład Elizabeth Shackleton. Kiedy niższe sfery zaczynały się bogacić, arystokracja wydawała dekrety, zabraniające noszenia pewnych rodzajów ubrań. Żeby nie zatracić swojego oddzielnego statusu. Na dworach takich jak Wersal, szlachta pogrążona w długach zadłużała się jeszcze bardziej, żeby utrzymać wymagany styl. A kiedy Goethe napisał ‘Cierpienia Młodego Wertera”, młodzi mężczyźni przejmowali styl głównego bohatera…I tak dalej, i tak dalej.
Zatem ta jedenastolatka stercząca przed szafą instynktownie zdawała sobie sprawę, że z jakiegoś powodu to, które spodnie połączy z którą bluzką, ma jakieś transcendentalne znaczenie.
Epoka, w której obecnie żyjemy, daje więcej wolności niż mieliśmy kiedykolwiek wcześniej. Kobiety mogą bez problemu nosić spodnie, a i niektórzy mężczyźni mają na tyle odwagi, żeby powrócić do spódnic czy sukienek (które przecież nosili przez wiele wieków, w formie tunik czy innych oficjalnych szat…). Możesz zarabiać niewiele, a ubrać się w takim samym stylu co milionerzy. Możesz być milionerem i ubierać się jak bezdomny. Teoretycznie wszystko jest dozwolone. Co oczywiście nie oznacza, że nie jest się ocenianym.
Czym jest styl?
Ciężko to jednoznacznie określić. To się po prostu widzi. Takie je ne sais quoi, które albo masz, albo nie. Co więcej, możesz go nie widzieć, a ktoś inny widzi go w Tobie. To coś z czym czujesz się dobrze, ale jeśli dobrze czujesz się po prostu w bluzie i jeansach, to nie znaczy, że od razu masz styl. Nie znaczy też, że nie masz. To zależy. Są osoby, które mają styl w starym T-shircie i getrach, a są takie, które nie mają go będąc od stóp do głów odziane w Pradę czy Chanel.
Styl nie musi mieć wiele wspólnego z trendami. Uważam, że nie ma rzeczy niemodnych. Są brzydkie, kiczowate, ale nie niemodne. Bo z pewnością znajdzie się ktoś, kto potrafi założyć nawet największy koszmarek i wyglądać świetnie. I to jest właśnie kwintesencja stylu.
Kiedy byłam dużo młodsza, myśl o tym, że mam założyć inne buty niż glany potrafiła spędzić mi sen z powiek. Dosłownie. Nawet przerabiałam te obsesje na terapii…Bo jeśli nie założę glanów tylko sandały które mi się podobają, nikt nie pozna, że jestem metalem! Obecnie nie zależy mi na byciu kimkolwiek poza sobą. Ubranie służy do wyrażenia mnie właśnie. I tak, trzymam się jakiejś wymyślonej estetyki, ale w tej estetyce mieszczą się i skóra i jedwab. Czasem lubię nosić dres, a czasem zwiewne sukienki. Trampki lub sztyblety. Lubię łączyć ze sobą to co teoretycznie prezentuje inny styl. Suknie do ziemi i sportowe buty.
Jedną ze spraw, które miały najlepszy wpływ na moje zadowolenie z własnego stylu, było odrzucenie pojęcia, że muszę być “jakaś”. To znaczy tak, JA sama z siebie chcę pokazywać ubraniami swoje poczucie estetyki, szeroko pojętą wrażliwość czy nawet w jakiś sposób poglądy, ale wszystko to wynika z moich potrzeb.
Nie czuję już, że powinnam być modna i na czasie z trendami. Nie czuję, że muszę podkreślać swoje atuty (choć czasem lubię). Nie czuję, że muszę wyglądać atrakcyjnie i podobać się innym. JA muszę się czuć dobrze.
Kiedyś myślałam, że własny styl polega na wyglądaniu inaczej niż wszyscy, odważnie, krzykliwie, wyjątkowo. W skrócie – po prostu dziwnie. Więc często tak wyglądałam. Kilka lat temu po odwiedzeniu London Fashion Week zauważyłam, że krzykliwych Pokemonów stylu jest tam sporo, bo w ten sposób łatwiej się załapać w obiektyw fotografa. Mają na szyjach głowy lalek, mają neonowe ubrania czy różne inne wariactwa, ale koniec końców są przewidywalne w swojej krzykliwości. I w ogóle mnie nie ciekawią. Osoby, które mnie zachwycały, siedziały na uboczu popijając kawę albo przemykały od pokazu do pokazu, w cudownie skrojonych płaszczach i delikatnych butach, w lekkich jak mgła swetrach, z prostymi, choć idealnie ułożonymi fryzurami, wyglądając naturalnie, bezpretensjonalnie i nonszalancko. Do takiego stylu chcę aspirować. Ale znów, ja to ja. I absolutnie rozumiem, że kogoś wyraża jednak powieszona na szyi głowa lalki.
Niektórzy podziwiają Zuckerbergów, Jobsów i innych im podobnych za posiadanie szafy pełnej takich samych T-shirtów, przez co nie muszą tracić mentalnej energii na wymyślanie w co się rano ubrać. Nie ma tu nic do podziwiania, To, że Mark czuje się dobrze codziennie w takiej samej koszulinie jest mniej więcej tak kluczowe dla jego sukcesu, jak to jakie lubi lody. Gdybym sama miała nosić ten sam zestaw przez miesiąc, po czterech dniach zaczęłabym się zamykać w sobie i izolować od społeczeństwa. Niektórzy lubią śpiewać piosenki, inni jeździć szybko samochodem, a jeszcze inni dobierać do siebie ubrania. Lody czekoladowe nie są moralnie lepsze od truskawkowych.
Jednym z kluczowych zdań dla mojego poczucia estetyki była złota myśl wypowiedziana przez dziadka ze strony ojca. Miałam jakieś dwanaście lat i usłyszałam, że “ubrania nie mają być modne, tylko takie na jakie stać rodziców”. To zdanie podsyciło mój bunt do czerwoności. Takie złote myśli są straszne, bo mają na celu ustawienie w szyku i zabicie fantazji. Pieniądze pomagają w wyglądaniu stylowo, ale nie są do tego niezbędne. Moimi ikonami stylu przez lata były koleżanki, które zdecydowanie miały niewiele pieniędzy i ubierały się prawie wyłącznie w taniej odzieży.
Nie każdy wyraża się w ten sam sposób. Wiele lat temu na studiach omawialiśmy artykuł dotyczący przestawiania mebli przez norweskie gospodynie domowe w małym miasteczku. Wygląd domów był dla nich kluczowy przy tworzeniu opowieści o sobie. Tę opowieść tworzy każdy z nas, czy to przez afirmację czy negację pewnych stylów, cech, zjawisk. Chcemy być widziani jako osoby postępowe lub tradycyjne, rozsądne lub szalone, takie jak inne lub zupełnie wyjątkowe i oryginalne, odcinające się od tłumu. Moda to sposób komunikacji tej opowieści.
W minionych latach pandemii, wielu z nas zrzuciło biurowy ubiór i z umiłowaniem zakopało się w komfortowych dresach. Niektórzy z utęsknieniem czekali na powrót to bardziej wyjściowych kreacji, inni już nie rozstali się z komfortem. To dalej jest snucie niekończącej się opowieści o tym, co dla nas ważne.
Jeśli zupełnie nie interesuje Cię ubiór i wolisz przestawiać meble jak norweskie gospodynie, to część Twojej opowieści. Ani gorszej, ani lepszej niż opowieści innych. To czy będziesz nosić dres czy garsonkę od Chanel nie ma znaczenia. Znaczenie ma, żeby opowieść była Twoja.
Zdjęcia Roksana Jakubowska