Wczesna młodość to najpiękniejszy okres w życiu człowieka. Podobno. Pamiętam, jak w okresie gimnazjalno-licealnym reagowałam na ten frazes alergicznie. Te wszystkie ówczesne dramaty…
Nieszczęśliwe miłości -pamiętacie, jak rzucił Was pierwszy chłopak/dziewczyna? No dobrze, to ja rzuciłam pierwszego bo dzwonił do mnie codziennie o tej samej porze (pięć minut po tym jak wracałam ze szkoły) i pisał wiersze z zapytaniem czy może mnie pocałować. Sami rozumiecie, potrzebowałam przestrzeni…Drugi rzucił mnie, bo tata kazał mu się uczyć i wypisał go z lekcji angielskiego, na które razem chodziliśmy. Przeżyłam to godnie. Ale po trzecim przez trzy dni płakałam jak bóbr i czułam się jak kobieta upadła, której nie czeka już w życiu nic dobrego. Z tej okazji mama wzięła ze schroniska szczeniaka, który poprawił mój nastrój na tyle, że po dwóch tygodniach chodziłam na spacery ze szczeniakiem i nowym chłopakiem. Byłam taka głęboka.
Wszechobecny brak zrozumienia. Pisałam opowiadania o tym, jak z dwiema ulubionymi koleżankami odkrywamy w sobie tajemne moce dzięki wizytom w sklepie z kadzidełkami. Pozwalają nam one pokonać dyrektorkę szkoły i nie musimy już nosić butów na zmianę, możemy na lekcjach siedzieć w glanach. W późniejszym czasie moja proza stała się bardziej wyrafinowana i pisałam inspirowane Sagą o Wiedźminie rozdziały, w których razem z Geraltem i Jaskrem jako elfka ratuję świat.
W tym czasie każda zawalona klasówka, wagary czy nieodrobiona praca domowa kładły się cieniem na tej świetlanej przyszłości, która miała nas czekać. Był to czas dramatycznych decyzji czy wydać kieszonkowe na nową bluzkę, komiks czy na nielegalny alkohol. Czas wybierania przynależności do szkolnej bandy (ja byłam wśród pretensjonalnych samozwańczych intelektualistów, a Wy?). Czas, kiedy prawdziwe problemy i tragedie w rodzinie bolały, ale nie tak jak czytanie ‘dobrej’ poezji czy ‘zdrada’ przyjaciółki.
Czy był rzeczywiście najpiękniejszy? Wolę myśleć, że najlepsze wciąż przede mną, inaczej perspektywa przeżycia kolejnych pięćdziesięciu czy iluśtam lat wydaje się nieco przygnębiająca. Niemniej jednak na pewno jest to okres, który ze względu na intensywność wspominać się będzie do końca życia. Co powiedziałabym, gdybym mogła spotkać siebie sprzed dziesięciu lat? ‘Nie martw się, mała, twoja stylówa trochę się poprawi’!
Tym Czytelnikom, którzy jutro wyruszają do szkoły, życzę dobrego początku roku szkolnego. Pozostałych zachęcam do podzielenia się swoimi żałosnymi dramatami z tamtego okresu 😉
12 thoughts on “Najpiękniejszy okres w życiu człowieka”
ja byłam gimnazjalną ałtsajderką w glanach i włosach na jeżyka. Nie gadałam z innymi, bo przecież nie będę się zniżać do ich poziomu! (tak naprawdę nie byłam lubiana, bo miałam trochę inne zainteresowania i poglądy xDD) Czytanie komiksów i Sapkowskiego było moim sensem życia, zaraz po pisaniu natchnionej poezji i malowaniu natchnionych obrazów 😀 Obrazy maluję do dziś, mniej natchnione, glanów nie noszę i nieco się wstydzę mojej wydumanej wersji z lat młodzieńczych 😀
Jaz
Im dalej tym trudniej, ale i lepiej 😉
Nie ma, co dramatyzować, jeśli ma się jeszcze miesiąc wolnego od szkoły 🙂
czytałam tego posta z uśmiechem na twarzy , bo właśnie zaczęłam liceum i uświadomiłam sobię , że ten najpiękniejszy okres jest tuż przede mną 🙂
Zdjęcie zmiotło mnie z powierzchni ziemi! I uwielbiam Cię za teksty, za miłość do Wiedźmina, ironię… 😀
Fajne wspominki. Ja nosiłam żółte martensy, kochałam się na nauczycielu od angielskiego (podobnie jak połowa szkoły), na lekcjach pisałam swoje 'scenariusze filmowe’, z których dziś się śmieję. Mam mnóstwo brudnopisów z tamtego okresu, pełnych zapisanych rozmów z koleżanką z ławki. Co to były za czasy…
Ja byłam potwornie zakompleksiona, kochałam się bez wzajemności w chłopaku, z którym chodziłam na angielski, i ubierałam się głównie w granatowe wory (najczęściej bluzy z Fruit of the Loom, podkradzione Tacie), bo uważałam, że jestem gruba i nie mam biustu.
Mając 18 lat poznałam Jego i wtedy zmieniło się tylko tyle, że każdy wieczór spędzałam przy telefonie zamiast pisać pamiętnik o mojej niespełnionej miłości.
Pisałam też wiersze. Jak teraz na nie patrzę, to chyba nawet całkiem niezłe…
Miałam takie same glany! 🙂
„Byłam taka głęboka” mówi samo za siebie 😀
i Twoja bezcenna mina, kiedy przypadkiem spotkałaś byłego nr 1 odwiedzając mnię na uczelni 😀
Jak sobie przypomnę moje licealne czasy, to najbardziej pamiętam to, że byłam cholernie, cholernie głodna. I w kółko jadłam to samo, parę kanapek z masłem lub przy lepszych dniach z żółtym serem, na obiad kartoflanka na kogutku (bo mięso było w latach 90 za drogie, by je kupować częściej niż raz na kilka miesięcy). Wędlinę widywałam na święta, czyli dwa razy do roku. Trochę mi to przeszkadzało w kontaktach towarzyskich, bo moi rówieśnicy nie rozumieli, że noszę dwie pary jeansów przez całe 4 lata liceum nie dla lansu, ale dlatego że nie mam innych i modlę się, żeby któreś się nie podarły, bo będę miała tylko jedne. Często ich kieszonkowe było mniej więcej wielkości pensji mojej madre. Czułam się wtedy bardzo przegrana i marzyłam o porządnych, nowych ciuchach, które nie będą na mnie za szerokie i za krótkie. W sumie wolałabym o tamtych czasach zapomnieć 😉
„Pisałam opowiadania o tym, jak z dwiema ulubionymi
koleżankami odkrywamy w sobie tajemne moce dzięki wizytom w sklepie z
kadzidełkami.” – to jest całkowicie serio moje ulubione zdanie z tego bloga. 😀