Właśnie nakładam na siebie długą białą suknię i długą blond perukę i ruszam na podbój pewnego londyńskiego baru w przebraniu Galadrieli. W takiej sytuacji życiowej nie jesteś w stanie powstrzymać się od pewnych przemyśleń na tematy egzystencjalne.
Nie pamiętam takiej imprezy, która wydawałaby mi się bardziej ekscytująca, niż opcja nie pójścia na imprezę. Ślub może troszkę, ale zanim się nie przebrałam w suknię to miałam wielką ochotę wrócić do łóżka.
Darmowy alkohol i jedzenie przestaje cieszyć mniej więcej około 25 roku życia.
Mniej więcej około 30 roku życia wizja kontynuowania zabawy w super barze/klubie/mieszkaniu, odległegłm o pół godziny drogi, przegrywa z wizją koca, kapci i whisky i na kanapie. Przy czym prawdopodobieństwo przegranej jest odwrotnie proporcjonalne do temperatury na zewnątrz.
Kiedy słyszysz w głowie ten malutki głosik mówiący „ej, może już nie pijmy”, to bezwzględnie ten moment, żeby przestać pić. Nawet jeśli jest darmowy alkohol.
Jestem zaskakująco skuteczna zawodowo w stanie cierpienia po zbyt dużej ilości spożytego alkoholu. Przy walce z bólem głowy i ogólnym rozbiciem organizmu, nie mam czasu na jakieś tam stresy czy wątpliwości, więc riposta robi się bardzo cięta, myślenie błyskawiczne, a pewność siebie się ze mnie wylewa.
W branży, w której pracuję, jest taki okres roku, kiedy można poczuć się niczym hollywoodzka gwiazda. Od końca października do początku grudnia WSZYSCY urządzają gale, rozdania nagród, bale charytatywne i inne sposoby na wyciągnięcie pieniędzy od sponsorów. To jest ten moment roku, kiedy jestem pełna współczucia dla pięknych i możnych tego świata, bo przy trzecim evencie, na którym są te same co zawsze osoby, takie same co zawsze małe bułeczki i identyczny plan wieczoru, nawet obieranie ziemniaków wydaje się ciekawsze. Zwłaszcza, jeśli by tak obierać je pod kocem, oglądając serial…
Wiem, że można się dobrze bawić bez alkoholu, ale jeszcze nie odkryłam, po co to robić.
Każda impreza, na którą trzeba się za kogoś przebrać, jest lepsza od każdej imprezy, na którą nie trzeba się za nikogo przebierać.
W przypadku wyjśc z pracy generalnym momentem, który można przyjąć za sygnał do wyjścia, tak żeby nie zostało uznane za niegrzeczne czy aspołeczne, jest moment, gdy wychodzi szef. W zależności od szefa, czasami można za ten sygnał uznać moment, gdy szef zaczyna wszystkich całować po policzkach i mówić „jesteście super, tak bardzo was kocham”.
In vino veritas.
Życzcie mi dziś powodzenia.
15 thoughts on “10 myśli o imprezach, zabawie i innych potwornościach ”
Ostatnio bawię się bez alkoholu. I poza reakcjami współtowarzyszy, nie ma problemu. Właściwie to oni mają problem, nie ja. Bo mnie, nawet pijąc, załącza się na imprezach takie gadulstwo, że napoczęty trunek i tak zostaje w końcu osamotniony i niedopity, bo… ciągle gadam. Dlatego w ogóle przestałam sobie cokolwiek zamawiać. Po co, skoro ja jestem naturalnie nakręcona? ;]
Bo koc, ciastka i dobra kawa (opcjonalnie wino, dla pijących) zawsze nas kochają.
Ależ się uśmiałam. Trafione w punkt! 😀 W szczególności ta z „darmowym alkoholem i jedzeniem, które przestają cieszyć mniej więcej około 25 roku życia…” W pewnym momencie mojej egzystencji nie sądziłam, że taka opcja jest w ogóle możliwa :3 A tu BACH lada chwila 3 dychy na karku (i tutaj jeszcze tylko szybko podziękuję za wszystkie posty związane z tą magiczną liczbą! :D)
Wizja jakiejkolwiek imprezy przestaje cieszyć… Straszne. Nie mogę sobie z tym poradzić. Jak to dobrze, że wszyscy wokół starzeją się razem ze mną…
Imprezy napawają mnie czystym przerażeniem i same zaproszenia na nie śnią mi się później po nocach.
Jak to po co bawić się bez alkoholu? By móc być uznanym i powszechnie szanowanym na dzielni hipsterem. Albo być tym, którego nikt nie będzie lubił dnia następnego xD
A po 25 roku życia rzeczywiście darmowy alkohol nie jest już taki fajny. Zwłaszcza gdy leje się na firmowej imprezie i zastanawiasz się gdzie zniknęli ci ogarnięci ludzie, których kojarzysz z codziennej pracy.
Z tą odległością też coś jest na rzeczy, bo na niektóre imprezy wręcz wyrzucam się z domu, bo wiem, że będzie fajnie mimo iż daleko od domu…
Na absolutnie każdą imprezę wyrzucam się z domu. W zeszłym roku wyrzucałam się do pubu za rogiem na własne urodziny.
No dobra, przebiłaś mnie. Mi się nie chciało jechać na imprezę w Ząbkach czy na Targówku.
To ja mam od zawsze 30 lat, bo wizja kontynuowania zabawy w jakimkolwiek miejscu odległym o pół godziny drogi zawsze była dla mnie mało kusząca. Nie po to się zmuszałam do wyjścia na imprezę, żeby na miejscu stanąć przed tym samym wyzwaniem 😀
I z przebieraniem się to prawda! Jeśli impreza jest przebierana, pójdę dla samej możliwości przebrania się <3
Jak to rzekł Ricky Gervais „What’s the point of living longer if you’re sober? Especially these days”.
Ja słabość imprez odkryłam już w 23 roku życia. Nie lubię, nie chodzę, wybawiłam się na 1 roku studiów wystarczy. Wolę siedzieć z książką i ewentualnie pić drinka. No najdalej to iść na drinka, ale nie na imprezę. I tak kocham bawić się bez alkoholu, bo lepiej się bawie bez alko i brak efektów ubocznych.
Całe szczęście, że nie mam jeszcze nawet 20 lat. Szkoda tylko, że mi nikt nie chce dawać darmowego jedzenia i alkoholu. No, może poza przyjaciółmi, którzy dzielą się studenckimi posiłkami typu makaron, więcej makaronu albo bułki z serem.
Według moich obliczeń nigdy nie byłam na typowej imprezie. Nawet nie wiedziałabym, co na niej robić. Ale jestem w tej kwestii rozdarta, bo moim zdaniem siedzenie w domu i oglądanie seriali jest nudne i zbyt codzienne, a chodzenie z przyjaciółmi do pubów i granie w planszówki jest fajne. Poznawanie nowych, ciekawych ludzi też jest fajne. Siedzenie w domu ze swoją własną osobą to stanowczo nie to, co chcę robić w życiu.
Oh, sweet summer child…
W piątek wyszłam z pubu po 20, czując się trochę winna byciu mentalną emerytką (mam 25 lat)…
Przybijam wirtualnego żółwika, witaj w klubie siostro. Czasem jestem naprawdę nieszczęśliwa bo muszę wyjść gdzieś ze znajomymi wieczorem – im bardziej zimno tym nieszczęście większe.
Aż do 25-go roku życia nie piłam alkoholu, bo udzielałam się jako instruktor harcerski i uważałam, że jeśli wymagam czegoś i coś promuję wśród moich harcerzy, to sama powinnam się tego trzymać (tzn. abstynencji alkoholowej). To sprawiło, że nigdy na żadnej imprezie nie czułam się na miejscu. Zawsze oni wszyscy super się bawili i śmiali i wygłupiali, a ja nie. Dopiero, gdy zaczęłam pić, to się okazało, że po kilku kieliszkach wina rzeczywiście wszyscy są zabawni, a rozmowa sama się klei. Szokujące doświadczenie to było dla mnie.