Mam lat prawie trzydzieści i wyglądam spokojnie na tyle, ile mam. I tak większość czasu wydaje mi się, że mam pięć i tak się zachowuję. Poza tymi momentami, kiedy jestem w pubie, wtedy myślę, że jestem pięćdziesięcioletnim mężczyzną z potężnym wąsem. Piję whisky, Sazeraca i Old Fashioned i uważam się wtedy lepsza od wszystkich. Ciężko nie uważać się za lepszego od wszystkich pijąc dobrego Sazeraca. Jeśli ktoś reflektuje, chętnie polecę miejsce. Jest wyborny. Zasługujesz na niego.

Generalnie nie zazdroszczę młodości i chyba wciąż wydaje mi się, że jestem trochę młoda. Poza tymi momentami, kiedy jakiś radosny komentator stwierdzi, że jestem bardzo stara (ale radośni komentatorzy nie takie rzeczy wymyślają, więc co mi tam) albo kiedy przeglądam instagram i zdecydowana większość lajków pochodzi od osób w wieku 20-21 lat. W takich chwilach przeszywa mnie gwałtowny impuls. WAŻYĆ TAK MAŁO, MIEĆ TYLE MOŻLIWOŚCI, TAKĄ GŁADKĄ CERĘ I NIEWINNOŚĆ. Mija dość szybko.

1929131_503601294041_8497_n

Fajnie było mi mieć niecałe dwadzieścia lat w analogowym świecie bez instagrama. No, powiedzmy analogowym, bo jako nastolatka ogromną ilość czasu spędzałam na gadu gadu i forum na sapkowski.pl, a jako studentka w łóżku z komputerem i dobrym serialem. Były już wtedy bardzo dobre seriale, więc żadna to znowu prehistoria. Nie było wtedy lepiej. Nie było też bardzo inaczej niż dzisiaj. Ale diabeł tkwi w szczegółach.

Nie przeglądałam pinteresta, żeby wymyślić co danego dnia założę. Znalezione przypadkiem piękne zdjęcia zapisywałam w specjalnym folderze i jeśli dysk padł, wszystkie inspiracji i aspiracje brał szlag. Blogi lifestylowe raczkowały, a idealny styl życia nie wyskakiwał jeszcze z lodówki. Teraz to wszystko mam w zasięgu ręki i lubię. Bardzo lubię. Bardzo doceniam. Dlatego, że mam prawie trzydzieści lat. Płacę własne rachunki za telefon, mogę decydować, gdzie i kiedy pojadę, co i kiedy kupię i nie bardzo muszę wybierać na jaką kawę mnie stać. Wiem, że jestem w komfortowej sytuacji życiowej i wcale nie każdy około trzydziestki tak ma, ale sądzę, że jednak to bardziej naturalne dla trzydziestolatków niż na przykład maturzystów.

1910081_503601164301_2239_n

Myślę, że dziesięć lat temu łatwiej było mi być bardzo młodą i mieć rozsypującą się nokię. Chodzić w dziurawych trampkach. Ścinać włosy u osiedlowego fryzjera. Mieć obdrapane paznokcie, słaby komputer i zajadać się czekoladą. Aspirowałam do tego, żeby mieć w danym tygodniu pieniądze na imprezę. Niekoniecznie do torebki Chloe czy podkładu YSL. Można było na co dzień nie odnosić specjalnych sukcesów w niczym. Nie porównywać się wciąż z innymi. I tak się porównywałam, bo to taki wiek. Ale tych innych znałam osobiście i byli wciąż normalnymi ludźmi, nie gwiazdami internetu.

Trudniej było co prawda być niezwykle stylową siedemnastolatką. Sama wyglądałam raczej jak młody Snape. Bardzo podziwiam takie stylowe siedemnastolatki. Przepiękne, pełne gracji stworzenia z pięknymi włosami i idealnymi ubraniami. Przyznam szczerze, że “za moich czasów” było ich o wiele mniej niż dzisiaj. Świat stał się zatem piękniejszy. Ale to chyba strasznie ciężkie zajęcie, przeżywać swoje dorastanie i na dodatek być tak pięknym i dopracowanym. Gdybym miała znowu kilkanaście lat, z pewnością nie jadłabym tych wszystkich słodyczy, tylko piłabym fit koktajle. Gdybym była teraz na studiach, stroniłabym od mrożonej pizzy i chodziła często na siłownię, żeby dziś ważyć tyle, co wtedy i w ogóle być taką najlepszą wersją siebie. Ale to jednak trochę smutne, nie jeść pizzy i słodyczy, no nie? Zawsze kiedy próbuję robi mi się smutno.

1909622_504504054901_9834_n

Pod poprzednim tekstem pojawiło się kilka komentarzy osób, które są w liceum czy na studiach i czują, że wszystko co robią musi być celowe. Że nie mają tego beztroskiego czasu na nudę, w którym ja się pławiłam. Które należą do moich najbardziej błogich wspomnień. To okropnie, okropnie smutne. Być tak pięknym i niewinnym i zarazem tak skoncentrowanym na przyszłości. Przekleństwo.

Z punktu widzenia wielowiekowej osoby ważącej dziesięć kilo więcej niż w wieku dziewiętnastu lat, nie mogę nawet specjalnie dodać otuchy. Nie wiem jak się żyje w ten sposób. Mogę jedynie wyrazić uznanie i wznieść za tę dzielną młodzież toast Sazeraciem. Serio, szacun.

Podoba Ci się? Podaj dalej »

61923936_301827807423707_1414915001336679940_n copy

Autorka

Marta Dziok-Kaczyńska
Riennahera​

Nie chcę sprzedać Ci wizji perfekcyjnego życia jak ze strony w kolorowym czasopiśmie. Chcę być dobrą sobą i porządną osobą. Może Ty też?

47 thoughts on “Nie chciałabym być kilkanaście lat młodsza”

  1. A ja mam co prawda 23 lata, ale nie potrafiłabym być tak dopracowaną. Chciałabym, strasznie zazdroszczę tym, którzy są na tyle wytrwali i dają radę, ale co to za życie bez małych upadków silnej woli? Kompleksów i porównywania się z innymi też bardzo trudno się pozbyć, ale nie oszukujmy się, kto tego nie robi? Nie da się być perfekcyjnym i dlatego zgadzam się z Tobą – dla tych, którzy próbują, szacun.
    P.S. Daj namiary na Sazeraca – trzeba spróbować zanim wyjadę z Londynu 😉

    1. Od razu nasunęło mi się pytanie: Czy nie można próbować być perfekcyjnym zdając sobie sprawę, że to tak naprawdę niemożliwe? Nie można próbować na ile się umie? Czy już nasza próba powinna być idealnie udana?
      Nie chodzi mi o stylówę rodem z wieszaka z zary i włosy bez grama odrostów.
      W tym całym świecie idealnie doświetlonych zdjęć na instagramie próbuję po prostu znaleźć siebie, taki filtr w pełnej wersji 😀

      1. Ależ to możliwe, wiele osób pokazuje, że to możliwe i są takie jak Ty! Kij z tym, że stoi za nimi fryzjer, makijażystka i wiele godzin przygotowań. W obiektywie są takie effortless.
        Jak ma się mało lat to musi boleć bardziej niż później.

        1. Słabo jest porównywać tę pięknie wykonturowaną buźkę i idealnie proste włosy kiedy siedzi się w dresie z sianem na głowie, bo akurat padało.

  2. Ja doznałam ostatnio szoku jadąc metrem 1 września. Wokół same stylowe gimnazjalistki/licealistki wyglądające dojrzalej ode mnie, w przemyślanych stylizacjach, z dopracowanym makijażem. Poczułam się dziwnie. Oczywiście, że mając kilkanaście lat przejmowałam się wyglądem, teraz też się przejmuję. Ale jednak wydaje mi się, że te 10 lat temu nie było takiej presji, a takie „dopracowane” dziewczyny, to były raczej wyjątki w szkole. I chyba też nie chciałabym się z nimi zamienić.

    1. Będąc w gimnazjum/liceum takie stylowe dziewczyny oceniałam w skali „FAJNOŚCI”.
      „Wow, ale niezły sobie zrobiła makijaż. Ale jest FAJNA.”
      „Kurde, dobrze jej w tych drogich ciuchach. Ale jest FAJNA.”
      „Jacie! Pofarbowała sobie włosy na platynowy! Ale jest FAJNA.”
      …i sama kiedyś chciałam być FAJNA.
      A dzisiaj rano leżę sobie w łóżeczku, odwlekam wstawanie, bo nie chce mi się ruszyć zadka do spożywczaka (chleb sam rzadko do mnie przychodzi), i tak sobie myślę: „No dobra, a czy ja w końcu osiągnęłam ów „FAJNOŚĆ”? A jeżeli tak to kiedy? A jeżeli nie to dlaczego?
      I doszłam do wniosku, że już gdzieś mam FAJNOŚĆ.
      No pression.
      #kurtyna

  3. Mnie przez trzy lata studiów przerażało to, że każdy – no może przesadzam, PRAWIE każdy miał na siebie jakiś plan. W wieku dziewiętnastu, dwudziestu wiedzieli co będą robić za rok, dwa, dziesięć i piętnaście, czym się zajmować. A ja nadal nie wiem, może za dwa lata mi sie rozjaśni? 🙂

    1. Nie przejmuj się cudzymi planami, bo to nie wiadomo, co z nich będzie, a połowa z tego to tylko gadanie. Ja na studiach planowałam karierę naukową. Obecnie, jako pani przed trzydziestką, pracuję w korpo i jestem z tego bardzo zadowolona, a pisanie pracy magisterskiej wspominam jako drogę przez mękę.

  4. Mam 20 lat i do niedawna nie czułam presji „bycia najlepszą wersją siebie”. Popadłam w ten nałóg i z ręką na sercu przyznaję, że moja mała obsesja uaktywniła się wraz z poznaniem instagrama. Później blogów lajfstajlowych. A przysłowiową kropką nad „i” stała się modna dieta wegańska. Bardzo, bardzo ciężko spojrzeć mi w lustro i nie porównywać się do tych wszystkich drobniutkich dziewczynek, które na śniadanie, obiad i kolację praktykują jogę. Często zastanawiam się jak funkcjonowałam zaledwie dwa, trzy lata temu, kiedy największą przyjemnością było dla mnie czytanie i pisanie fanfiction. Tak po prostu? Bez wyrzutów sumienia, że nie pobijam rekordów w endomondo? Bez nieustannej presji, że muszę każdą sekundę swojego dnia przeznaczyć na samorozwój? Nie pamiętam, jak to było. Chyba leniwie, nudno i beztrosko. Chyba trochę bezpiecznie, ale w zupełnie zdrowy sposób. Najgorsza jest świadomość, że wpadłam w pułapkę „doskonałości”, że jestem trochę produktem XXI wieku. Bo przecież gdzieś tam wiem, że wszystkie te przepiękne zdrowe posiłki skończą w dokładnie tym samym miejscu, co hamburger- w moim kiblu. No a te dziewczyny ze zdjęć nie urodziły się z idealnie równymi brwiami i lśniącymi włosami. Próbowałam być taka jak one i wiem, że dążenie do doskonałości po pewnym czasie staje się jedynym celem w życiu. Nie ma spaceru bez celu (bo jeśli jest, to musi temu towarzyszyć sesja zdjęciowa), nie ma spędzania deszczowych dni na leżeniu w łóżku. W napiętym grafiku nie ma też miejsca na rozmowę z drugim człowiekiem. Najważniejsza jesteś Ty i Twój wygląd. Droga Marto, wracam tutaj do Ciebie od kilku lat właśnie dlatego, że nie jesteś perfekcyjna. Dzięki Tobie mogę odetchnąć i pomyśleć „chyba mnie pojebało”, a następnie spróbować cieszyć się z tego, co mam. Z lepszym i gorszym rezultatem, ale ciągle próbuję zejść z drogi, która wiedzie „ku doskonałości”. Czuję, że coś takiego nie istnieje. Powoli dochodzę do wniosku, że mając dwadzieścia lat albo masz idealne ciało i srasz jarmużem, albo jesteś człowiekiem odprężonym i tworzącym zdrowe relacje z innymi ludźmi (i być może sobą samym). Dlatego nie ma czego zazdrościć, można jedynie współczuć.

    PS Do wszystkich, którzy są weganami – proszę, nie bierzcie mojego komentarza zbyt dosłownie. Próbuję przedstawić w nim absurd podążania za modą na doskonałość, a weganizm od dłuższego czasu w pewnych kręgach uznawany jest za tabletkę na wszystkie problemy.

  5. Agnieszka Kulawczyk

    Mam 25 lat. Wyglądam na 17, jak macham kluczykami do samochodu to ubogie 18. Jak się wystroję w spódnicę, koturny i udam, ze się umalowałam, to pani na kasie w Lidlu nie pyta mnie o dowód (kupowałam 2 piwa jabłkowe, może było jej przykro 😉 )
    Z racji wykonywanego zawodu odwiedzam szkoły. Większość gimnazjalistek jest wyższa i szersza ode mnie. Wszystkie licealistki wyglądają na starsze ode mnie. Noszą obcasy, eleganckie ubrania, pełen makijaż, mają ułożone włosy.
    Moim zdaniem podstawowym obowiązkiem dziecka są: nauka i dobra zabawa. Czy tylko ja mając naście lat wolałam poczytać ciekawą książkę, obejrzeć serial albo posiedzieć z kimś na gadu-gadu niż robić misterne wzorki na paznokciach (nic się nie zmieniło, dalej tak wolę :D). Czy wydawanie przez nastolatkę dużych pieniędzy na kosmetyki jest ok? Czy nie lepiej byłoby dołożyć za to do kursu językowego/prawa jazdy/paliwa do samochodu/karnetu na zajęcia fitness/roweru/czegokolwiek? Poświęcić tę MASĘ wolnego czasu, którą się ma od życia na rozwijające zajęcia (nauka gry na instrumencie, śpiewanie, jazda na rowerze, rolkach). Na sprawdzanie, co się lubi a czego się nie znosi. Później, gdy pojawia się poczucie jakiejśtam odpowiedzialności za siebie, pracę, życie, drugiego człowieka, nie zawsze wystarcza czasu/kasy i chęci, by wszystkiego próbować. Ten czas jest właśnie jak się ma naście lat.
    Jeśli chodzi o wygląd, to czy zapychanie młodziutkiej cery toną podkładu jest ok? Czy rzęsy pod kilogramami tuszu nie zblakną? (W naszym wieku jak zblakną to już i tak dupa, ale u nastolatki, to trochę żal). Czy nie fajnie założyć trampki, jeansy i iść do parku/na lody/kawę/piwo? Czy nie lepiej skupić się na tym, co w głowie niż na głowie? Czy nie lepiej zarywać nocy nad ciekawym filmem, w pubie ze znajomymi, nad zgłębianiem sensu naszego jestestwa (albo po prostu na piciu :D), niż zarywać poranków na zrobieniu instagramowego looka?
    Czy to oznacza, ze już nie nadaję się do naszych czasów czy dopiero za chwilę? 😀

    1. Nie fetyszyzowałabym czytania książki, kursu językowego czy „rozwijających zajęć” jako alternatywy dla fajnych paznokci, bo każdy ma inne rzeczy, które go kręcą. Wybór przykładów wydaje mi się trochę krzywdzący. Sęk w tym, żeby się tym okresem bawić na tyle na ile się da, a nie dążyć do idealnego życia od dziecięcia.

      1. Agnieszka Kulawczyk

        Riennahera, to jest chyba mój trzeci komentarz u ciebie i ciągle wchodzimy w polemikę w tonie agresywnym. Nie przekonasz mnie również tym razem, że osoba, której głownym zajęciem jest zajmowanie się własną uroda, ma bardzo bogate życie wewnątrzne. Jeśli czyta książki, artykuły w internecie, poświęcia na to czas, to oczywiście co innego. Krzywdza się moim zdaniem osoby, które nie korzystają z waloru młodości, jakim jest chłonny umysł. Zrozumiałam sek Twojego postu, po prostu mam do tego inny stosunek.

        1. Serio? Nie widzę tutaj jakiegokolwiek nacechowania emocjonalnego. Może się nie rozumiemy. Jeśli jakaś dziewczyna spędza godziny malując paznokcie i doskonaląc się w tym, to jest to dla mnie tak samo wartościowe jak spędzanie długich godzin na rysowaniu w szkicowniku czy czytaniu powieści. Oddanie czemuś, cokolwiek to jest, to fajna sprawa, czy jest się mechanikiem czy Michałem Aniołem.
          Generalnie chyba jednak zgadzamy się, że w tym wieku dążenie do wyglądania jak Kim Kardashian BO TAK TRZEBA to marnowanie czasu i zdolności.

          1. Agnieszka Kulawczyk

            Zgadzam się! A emocjonalnie może ja podchodzę 😉 oczywiście malowanie paznokci i rysowanie są nawet pokrewne. Hobby to hobby i bardzo dobrze, gdy ma się na nie czas.

  6. 25 lat here. Zgadzam się w 100%. U mnie były dresy w podstawówce (urocze zdjęcie klasowe przypomina, że każdy je miał), ubrania po starszym rodzeństwie, złomy nie telefony. Nie przejmował się tym nikt. I też było analogowo, bo internet na wsi dopiero raczkował.

    Jestem nauczycielem. Gdy miałam 21 lat poszłam na praktyki do dobrego liceum. Ja – wiadomo – studenckie czasy w obcym mieście, jakieś tam ubrania z lumeksu, stare buty (wyglądałam po prostu normalnie). I wchodzę do szkoły, gdzie 90% osób miało jako obuwie zmienne oryginalne conversy. Pierwsze co pomyślałam: jakie osoba biedna musi przechodzić tu piekło. Licealiści którzy wyglądali perfekcyjnie… Ucząc potem w wiejskim gimnazjum było tylko nieco lepiej.

    Pewnego ciepłego, „wolnego” dnia jakaś uczennica zapytała się mnie, jaki telefon wolę (iphone lub inny). Powiedziałam że taki, na który mogę sobie sama zarobić. A podczas lekcji nie raz słyszałam jak im te super telefony spadały z łatki/wypadały z kieszeni, lecąc z hukiem na podłogę.

  7. Ostatnio miałam te same przemyślenia. Zastanawiam się, jakbym przetrwała obecnie, skoro moją wymarzoną kurtką, w której wszędzie chodziłam, była o kilka rozmiarów za duża, oryginalna bundeswerka za kilkadziesiąt złotych. Albo jak z upodobaniem chodziłam z rozsypującą się, sztruksową torbą, bo była ulubiona. Albo jak robiłam sobie ozdoby z rzeczy znalezionych na strychu, w tym z prawdziwego starego żelazka. Byłam centrum osobliwości, które jednak nie zamawiało tego u projektanta.

    Biedne dzieciaki. Zresztą co teraz widzę jakieś z plecakiem, to mam ciarki szczęścia, że to nie ja.

  8. Rude Włóczykijowanie

    Za nic nie zamieniłabym mojej młodości pełnej książek fantasy, piwa w krzokach, pizzy, czekolady, metalowych spranych t-shirtów, rozsypujących się trampek i ogólnie wszelkiego „wyjebania” i cieszenia się życiem na jakieś lansy, vansy, fit koktalje, #follow, #like4like. Na kosmetyki dopiero teraz nie skąpię hajsów, bo niestety nie jestem już taka piekna i młoda, wiec jakoś radzić se trzeba ;_; Generalnie cieszę się, że jestem ostatnim dobrym rocznikiem.

  9. Piszę z perspektywy takiej „dopracowanej” nastolatki, której jeszcze nie dotknął syndrom „ach ta dzisiejsza młodzież”. Dbam o swój wygląd, ciuchy (co prawda bez tony tapety, marek i farbowanych włosów).

    Obecnie wymaga się dużo większej dojrzałości od nastolatków. Przyznaję, że jestem ofiarą tej presji. Od piętnastolatków wymaga się podjęcia decyzji jakie przedmioty będą chcieli zdawać na maturze, żeby dostać się na studia. Rozumiecie absurd? Masz piętnaście lat, więc wybieraj co chcesz robić w przyszłości. Nauka w liceum wygląda tak, że realizujemy wybrane przedmioty na poziomie rozszerzonym, a cała reszta jest robiona po łebkach. Zmiana profilu nie będzie możliwa, bo nie nadrobisz tego co zrealizowała inna klasa. Nie mówiąc już o napisaniu matury z innych przedmiotów niż te, które wybrałeś mając lat 15. Ja dokonałam złego wyboru i teraz solidnie kombinuję.
    Program jest tak przeładowany, że naprawdę trudno o beztroskę. Dla przykładu: już pierwszego dnia szkoły miałam zapowiedziane 3 sprawdziany ( w tym jeden z materiału z całego poprzedniego roku). Nie żebym narzekała, przyzwyczaiłam się. Damy radę, bo nie mamy wyjścia. Ale znam mnóstwo osób, dla których dzieciństwo w latach 90 to spełnienie marzeń. Kiedy wszystko wokół pędzi, blogi lifestylowe przedstawiają życie idealne („bądź idealna w swojej pidżamie/podczas joggingu/sprzątania”),parcie na perfekcjonizm i życie ofiltrowane przez instagram są tak ogromne, trudno nam się od tego. Kiedyś wszyscy mieli konto na GG. Teraz jego substytutem jest konto na Facebooku – wszyscy je mają. Niby wszystko idzie do przodu, ale mechanizmy się nie zmieniają. My nie psujemy rzeczywistości, w jakiej żyjemy. Ona psuje nas.

    Z drugiej strony, często wychodzę ze znajomymi, śmieję się, marzę i jem ciastka, więc może nie jest tak źle. Pewnie młodzież za 10 lat będzie miała dużo gorzej i wtedy ja wkroczę na poziom rozmowy „za moich czasów”. Kto wie.

      1. Oo, nie wiedziałam. Chodziło mi o to, że będąc w klasie humanistycznej masz historię, polski, matematykę (u nas do tego jest WOS i łacina), a biologia, chemia, fizyka, geografia wrzucone są w przedmiot „Przyroda”. Więc jeśli zdecydujesz, że to jednak nie to, to masz zamkniętą furtkę na inne przedmioty. Myślałam, że to coś nowego.
        Staram się myśleć, że „matura to bzdura” i już niedługo nie będę o tym pamiętać. Oby. 🙂

        1. To może nowe, ale od dawna było tak, że chodząc do klasy humanistycznej ciężko było zdać maturę z przedmiotów ścisłych, z powodu podstawowego poziomu z biologii, fizyki czy chemii. Dziewczyny z mojej musiały chodzić na korepetycje z biologii, żeby móc dostać się na psychologię. Może robi się gorzej, ale sam koncept już się trochę ciągnie niestety. W ogóle uważam, że powinno się samemu dobierać przedmioty rozszerzone i podstawowe i każdy powinien iść indywidualnym tokiem. Bardzo chciałabym się uczyć zaawansowanej biologii na przykład, a nie widziałam jeszcze klasy biologiczno-artystycznej.

  10. Też oddycham z ulgą na myśl o tym, że czasy mojego liceum i gimnazjum przypadły na okres, kiedy jeszcze połowa szkoły chodziła w glanach i z kostkami, telefon z dotykowym ekranem miała jedna osoba w klasie (bo jej ojciec przywiózł z Holandii), można było łazić w ciuchach z lumpeksu i nie przejmować się niczym.
    Ale może to dlatego, że chodziłam dla ogólniaka dla ścisłowców, gdzie dziewczyn było na tyle mało, że jakie byśmy nie byli, nasi koledzy we flanelkach nas cenili. Dopiero na studiach poczułam pewną presję, żeby ubierać się w bardziej cywilizowany sposób; potem przyszedł doktorat i znowu otaczają mnie polary i stare jeansy, więc presja na to, zeby wyglądać jak człowiek jest zerowa. Żyję w bańce, więc tym bardziej przeraża mnie ile wysiłku w uniknięcie publicznego linczu musi włożyć przeciętna licealistka czy gimnazjalistka. Jeśli dołożyć do tego czas, który musi ona poświęcić na bycie na bieżąco z fejsem, insta i snapem, korepetycje ze wszystkiego (serio, mama daje korki, więc widzę, że niemal każdy, kogo stać, wydaje grube hajsy na prywatne lekcje), to juz serio nie ma kiedy się opierdzielać.

    1. Co do korepetycji to racja – sama to przeżywam. To raczej nie kwestia lenistwa, tylko głupiego programu, którego nie ma kiedy zrealizować. Nauczyciele się po prostu nie wyrabiają.

      Ale nie przesadzajmy z tym wyglądem. Lumpeksy przeżywają renesans. W mojej szkole osoby ubrane markowo należą do rzadkości. Co nie wyklucza dbania o siebie, oczywiście.

      1. Z jednej strony to prawda z programem, z drugiej – serio, przez mieszkanie mojej mamy przewija się co roku kilku maturzystów, którzy mogliby tę rozszerzoną biologię ogarnąć sami. To jest przedmiot, którego nie trzeba tłumaczyć (na poziomie licealnym, potem robi się dzika jazda bez trzymanki), poza paroma-paronastoma tematami idzie się nauczyć go bez zatrudniania do tego osoby, która będzie wszystko podawać jak na tacy. Bogaci rodzice kupując dziecku korki lubią sobie pomyśleć, że w ten sposób mają temat „zaganianie do nauki” odrobiony, a w razie porażki będzie kogo obwiniać.

        Co do lumpeksów – zgadza się, teraz można znaleźć naprawdę super ciuchy z drugiej ręki, markowe ubrania, których nikt nie nosił, bo były nietrafionym prezentem etc. Ale nie to samo co naprawdę żalowe rzeczy wygrzebane z pudła „wszystko za 5 złotych” tylko dlatego, że na nic innego cię nie stać, bo w domu nastąpiła katastrofa finansowa. Do dzisiaj zapach ciuchów z lumpa mnie odstręcza.

  11. To ja jestem te 21 co ci nabija serducha na insta! (albo i nie, bo do gładkiej cery i ważenia mało trochę mi brakuje)
    Ostatnio pani w sklepie z butami zapytała mnie, do której klasy idę, bo to chyba obuwie do szkoły na zmianę 😉

    1. Przypomniałaś mi jak w liceum kupowałam z tatą buty do szwędania po górach. Przy kasie pani zapytała mojego taty, czy na pewno chce pan ten rozmiar. Na chwilę zamarłam, ale i tak je kupiłam, w swoim rozmiarze oczywiście. 😉

  12. To ja z moim 37 statystyki wiekowe przekłamuję ? ale cóż, jest tak jak mówisz, każdemu polokoleniu wydaje sie miało lepiej ( w określonych sytuacjach) lub gorzej i to też zależy o jakich sytuacjach mowa. Trzeba się pochylić nad starszym i posłuchać co ma do powiedzenia. No wyjaśnia zwykle sporo. Taka prawidłowość większego doświadczenia, ot co.

  13. W sumie to fajnie nazwane to, o czym myslałam od dawna. Mijam na ulicy licealistki, albo gimnazjalistki nawet i czuję się przy nich jak jakaś… buntowniczka. :v W gimnazjum prześcigałyśmy się (w większości, bo oczywiście była grupka wiernie podążających za modą) w tym, która z nas ma bardziej odjechane trampki, a moje sznurówki od cioci z zachodu były hitem, bo były tęczowe, ale tęczowe nie w paski, a kolory zmieniały się płynnie. Hit gimnazjum! I najbardziej porysowane, podziurawione trampki. I dzwony z naszytymi kwiatami, kurczę, niczym jakieś hipiski. Włosy farbowane bibułą, gdzie mnie ktoś pozwoliłby włosy pofarbować w gimnazjum! A teraz to ombre niemal obowiązkowe.
    Mam nawet wrażenie, że kiedyś to było takie… zwyczajowe. Nie mówię, że na studiach mnie to dotyczyło, bo dziesięc lat temu byłam w gimnazjum. W liceum już wkroczyłam w etap instagramów i innych, których do dziś nie ogarniam ani nie posiadam. Na pewno na koniec gimnazjum. A na studiach to równie dobrze mogłabym założyć klub buntowniczek i w sumie utrzymuje się to do dziś, bo ubieram się tak jak mi się podoba i jak lubię. Nie chodzę w koszulach flanelowych, ale się wyróżniam. Ostatnio minęłam na ulicy jakieś trzy dziewczyny. Wyglądały tak samo. Wszystkie trzy.
    Jezu.
    Dobrze, że jestem taka stara i mam już tyle pewności siebie, żeby posłać im jakieś ostre spojrzenie, gdy tylko zaczynają na mnie krzywo patrzeć.
    Nie chciałabym być znowu nieśmiałą gimnazjalistką. ;(
    A ja nie będę wznosić uznania. ;( Raczej będę im głęboko współczuć, że trafiły do tych czasów, gdzie większość myśli tak samo i nawet jeśli chciałyby poświęcać więcej czasu na naukę niż na wybieranie ciuchów to nie mogą, bo… bo zostaną odrzucone przez idealne koleżanki z klasy.
    Serio, wspólczuję im.
    A teraz w ramach pisania pracy magisterskiej idę czytać i komentować dalej. W końcu będę mogła z czystym sumieniem powiedzieć, że przecież napisałam wczoraj tyle tekstu.

  14. Dobrze chociaż poczytać o takich błogich czasach młodości innych osób 😉 Właśnie skończyłąm liceum, poprawiam maturę, strzelam w medycynę i serio, żadnego okresu nie wspominam tak.. mało łaskawie i okropnie jak tego teraz właśnie. Niech mi się do kiedyś, daj Boże, zwróci, chociażby w postaci chwili wytchnienia przy Sazeracu.

  15. Ja mam 39 i to, co mi się rzuca w oczy, to brak samodzielności u młodego pokolenia. Mając 19 lat byłam dorosła, zarabiałam pierwsze pokątne pieniądze i wykazywałam się odpowiedzialnością osoby dorosłej, jak większość moich kolegów. Owszem, imprezy jakieś były, ale sensem życia było jednak myślenie o przyszłości. Człowiek był całkowicie niezależny od rodziców, to znaczy mam na myśli niezależność w głowie, bo finansowo staruszkowie do końca studiów na ogół pomagali (acz wielu ludzi już mając 20-21 lat miało nawet swoje dzieci i rodziny) Dzisiejsze dwudziestolatki to są przy tym jak małe dzieci. Z jednej strony wyrywają się w świat i znają się na modzie, ale emocjonalnie są straszliwie niedojrzałe i płaczliwe. Rzecz jasna nie wszyscy, ale zasadniczo im współczuję.

    1. Mam 23 i wydaje mi się, że raczej nam to zrobiono, aniżeli było to rezultatem świadomego wyboru. Moje pierwsze kroki na rynku pracy (przypominające raczej szamotaninę) i próba sprostania dorosłemu życiu bardzo różnią się od swoistej indoktrynacji, którą wpojono mojemu pokoleniu. Wychowywano mnie wtedy, kiedy pedagogiczny kurs brzmiał „możesz być wszędzie, gdzie tylko zechcesz”. Pierwszym ciosem było przekonanie się, że to nieprawda, a po drodze zdarzają jeszcze predyspozycje, wypadki losowe i last but not least, środowisko.

      Zewsząd bombardują mnie (nas) hybrydy spełnionego konsumpcjonizmu, który wymusza jedyny słuszny model skutecznego dzielenia czasu między ukochaną pracę (realizacja, pasja, rozwój, spełnienie) i samonagradzanie się za jej wykonanie (elektronika, siłownia, ciuchy, slow food). Nie ma już społecznego przyzwolenia na pracę, do której ot po prostu chodzisz, całkiem ją lubisz, ale jej rolą jest przede wszystkim dochód. Tymczasem co jest w stanie zaoferować rynek pracy tym, którzy dopiero zaczynają? Wszechobecny przekaz mówi, że oczywiście wszystko, realia są jednak inne. Prezentując wysokie wykształcenie, zarzucają nam brak doświadczenia zawodowego. Mając doświadczenie zawodowe, nie spełniasz warunków wymaganego wykształcenia. Lądujesz więc gdzieś na dnie bardzo głębokiego dołu, w którym wydaje się, że jesteś jedyną osobą na świecie, która robi to wszystko źle, bo nie potrafi „monetyzować” swojego potencjału.

      Mogłabym tak jeszcze długo i z wieloma przykładami, ale zrobił się z tego niezły tl;dr. Podsumowując, niełatwo jest dzisiaj być dwudziestolatkiem.

  16. Ja mam lat 17. Na moje dzieciństwo, takie wczesne dzieciństwo, składały się VHSy, Scooby Doo, Chipsy Maczugi i zbieranie karteczek. Na moje lata gimnazjalno – licealne przypadł instagram, snap, pinterest i tumblr. Codziennie płaczę, bo nie radzę sobie z brakiem celu w życiu, ale wiem że w tym roku zdaję maturę i mam perspektywy na świetne uczelnie. Wybrałam absolutnie bezużyteczny kierunek w obliczu przyszłych architektów, inżynierów i lekarzy, z którymi jestem w klasie, dobija mnie fakt, że nie mam życia – bo nie lubię pić i palić, nie imprezuję. Jestem uzależniona od instagrama (nie od publikowania selfie, raczej od inspirowania się), ale czytam więcej niż facebookowe #goals – 52 rocznie. Interesuję się historią i ekologią, ale potrafię
    spędzić kilka godzin dziennie zastanawiając się, w jaką stronę powinien iść mój styl. Lubię szpinak i lubię rodzynki w czekoladzie, bo tak jakoś wyszło. Z cudzej perspektywy powinnam być albo bardzo szczęśliwa, bo przecież nic mi nie brakuje, albo bardzo nieszczęśliwa – bo nie mam >życia<. Mam te cholerne 17 lat i jestem już baaardzo zmęczona. I chcę już wreszcie dorosnąć.

  17. A ja nie chciałabym mieć znowu 16 lat. Przypadkiem byłam ostatnio na czyiś szesnastych urodzinach. Wściekłabym się, gdybym miała znowu mieć 16 lat i wchodzić w świat frustracji, użerania się ze szkołą, dorosłości, depresji, niespełnionych marzeń i zderzeń z rzeczywistością. A, i pierwszych randek. Meh!
    Ale trochę Cię nie rozumiem. Znam sporo idealnych dziewczyn, które mają po siedemnaście lat, są bardzo inteligentne, bogate i świetnie ubrane. I piją najlepsze kawy i przeciery owocowe. I chodzą na siłownię. I charakterów raczej nie mają idealnych, bywają równie mściwe, wredne i przeciętne intelektualnie jak ich mniej bogate i „fajne” koleżanki. Dla mnie najciekawszymi osobami byli zawsze ci ludzie siedzący w cieniu, czytający dziwne książki, ubrani nieidealnie albo subkulturowo, dziewczyny chodzące w męskich koszulkach z Wiedźminem, wiecznie ze słuchawkami na uszach, z bliznami na rękach, z napadami dziwnych humorów, introwertycy, dziwacy, fizycy… Oni zawsze mieli coś do powiedzenia, a moje znajome idealne dziewczyny głównie narzekały na nauczycieli albo gadały o tym, ile która schudła.
    Mrożona pizza jest fajna. A do koktajlów potrzebny jest blender, którego nie mam na stancji. Szach mat, lifestyle.

  18. Jestem mniej więcej w Twoim wieku i także za nic nie chciałabym być znowu młoda.Raz, że okres dojrzewania wspominam jako szarąnagąjamę z kolcami na dnie – bieda, przemoc w domu, galopująca depresja, której nikt nie dostrzegł, społeczna izolacja, Tragiczna Miłość Bez Wzajemności (to gówno trwało cztery bite lata!), no, masakra. Dwa – że jestem z natury raczej pogodnym olewaczem. Zadowalam się nieco krzywą kreską na powiece, taką sobie fryzurą (jak sie nie podoba, to spójrz sobie pan gdzie indziej) a wagą ciała zaczęłam się przejmować dopiero wtedy, gdy Czynniki postraszyły mnie cukrzycą. Dażenie do perfekcji wydaje mi się jakimś defektem psychiki. Otoczona tymi nierealnie pięknymi i wspaniałymi dziewczętami dzisiejszych czasów zapewne czułabym się jak ostatni kartofel. 😀

  19. Też się cieszę, że internet miałam dopiero w liceum i szczytem mojego ekshibicjonizmu był jakiś cytat z piosenki na opisie w gadu gadu. Gdybym teraz była w gimnazjum to pewnie uzewnętrzniałabym się gdzieś na facebooku czy instagramie, a po pół roku paliła się ze wstydu na myśl co ja tam wypisywałam albo jakie zdjęcia wstawiałam. Moich rodziców nie stać by było na markowe ciuchy i kosmetyki, kiedyś chodziłam z w podróbkach conversów z targu za 20zł i nikogo to nie szokowało. Właściwie to wszystkie ciuchy miałam z targu, bo pierwszą galerię handlową otworzyli w Lublinie gdzieś na przełomie mojego liceum i studiów, chyba były jakieś House’y i Croppy wcześniej. Teraz pewnie za coś takiego jest sie wytykanym palcami. Taka ładna jak te dzisiejsze nastolatki też nie byłam, nie wiem co jest teraz w powietrzu, że one wszystkie takie śliczne rosną. tego im zazdroszczę, bo nie mogę patrzeć na moje zdjęcia z tamtego okresu. Więc jeżeli ktoś jest takim zwykłym trollikiem jak ja, to w dzisiejszym świecie ma przerąbane 🙁

  20. Mam 18 za miesiąc. Dzielę się zawsze moim drugim śniadaniem z moim przyjacielem, bo on nie ma pieniędzy, a jak już je ma, to wydaje na płyty. Moja przyjaciółka w połowie utrzymuje sie sama, robiąc ludziom kolczyki w uszach, wargach, pępku, wszędzie. Ja natomiast spokojnie spędzam swoje dni po szkole siedząc przed komputerem i wcinając czekoladę, okazjonalnie udając, że się uczę. Bo ja tak mogę, bo moi rodzice mogą. A jednak to poczucie bezsilności mnie dobija. Mam wrażenie, że kiedyś rodzice nie otulali swoje dzieci kocem ochronnym. Mam 18 lat i chociaż chodzę do szkoły to nie wiem nic o dbaniu o siebie, byciu niezależną. Moich przyjaciół zmusiła do tego sytuacja, a mnie nie. Umrę kiedyś pod mostem z głodu i tyle z tego mojego życia będzie.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top