Do Londynu sprowadziliśmy się trochę ponad dwa lata temu po wcześniejszych latach spędzonych w Surrey oraz Szkocji. Szukanie pierwszego mieszkania do wynajęcia było traumatyczne i doprowadziło mnie niemal do łez. Od tego czasu zdążyłam się w tym mieście zakochać, odkochać i stwierdzić, że tak się nie da żyć, zakochać od nowa i w końcu doprowadzić do stanu, w którym myśl o opuszczeniu go przyprawia mnie o ciarki. MOJE. NIE ZOSTAWIĘ.
Ponieważ poprzednie mieszkanie miało wielkość i przestronność trzech pudełek na buty, postanowiliśmy się przeprowadzić. Odwlekaną dobre kilka miesięcy decyzję przyspieszyli też właściciele, którzy zechcieli te trzy pudełka na buty sprzedać. Za kwotę, za którą można kupić dwa mniej więcej stu metrowe mieszkania w najlepszej dzielnicy w Glasgow. Londyn to nie miasto, Londyn to stan umysłu.
Tak więc bogatsi o dwa lata życiowej mądrości przystąpiliśmy po raz kolejny do szukania czterech ścian. Jak wrażenia?
Agencje nie potrzebują klientów
Zdecydowanie to klienci potrzebują agencji i są na ich łasce. Zdziwiło mnie to podejście, bo poprzednim razem po wysłaniu maila do agencji po kilku godzinach zasypywana byłam telefonami i zdjęciami potencjalnych mieszkań. Tym razem na odpowiedź trzeba było czekać dobre kilka dni i wszystkim bardzo zależało na pokazaniu jednego konkretnego mieszkania, a inne „może potem” bo to “na pewno będzie dobre”.
Ceny wesoło wzrastają
Nauczeni poprzednim doświadczeniem nie szukaliśmy mieszkania za tyle, ile chcielibyśmy płacić, tylko określiliśmy ile jesteśmy w stanie zapłacić najwięcej. Najlepiej nastawić się najgorsze i ewentualnie być miło zaskoczonym niż negocjować z samym sobą czy lepiej mieszkać z pleśnią na ścianie czy gryźć tynk ze ścian. Dwa lata temu byłam zszokowana ile można zapłacić za mieszkanie wielkości pudełka. Teraz płaci się trzysta funtów więcej.
Mieszkania są jeszcze dziwniejsze
Biurko w szafce i pralka w sypialni. Szafy nikt nie widział, podobnie jak jakiejkolwiek wolnej ściany, przy której mogłaby stać na przykład kanapa. Minimalizm totalny, w skandynawskim stylu, bo boazeria pociągnięta została przez domorosłego dekoratora białą farbą. Ale przynajmniej nie było pleśni. Zastanawiam się czy pośrednikom nieruchomości nie jest czasem głupio pokazywać takich pokrak.
Jeśli coś wygląda zbyt dobrze, żeby mogło być prawdziwe, to pewnie takim jest. Ale czasem nie jest.
Zdarza się, że mieszkanie, które wygląda bardzo porządnie wizualnie i cenowo, okazuje się agencyjnym wabikiem. Pytasz o nie, po czym dostajesz odpowiedź, że tego już nie ma, ale jest podobne (czytaj: gorsze i droższe), które na pewno się spodoba. Często od razu widać takie głoszenie, bo jest na absolutnie każdej stronie od wielu tygodni.
Moje obecne mieszkanie wyglądało właśnie na takie fałszywe ogłoszenie, a okazało się prawdziwe.
Bądź tu mądry.
Małe agencje nie są takie złe. Czasem.
Dwa lata temu pisałam o małej agencji, która zachowała się nieprzyjemnie. Ale duże agencje też nie mają się czym chwalić w kwestii reputacji. Nie będę się narażać na żadne afery, ale przykładem może być taka elegancka zielona instytucja, o której nie słyszałam jeszcze absolutnie niczego dobrego. No, ale w końcu służą do zarabiania, a nie do dbania o najemcę.
Od czterech miesięcy wynajmujemy od małej miejscowej agencji dla miejscowych i póki co nie ma zgrzytów, a opłaty były niskie.
Mam szczere nadzieje, że jest to moje ostatnie wynajmowane mieszkanie w Londynie. Ale kto wie…Czekam na Wasze historie.
31 thoughts on “Wynajem mieszkania w Londynie – dwa lata później”
Nie ma mowy o wynajmowaniu bez agencji?
Jest mowa, ale tylko o pokoju dzielonym z ośmioma innymi Polakami przez londynek.net.:P
Przez cztery lata nie trafiłam na mieszkanie w pierwszej strefie, które byłoby wynajmowane prywatnie.
Będąc w Anglii, miałam znajomą, która poszukiwała mieszkania i to nie w Londynie a problem był niemały 🙂
Wasze mieszkanie jest tak piękne, że aż chce mi się płakać. W Londynie miałam też przeboje mieszkaniowe, ale Polska nie odstaje jeśli chodzi o „Dom zły” (sama teraz szukam nowego lokum i znajduję takie propozycje: http://olx.pl/oferta/m2-bezposrednio-polesie-calosc-1050-zl-bez-prowizji-CID3-IDdqK1L.html#d0e0872fa5). Podobno przeprowadzka jest trójce najbardziej stresujących wydarzeń w życiu człowieka. Po utracie pracy i przed śmiercią bliskiej osoby… Mogę to zrozumieć.
Co Ty chcesz od tego mieszkania, w mojej miejscowości uchodziłoby za całkiem niezłe. Zwłaszcza za tę cenę. Serio. 😉
No nie jest to oczywiście poziom tego: https://scontent.xx.fbcdn.net/hphotos-xat1/v/t1.0-9/10418408_710550129053213_8940607893721193333_n.jpg?oh=be51b92b95130b8151ea1c60907b89fb&oe=57693B51. Cena jak na jakość oraz lokalizację powinna być na minusie. Sam fakt, że się wystawia takie ogłoszenia, na które niestety ktoś odpowie, to dramatyczne psucie rynku. Nie chcę się zacietrzewiać, ale podejście do mieszkań wynajmowanych jest tak złe, że jest to aż przykre. Każdą norę da się przecież wynająć, po co się postarać, żeby mieszkanie nie łamało zasad BHP.
A, to co innego. Inna sprawa, że w wielkiej płycie takie mieszkania to norma, odgrzybia się i grzyb wraca po kilku latach (niektórzy zasłaniają go tapetami, dlatego pod żadnym pozorem nie należy brać takich mieszkań). Może nie w każdym mieszkaniu, ale jak ktoś ma pecha… moi sąsiedzi kiedyś musieli skuć tynk w całym mieszkaniu, wyglądało po każdej zimie jak to na zdjęciu. A nasze ledwo ledwo, udało się zmyć, zamalować jakimś preparatem i już się nie odradzało.
Podobnie z tym, co może się kryć pod boazerią! Brrr, strach się bać!
W kamienicach odgrzybianie to też w sumie norma. Ech, rynek nieruchomości to jakaś złowroga siła!
O właśnie, boazeria też. Ja bym na miejscu Rienn spróbowała zajrzeć, co się tam kryje pod tymi ładnymi, białymi deseczkami, ale ja już wiele rzeczy widziałam i jestem przewrażliwiona. 😉 Na szczęście póki co nie muszę wynajmować, choć dla odmiany chętnie bym kupiła mieszkanie, by móc zarabiac na wynajmie, bo jestem uczciwa i na pewno bym podwyższyła standardy. Tylko sponsora brak. 😉
Jako, że nie chciałam mieć pralki w sypialni, to biała boazeria szybko została skreślona z listy.
Pralka w sypialni to dobry patent dla niektórych indywiduów (patrz: mój partner) lubiących porzucać skarpety dookoła łóżka ;).
Ach, żyć z wynajmu – chciałabym. Też bym była dbającym o lokal najemcą, niestety u mnie podobny problem ^^.
He he – „Pokój obecnie bez mebli. Jest możliwość wstawienia.” Jak hojnie!
to na zdjęciach jest super! to nowe czy pudełko?
Nowe.
W Warszawie to samo, a nawet jeszcze gorzej… bo trudno zarobić na te mieszkania:/
W Warszawie też bywa słabo. Agencje czytają gazety i kradną prywatne ogłoszenia oferując tylko namiar na klienta. Kiedyś tak zmarnowałam 200zł, ale nie miałam czasu czytać codziennie gazet i w sumie podesłali mi namiar do kobiety, która dawała ogłoszenie kilka miesięcy wcześniej, ale je przegapiłam, a mieszkanie okazało się być w idealnej lokalizacji (tylko niestety sąsiadów miałam słabych, no ale to było góra na rok, więc się aż tak nie przejmowałam, i tak siedziałam głównie w pracy).
Płaci się agencji za same kontakty? Nigdy nie płaciłam przed podpisaniem umowy.
Achajć. Co druga agencja tak ma. Zanim się jorgnęłam, że to oszuści, trochę się powkurzałam. Odróżnić oszusta od nie-oszusta niestety trudno, jak się zaczyna przygodę z wynajmowaniem.
Zawsze jak widzę zdjęcie, na którym widać te Twoje białe pudełka, to czuję zgrzyt. No bo jak to jest, że ja mam chyba (o ile to Ikea) takie same pudełka i też je mam poustawiane podobnie, ale zamiast wyglądać stylowo i oryginalne (czyli jak u Ciebie) wygląda to u mnie, jakbym się wczoraj wprowadziła. Jak to tak?
A tak w ogóle to też mi się trafiło do wynajęcia (ale w Polsce) mieszkanie, które wydawało się za fajne, aby być prawdziwe i było ogłaszane przez przynajmniej 5 agencji na raz. Ciche, z każdego okna widok na stare drzewa, do tego położone blisko centrum. Świeżo odmalowane, ale właściciel zgadza się na najemców z psem. W cenie, w jakiej w tym mieście, w tej dzielnicy „schodzą” mieszkania o połowę mniejsze w podobnym standardzie. Wymuszono na nas szybką decyzję strasząc tabunami innych chętnych i zdecydowaliśmy się w amoku, a potem przez 2 tygodnie do przeprowadzki martwiliśmy się, że pewnie ktoś nas wykiwał, wziął zaliczkę i tyle. No, ale mieszkamy już rok, czyli jak się człowiek uprze to się da coś znaleźć.
Jednego wieczoru wymyśliłam nawet, że musieli tu kogoś zabić, bo tak nie może być. Ale sprawdziłam wzmianki w prasie i policyjną mapę przestępstw w sąsiedztwie i nie ma niczego.
Ja jestem w trakcie szukania mieszkania (kawalerki) na wynajem w Wawie i jestem w szoku jakie są ceny za paskudne wnętrza. Ja rozumiem stare mieszkanie z KLIMATEM, ze starymi meblami, starą podłogą. ALE. Meble z PRLu, 25letnie łóżko i łazienka rodem ze starych polskich szpitali za ogromną kwotę wielkości minimalnego wynagrodzenia netto to ogromna przesada. Jeszcze agencję sobie liczą prowizję. Szok.
Mieszkałam w Anglii i za mniejszą kwotę wynajmowałam flat. Wiadomo, nie było luksusów ale przynajmniej nie było aż tak strasznie. Miał klimat, jak cały dom.
Podobne taktyki są w polskich (przynajmniej w tych warszawskich) agencjach. Widzisz ogłoszenie. Mega fajne mieszkanie i do tego w takiej cenie i w lokalizacji, że człowiek od razu wpada w euforie. Ale zaraz. Przecież to ogłoszenie wisi już jakiś czas… Coś podejrzane. Dzwonisz i okazuje się, że nieaktualne ale są inne, podobne, ale droższe. I weź tu bądź mądry. Dlatego nie szukam już nawet przez agencję…
http://www.bloginipl.blogspot.com
Nie wiem, jaka okolica Cię interesuje, ale spróbuję coś podpowiedzieć na podstawie własnych doświadczeń z poszukiwań. Jeśli nie Tobie, może przyda się komuś innemu.
Zaznaczam jednak od razu, że ja lubię jak jest nieśpiesznie i zielono. No i źle się czuję na blokowiskach.
Nie piszę o Żoliborzu, Saskiej Kępie, Powiślu czy Mariensztacie – fajne, bardzo fajne, ale drogo.
Zauważyłam, że dosyć korzystne ceny przy stosunkowo dobrym połączeniu z centrum (i w okolicy, która mi się podoba) zdarzają się m.in.:
– na Woli (moim zdaniem fajne jest np. Koło, blisko park, latem targ śniadaniowy, atmosfera nieśpieszna, choć oczywiście nie dla każdego, dużo osób na emeryturze, budynki zbudowane tak, że nie zagląda się sąsiadom do okien, dużo zieleni);
– na Sielcach (znów zielono, stare budownictwo i przez to większa przestrzeń pomiędzy budynkami, dobry dojazd, choć nie Metro, klimat, mam wrażenie, że na tle całego Mokotowa Sielce czują się zaniedbane (i chyba trochę tak jest, potencjał rozwoju jest duży) i sprzyja to integracji mieszkańców;
– na Grochowie (mieszkałam kiedyś niedaleko Kinowej wiec rzut beretem od świetnego parku, powiem szczerze, że bywało tam różnie i warto się przygotować na dużą różnorodność mieszkańców, ale jest tam świetna infrastruktura, dobry dojazd do Centrum i jakaś taka autentyczność też tam jest i powstaje też coraz więcej ciekawych inicjatyw, rozwija się ten Grochów, choć na pewno nie każdemu się spodoba);
– na Muranowie (tu się dopiero dzieje, stare łączy się z nowym, łatwo o mieszkanie z klimatem, ale trzeba to lubić, świetnie skomunikowane).
Niestety w Warszawie albo ma się wielkie szczęście albo trzeba wybrać (płacę więcej lub godzę się na ustępstwa) – prawa rynku.
Podobne problemy z wynajmem są też w PL. Ostatnio przeglądając ogłoszenia przeżyłam szok. Mieszkanko ładne, nie za duże, nie za małe, czynsz też dało się przeżyć. Szok i ogólne rozbawienie wywołał u mnie dopisek ” nie wynajmuję parom w konkubinacie”. Ludziom z małymi dziećmi, zwierzętami – zrozumiem, bo zawsze to jakiś problem, ale co kto ma do tego w jakim związku jestem?
Za każdym razem, kiedy przechodzi mi przez myśl powrót do Polski to przechodzi bardzo szybko, ze względu na podobne niuanse. Sam fakt, że ktoś chce pilnować czyjegoś łóżka.
Mój landlord jest prywatny, ale ja mam pokój w shared house, na flata zwyczajnie mnie nie stać. Od ulicy mi się kurzy, czasem mam ochotę mordować współlokatorów, ale mam ciepło, bez grzyba, suszę pranie w pokoju i nic się nie dzieje, rent pokrywam jedną tygodniówką i do tego mam sufit ze skosem, coś za coś:)
W Berlinie jest mieszkaniowy koszmar. Ja miałam ogromne szczęście, ale gdy pomagałam szukać mieszkania koledze, który nie zna niemieckiego, odkryłam, że problem jest ogromny. Na oględziny mieszkania przychodzi często kilkadziesiąt (!) zainteresowanych osób. O mieszkaniu na wynajem z pralką można pomarzyć, a jeśli masz chociaż łazienkę czy kuchnię to tak, jak byś Pana B. za nogi chwyciła. Także jest wesoło.
„Minimalizm totalny, w skandynawskim stylu, bo boazeria pociągnięta została przez domorosłego dekoratora białą farbą. Ale przynajmniej nie było pleśni. Zastanawiam się czy pośrednikom nieruchomości nie jest czasem głupio pokazywać takich pokrak.” O jezu, myślałam, że się zsikam ze śmiechu jak to przeczytałam hahahaha 😀
Mogłabym długo o wynajmowanych mieszkaniach, bo na studiach przeprowadzałam się praktycznie co roku. Oby to rzeczywiście było ostatnie Twoje mieszkanie! Chociaż przyznam, że po 8 latach w jednym miejscu trochę mnie nosi, żeby się gdzieś przenieść 😀
Przez prawie pół roku pracowałam w agencji pośrednictwa nieruchomości, a przeprowadzek naliczyłam tyle, że więcej bym już nie chciała (ale pewnie i tak będę zmuszona, bo obecne mieszkanie było planowane „tylko na chwilę” i to pod wygodę lokatora, który już z nami nie mieszka). I w Polsce to jest norma, że mieszkania rodem z poprzedniej epoki, paskudne, zaniedbane osiągają ceny niebotyczne. Nic nie przebije takiej opcji: kawalerka, jeden duży pokój – ogromny wręcz, do którego wchodzi się wprost z klatki schodowej. Po lewej stronie od drzwi wejściowych kolejne, prowadzące do niewielkiego pomieszczenia, które było łazienką i kuchnią w jednym. Serio! Albo mieszkanie w suterenie, w domku jednorodzinnym, gdzie właścicielka od razu zapowiedziała – ja będę raz w tygodniu przychodzić i robić tutaj na dole pranie. A w podtekście – będę sprawdzać, czy sprzątacie w mieszkaniu, które wynajmujecie, bo chwilę wcześniej narzekała na dwie poprzednie lokatorki, które „nie utrzymywały porządku i wszędzie rozrzucały rzeczy”.
Jeden jedyny raz trafiłam na cud mieszkanie – śliczne, komfortowe, w cichej okolicy i w sumie jak na ową okolicę to stosunkowo niedrogie. I miałam dwa piętra niżej lodziarnię, najlepszą w mieście, więc byłam z niego szalenie zadowolona i wcale nie chciałam się z niego wyprowadzać.