Mieliście kiedyś zarwaną noc, ponieważ w waszej ulubionej książce akcja potoczyła się nie po Waszej myśli? Płakaliście pod prysznicem, bo ulubiony bohater serialu umarł? Ja tak. Ostatni raz wczoraj. W takich momentach przypomina mi się scena z 'Niekończącej się Opowieści’ o 'bezpiecznych książkach’.
Coreander:
Twoje książki są bezpieczne. Kiedy je czytasz stajesz się Tarzanem albo Robinsonem Crusoe.
Bastian:
Właśnie to w nich lubię.
Coreander:
Ale potem możesz być z powrotem małym chłopcem.
Bastian:
Co ma Pan na myśli?
Coreander:
Czy kiedykolwiek byłeś Kapitanem Nemo uwięzionym w łodzi podwodnej, którą atakuje olbrzymia kałamarnica?
Bastian:
Tak.
Coreander:
Nie bałeś się, że nie uda ci się ocalić?
Bastian:
To tylko książka.
Coreander:
Właśnie o tym mówię. Książki, które czytasz, są bezpieczne.
Panie Coreander, dawaj mi tę książkę, która sprawi, że nie będę z powrotem laską chlipiącą pod prysznicem. Bo te wszystkie książki, seriale, filmy i inne piękne, ekscytujące fikcje wcale nie są bezpieczne.Kiedy zaglądasz w opowieść, opowieść zagląda w ciebie.
Kiedy w jednej chwili znajdujesz się w samym środku spisku mającego zniszczyć ludzkość, po czym odcinek się kończy i idziesz do pracy (nie w kwaterze głównej tajemniczej rządowej organizacji) to powstaje w Tobie pewien dysonans. Jakiejkolwiek wspaniałej kariery sobie nie zbudujesz, jakkolwiek wspaniałych przyjaciół nie zdobędziesz, jakkolwiek pięknych dzieci sobie nie urodzisz i nie wychowasz, nigdy nie będziesz w Hogwarcie ani nie doniesiesz Pierścienia do Mordoru. Jakkolwiek wspaniałego męzczyzny nie spotkasz, nigdy nie będzie Panem Darcy, noszącym obcisłe rajtuzki właścicielem połowy Derbyshire, który zakocha się w twoich pięknych oczach. I nawet jeśli zostaniesz agentem specjalnym w CIA czy MI6, okaże się, że to o wiele bardziej żmudna praca niż widzisz na ekranie i dojście do jakichkolwiek odpowiedzi zajmie Ci więcej niż jeden odcinek czy sezon. W międzyczasie możesz realnie skończyć martwym w walizce w wynajmowanym mieszkaniu w Pimlico. W następnym odcinku Cię nie będzie.
Dochodzą do tego jeszcze postaci, do których się przywiązujesz, w które inwestujesz swój czas i uczucia, a które nigdy nie zaszczycą Cię konwersacją. Śmierć ukochanej postaci wywołuje u mnie więcej emocji niż śmierć kogoś z dalszej rodziny. Jakkolwiek obrzydliwie to brzmi. Bo z tymi postaciami znam się bliżej.
Także, Panie Coreander, jeśli obcy Ci ten ból istnienia to musisz Pan czytać słabiuchne książki.

Zdjęcie – Olivia Vitazkowa
Zrobione w antykwaracie Voltaire and Rousseau w Glasgow. Inne z tej serii widzieliście już TUTAJ
14 thoughts on “Twoje książki nie są bezpieczne.”
Od kilku dni prześladują mnie podobne odczucia (być może wzmogła je jesienna aura za oknem). Tak… dysonans.
Tym bardziej cieszy mnie Twój wpis.
Od dłuższego czasu tu bywam, mało mówię, ale czuję, jakbyśmy dobrze się znały (i znów paradoks – Ty nie wiesz, kim jestem, choć mamy kilku wspólnych starych znajomych).
Chatidże
Bardzo ładnie napisane.
sad but true
czemu sad?
Oj dziewczyno… poruszyłaś moje kanaliki łzowe, bo wczoraj po raz chyba piąty oglądałam finał Sherlocka i za każdym razem płaczę! Chyba sobie strzelę jeszcze Doomsday z Doctora Who i będę łkać na całego.
Jakiś czas temu byłam na pogrzebie jakiegoś wujka z dalszej rodziny, którego widziałam ze dwa razy w życiu i uświadomiłam sobie, że bardziej poruszyła mnie śmierć postaci fikcyjnej niż jego. Nie wiem, czy to jest jakieś stwardnienie serca, czy może prosty fakt, który zauważyłaś, że z daną postacią fikcyjną jest się bliżej, bo lepiej się ją zna?
Ej, kurcze! Ja oglądałam finał 3 razy, za każdym razem we łzach, a jak myślę o Watsonie nad grobem, to mam ciary.
i te właśnie często skrajne emocje podczas czytania książek uwielbiam! akurat płakania podczas seriali się wstydzę, ale cóż, starzeję się po prostu, kiedyś żadna fikcja nie była w stanie wycisnąć ze mnie łez, a teraz… ale przecież o to chodzi w książkach, żeby poruszyły na wszelkie sposoby. jakbym chciała braku uczuć podczas czytania, to bym czytała pudelka 😛
Oh… to jedna z moich ulubionych scen filmowych i ta muza….. 😀
Zacznę od zdjęcia, bo jest powalające, zwłaszcza ta tajemnicza dłoń 😉 Co do tego dysonansu między treścią książek a rzeczywistością, cóż, każdy nałogowy czytacz tego doświadcza i trzeba z tym żyć. Można co prawda sobie wkręcać idąc do pracy w nudnym biurze X, ze tak naprawdę to pracujemy dla tajnej rządowej agencji i zmieniamy losy świata, ale na dłuższą metę to się może źle skończyć, było już parę osób, które zatraciły rozeznanie miedzy tym, co naprawdę, a tym, co wymyślone i niestety nie skończyło się to książkowo.
Chyba główny powód, dla którego tak bardzo lubię urban fantasy, to jest to, że daje złudzenie, jakoby te niezwykłe rzeczy były tuż obok, na wyciągniecie ręki, i nawet mają świadomość, ze to fikcja, można się poczuć odrobinę lepiej.
BTW autorzy thrillerów z CIA w tle nierzadko twierdza, ze to 99% rutyny i nudy, a najlepiej to chyba pokazuje nie książka, tylko film „Burn without Reading”. Niemniej przypadek Garetha Williamsa nigdy mnie nie przestanie zadziwiać, tym bardziej, że to ponoć prawda.
Ja płakałam, kiedy umarł jeden z moich ulubionych bohaterów w ogóle („Gra o tron”) i nie był to Eddard Stark…
Ciekawa jestem, którego, ale boję się zgadywać publicznie, bo a nuż powiem za dużo…
Ja przez ponad tydzień nie mogłam przestać myśleć, jak strasznym okaleczeniem dla rycerza jest utrata prawej dłoni, a dla mężczyzny w ogóle – „klejnotów”…
„Jesli zagladasz w opowiesc, opowiesc zaglada w ciebie”, chyba bede cytowac ta reinterpretacje nietzchego. Zdanie cudownie podsumowuje caly post!
Największym dysonansem, jaki w życiu miałam, było czytanie „Kochanicy Francuza” na wakacjach w Jastarni. W 40-stopniowym upale siedziałam na plaży, mając na sobie jedynie majtki i apaszkę (ramiączka ssą), czytając o mglistych angielskich wrzosowiskach. Kiedy podnosiłam wzrok nad książki, czułam się tak nierzeczywiście, jakbym wylądowała na obcej planecie.
I to kocham w książkach. Nawet jeśli oznacza łkanie w tramwaju.