Jeśli mam o coś pretensje do świata, życia i rodziców to o fakt, że nikt nigdy nie próbował mnie nauczyć słuchania dobrej muzyki. Ja wiem, że moja mama czyta bloga i zaraz będzie się bronić, że nieprawda, ale będę twarda. W domu słuchało się za mało, a ta odrobina Queen czy Pink Floydów, którymi jaram się do dzisiaj to nie była wystarczająca edukacja muzyczna. Oczywiście można sie kłócić czym jest „dobra” muzyka, że o gustach się nie dyskutuje, ale błagam, przez prawie pięć lat życia słuchałam Spice Girls. W ich przypadku nie ma się specjalnie o co kłócić.
Zastanawiam się nad tym w kontekście niedawnego artykułu na Wyborczej, w którym rodzice oburzają się, że ich dzieci słuchają w przedszkolu disco polo i śpiewają z radością „Ona tańczy dla mnie”. Tylko czy w domu słuchają Vivaldiego, Beatlesów albo, nie wiem, dobrego jazzu, rapu czy czegokolwiek innego, gdzie co drugie i trzecie słowo to nie „law ju” i „bejbi”? I nie zasłaniajmy się tutaj gustami. Tak jak można powiedzieć jednoznacznie, że nie ma niczego złego w oglądaniu raz na jakiś czas filmów typu „Scary Movie”, tak nikt mi nie powie na poważnie, że jest to film równie wartościowy pod względem walorów artystycznych co na przykład „Apocalypse Now” czy „Ojciec Chrzestny”. Przy czym w szkole (jest jeszcze muzyka w szkole?) też nie uczono specjalnie dużo o Chopinie czy Mozarcie, ale za to sporo o wojnie, pierwszej brygadzie i innych chłopcach malowanych. Co było bardzo ważne, ale nie jedyne najważniejsze.
Na pewnym etapie rozwoju ciężko spodziewać się fascynacji operą. Na pewnym etapie rozwoju fajnie przebierać się za gwiazdki pop i śpiewać przed lustrem z dezodorantem robiącym za mikrofon. Ale potem przychodzi ten etap, kiedy zazdrości się rówieśnikom, którzy mogą podkradać muzykę starszemu rodzeństwu. Bóg raczy wiedzieć gdzie bym dzisiaj była, gdyby brat koleżanki z klasy nie słuchał Nirvany. Nie jest to może najlepsza możliwa muzyka, ale przyznajmy, że wychodząc od Spice Girls mamy pewien postęp. Punk rock poznałam dzięki siostrze innej koleżanki. Apokaliptyczny folk włączał mi kolega z klatki obok. Progresywny rock podsyłał mi jakiś koleś na gadu-gadu. Do dzisiaj nie wiem co to był za jeden, ale po wieki wieków będę mu wdzięczna za King Crimson. Jestem wypadkową gustów muzycznych przypadkowych osób.
Zastanawia mnie czy ten mój etap „spajsowania” przed lustrem musiał trwać pięć lat czy może dało się go skrócić. Czy dziecięcy umysł wchłonąłby na przykład Led Zeppelin? Louisa Armstronga? Kogokolwiek bez cekinów na cyckach?
Być może nie da się od razu słuchać Black Sabbath, ale można stworzyć przekrojowy zbiór przyjaznych dziecku utworów, który będzie mógł być punktem wyjściowym dla własnych późniejszych poszukiwań. Niekoniecznie zamiast Biebera, bo co potem będziemy puszczać podczas domówki po spożyciu odpowiedniej ilości napojów, ale tuż obok. Wiadomo, że musimy przejść przez etap fascynacji rzeczami, które nie są dobre, są różowe, puchate i piskają, ale nie musimy być zostawieni na pastwę losu. No i ci rodzice oburzeni przedszkolnym disco, czego oni słuchają?
Być może jednak nie ma to sensu, bo dziecko nie zakręci bioderkiem do Vivaldiego, a mama i tata w pewnym wieku nie są tak ważni jak pani z przedszkola, telewizor czy Marika spod ósemki? Ale wtedy przypomina mi się głos Freddiego Mercury, przemieszany z fascynacją strach na widok okładki News of the World (idealnie ujęty w Family Guy’u) i kręcenie bioderkiem do „I want to break free” i sama nie wiem.
Czy naprawdę jesteśmy skazani na Spice Girl i Bieberów tego świata?
Zdjęcie w nagłówku od Panny Lemoniady.
28 thoughts on “Czy dzieci muszą słuchać słabej muzyki?”
To ja Ci powiem (a raczej napiszę), że w moim domu słuchało się m.in. Demarczyk, Queen’u, Grechuty, Cher, Chris Rea i Stinga a na dodatek babcia kupowała mi kasety z np Mozartem i masę innych, których już nie pamiętam; posłusznie tego słuchałam ALE i tak to wszystko nie uchroniło mnie przed plastikowym etapem Spice Girls, Britney czy o zgrozo, The Kelly Family. Potem Natalia Oreiro i płynny przeskok na Closterkellera (sic!) a potem…to już inna historia :>
Czyli nie ma nadziei.
Ja na edukację muzyczną narzekać nie mogę, Ojciec uczył mnie Queenu z kaset, Mama Budki Suflera aż po Ciszę, a to wszystko z magnetofonu marki Unitra i kolumn marki Tonsil sobie płynęło do moich uszu. Najdawniejsze wspomnienie z mojego życia to materiał z Teleexpressu o tym, że zmarł Freddie. A później był moment fascynacji Roxette, których muzyka wcale się aż tak do dzisiaj nie zestarzała, były czasy Backstreet Boys… Udało mi się tylko nigdy nie być fanem Just 5. A później ktoś przyniósł mi S&M Metallici, ktoś coś innego a podstawowym źródłem informacji był nieodżałowany program Wita na Viva Polska gdzie można było przez godzinę posłuchać i pooglądać prawdziwych metalowców. W końcu pojawił się internet, rozmowy o muzyce i teraz człowiek słucha różnych dziwnych rzeczy od Beltaine, Samych Suk czy Kapeli ze Wsi Warszawa przez Stinga, wciąż uwielbiany Queen po MC Silka.
Viva i MTV w ogóle miały swego czasu duży udział w wychowaniu.
Jak jeszcze swój program opierały na muzyce i teledyskach a nie tandetnych reality show. Ten jeden godzinny program zrobił dla mojej edukacji muzycznej w czasach bezinternetowych, więcej niż ktokolwiek i cokolwiek.
Trudna kwestia. Też słuchałam Spicetek, Britney, jakichś hitów disko i nawet miała przygodę z jedną kasetą disco polo, ale dziś się z tego śmieję. Chyba cechą młodości jest słuchanie chujowej muzyki (i takiej do której można potupać nóżką i się pogibać) i dobrze jeśli się z tego wyrasta. Nie wiem jakie ścieżki zaprowadziły mnie do muzyki, której słucham dzisiaj, bo patrząc na moją dziecięcą kolekcję kaset (również przez fazę z black metalem), nikt by pewnie nie przypuszczał, że skończę z całkiem sensownym gustem muzycznym. Dajmy dzieciom szansę na bycie dziećmi, choć nie widzę za bardzo następców Natalii Kukulskiej i jej Puszka Okruszka, Majki Jeżowskiej czy innych Fasolek, a to chyba była mniej bezsensowna muzyka niż hity Bibera…
No właśnie. Muzyka DLA dzieci nie musi być koszmarną muzyką. A dzieci nie muszą słuchać słabej muzyki tylko dlatego, że są dziećmi.
I znowu się okazuje, że dzieci są najtrudniejszą publicznością i mało kto porywa się na robienie dla nich sensownej muzyki (czy czegokolwiek). Pokutuje przekonanie, że małe to-to, niewiele kuma, to i wszystko łyknie…No i masz.
A czy poznawanie czegoś na własną rękę jest złe? Ja nie mam za złe rodzicom, że mnie muzycznie nie wyedukowali, ale narzekać nie mogłam, bo słuchali Ery i Gregorian, a ja do dzisiaj lubię sobie takie kawałki puścić. Świadomość muzyczną kształtowałam sobie od 5 klasy podstawówki i robię to do dzisiaj. Przeszłam etap różowego popu i death metalu, ale NIGDY nie żałuję swojej przeszłości i mimo, że przeszła mi miłość do Arsenie z O-Zone, których kiedyś namiętnie słuchałam i rozwieszałam ich plakaty na ścianach, kręcąc do nich wątpliwie pięknym dziecięcym tyłeczkiem w różowych bojówkach i różowo-niebieskiej pasiastej, przykrótkiej bluzce, to wspominam to z uśmiechem na twarzy i nie krzywię się, kiedy gdzieś usłyszę jeszcze ich piosenkę. Uważam, że najlepiej rozwinięty i świadomy gust muzyczny mamy wtedy, kiedy nie wstydzimy się przyznać, że mieliśmy taką, a nie inną przeszłość muzyczną, że może, tylko może, niektóre okropnie słodkie kawałki nadal są naszymi guilty pleasure, mimo, że uważamy się np. za wiernych fanów punk-rocka i przede wszystkim – kiedy przestajemy szufladkować wszystko i wszystkich, bo przecież słuchamy muzyki, a nie konkretnych etykietek, których notabene jest już tyle, że nawet nie ogarniam czym tak dokładnie jest zespół, którego aktualnie słucham.
Mam małą siostrę i nie próbuję jej nawracać na siłę na to, czego słucham. Albo w ogóle, żeby słuchała czegokolwiek. Poczekam, aż dorośnie i sama będzie chciała mi coś podebrać ze stojaka z płytami. Na razie raczy się dźwiękami, które od czasu do czasu dojdą do jej pokoju albo które nagrywam jej na mp3, bo jej się spodobają. Sprzeciwu nie zgłasza. A ja nie naciskam. Żyjemy w dobrej harmonii 😉
Tak jak napisałam, śpiewanie do mikrofonu jest ok. Po prostu uważam, że gdybym wcześniej znała np. Stairway to Heaven, to wcześniej poznałabym mnóstwo dobra. To jak z książkami, jak czytasz dużo wcześnie, to chcesz więcej i więcej i wyrabiasz pewną wrażliwość.
mam czasem wrażenie, że dorośli wciskają dzieciom infantylizm i to, że jak są dziećmi to dobrego gustu mieć nie mogą… a ja lubiłam słuchać starych polskich piosenek i zostało mi do tej pory 😉
To samo jest z przerabianymi na słodkie wersje baśniami. Kiedyś już o tym pisałam. Wielki zawód sprawił mi Disney, bo strasznie czekałam, aż siostry Kopciuszka odetną sobie piętę i palce, a tu nic.
Ja się cieszę, bo moja 6-cio latka już przedkłada U2 nad disco polo:) Kiedyś miały wspólnie z koleżanką słuchać muzyki, koleżanka przynosła jakieś disco polo, machnęłam ręką, bo trudno – to dzieci, niech już słuchają czegoś melodyjnego i nieskomplikowanego, nie ma co wymagać nie wiadomo czego.. Trochę posłuchały tej rąbanki, po czym Iga stwierdziła, że teraz posłuchają czegoś lepszego i włączyła płytę U2, koleżanka była w lekkim szoku, ja też:) ale oby tak dalej:)
Mój tata i jego narzeczona wychowują moją małą siostrę (4 latka) na tym, czego sami słuchają – kręci bioderkiem do Alexa Clare’a, Foo Fighters, Brodki czy Florence and The Machine, więc się da. Nie zapominajmy, że pomiędzy Spice Girls i Vivaldim czy Black Sabbath jest jeszcze bardzo, bardzo dużo dobrej muzyki ;>
Rodzice maja bardzo duzy wplyw.na wychodzanie muzyczne. Gratuluje tacie I narzeczonej! Jak szlam do gimnazjum to wszyscy spiewali Ich Troje „Bo wszystko to” I ich inne szlagiery, a ja nigdy wczesniej nawet nie slyszalam tej piosenki!!
Wydaje mi się, że przez tę fazę po prostu trzeba przejść, znam bardzo nieliczne osoby, które to ominęło. Ja sama od piątego roku życia uczyłam się gry na pianinie, z ojcem audiofilem słuchałam z niemałą przyjemnością m.in. Claptona, Vivaldiego, czy Kaczmarskiego, lubiłam wizyty w operze i filharmonii, a jednak w tym samym czasie potrafiłam chodzić w niedzielę rano do przyjaciółki, żeby obejrzeć program z disco polo. Nie uchroniłam się też przed fascynacją gwiazdami pokroju Spice Girls, czy Backstreet Boys, a z drugiej strony w czasach, kiedy twierdziłam, że nie lubię brzmienia gitary elektrycznej, z kultowej listy 30 ton najbardziej lubiłam kawałki Nirvany, RHCP, Metalliki, Hey itp. W swoich poszukiwaniach przeszłam przez przeróżne gatunki (w tym polski hip-hop, sama w to nie wierzę…), aż w końcu moje gusta muzyczne zaczęły się klarować. Teraz wcale nie wstydzę się tego, że zdarzało mi się słuchać muzycznego badziewia, bo po prostu jest to jakiś element historii mojego rozwoju i wcale mi to na gust nie zaszkodziło, bo disco polo dawno już nie słucham, ale Claptona nadal lubię 🙂
Muzyczne badziewie ma swoje zalety, po prostu uważam, że jest lepsze jako dodatek.
U mnie w domu słuchało się mało muzyki, ale Disco Relax na Polsacie puszczany był co niedziela. Później się jakoś wyemancypowałam i poprzez Nirvanę i Iron Maiden doszłam na swoich ulubionych brzmień. Wiem, co lubię a co mi nie odpowiada. Tyle, że…nie mam nawyku słuchania muzyki. Często przez wiele dni nie słucham niczego. Nie mam też zapału do poszukiwania, eksplorowania Spotify i eksperymentowania z różnymi stylami.
Myślę, że rodzice poprzez to, czego słuchają nie tylko kształtują gust muzyczny, ale przez sam już fakt, że CZEGOŚ słuchają, wyrabiają nawyk samego słuchania muzyki, budują w dziecku potrzebę obcowania z nią. Jestem przekonana, że gdyby w domu muzyki słuchało się częściej, a na muzyce eksperymentowało z instrumentami muzycznymi zamiast rysować nutki, byłabym bardziej do tego przyzwyczajona.
Moi rodzice są muzykami i od zawsze w domu była muzyka. I to puszczana do słuchania, a nie jako tło do klepania kotletów. Była to oczywiście muzyka poważna, ale także pop z lat wcześniejszych. Nie powstrzymało mnie to (rodzice też nie) przed paroletnią fascynacją Britney Spears. Co nie znaczy, że nie odkryłam później sama w okresie „buntu” innych nut, których słucham do dzisiaj. Także chyba Twoja mama „oberwała” niesłusznie. Zresztą wyobraź sobie siebie, jak mama mówi ci, że Spice Girls to nie jest muzyka dla Ciebie. Byłabyś fanką nie przez 5 lat, a 15.
Często sami sobie nie zdajemy sprawy, jak ogromny wpływ ma na nas przykład rodziców – gust muzyczny nie jest tutaj wyjątkiem. Co prawda, w okolicach gimnazjum zaczęłam interesować się tymi samymi zespołami, co mój brat (Metallica, Nirvana – to dla wielu chyba etap nie do uniknięcia ;), wreszcie znajomy otworzył przede mną wrota do krainy przygód, w której przebywałam w ekstazie przez następne 2 lata. Kraina zwie się Queen. Liceum – Radiohead. Później zaczęły się poszukiwania na własną rękę. Ale gdy posłuchałam ostatnio w nocy piosenki, którą znam od malucha dzięki rodzicom – nie, przepraszam! nie posłuchałam! po prostu ją sobie PRZYPOMNIAŁAM – ryczałam i przeżyłam takie emocje, jakich nie miałam w sobie od lat.
Wydaje mi się, że muzyka to coś takiego, co trzeba odkryć samemu (nieważne, czy dosłownie, czy przy pomocy rówieśników) i do czego samemu trzeba dojrzeć. Mnie Rodzicielka przekazała miłość do Grechuty (choć pokochałam go dopiero po latach, w dzieciństwie, gdy słyszałam go w domu, to nie znosiłam), a Ojciec Biologiczny zamiłowanie do Maanamu, Lady Pank, Lombardu… Takiej muzyki się słuchało u mnie w domu, dobrej, moim skromnym zdaniem, a jednak jako dziecko wespół z rodzeństwem co niedziela zasiadaliśmy przed telewizornią i oglądaliśmy „Disco Polo Live” i „Disco Relax”. A potem pokochałam Britney Spears i dla równowagi Arkę Noego… Dziecięce gusta nie są więc tak zależne od gustów rodziców i serwowanej przez nich edukacji kulturalnej. I cieszę się, że wszystkie te wspaniałe zespoły i wspaniałych wykonawców (zaraz obok Britney, której ukradkiem wciąż słucham, ale cicho, nie mów nikomu), które obecnie uwielbiam, odkryłam sama. Nie, nie jesteśmy skazani na Spice Girls i Bieberów, ale może każdy dzieciak musi po prostu przejść taki etap? W domu mojego chłopaka nie puszczamy zazwyczaj byle czego, a jednak dopiero gdy włączyłam sobie Avril Lavigne (tak, jej też czasami słucham, fajnie się przy niej gotuje!), jego 10-letnia córka powiedziała „no, wreszcie porządna muzyka!”….
Mnie wyedukowal w temacie brat, ktorego wielbilam I traktowalam jak swojego idola. Otoz, on byl Depeszem 🙂 (co bylo te 20 lat temu modne I dosyc powszechne w Polsce). Co za wspaniala subkultura! Poza tym, w tamtych czasach nawet polska muzyka byla bardziej ambitna, a teksty bardziej liryczne. Potem moja fascynajcja gatunkami muzycznymi zalezala od fascynacji kolejnymi chlopakami 🙂 Takim sposobem mialam przyjemnosc zanurzyc sie w rozne rodzaje muzyki, od metalu, punku, rocka, po hip hop I elektro. Cudowna przygoda I podroz muzyczna. Obecnie, slucham naprawde roznych rzeczy, a wiele badan wskazuje, ze ludzie sluchajacy wieksza ilosc gatunkow, sa bardziej…inteligetniejsi ;P
Też przez pewien czas żałowałam, że nie miał mi kto przekazać miłości do DOBREJ muzyki, bo starsza siostra słuchała The Kelly Family, Backstreet Boys itp.,ale w sumie to mi już przeszło;D Dlatego, że teraz ubóstwiam Pink Floyd czy The Doors, na ścianie wisi Bowie, ale moje uszy wcale nie krwawią przy hitach lat 90tych-przez sentyment i tak jest ciekawiej;) Próbowałam zarazić najmłodszego brata „moją” muzyką – nie udało się, chyba każdy musi sam dojść do tego co mu się podoba. Tak sobie czasem żartuję, że moje dzieci będą miały nakaz słuchania tego co mamusia, ale tak na poważnie, pewnie by to wtedy znienawidziły. Nie ma się co załamywać – po Bieberze czy One Direction prawdopodobnie przyjdzie czas czegoś lepszego, bo kadży, dla kogo muzyka staje się ważna, zaczyna w niej grzebać, nie zamyka się w jednym gatunku. Takim sposobem dochodzi do tego co dobre:)
Chociaż w sumie w utworach Beatlesów z pierwszych płyt, to co drugie słowo to było „bejbi” i „law ju” 😉
Mnie rodzice podsunęli Beatlesów, Pink Floyd, King Crimson, Boba Dylana, trochę Bacha, Beethovena, ale też nie pamiętam, żeby w dzieciństwie te dźwięki brzmiały w domu non stop. Badziewia raczej się u nas nie słuchało, ale o jakimś kierunkowym wyrabianiu gustu muzycznego też nie było mowy, po prostu ta muzyka sobie czasem leciała, czasem (głownie z tatą) siedzieliśmy i słuchaliśmy sobie, z czasem awansowałam do własnego kaseciaka marki Grundig oraz nieco później walkmana i zgrywałam sobie ulubione kawałki na kasety, potem zaczęłam eksplorować i kompletować sobie własny zbiór. Załapałam się jeszcze na schyłek epoki piractwa kasetowego i chyba było to dobre doświadczenie, bo mogę porównać, jaki był dostęp do muzyki oraz jej odbiór wtedy i teraz. Na swój pierwszy duży koncert pojechałam z tatą, miałam wtedy 14 lat, to było Deep Purple w Zabrzu i czułam, że uczestniczę w czymś wyjątkowym, ale pomysł, żeby pojechać wyszedł ode mnie, bo do Purpli dotarłam już wcześniej sama; i z czasem to ja zaczęłam podsuwać rodzicom swoje muzyczne fascynacje.
Mój 6-letni syn ma już na starcie zupełnie nowe możliwości odkrywania muzyki, na razie przyswaja to, co ja mu wybieram – puszczam mu czasem Cream, Free, klasykę rocka, Alice Cooper, Metallikę, Judas Priest, ale też Boney M. Michaela Jacksona, Mumford and Sons – i jest to bardzo fajne, bo widzę, że dobra muzyka po prostu do niego trafia, sam pyta o nazwiska wykonawców, tytuły, łapie urywki tekstów (bezcenne, jak próbuje śpiewać Metalliki „gimme fuel, gimme fire” i nie nadąża :D) Wydaje mi się, że klasyczny rock i hard rock to dobra podstawa, bo to jest po prostu dobra muzyka. Ale swój gust muzyczny Młody będzie i tak sam sobie kształtował.
Muzyka towarzyszy każdemu i z nią najłatwiej jest się identyfikować a mimo wszystko jest zarazem dziedziną sztuki najbardziej niepoważnie traktowaną przez masowego odbiorcę, w przeciwieństwie do książek czy filmów, które mają zgeneralizowane kanony i twórcy powszechnie uważani za najbardziej wybitnych nie są koniecznie bestsellerami, a mimo wszystko znajdziesz filmy Tarkowskiego, Polańskiego, Bressona, kogokolwiek takiego bez problemu w empiku. Moim zdaniem głównym winowajcą jest bardzo uproszczony i nieprawdziwy podział muzyki jaki serwuje się w szkołach: na poważną i rozrywkową. Przez poważną domyślnie serwuje się okres romantyzmu, ew. baroku, a XX-wieczne dysonanse już w tym kanonie się nie mieszczą – na dodatek wpycha się na siłę „wielkość” tych romantycznych kompozytorów, których muzyka była często ekwiwalentem popu, często zrobionym tak a nie inaczej dlatego, że WŁAŚNIE KRÓL TAK CHCIAŁ bo inaczej wyrwaliby mu paznokcie. Jest to takie a’la Ferdydurke. Większość dzieciaków, sorry, nie zafascynuje się na tak wczesnym etapie Mozartem czy kimkolwiek takim. I to na pewno jest część problemu. Druga część problemu to rodzice, którzy jako ludzie tacy oh poważni i w ogóle już na pewnym etapie życia nie podążają aktywnie za muzyką tylko ją konsumują, przez to nie odczuwają poczucia „misji”. Trzecia część problemu to to, że większość ludzi nawet nie zna bestsellerów z danych epok, nie zna żadnej klasyki i nie ma poczucia „klasyki” (czymkolwiek ta „klasyka” jest dla danego człowieka), więc też dziecko nie może nawet czerpać ogólnych, najbardziej podstawowych wzorców. A czwarta część problemu to media które podają papkę spreparowaną z GOTOWYCH I NATYCHMIASTOWO DZIAŁAJĄCYCH wyrobów muzykopodobnych (tak jak soundtracki do filmów tworzy się przez imitowanie technik innych kompozytorów to tak tutaj są gotowe formuły rynkowe) i ludzie generalnie mają to czego chcą (a nie chcą wiele) NATYCHMIAST, więc już nie silą się na aktywne szukanie na własną rękę. A potem ludzie narzekają, że nic w już muzyce nowego nie ma, że wszystko już było, że nie ma takich zespołów jak kiedyś, itp., itp. Polecam lekturę książki Franka Zappy: Wszystko o Zappie, zacytuję coś:
„Większość ludzi nie radzi sobie z abstrakcjami – albo nie chce. Większość ludzi mówi: „Ja chcę melodii. Czy ta melodia mi się podoba? Czy przypomina mi jakąś inną melodię, którą już znam? Im bardziej swojsko ta melodia brzmi, tym bardziej mi się podoba. Słyszysz te trzy nutki? Potrafię je zanucić. Lubię te nutkibardzo, ale to bardzo. Do tego ma być rytm. Nie żaden wymyślny. To ma być PORZĄDNY RYTM – żebym mógł przy nim zatańczyć. Ma iść tak: pa-pam, pa-pa-PAM. Jeśli nie, znienawidzę go bardzo, ale to bardzo. Poza tym, chcę tego wszystkiego natychmiast – a potem napisz mi więcej takich piosenek – jeszcze i jeszcze, bo ja naprawdę przepadam za muzyką”.
a na koniec bardzo ciekawego historyka sztuki (i nie tylko) Piero Scaruffiego, po angielsku (żeby nie było, on nie jest jakimś snobem który wywyższa muzykę alternatywną nad inne, tylko mówi, że w dyskutowaniu o muzyce takie etykietki są nieuniknione):
„In everyday life, people tend to talk about what people tend to talk about. In a sense, people think they are talking, but, in reality, they are only quoting (other people). Alternative music is an attempt to break this endless loop, to talk about something not because everybody is talking about it but because we actually have something to say.”
BTW wpis ciekawy i pozdrawiam serdecznie 🙂 Jak widać jakiemuś losowemu kolesiowi który trafił to z Google chciało się wysmażyć taki elaborat, więc coś ewidentnie tutaj zadziałało 🙂
Nigdy nie słuchałam Spice Girls, od połowy podstawówki byli Beatlesi na zmianę z Floydami. No i klasyczna. Więc to nie tylko kwestia wieku 😉
Mnie w swiat muzyki wprowadzil moj ojciec: Beatles, Queen no i wszystkie hippisowskie San Francisco, Hotel California itp. Moja mama jakos zupelnie w tym nie uczestniczyla. Duzo muzyki poznalam od znajomych i pomimo przekroczonej 30stki wciaz znajduje nowe rzeczy do sluchania (Tower Of Power, Empire of the Sun). Mam fantastycznego partnera z ktorym „wymieniamy” sie muzyka. Jestem tez mama 5latka i staram sie pokazac mu swiat muzyki. Czasami to on przypomina mi o muzyce sprzed lat, jak ostatnio przyszed i zanucil cos ( bo slyszal w szkole-mniemam w radio). Zapytal czy to znam. 2 min szukania w Youtube. Nucil – George Harrison’s – Got my mind set on you. Innym razem wyszedl z toalety nucac Billy Joel’a – We didn’t start the fire. Moze to glupie, ale jestem dumna, ze zna taka muzyke. Pomimo 5 lat lubi Nirvane, AC/DC i lot trzmiela tez. Z drugiej strony minusem takiej sytuacji jest to, ze tylko ja potrafie zspiewac- szczotka pasta lub Kulfon co z ciebie wyrosnie 🙂