Marek Rybarczyk to były dziennikarz BBC i korespondent w Londynie, publicysta „Newsweeka” i „Przekroju”, komentator telewizyjny i radiowy. Wydał właśnie z wydawnictwem Muza książkę “Wielka Brytania. Upadek wielkości”.
Od razu pojawiły się na instagramie wiadomości z pytaniem “czy warto?”.
No więc…ciężko mi powiedzieć.
Pierwsze trzysta stron jest analizą historyczno-polityczną w dość tradycyjnym stylu. Autor pisze o wojnach, królach i politykach, ale pisze sprawnie, nie nudzi. Jest to niezła historia Wysp w pigułce, jeśli ktoś szuka takiego zwięzłego streszczenia. Ta część warta jest uwagi i może być przydatna.
Następujące potem kolejne 70 stron – wycięłabym. Niejednokrotnie miałam ochotę rzucić książką o ścianę. To jak rozmowa z wujkiem przy rodzinnym obiedzie. Wujek jest miłym człowiekiem, który nie ma nic przeciw LGBT “i w ogóle”, uważa, że należy się wszystkim szacunek i równość (pojmowana na jego sposób), ale jest z innej epoki i ma swoje obsesje. Rybarczyk ma chociażby obsesję woke, bez zainteresowania o co mogłoby tak naprawdę chodzić na przykład z odwrotem fanów od JK Rowling i czemu wylewa się na nią taki hejt za jedynie “wyrażenie zdania” (Rowling aktywnie wspiera finansowo organizacje zwalczające osoby trans). Woke jest przekleństwem i jednym ze źródeł upadku UK. Nie do końca zdefiniowane, trochę jak słynna „ideologia gender” swego czasu.
W tej części książki pojawiają się nieprawdy, półprawdy czy przekłamania, jak choćby stwierdzenie, że w brytyjskich szkołach nie wolno dzielić dzieci na grupy wg umiejętności (moje dziecko ma takie grupy już w zerówce, a tablica najlepszych wyników uczniów wysyłana jest w newsletterze co tydzień). Albo, że umówienie wizyty z lekarzem w Londynie zajmuje kilka tygodni (mogę na żywo nagrać, że zajmuje mi 1-2 dni, a czasem jestem przyjmowana tego samego dnia). Nie mogę nie wspomnieć o fragmentach o ataku w Stockport, gdzie tych półprawd i przeinaczeń jest na tyle, że nie mogę uznać tego za nieświadome błędy.
Za zaletę muszę uznać, że autor krytykuje polityków od prawa do lewa, po równo. Nie zostawia suchej nitki ani na Thatcher, ani na Blairze. Tutaj mogę przyklasnąć. Jednak nie mogę przyklasnąć, że lewicowy dziennik Guardian wspominany jest w książce raz, a prawicowy Daily Telegraph, tuba rządu, oraz torysowski The Spectator – kilkanaście razy. A stacja GB News, powszechnie krytykowana za niską jakość materiałów (porównałabym ją do TV Republika) jest traktowana jako wiarygodne źródło informacji. Krytyki związanego z nią polityka Nigela Farage’a, ultraprawicowego polityka…w zasadzie nie ma.Przy czym Rybarczyk już we wstępie przyznaje się do centroprawicowości, więc nie udaje braku sympatii.
Jeśli ktoś chce historii społecznej, codzienności tutejszego życia – to nie ta książka. Tu jest polityka i historia w oldschoolowej formie – bitwy, królowie i inni mężczyźni.
Rozumiem, że Rybarczyk ma zupełnie inne doświadczenie UK niż ja. Miałam pięć lat, kiedy zaczął pracę w BBC. Nie przeszedł przez tutejsze uniwersytety, a lata 90-te to inna epoka. Jednocześnie kiedy mówi, że nie zaprzyjaźnił się za bardzo z kolegami z pracy i przez 11 lat nikt z redakcji nie zagadał do niego i innych zagranicznych korespondentów…To zaczynam unosić brew. Na żadnym etapie życia w UK nie miałam takich problemów. Ani jako studentka, ani w pierwszej pracy w konserwatywnym Surrey, ani w Londynie, w redakcjach. Zatem…let’s agree to disagree.
W ostatnim, podsumowującym rozdziale jestem wspomniana jako autorka książki, “młoda Polka mieszkająca w Londynie”. Cóż, mieszkam w Wielkiej Brytanii prawie dwadzieścia lat i przyjechałam jako osoba pełnoletnia, uniosłam zatem brew po raz kolejny, choć fajnie być cytowaną. Przyjmę to jako komplement, dobiegając czterdziestki rzadko już słyszę, że jestem młoda…(chociaż podejrzenia co do intencji mam inne)
Zatem, czy warto? Zależy czego szukasz. Mam jednak wrażenie, zważywszy na demografię moich Czytelników, że ta książka spodoba się bardziej naszym rodzicom lub dziadkom, niż nam.