Kiedy byłam mała, marzyłam, żeby moje imię znalazło się w encyklopedii. Zajęło godne miejsce między jakimś robakiem, paskudną chorobą i kimś, kto kiedyś zrobił coś. Gdy trochę podrosłam, encyklopedie stały się przeżytkiem, a nowym wyznacznikiem świetności stała się obecność na wikipedii. Jak znajdziesz się na wikipedii to już na pewno jesteś człowiekiem sukcesu. Albo zrobiłeś coś bardzo, bardzo złego. To nie zawsze się zresztą wyklucza…
Pieniądze. Przyjęcia i bankiety. Rozpoznawalność. Zdjęcia na pierwszych stronach gazet.
To wszystko elementy pewnej wizji sukcesu. Powiedzmy, że w zaznałam niektórych z tych rzeczy w minimalnym wymiarze. Mam na koncie przyzwoite oszczędności, nie muszę martwić się, za co będę żyć. Pieniądze są ekstra, właśnie dlatego, że odsuwają sporo zmartwień. Chciałabym mieć ich trochę więcej, ale nie jakoś tak bardzo dużo. Pracując na etacie miałam okazję pić darmowego szampana w strojach wieczorowych. Po kilku takich wyjściach, każde kolejne jest…nudne. Dzięki blogowi raz na jakiś czas ktoś obcy powie mi miłe słowo na ulicy. Jest to bardzo super, ale przy dokładnie takiej częstotliwości jak teraz. Raz na jakiś czas.
Żadna z tych rzeczy nie sprawia mi większej przyjemności, niż siedzenie z mężem w kawiarence na klifie z widokiem na Kanał Angielski i picie herbaty z jednego kubka, przy wyglądaniu zarysu Francji na horyzoncie. Albo całodzienna wyprawa z koleżanką i kanapka z pasztetem na pieńku w lesie. Może brak mi ambicji?
Ktoś zapytał, co jest dla mnie wyznacznikiem człowieka sukcesu. Bo wiecie, lubię pisać o sobie jako o przegrańcu spod koca i to niesprawiedliwe, bo mam porządne życie.
Sukces ma niejedno imię. Dla jednej osoby będzie kierowaniem międzynarodową korporacją, dla kogoś innego wychowaniem na porządnych ludzi piątki dzieci. Obie opcje są wartościowe, kwestia punktu widzenia. Żadna z nich nie wydaje mi się sukcesem skrojonym na mnie. No więc o co mi chodzi?
Nie wiem.
Ludzi sukcesu są całe legiony.
Za sukces uważam cały szereg różnych osiągnięć. Gdybym miała wybierać czyj sukces chciałabym powtórzyć, myślę o Sapkowskim. Ale też o Zwierzu Popkulturalnym. O Stanleyu Kubricku i o Anicie z bloga Aifowy. O Neilu Gaimanie, Ursuli Le Guin i o Stanisławie Lemie, podobnie jak o Davidzie Tibetcie z Current 93. O Venili Kostis i Arturze Jabłońskim. I milionie innych. O mieszance ludzi, z których niektórzy są bardzo sławni i znani, nawet bogaci, a inni po prostu robią dobrze to co bardzo lubią.
Czasami czuję taką błogość, że chyba niczego więcej nie potrzebuję. Czasami czuję, że tak bardzo niczego w życiu nie zrobiłam. Raz myślę, że z sukcesem jest jak z domem w “Śniadaniu u Tiffanny’ego”. Nie wiem gdzie jest, nie wiem jeszcze do końca jak go osiągnę, ale jak już to zrobię, to będę wiedziała, że to TERAZ. Innym razem wydaje mi się, że raczej jak z tym powracającym motywem w musicalu Hamilton, gdzie odpowiedzią na powtarzające się pytanie “isn’t this enough?”, jest smutna konkluza “he will never be satisfied”.
Piszę to siedząc w kawiarni, żyjąc z pieniędzy, które odłożyłam przez ostatnie kilka lat. Wydawało mi się, że to będzie smakować jak sukces, ale smakuje okropnie zwyczajnie. Niedługo pewnie pójdę do jakiejś pracy, bo czemu nie. Pewnie będzie lepsza od poprzedniej i przez tydzień będę myśleć, że to jest to. Może nawet kiedyś w końcu skończę i wydam moją książkę. Myślę, że nawet jeśli ktoś ją kupi, to wciąż herbata z widokiem na morze i pasztet w lesie będą mi sprawiać tyle samo przyjemności.
Może nie mam na siebie pomysłu. Może sukces jest sukcesem zawsze tylko z daleka?
19 thoughts on “Kim jest człowiek sukcesu?”
Ile razy miałam tak, że pragnęłam czegoś bardzo, a kiedy już to osiągałam, nagle wydawało się takie… zwyczajne. Bo JA, to tylko JA i żaden sukces nie zmieni tego, że czuję się tylko mną, czyż nie?
Bardzo tak.
Ja już nawet nie myślę w kategoriach „sukces – brak sukcesu” bo wiem, że mam paskudny charakterek i nigdy nie jestem zadowolona z niczego, co zrobię. Za sukces uznaję więc panowanie cały dzień nad swoją twarzą i uśmiechanie się do ludzi, ale nie umiem sobie wmówić, że sukcesem były dobre oceny, pójście na studia, spełnianie swoich marzeń. Prawdopodobnie nigdy nie powiem sobie, że ten tekst był dobry, albo że fajnie pokierowałaś swoim życiem albo ładnie umeblowałaś pokój.
Miarą sukcesu chyba będzie dla mnie znalezienie pracy w zawodzie i robienie czegoś pożytecznego. Od liceum trudną sytuacją jest dla mnie fakt, że moje pasje są powszechnie pogardzane i uważane za głupie, a moja droga życiowa za z góry przegraną. Szczytem sukcesu wydaje mi się więc sympatyczna praca i kawalerka niedaleko centrum. To będzie bardzo zwyczajne, ale nadzwyczajne w ten sposób, że udało mi się to osiągnąć, tej mi, która powinna nie mieć żadnej przyszłości 😛
Trzeci akapit od końca tak bardzo prawdziwy, że aż sobie zapisałam w notatniku, żeby mi nie umknął nigdzie. Mam identyczne przemyślenia. Ostatnio oglądałam wywiad z Martyną Wojciechowską, gdy prowadzący zaczął jednym ciągiem wymieniać wszystkie jej gigantyczne sukcesy, zdumiona stwierdziła, że to naprawdę ładnie brzmi jak tak podsumowuje, bo ona sama sobie na co dzień nie ogarnia refleksją tak całościowo wszystkich osiągnięć. Także może rzeczywiście odpowiedź na końcowe pytanie w tekście brzmi: tak.
Chyba to 'wystarczy’ jest sukcesem po prostu. By przestać jęczęc, a zacząć patrzeć na klif. I pić herbatę. A nie szukać szampana który szczerze to smakiem wcale nie powala, co najwyżej ceną
Jakby to było proste, to by było fajnie.
no byłoby. ja jestem z tych, którym nic nie wystarcza. uczę się
Mój kumpel był na spotkaniu z jakimś kołczem. Uczelnia zorganizowała to poszedł. Opowiadał mi, że kołcz zapytał ludzi o marzenia i cele w życiu. Ktoś z publiczności powiedział, że chciałby zostać przewodnikiem PTTK. Podobno kołcz drwił z tego kolesia i z jego marzenia przez cały „wykład”. Każdemu według jego potrzeb, ale w swoim życiu wolałbym spotykać dobrych przewodników PTTK niż ludzi, dla których miarą sukcesu jest możliwość zaszpanowania przed innymi, swoim własnym, zapewne nie do końca prawdziwym, życiem.
Cholernie to smutne. I cholernie smutną osobą musiał być ten coach.
Znam przewodnika PTTK, który jest lokalnym autorytetem, więc super cel. Wierzę w treningi konkretnych umiejętności (sprzedaż, negocjacje, prezentacje itd), ale kołczing ogólny życiowy to, no, wiadomo co.
zdelegalizować
Dla mnie sukces juz nie istnieje, nie staram sie nawet zeby sobie zdefiniowac co to dla mnie znaczy. chcialabym zeby moja corka wychowala sie w otoczeniu gdzie sukces jej nie dotyczy. jedyne co sie liczy to zeby zyc dobrze w zgodzie ze soba. ale to trudniejsze niz sie moze wydawac zwlaszcza w swiecie gdzie mamy okazje porownywac nasze zycie do tysiecy innych
PS. Ladny nowy szablon!
dla mnie sukces to przede wszystkim samorealizacja i spełnianie siebie 🙂
_____________
Sprawdź moją nową stronę ♥ daria-porcelain.pl
Le Guin, Gaiman, David Tibet, Riennahera <3 Zawsze kiedy w moim życiu dzieje się coś dobrego albo tajemniczego, to dzieje się na różnych frontach. Taka pąjęczynka synchronicznych przypadków. I ten post też się w nią pięknie wplótł. Dzięki, Wszechświecie.
Z całego serca życzę ci, żebyś w swoim własnym mniemaniu znalazła się wśród tych wszystkich ludzi – niezależnie od tego czy zbliży cię do tego napisanie książki (kupiłabym!) czy więcej kanapek z pasztetem w lesie 😀
Ostatnio w osłupienie mnie wprawił wpis Anity Suchockiej vel Aife na instagramie. Pisała o niedosycie, jaki czuje w życiu. Totalnie mnie zaskoczyła, bo przecież ona jest jedną z najlepszych albo i najlepszą fotografką ślubną w Polsce, tworzy od lat autorską biżuterię, której technologi wytwarzania uczyła się od podstaw (kiedyś to była miedź, teraz specjalna żywica), pisze poczytnego bloga, jest żoną, mamą dwójki szkrabów… No jeżeli ona czuje niedosyt, to co ja mam powiedzieć??
Moja myśl na teraz jest taka – ten niedosyt jest wynikiem zealizowanych już częściowo marzeń, udowodniło się sobie, że się da, więc apetyt się zaostrzył. Gdyby od samego początku swoim marzeniom ucięło się łeb, poczucie niespełnienia by się nie pojawiło.
Myślę, że Sukces osiąga się gdzieś po drodze. To nie jest szyt z zatkniętą flagą, tylko pewne miejsce na stoku, po którym nie zaprzestaje się wędrówki. Taka Anja Rubik. Nie sądzę, że musiałaby robić wiele więcej niż kilka pestiżowtch pokazów i sesji w roku, a zaczęła wydawać autorski, niszowy magazyn.
W książce „Telemach w dżinsach”, którą dostałem na koniec 5 klasy jest takie zdanie, że szczęście to zdaje się, dążenie do niego. I chyba podobnie jest z sukcesami, tylko trzeba uważać, żeby się w tym nie zatracić, przynajmniej tak to widzę na dzień dzisiejszy
Tak się zastanawiam czy sukces musi oznaczać szczęście. Jeśli moim życiowym celem jest wewnętrzny spokój, dobra kawa z rana przyniesiona do łóżka przez męża i niewiele więcej do szczęścia potrzeba, to czy mogę kiedykolwiek osiągnąć „sukces”? Chyba nie, a mimo to jestem z siebie dumna za każdym razem, kiedy okazuje się, że żyję tak, jak lubię, na spokojnie. Jasne, czasem wychodzę poza strefę komfortu, ale znowu ma to na celu nie zdobycie „sukcesu”, a pracę nad sobą…
P.S. Artur jest świetny, życzę mu wszystkiego najlepszego, chociaż jak prowadził zajęcia na copywritingu na UMK strasznie wkurzało mnie jego ciągłe spóźnianie… 😉
Ja myślę, że „sukces” to coś kompletnie nieokreślonego, i dla każdego znaczy zupełnie coś innego. Tak jak „szczęście”. Myślę, też że prawdziwym sukcesem jest w życiu spokój duszy i odrobina poczucia spełnienia. I tego Ci życzę.