Musée du Louvre et Notre Dame de Paris








vintage dress, Primark flats


Photos by Ell and me

Nie lubię Luwru. Nie chcę być super oryginalnym wywrotowcem, ale Luwr to hipermarket ze sztuką. Jeśli mieszka się w Paryżu pewnie jest to cudowna sprawa, co weekend można wpaść do części, ktorej się jeszcze nie widziało i zawsze znajdzie się coś nowego. W wersji turystycznej to jednak przebiegnięcie przez Mona Lizę, włoskich mistrzów, francuskie malarstwo wielkoformatowe i wio na zakupy do sklepiku. Denerwuje mnie też wartościowanie obrazów, włoski renesans to najbardziej wygodna do zwiedzania część, podczas gdy ostatnim razem zgubiłam się szukając Rembrandta. I nie ma siły, jakkolwiek wielkim miłośnikiem sztuki jesteś, po jakiejś godzinie zachwyt zmieni się we frustrację i wizja lodów w parku wyda się bardziej atrakcyjna niż wszystkie Boticellie razem wzięte. Dodajmy do tego Amerykanów (przeciętny amerykański turysta w Paryżu nie przypomina Blair Waldorf, a raczej Myszkę Miki na kwasie) i możemy już poczuć się jak w Boskiej Komedii. W sensie, że porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie.
Żeby zachować równowagę dla powyższego marudzenia dodam, że jest w Luwrze pewne miejsce, które zawsze wywołuje we mnie zachwyt. Kiedy zbliżam się do schodów prowadzących do Nike z Samotraki czuję się jakbym zbliżała się do Wieży z Kości Słoniowej i słyszę w głowię tę melodię.

Scroll to Top