Ten miesiąc obfituje mi w wyjazdy z prawdziwego zdarzenia. Takie, na które trzeba zabrać piżamę i więcej niż jedną parę butów. Robi się poważnie, zaczynam czuć powagę, ba, grozę sytuacji! Tym bardziej, że walizka łypie na mnie spod ściany. Udaję, że jestem bardzo zajęta i jej nie widzę. Toteż piszę.
∞
Mam wrażenie, że pakowanie walizki to jedna z najbardziej niefotogenicznych sfer życia. Oczywiście na pinterestach i innych instagramach znajdziemy zdjęcia śliczniunich walizeczek, w których wszystko ułożone jest równiutko i nie widać żadnych plastikowych siatek, a na wierzchu leży retro aparat. Ta, jasne. Akurat, że aparat przeżyłby starcie z panami bagażowymi. Oczywiście można próbować, ale po odebraniu bagażu z taśmy na lotnisku, zawartość wygląda zawsze jakby wytarzał się w nim wściekły mrówkojad. A od czasu, kiedy mój ulubiony golfik oblany został wybielaczem, który wylał się w jakiejś innej walizce (przywozić z Polski do UK wybielacz to ułańska fantazja), siatka jest mym przyjacielem. Brzydkim, bo brzydkim, ale niezbędnym.
∞
Widok walizek na taśmie jest przygnębiający. Wszystkie wyglądają smutno i żałośnie.
∞
Brak widoku walizki na taśmie jest jeszcze bardziej przygnębiający. Podobnie jak słowa “pani walizka postanowiła kontynuować podróż samotnie, a zamiast Katowic jako swoją destynację wybrała Budapeszt”. W sumie się jej nie dziwię, ale zawsze trochę żal.
źródło: flickr
Zaczynam robić listy pomysłów na zestawy ubrań wiele tygodni wcześniej. To żadna przesada, zaczęłam robić rozpiskę na majowy wyjazd do Krakowa pod koniec marca. Proces jest skomplikowany, posiłkuję się wcześniejszymi zdjęciami moich udanych zestawów i pinterestem. Rozpiska jednak sobie, a życie sobie i zawsze zabieram się za pakowanie około godziny 22, dzień przed wyjazdem.
∞
Powyższy punkt jest oczywiście zupełnie bez sensu, bo przewidywanie, co będę miała ochotę założyć za kilka dni to jak wróżenie z fusów.
∞
Niezależnie od ilości researchu odnośnie średnich temperatur w miejscu wyjazdu na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy oraz ilości opadów na przestrzeni ostatnich trzech lat, dzień przed okazuje się, że wszystko co chciałam spakować nie przystaje do prognozy pogody, która postanowiła się zmienić.
∞
A moja ulubiona koszula/sukienka/spódnica, na której bazują wszystkie zestawy, jest w praniu.
źródło: flickr
Nigdy nie udaje mi się spakować akurat tylu ubrań, ile potrzebuję. Za każdym razem jest ich albo za dużo, a ja ciągle chodzę w tym samym, albo za mało i nie mam w co się ubrać.
∞
Nie wiem jaki jest Wasz savoir-vivre jeśli chodzi o mydło i szampon, ale zawsze mi trochę smutno, kiedy ktoś przyjeżdża do mnie z własnym. Sama zwykle biorę, bo nie chcę, żeby potem było, że sępię (choć czasem zapomnę, bo jednak nie jestem do końca ogarnięta), ale brak wiary, że ugoszczę kogoś własną odżywką, rani moje malutkie serduszko.
∞
W chwili przekroczenia progu domu, ogarnia mnie lęk, że na pewno czegoś zapomniałam. Jeśli okazuje się, że niczego nie zapomniałam, denerwuję się, bo to podejrzane.
(Co ciekawe to samo mam w przypadku lotu samolotem, czasem denerwuję się tym, że się nie denerwuję).
Mam nadzieję, że tylko ja przeżywam w ten sposób pakowanie, a Wy, kochani Czytelnicy, jesteście osobami normalnymi, poważnymi i dorosłymi.
He he.
11 thoughts on “Reisefieber czyli 10 myśli o pakowaniu i walizkach”
Lecimy 26 sierpnia na 5 dni do Edynburga, tylko z bagażami podręcznymi, a ja już teraz zaczynam się zastanawiać, co spakować, ile zamieszczę, czy ładnie, czy praktycznie (podróż po ślubie zobowiązuje… podobno?), czy zleje nas szkocki deszcz, czy jednak będzie wyspiarskie lato stulecia, jak podczas naszego pobytu 12 lat temu w Irlandii, kiedy to skóra od słońca schodziła z nas płatami, a na polu namiotowym w Doolin był tylko filtr 15… No nie przewidzisz, a stres narasta.
Jakbym czytała o sobie. Teraz czeka mnie pakowanie na weekend majowy i miałam wstępnie zaplanowane dużo różnych wariantów outfitowych, ale żaden jakoś nie przewidział, że będę w tym czasie potrzebować głównie zimowe ubrania… A pranie zaczęłam wyjątkowo już wczoraj, ale i tak będąc na miejscu na pewno przypomnę sobie o czymś co, by mi się bardzo przydało, a zostało w koszu lub po prostu w szafie 😀
Tez jest mi zawsze niesamowicie smutno jak widzę gości przyjeżdżających z własnym szamponem i resztą.
Zawsze pakuję się na ostatnią sekundę i odkąd zaczęłam sobie powtarzać, że serio zawsze można wszystko dokupić to jest mi jakby lepiej. A potem biegam po turystycznej części Gdańska w Wielkanoc i szukam w panice sklepu, w którym kupię jakąkolwiek szczoteczkę do zębów. Fun fact: to był wyjazd z Gdańska do Gdańska, pomyślcie co to będzie jak się wybiorę do Krakowa…
(Nie napisałam na fejsie, to napiszę tutaj – tak spotkanie w Krakowie, tak! choć pewnie stchórzę i nie przyjdę)
Ej no, nie bierzmy tego szamponu tak do siebie 🙂 Ja jeżdżę z własnymi, bo jestem bardzo wybredna, a moja skóra głowy ma swoje fanaberie i nie bardzo chcę żeby obsypało mnie łupieżem jak jadę w gości.
Też pakuję się w absolutnie ostatniej chwili; zawsze jestem tym znajomym, który nie umie spakować się w podręczny, a bilet kupuje na tyle wcześnie, żeby było tanio nawet jak kupię bagaż rejestrowany. Lubię nie mieć w głowie śmiesznego limitu gabarytow i wagi i przechadzać się po terminalu tylko z torebką, a nie objuczona siatami. Wszyscy się ze mnie śmieją, że po co mi tyle gratów, ale jak przychodzi co do czego, to mam tyle ile trzeba. Choć i tak zawsze czegoś tam drobnego zapomnę; zazwyczaj jest to opaska do mycia twarzy, więc muszę sobie potem robić kitkę na czubku głowy i wyglądam jak ananas. Taki podróżny sznyt 😉
Jestem osobą która się sporo w swoim krótkim życiu napakowała, gdyż muszę pakować się każdorazowo przy powrocie ze stancji do domu, i to musi być perfekcyjne minimum, bo polskie pociągi nie dają drugiej szansy 😛 Na pakowanie na dwa czy trzy dni potrzebuję z pół godziny. Zawsze wożę to samo, nawet ciuchy te same, nie uznaję piżam…
Nigdy nie wożę szamponu, przecież ja to muszę na plecach nosić, nie będę sobie dokładać. Potem muszę się myć męskimi, ale moje włosy nawet je lubią. Za to wkurzają mnie goście którzy zapominają ręcznika, bo ręczników mam sztuk cztery i oddanie jakiegokolwiek gościowi to zaburzenie mojego rytmu ręcznikowego.
Pogodę sprawdzam wcześniej i szacuję, do czym dokładam do wszystkiego taką wielką płachtę jak z ŚDM. Obojętnie, jaka miała być pogoda, ta płachta doskonale odpędza deszcz 😀 Poza tym chodzę w szortach i bardzo grubych podkolanówkach, które nałożone razem pełnią funkcję grubych spodni. Oczywiście takie akcje tylko w górach, gdzie ludziom jest absolutnie wszystko jedno 😀
Dawno temu oglądałam Zorro (serial) i tam żona kapitana po wejściu do ich maleńkiego pokoju w garnizonie powiedziała: tu się ledwo mieszczą moje suknie! Wtedy jeszcze nie wiedziała, ile w tym prawdy. Moje suknie i sukienki zajmują całą walizkę, kosmetyki pakuję już do torebki, a na szampony i ręczniki nie ma już miejsca. Oczywiście wszystko nie wcześniej niż o północy dnia poprzedniego. A jeżeli wyjeżdżam po południu albo wieczorem – to najwcześniej późnym rankiem.
Oczywiście to wszystko jest bardzo dobrze uzasadnione: w ten sposób zajmuje najmniej czasu.
Nie cierpię się pakować, właśnie z powyższych powodów: bo wymaga za dużo myślenia, bo nie wiem, co będę miała ochotę założyć, bo ulubione ciuchy w praniu, bo trzeba to wszystko wepchnąć do zawsze za małej przestrzeni, bo coś się gniecie, coś uwiera, a coś zawsze trzeba upychać po kieszeniach. Marzę o osiągnięciu stanu walizkowej nirvany, w której będę bezmyślnie wkładać tam rzeczy, które potem okażą się najprzydatniejsze, na wszystko będzie miejsce i nie będę musiała dociskać jej kolanem. A co do szamponów – biorę, bo moje włosy się lubią się tylko z niektórymi szamponami ale zawsze po ciuchu liczę na ręcznik. Żeby potem nie musieć kombinować, jak przypadkiem okaże się w dzień powrotu, że jest cały mokry.
Ja się za to pakuję kilka dni, wszystko leży rozbabrane wszędzie, siat nie znoszę a potem tego żałuję.
Zdarza mi się wrócić w połową ciuchów czystych i pachnących bo nie zdążyłam ich zużyć. Nie lubię tego i już.
Dla mnie walizki są magiczne. To coś więcej niż podróż i bagaż. To bardziej bagaż doświadczeń, tony wspomnień niż ciuchów. To tak jakby niezbędny element naszego życia.
Hahahaha, jeśli zaczynasz się pakować o 22 wieczorem to i tak skandalicznie wcześnie 🙂 Dziwne to, że podróże są takie fantastyczne, a pakowanie takie straszne. Zawsze się denerwuję, że zapomnę pieniędzy albo kluczy od domu, albo zgubię bilet. Drukuję pierdyliard kopii biletu i upycham po torebkach, walizkach, plecakach i kieszeniach. A jeśli bilet mam w komórce, to boję się, co będzie, jak zgubię / zepsuję komórkę. A jak się rozładuje? Albo skończy mi się limit przesyłu danych? Tyle zagrożeń, tyle niebezpieczeństw! 😉