Spodziewasz się wzruszających zachwytów nad kochaną fasolką i opowieści o łzach szczęścia i tym jak w ciąży jest wspaniale? Są lepsze blogi do odnalezienia tego kontentu. Po długich tygodniach krycia się i robienia sobie zdjęć od tyłu, w końcu czas na coming out i odetchnięcie z ulgą.
A „kochaną fasolkę” nazywam raczej „bobsonem”, „guwniakiem”, „kiszonką” lub „dzieckiem drogim”. W kontekście „czy dziecko drogie może przestać imprezować i w końcu pójdzie spać”. Albo po prostu po imieniu.
♦
Ciąża to nie choroba? W moim przypadku rzeczywiście nie. Od CZWARTEGO MIESIĄCA. Do tego czasu była jak ostre zatrucie pokarmowe, przez które nie mogłam czegokolwiek jeść. Nie bardzo dało się też spać, nie spać i w ogóle żyć.
♦
Czasami poraża mnie jak bardzo niektóre kobiety nienawidzą innych kobiet. Same jesteśmy sobie nawzajem największymi wrogami. Czytam wywiad z jakąś aspirującą artystką, w którym chwali się dzielną postawą i WEDŁUG NIEJ CIĄŻA TO WSPANIAŁY OKRES I AKURAT ONA JAKO KOBIETA PIĘKNIEJE I KWITNIE I WCALE NIE MUSI KORZYSTAĆ Z ŻADNYCH PRZYWILEJÓW. Gratuluję osiągnięcia. Rzeczywiście jest z czego być dumnym. Sama jednak wybrałam trzy miesiące w objęciach klozetu, bo taki mam przyziemny gust.
Tak zupełnie serio, nie jestem za tym, żeby brać zwolnienie na cały okres zdrowej ciąży bez komplikacji, bo nie zgadza się to z moją etyką pracy, ale nie od fajności ciężarnej zależy jak będzie znosić ten okres. Komu chcemy się przypodobać pozując na takie idealne bździągwy i gardząc prawem do czucia się ohydnie?
♦
Nadchodzi moment, kiedy zestawy dobrane tak, aby zawsze wyglądać dobrze, nagle przestają wyglądać dobrze. Zamiast tego wyglądają pokracznie. Cóż, skomponowane były na normalnego człowieka, nie przewidywały okrągłego bebecha i piersi na kształt kul do kręgli…
♦
Ludzie mają pewne oczekiwania co do tego jak należy reagować na USG. Podczas drugiego lekarze wydawali się dużo bardziej podekscytowani ode mnie i cieszyli się, że ohoho, ale skacze, ale się rusza, ale aktywne dzieciątko. A ja patrzyłam na nich jak na wariatów i uśmiechałam się niezręcznie. Po trzecim słyszałam w pracy pytania czy się popłakałam z radości jak wydrukowano mi zdjęcie i powiedziano płeć. No więc nie. W ogóle się nie popłakałam ani nie wzruszyłam.
Istnieje oczywiście opcja, że jestem emocjonalnie upośledzona.
♦
Chociaż może nie jestem, bo płaczę słuchając piosenek z “Les Misérables”. Małą Cosette od razu przełączam, a kiedy leci “Turning” jest mi ciężko
Did you see them going off to fight?
Children of the barricade who didn’t last the night
Did you see them lying where they died?
Someone used to cradle them and kiss them when they cried
Did you see them lying side by side?
Dzisiaj popłakałam się na przykład czytając na wikipedii streszczenie “Małej Księżniczki”, a wczoraj w pociągu oglądając filmik o Strefie Gazy. Chociaż akurat Strefa Gazy zasługuje na łzy, ale to już zupełnie inna historia.
♦
Ludzkie rozmnażanie się jest niezwykle niewydajne.
♦
Obecnie jednym z moich największych marzeń jest wielki talerz świeżych ostryg, stojący obok drugiego wielkiego talerza z sushi, to wszystko zalane białym winem z powtykanymi gdzie się da butelkami whisky i kawałkami camemberta i różnych serów pleśniowych.
♦
Uroczym było czytać na instagramie o tym jak schudłam, kiedy w rzeczywistości nie dopinałam się już w żadne spodnie.
♦
Mój mąż czyta obecnie mnóstwo książek o uczeniu się i poznawaniu siebie i sprzedaje mi różne teorie. Na przykład, że jeśli coś chociaż minimalnie poznamy i przestaje być wielką niewiadomą, to od razu zaczynamy się tego mniej bać. Z tego względu puszczam obok brzucha serial o wściekłym, przeklinającym szkockim polityku. Żeby nie bał się wściekłych Szkotów ani chrzandolenia polityków.
Po tym jak wciągam Project Runway istnieje jednak to ryzyko – przyzwyczai się do głosu Heidi Klum, pomyśli, że to jego mama i w dniu porodu dzieciak powie mi tylko ‘Auf Wiedersehen”.
♦
Słyszysz czasami, że “jak stanie się X to zobaczysz” i “sama będziesz Y, kiedy stanie się X”. Cóż, póki co wciąż cierpnie mi skóra, kiedy ktoś nazywa płód “fasolką”, wciąż brzydzą mnie sesje ciążowe (mnie, co nie znaczy, że jak ktoś lubi to nie może sobie ich robić) i większość internetowego dyskursu okołodzieciowego. Istnieje zatem duża szansa, że człowiek nie musi zatracać swojej osobowości i mutować w coś nierozpoznawalnego, tylko może sobie być tym samym człowiekiem co wcześniej, tylko z dużym, kopiącym brzuchem. A potem z małym rozszerzeniem.
No, ale może się mylę.
Chociaż watpię.
PS Uprzedzam pytanie – blog nie będzie parentingowy. Wciąż będzie żaden. Po prostu pojawi narzekanie na nowy aspekt życia.
37 thoughts on “Dziesięć myśli o ciąży”
Gratulacje, ślę dużo pozytywnej energii i siły <3 Lubię zdrowe podejście, mam nadzieję, że jeśli kiedyś będę w ciąży to też nie zmutuję i nie dostanę odpieluszkowego zapalenia mózgu <3
Gratulacje! 🙂
A co to za serial o przeklinającym szkockim polityku? Brzmi ciekawie 🙂
Och, jak mogłam nie napisać, że to „The Thick of It”. W czołówce moich ukochanych seriali.
Dziękuję 🙂
Zgadzam się w całości. Najgorzej mnie wkurzają gadki „ciąża to nie choroba” kiedy nigdy nie wiesz tak na prawdę w jakiej sytuacji zdrowotnej jest ciężarna, większość dolegliwości nie widać przecież na pierwszy rzut oka. Miałam zagrożoną ciąże i lekarz zalecił leżenie w łóżku, więc ograniczyłam aktywność zawodową do minimum ale dla większości były to „fanaberie”. Frustrujące 😉
No właśnie, z jednej strony nie choroba, a z drugiej kobiety, które biorą L4, żeby siedzieć w parku z książką. Ludzie to ludzie, są dziwni.
Mogą siedzieć w parku z książką bo niby czemu miałyby zamknąć się w chałupie na rok 😉 A pod ręką mieć torebkę na rzyganie :/ Wiem co mówię, ja kurna wyniki miałam jak malowane, a rzygałam całe obie ciąże do tego miałam zawroty głowy i osłabienia. Byłam zombi, choć na pierwszy rzut oka nie było tego widać. Więc bardzo statecznie podchodzę do brania L4 od razu. Bo wiem jak się potrafiłam czuć, jednocześnie niby nie mając ku temu powodów bo „chora” nie byłam 😉
A przy okazji gratulacje i łączę się w bólu w kwestii umiłowania klozetu…
Jeśli się źle czujesz, obojętnie czy to widać czy nie, to nie widzę powodu do żadnego hejtu na zwolnienia. Sama czułam się dokładnie tak jak opisujesz i o 20 już spałam. Pisałam o tym w kontekście osób, które jak najbardziej istnieją (jestem w stanie wskazać konkretne jednostki), czują się dobrze i traktują ten okres jako płatne wakacje. Ja bym nie chciała zatrudniać takiej osoby.
A sushi z pieczoną ryba i wegetariańskie? Chociaż wiem, pewnie chodzi głównie o to żeby zjeść takie prawdziwe, z surową ryba… Sama nie wiem jakbym miała bez tego wytrzymać w przypadku ciąży 🙁
Mikrobiolożka potwierdza z tym pasteryzowanym mlekiem 🙂
Jeszcze raz gratuluję! I współczuję początkowych nudności. Ja bardzo dobrze czułam się w ciąży, dość późno poszłam na zwolnienie i prawie do dnia porodu z mężem robiliśmy remont w mieszkaniu. Ciągle czułam, że za bardzo się oszczędzam, bo przecież tak dobrze się czuję. I BARDZO TO ODRADZAM! Polecam odpoczywać, ile się da, wyhamować ze swoją aktywnością, bo po porodzie będzie was szlag trafiał, że NIC nie możecie zrobić. A o zmęczeniu już nawet nie wspomnę.
Gdybyś szukała jakiejś książki w temacie, to „Język niemowląt” pomógł mi na samym początku. Żalowalam, że nie przeczytałam go PRZED porodem.
Ściskam i czekam na rozwój wydarzeń. Ciekawe, czy bobo będzie grudniowe, jak moje?;)
Haha uwielbiam!
Gratki! Mam dobrą wiadomość – sery pleśniowe nie są zakazane, po prostu nie można z nimi przesadzać. Potwierdzone info od ciężarnej kumpeli, która pracowała w „serowej fabryce” ?
Listeriozę można złapać od jednej porcji, więc ilość nie ma znaczenia.
Normy producentów wyrobów mlecznych wykluczają listeriozę. O ilości pisałam w ramach zapobiegnięcia mdłościom.
Poczułam ulgę. Nigdy nie chciałam mieć dzieci, bo wydawało mi się, że jeśli nie potrafię sikać z podniecenia na myśl o ciąży, to będę patologiczną matką. Ale po przeczytaniu tego wpisu… Dla mnie chyba też jest jakaś nadzieja.
Poczułam dokładnie to samo! 🙂
Myślę, że jest nas więcej. 🙂 Nigdy nie marzyłam ani o mężu, ani o hucznym ślubie ani o dziecku. Teraz mam narzeczonego, wesela nie planujemy, tylko chcemy wziąć cichy ślub, a dziecko… mam mieszane uczucia. Z jednej strony myślę, że fajnie by było mieć w domu takie jedno, może dwa, ale nie czuję w sobie tej mistycznej potrzeby, o której wspominały niektóre moje koleżanki. Wydaje mi się, że siła naszego pragnienia niekoniecznie determinuje to jak się w danej roli sprawdzimy.
Ja też nigdy nie marzyłam o dzieciach.tzn rozważałam ich posiadanie. I w sumie świadomie się na to posiadanie zdecydowałam 9lat temu. Teraz mam drugiego syna .ale mam takie myśli, że ja bym była świetnym materiałem na bezdzietna kobietę 🙂 jak patrzę na inne kobiety to ja nie mam takiego poczucia, że moje życie ma sens bo mam dzieci. Teraz przy drugim dziecku jeszcze mi trudniej jakoś tak to wszystko ogarnąć i przyzwyczaić się do ograniczeń jakie niesie ze sobą macierzyństwo. O ciąży to nie będę mówić, bo mimo, że czułam się w obu ok i pracowalam do ostatniego dnia, to jednak kompletnie nie jest to stan, który lubię i w którym chciałabym się jeszcze kiedykolwiek znajdować :)ale oczywiście moich synów bardzo kocham, jednocześnie mając ogromne obawy o ich przyszłość na tym niezmierzajacym w zbyt dobrym kierunku świecie.
Hej, gratulacje, naprawdę się cieszę! A ciąże dobrze znosilam a i tak zachowywałam pewien dystans emocjonalny. Zresztą noworodek czy niemowlak to wciąż dla mnie stworzenie z innej planety i głównie czekam aż urośnie. Przepadłam dopiero przy gadającym dwulatku.
Jestem strasznie ciekawa twoich przemyśleń na temat posiadania potomstwa i sytuacji matek w świecie.. Czekam z niecierpliwością!
Świetny wpis. Cieszę się, że jednak nie wszystkie kobiety świrują na punkcie ciąży a niektóre wręcz nie uważają jej za coś cukierkowego bo przecież w wielu przypadkach tak po prostu nie jest. Jak dla mnie nie jesteś upośledzona emocjonalnie, dla mnie to jak najzdrowsze podejście 😉 Podejrzewam, że sama właśnie takie będę mieć.
Guwniak- najlepsze!
A dziecko drogie mówię do chrześniaka jak mu palma odbija także piąteczka!
Już gratulowałam, więc pożyczę wszystkiego dobrego i jak najmniej problemów na dalszych etapach 🙂
O tej niewydajności – tak bardzo prawda. Jak sobie myślę, jakim ogromnym wysiłkiem dla organizmu jest zbudowanie człowieka z niczego i ile kosztuje (starań, nie pieniędzy) odchowanie tegoż do wieku w miarę samodzielnego, to mi się słabo robi. I my tak od tysięcy lat. Bez sensu.
Nie wiem, czy da się tak, żeby być dalej sobą, tylko z rozszerzeniem. Może się da, tylko ja nie umiem? Dla mnie to wygląda bardziej jak takie naczynie, które musiałam opróżnić, żeby wypełnić dzieckiem, a z czasem zacząć podejmować próby upchnięcia w nim tych rzeczy, które wcześniej wyjęłam. I pogodzić się z myślą, że póki co, to wiele z tych rzeczy się nie zmieści, choćbym bardzo chciała.
Ten proces mnie nieodmiennie zdumiewa, bo nigdy nie pomyślałabym, że tak to będzie wyglądać.
Świetnie to ujęłaś, czuję podobnie. Z tym, że nie sądziłam, że tak trudno będzie ponownie upchnąć wyjęte rzeczy. I mam zupełnie egoistyczny żal, że wszystkie się już nigdy nie zmieszczą.
Wiem, że inne matki z radosnym poświęceniem opróżniają to naczynie aby tylko dziecku było wygodniej i przestronniej. Ja widocznie taka nie jestem i nie wszyscy, gdy już pojawi się na świecie ich dziecko, mianują je swym księciem/księżniczką i bez zająknięcia zaczynają nowe życie w nowej bajce. Dla mnie to jednak zawsze już chyba będzie INNA bajka (która toczyć się oczywiście może różnie, także dobrze).
Upychanie idzie łatwiej, jak nie robisz tego sama 🙂
Dokładnie. Nie ma się co oszukiwać, że będzie tak samo. Jest inaczej i nie ma chyba na to rady. Ale w sumie po co by to było, gdyby miało nic nie zmieniać?:)
Gratuluję i bardzo się cieszę, chociaż nie znamy się osobiście, ale w takim przypadku ludzka życzliwość nie ma raczej ograniczeń co do stopnia znajomości lub jego braku. Oby Elfiątko Pogardy chowało się zdrowo, a Tobie życzę jak najmniej kolejnych spotkań z klozetem 😉
Moja ciąża jest 4 tygodnie młodsza niż Twoja, od samego początku mówię zarówno o dziecku, jak i do niej „Bąbel”. Bo podoba mi się brzmienie i uważam, że jest urocze, ale z zachowaniem marginesu cukierkowatości. Na wieść o braku wybranego imienia (skandal!), własna matka poczęstowała mnie uwagą: „No wiesz, nie możesz cały czas mówić bąbel albo młoda, ona przecież już słyszy!”. Na pewno straszliwie zwichruje jej psychikę fakt niezwracania się po imieniu, a w szkole będą z tego powodu zabierać jej kanapki. Nie wzruszam się podczas USG, nie przejdzie mi przez gardło fraza „moja księżniczka”. Będę poruszona wtedy, gdy ona zareaguje pozytywnie na którykolwiek z utworów musicalowych, gdy zainteresuje się książkami i szeroko rozumianą kulturą, albo zrobi minę znudzonego mopsa jak jej ojciec.
Gratulacje! Bąbel faktycznie brzmi bardzo fajnie. 🙂 Mamą się nie przejmuj, moja własna całe życie nazywała mnie pieszczotliwie „małpą” i jakoś moja psychika na tym nie ucierpiała, jedyne co, to tyle, że teraz podzielam maminą niechęć do wszelkich zdrobnień. 😉
Btw. kiedyś była taka bajka, Olinek Okrąglinek. Pamiętam, że moja dużo młodsza ode mnie kuzynka strasznie się na mnie denerwowała, gdy nazywałam go Olin Okrąglin, najwyraźniej była to najgorsza z możliwych obraz jej ulubionego wówczas bohatera.
W ostatnim czasie kilka bliższych i dalszych koleżanek ogłosiło że jest w ciąży, ale co ciekawe, najbardziej ucieszyłam się z Twojej, bo od dawna Cię czytam i w wielu momentach świetnie rozumiem. Wyżej opisane podejście bardzo szanuję 🙂 Dzieci są dla mnie na razie abstrakcją, ale takie osoby jak Ty dają nadzieję, że nie wszystkie matki kompletnie porzucają swoje dotychczasowe życie, poglądy i pasje. Trzymam kciuki, aby u Ciebie faktycznie tak było!
Gratuluję! I trzymam Cię za słowo, że Twój „żaden” blog dalej będzie „żadnym”, bo jest super!
Takiego parentingu jak Twój brakuje mi w sieci <3
Och, pozdrawiam Cię z objęć porcelany, jadłowstrętu i jakże zbliżonych refleksji o miziumiziu magiczności tegoż okresu. (Ja noszę w sobie Bloba i poryczałam się, jak mi lekarz znienacka puścił soundtrack z serducha, niech ma)
Słowa nie wyrażą mojej wdzięczności za ten wpis. Jako osoba, która rodzicielstwo ma dopiero w planach, czasami mam wrażenie, że istnieje jakiś spisek pomiędzy mamami mający na celu ukrywanie przed resztą kobiet prawdy o ciąży. 😉
Co do instagrama – jestem naprawdę pełna podziwu jak sprytnie udało Ci się przez ten czas trzymać wszystko w tajemnicy. Chylę czoła.
Ciazowych ciuchow prawie nie nosilam, wieksze rozmiary niz moj po prostu, of 7 miesiaca nie wchodzilam w lustro stanowczo wolalam ogladac tylko swoja twarz. Mam corke ktora nie tylko miala miala kolki przez 3 pierwsze miesiace, chorowala na refluks ale tez jest czlowiekiem ktorego potrafie nie lubic za jej character. Bylam bardzo praktyczna mama I taka zostalam. Mam tylko pytanie jak moglam byc taka chuda jak dziecko mialo 3 lata a jak ma 6 lat to mam 4 kg wiecej bez zmian diety, kosci rozeszly mi sie w szerz.
Serdeczne gratulacje!
Swoją postawą pokazujesz, że jest nadzieja dla takich dziewczyn jak ja, które uważają, że nie nadają się na matki, bo za nic nie wsiądą na tę pieprzoną karuzelę sweet parentingu. Ale, jak widać, da się :))
O matko, WIEDZIAŁAM, od bardzo dawna się domyślałam (kiedyś pisałaś o rzeczach, którymi NA RAZIE nie chcesz się dzielić, i ja od razu wiedziałam, że o to chodzi! ;)) , i trzymałam kciuki, i tak bardzo, z całego serca kibicowałam! Naprawdę nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się cieszę!!! <3 Życzę Ci wszystkiego najlepszego, i życzę Wam dużo zdrowia, i w ogóle, rzygania TYLKO tęczą! 🙂 <3 P.S. SZANUJĘ Twoje niewyegzaltowane podejście do tematu, BARDZO! 😉
Bardzo, bardzo się cieszę. 🙂
Jak kogoś czytasz, obserwujesz, to i tak tego kogoś nie znasz, ale jest Ci dużo bliższy niż często ludzie, z którymi rozmawiasz codziennie, bo widujesz się z nimi w pracy albo coś… W każdym razie Twoja postać jest mi dużo bliższa od osób, które miewam na co dzień. I dlatego bardzo się cieszę, że się udało, bo wiem, że wcześniej nie było tak kolorowo. I że w pewnym sensie może być to ulga.
A już najbardziej się cieszę, że dalej jesteś sobą. Tylko, jak piszesz, z brzuchem. 🙂
Trzymam kciuki, życzę dużo zdrowia i energii!
Serdeczności!
Gratuluję! 🙂 Cieszę się bardzo i trzymam kciuki 🙂 Temat dzieci jest mi tak odległy jak fizyka kwantowa, ale fajnie, bo jesteś kolejną osobą której nie odbiło, więc może jeśli się kiedyś zdecydujemy to jest szansa na normalność