Na bloga powraca po długiej nieobecności kulturalne podsumowania miesiąca. Wygląda na to, że interesuje Was moja opinia na temat tego, co czytam i oglądam, a ja przy okazji mam wrażenie, że marnując czas tworzę content. WIN-WIN.
Seriale

Dirk Gently’s Holistic Detective Agency : Jeden z najświeższych tytułów, jakie ostatnio widziałam. Absurdalny, dziwny, brutalny, nieprzewidywalny, trochę WTF. Ale kupuję te postaci, kupuję stylistykę przypominającą komiksy z wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Nie wydaje mi się, żeby wszystkich bawiło mordowanie przy użyciu małego kociątka, płatna morderczyni, której zleceniem jest każdy, kogo spotka, jeżdżące vanem wampiry energetyczne czy zamienianie umysłami ludzi i zwierząt. Mnie bawi ogromnie.
Grantchester : Mam z tym serialem pewien problem. Może nawet dwa problemy. Pierwszy – James Norton jest stanowczo zbyt śliczniusi. Wyobrażam sobie, że legiony kobiet w wieku od kilkunastu do kilkudziesięciu lat włączają telewizor tylko po to, żeby pogapić się bezwstydnie na jego uśmiech i mięśnie. Drugi – gdyby nie Norton, nie byłoby absolutnie żadnego powodu, żeby to oglądać. Grantchester jest co prawda jako tako przyjemny, ale jednak napisany mocno średnio, bywają momenty, kiedy nie mogę uwierzyć w banalność tego, co widzę (wiem, że to na podstawie książki, aż boję się sięgnąć). W 90% przypadków mordercą jest kobieta. W Cambridge i okolicach ludzie padają jak mrówki. Jamesik gra ślicznie jak zawsze, ale jego prawdziwą ekranową miłością nie jest drętwa Amanda (nie potrafię zrozumieć, czemu on ją niby kocha), a przyjaciel – policjant Geordie. W każdym odcinku czekam na pocałunek wikarego i policjanta, ale coś mi mówi, że się nie doczekam. Ale oglądam. Things I do for love…
The Crown : Mam wrażenie, że jestem jedną z nielicznych osób, którym ten serial się nie podobał. Oglądanie go było dla mnie mordęgą, wynudziłam się za wszystkie czasy. Interesuję się brytyjską rodziną królewską, skończyłam historię, magisterkę pisałam z etykiety dworskiej, kocham period drama, a nic mi się tutaj nie podobało. Począwszy od ciężkiego aktorstwa i nieprzekonującego mnie castingu (na początek podmieniłabym Elżbietą z Małgorzatą, o Churchillu nie chcę sobie nawet przypominać), po obrzydliwie cukierkową stylistykę. Wszystko jest okropnie teatralne, nie czuję emocji między postaciami (romans Małgorzaty i Petera jest trochę jak romans Anakina i Padme, wierzymy, bo nie mamy wyboru) i jedynym wiarygodnym motywem jest przytłoczenie młodej królowej przez ogrom odpowiedzialności. Drugi sezon pewnie obejrzę, bo wszyscy będą oglądać, ale zaopatrzę się w potężną ilość whisky dla znieczulenia.
Seriale do snu
Jest to specjalna kategoria serialu, ponieważ mam bardzo specyficzne wymagania odnośnie tego, co oglądam przed zaśnięciem. Musi być śmieszne, lekkie i jak zasnę, niczego nie tracę i mogę oglądać nazajutrz następny odcinek. Wcale nie jest tak łatwo o produkcje śmieszne i lekkie, a przy okazji nieobrażające inteligencji.
Brooklyn 99 : Nie jestem osobą, która śmieje się głośno oglądając filmy czy seriale. Nawet niespecjalnie często się uśmiecham patrząc w ekran. Przy Brooklyn 99 zdarza mi się i zachichotać. Nie wiem czemu Andy Samberg ma na mnie taki wpływ, zwłaszcza, że nie jestem fanką Lonely Planet. Ale zarówno Brooklyn 99 jak i Cuckoo bawią mnie i chichoczę. Kocham się trochę w twardej policjantce Rosie oraz identyfikuję z ponurym czarnym homoseksualnym kapitanem policji. Też jest elfem pogardy z twarzy.
Detectorists : Jeden z najsłodszych i uroczych tytułów, jakie ostatnio widziałam. Dwóch mężczyzn chodzi sobie po polu z wykrywaczem metalu, szukając ukrytych w ziemi skarbów. Znajdują głównie guziki i zawleczki od puszek, czasem garść monet. Ale i w tym “biznesie” są intrygi i rywalizacje, wielka miłość i wielkie dramaty. No, może nie takie wielkie, ale czasem w lokalnym pubie ktoś komuś wyleje sok pomarańczowy na twarz. Ciepłe to, przyjemne, dziwne, fajne.
Burnistoun : Dziwaczna seria skeczy z fikcyjnego miasteczka położonego gdzieś w obszarze Greater Glasgow. Działa na wielu poziomach, jako idiotyczna komedia i dogłębne studium mentalności tego obszaru. Tak, mniej więcej tak wygląda czasem życie w Glasgow. A przynajmniej w niektórych dzielnicach 😉
Absolutely Fabulous : Absolutna rewelacja i telewizyjna klasyka. Jestem absolutnie przekonana, że będę absolutnie taką samą matką jak Edina Monsoon (“what’s the point of having children is if they’re not going to turn up for your launches”). I absolutnie stoję po stronie Ediny, kiedy tygodniami nie może zdecydować się na odnowienie kuchni po pożarze, aby w końcu po wielu godzinach wybrać klamkę, która się jej podoba i lecieć po nią do Nowego Yorku. Poza tym uwielbiam Ab Fab za pastisz bardzo specyficznego momentu w historii branży PRu w Londynie. Podobno naprawdę było tylko nieco mniej kolorowo.
Friends with Better Lives : Co jakiś czas ktoś próbuje nakręcić nowych przyjaciół. Czasem pomysł chwyta (chociaż sama nie lubię HIMYM), czasem nie. Friends with Better Lives jest niespecjalnie odkrywcze, ale przyjemne. Poza tym jestem w tymi okresie w życiu, że interesują mnie perypetie 30+latków…
Filmy
Tale of Tales : wizualnie jest to jeden z najpiękniejszych filmów, jakie od dawna widziałam. Przypomina mi estetycznie jeden z moich ulubionych filmów wszechczasów czyli The Fall z Lee Pacem. Jest też okrutny w ten sposób, w jaki okrutny są tradycyjne baśnie. Tylko właściwie ciężko powiedzieć, jaki jest sens tego filmu. Nie ma specjalnie ani początku, ani zakończenia i czuję, że obejrzałam coś pięknego, ale nie wiem po co. Niemniej, piękne to jak diabli.
Mocking Jay część II : W telegraficznym skrócie – Jennifer Lawrence jest hot. Jennifer Lawrence jako rebeliancki badass, w świecie, w którym siwy Donald Sutherland każe się dzieciom zabijać, to jest bardzo hot. Donald Sutherland nawet jako zły starzec jest hot. Wojna, bomby, wojownicze dziewczyny i Donald Sutherland – what’s not to like? A i tak najbardziej lubię Effie.
Bel Ami : Uwielbiam XIX-wieczną literaturę, a XIX-wieczna francuską literaturę to już w ogóle. Zwłaszcza, jeśli traktuje o awansach społecznych robionych przez łóżko. Adaptacja książki Guya de Montpassant jest śliczna, zepsuta, seksowna, dekadencka, przewrotna, bezczelna, cudowna. Takie historie lubię.
In Secret : Dla odmiany, to adaptacja XIX-wiecznej powieści Emila Zoli o zdradzie, morderstwie i wyrzutach sumienia. W absolutnie cudownych kostiumach, z przepiękną Elizabeth Olsen i Oscarem Isaaciem. Dlaczego wszystkie filmy świata nie mogą być adaptacjami XIX-wiecznych powieści?
Eddie the Eagle : Czasem podchodzisz do męża, a on ogląda film o chłopcu, który chce być skoczkiem narciarskim na olimpiadzie, chociaż nigdy nie trenował skoków, a olimpiada za kilka miesięcy. Właściwie fajne, chociaż sama bym nie włączyła.
Departed : Potrzebowałam obejrzeć ten film jako inspirację dla rozwiązania fabularnych problemów mojej książki. Dziesięć lat temu nie rozumiałam, dlaczego kogoś może interesować nudny film o policji i irlandzkiej mafii i dlaczego on w ogóle dostaje jakieś Oscary. Po ostatniej scenie zbierałam szczękę z podłogi. Nie tylko zresztą wtedy. Fabularne problemy rozwiązane, szacunek dla Scorsese plus milion. Gdybym mogła cofnąć się w czasie, zaciągnęłabym 19-letnią siebie do kina.
Wystawy
Vulgar : wystawa w Barbicanie tylko do piątego lutego, więc radzę się bardzo spieszyć, bo warto. Są to rozważania na temat relacji między dobrym i złym smakiem w modzie, tym co ekskluzywne i pospolite, co to znaczy gust, co wypada, a co nie i że wiele prawd prawdziwych jest tylko z pewnego punktu widzenia. Bo gust jest tylko konceptem.
Świetna wystawa, piękne kreacje, wspaniałe opisy.
Coś Was zachwyciło? Coś powinnam zobaczyć czy przeczytać? Dajcie znać.
12 thoughts on “(nie)Kulturalny miesiąc #1”
Rien! jestem w szoku jaką ilość seriali potrafisz pochłonąć! Wow! Ja jakoś nie mam do tego talentu, nawet gra o tron zatrzymała mi sie na 4 sezonie… Ja własnie zrobiłam podsumowanie styczniowych filmowych odkryć na blogu i jesli lubisz piękne rzeczy to absolutnie polecam „Osobliwy dom Pani Peregren”, boze i ta Walia w tle! Ze względu na stroje, muzyke i nieoczywista fabułe ( nie bede oryginalna) La la land. Moza sie zakochac w Emmie Stone po tym filmie:) I żeby się wkurzyć – Jackie ( doskonałe stroje!!!) i przytłaczający szowinistyczny obraz świata. pozdrawiam ciepło ps. zazdrosze Ci bliskości Barbicanu!
Nawet nie wiesz jak mi brakowało takich treści! Z Departed mam tak, że żałuję, że nie mogę jeszcze raz zobaczyć tego filmu po raz pierwszy, żeby jeszcze raz mieć takie uczucie absolutnego oszolomienia 😉
Tak, cudowne oszołomienie. Bardzo mnie zainspirował.
czy w Dirk gently’s… corgi ze zdjęcia pełni jakąś cykliczną rolę czy akurat taki przypadkowy kadr?
To nie przypadek 🙂
Kluczową rolę!
Dirk Gently’s… – TAK, TAK, TAK. Cudny serial, tego mi właśnie było trzeba. Obejrzałam raz i zaczęłam drugi (musiałam przerwać, bo z pewnych względów mam przerwę w opłacaniu Netflixa, ale nie mogę się doczekać aż dokończę i zacznę trzeci raz). Dzisiaj zaczęłam czytać powieść.
Departed to film genialny, w sumie dawno go już widziałam i może zrobię sobie kiedyś powtórkę…Może, bo mi wychodzi oglądanie filmów jedynie w kinie albo ze znajomymi. Poza tym nic z listy nie znam xD Zwłaszcza seriale są dla mnie enigmą – oglądam raz na kilka tygodni odcinek House of Cards – skończyłam 2 sezon! I to jest szczyt moich możliwości w tej kwestii 😀
„Dlaczego wszystkie filmy świata nie mogą być adaptacjami XIX-wiecznych powieści?” Couldn’t agree more! Na pewno skorzystam z tych poleceń 🙂
ja tylko chciałam dołożyć ziarenko – bo ja najbardziej u Ciebie tęskniłam właśnie za tymi podsumowaniami! Bardzo inspirujące sa i niezwykle interesujące 🙂
Cieszę się, że powrót cyklu spotyka się z ciepłą reakcją 🙂
Obejrzałam wczoraj „Dirk Gently’s…”. Ten serial tak bardzo zrył mi banię – czekam na kolejny sezon!
Z kolei do „The Crown” mam podobny stosunek, co Ty. Nie było tam postaci, którą dałoby się polubić.
Z filmów mogę polecić „The Light Between Oceans”, a z seriali „Black Books” – wiecznie pijany lub skacowany Irlandczyk w księgarni + angielski humor = przepis na udany wieczór.