Marta Dziok-Kaczyńska

Dlaczego nie kupię więcej Vogue

Picture of Marta Dziok-Kaczyńska

Marta Dziok-Kaczyńska

A przynajmniej będę się starać nie kupować. Otóż mam o sobie na tyle wysokie mniemanie, iż uważam, że nie jestem skończoną idiotką. Prasa kobieca niestety z założenia traktuje swoją czytelniczkę jak ćwierćinteligenta. Jeszcze niedawno miałam silne postanowienie, że zamiast Glamour, Grazia i innych Cosmo czy Company będę kupować Vogue, bo przecież biblia mody jednak jakiś poziom trzyma (pomińmy jednorazowe wyskoki). Głównie dlatego, że tekstów u nich niewiele.
Lipcowe wydanie zmieniło moje nastawienie i utwierdziło w przekonaniu, że redakcja ewidentnie ma swoich czytelników za takich samych ćwierćinteligentów jak wszystkie inne magazyny, licząc tylko, że ich czytelnicy to ćwierćinteligenci nadziani. Nie wiem jak inaczej wytłumaczyć artykuł redaktor Alexandry Schulman na temat królewskiego ślubu. Znajduje się on w sekcji viewpoint, więc z założenia można było się spodziewać subiektywnego punktu widzenia, ale czegoś takiego się nie spodziewałam. Pani redaktor została zaproszona na ślub Williama i Kate i z tego powodu czuje się fajna. Nie rozumie, czemu żaden z domników się tym nie ekscytuje, ale dojeżdża na ślub i spotyka zamożnych znajomych, którzy ekscytują się tak samo jak ona i mogą razem celebrować fakt bycia fajnymi. Kogo to obchodzi? Raczej nikogo, ale pani pracuje w Vogue i ma swoje pięć minut. Królewski ślub można było skomentować na wiele różnych oryginalnych sposób, ale zdecydowano się na taki.
Zblazowany tekst o niczym można by jeszcze znieść, dać się pani nacieszyć uznaniem i brnąć dalej. Niestety artykuł Jasona Schmidta o rozwodzie pisarki Vicky Ward doprowadził mnie do szewskiej pasji. Po zdradzie męża zdecydowała się na rozwód. Na spotkaniu z mediatorem dała mu z pięści w twarz, mąż wezwał policję, co było oczywiście niesprawiedliwe i podłe. Musiała wyprowadzić się z ich wspólnego olbrzymiego domu i przenieść się do wielkiego apartamentu w Nowym Jorku. Istny horror. Dobrze, że ich przyjaciel Donald Trump pomógł im ten dom sprzedać, bo przecież jest kryzys i mogli mieć z tym problem. Najgorsze jednak dopiero przed Tobą, Czytelniku. Otóż pani Ward zmuszona była udać się do sądu rodzinnego i musiała siedzieć w poczekalni wśród mężczyzn i kobiet ‘who looked as if they really might be murderers’. Nie wiem, odkąd w sądzie rodzinnym sądzi się morderców, ale być może pani Ward ma inne doświadczenia rodzinne niż ja. W sądzie spotkała ją kolejna niesprawiedliwość, zazdrosna sędzina musiała usłyszeć jej rozmowę telefoniczną z senatorem Baucusem (jako korespondentka Vanity Fair wykonywała w poczekalni swoje służbowe obowiązki), musiała przecież krzyczeć do telefonu stojąc na ławce, żeby mógł ją z tej poczekalni z kiepskim zasięgiem usłyszeć. Sędzina musiała uznać, że pani W popisuje się (to domysł samej Ward) i, o zgrozo, kazała jej czekać pośród tych podłych ludzi o twarzach morderców aż do osiemnastej!
Dziękuję Vogue, że uzmysłowiło mi prawdziwy koszmar rozwodu. Te niesłychane upokorzenia, których doświadczała Vicky Ward oczywiście są o wiele bardziej tragiczne niż głupie problemy zwykłych kobiet. Te nie dość, że nie jeżdżą Jaguarem męża, nie przyjaźnią się z Trumpem i nie noszą mini od Petera Soma, to po rozwodzie na przykład nie mają pieniędzy, żeby się ze wspólnego mieszkania wyprowadzić (co dopiero do wielkiego apartamentu w NY) albo kończą z dziećmi bez mieszkania i bez środków do utrzymania. Zdaję sobie sprawę, że Vogue nie przedstawia stylu życia przeciętnego zjadacza chleba, a styl życia, o którym większość może jedynie marzyć. Ale nigdy, za żadne skarby świata nie chcę być osobą pokroju pani Ward, pani Schulman też nie za bardzo. Obawiam się, że sama niestety jestem zwykłą kobietą, jedną z takich co to siedząc w poczekalni mogą wyglądać jak prawdziwy morderca i nie czuję się gorszym człowiekiem, jeśli w mojej skrzynce pocztowej nie ma zaproszenia od królowej. I nawet mi z tym dobrze. I dlatego chyba nie jestem godna, żeby dalej kupować Vogue.

Podoba Ci się? Udostępnij ten post

Riennahera

Autorka

Marta Dziok-Kaczyńska

Riennahera​

Prowadzę blog, podcast „Korespondencja z Londynu” oraz aktywnie działam w mediach społecznościowych. W Wielkiej Brytanii mieszkam od 2006 roku. Studiowałam historię i filmoznawstwo na Uniwersytecie w Glasgow. Przez wiele lat pracowałam w brytyjskiej prasie, obecnie jestem dziennikarką portalu polonijnego. Wydałam książki fantasy „Elfy Londynu” i „Podróżniczka” oraz non-fiction „Anglia. Czas na Herbatę” i e-book „Londyn z Riennaherą”. Mieszkam w Londynie z mężem i córkami.