Wiecie czego nie cierpię tak w życiu jak i w internecie? Frazesów. Tekst “zobaczysz, jak dziecko wszystko zmieni” i jego pochodne należą do czołówki TOP Frazesów Wszechczasów.
Zobaczysz, nie będzie już spania. Nie będziesz mieć zrobionych paznokci. Nie będzie czasu na serial, książkę, ciepłą kawę, na to to, na tamto, na cokolwiek. Zobaczysz, zobaczysz, zobaczysz.
Powiedzmy to sobie szczerze – nie po to rodzisz dziecko, żeby życie się nie zmieniło.
Mimo wszystkich dobrych rad w świecie realnym i cyfrowym, nic nie przygotowało mnie na to jakim szokiem jest bycie rodzicem. Jakim totalnym zderzeniem z czymś niewyobrażalnym i chaotycznym. Paznokcie, książki czy seriale mają tu naprawdę niewielkie znaczenie. Żadne.
Przez ostatnie tygodnie pokonałam siebie milion razy. Zmierzyłam się z obrzydliwą stroną własnej osobowości. Wciąż się z nią mierzę, bo to co czuję, kiedy nie mogę całymi godzinami odgadnąć dlaczego córka płacze jest nie do powiedzenia publicznie. Zmierzyłam się z bólem, przed którym nikt mnie nie ostrzegł. Z własnym ciałem, które nie chciało współpracować. Z systemem, bo byłam w stanie zmusić do umówienia wizyty lekarza, u którego jeszcze się nie zarejestrowałam. Szukając pomocy rozmawiałam z milionem ludzi. Płakałam przed obcymi. W końcu, hy hy, wyciągnęłam nagą pierś w kawiarni. Owszem, dyskretnie. Ale jednak!
To jazda bez trzymanki, bez instrukcji obsługi. Wszyscy coś wiedzą, ale nic na pewno. Każde dziecko jest inne i nie ma jednoznacznych odpowiedzi “wpisz kod 1234 i przestanie płakać”. To pieluszka? Głód? Kolka? Gorączka? Dżuma? A nie, po prostu mała uderzyła się sama ręką w głowę. Nie mamy pojęcia co robimy, a potem nagle wszystko wychodzi. Czasem po godzinie. Czasem po kilkunastu. Codziennie coś się zmienia. Raz mamy luźny wieczór, innym razem mamy 8 godzin płaczu przerywanego tylko karmieniem. Raz oglądamy filmy, innym razem płaczę i krzyczę, pomiędzy krzykami dziecka wyżalając się znajomym internetowym matkom, że nie chce mi się żyć. Wciąż zdarza nam się rano wylegiwać w łóżku, a kiedy indziej biorę prysznic o 6 rano. Dzisiaj piszę tekst, a czasem nie mogę iść do ubikacji. Każdy dzień polega na tym samym, na jedzeniu, piciu i spaniu. Jednocześnie każdy jest zupełnie inny.
Raz mam czas na zrobienie paznokci, raz nie. Robię je obecnie sama, ponieważ wolę się sprężyć niż polegać na dostępności manikiurzystki i ryzykować, że mała akurat o tej porze może potrzebować nakarmienia. Jeszcze niedawno 15 minut poświęcone na paznokcie w domu przerastało moje siły. Po pracy nie mogłam się zmusić do wielu rzeczy. Lub raczej do niewielu byłam w stanie się zmusić. Godzina w salonie wydawała się krótsza niż 15 minut wieczorem na kanapie. Fakt, że nie mam całego dnia dla siebie zmobilizował mnie do zmian, które jeszcze nie dawno były nie do przeskoczenia. Mam ochotę sprzątać, układać, ograniczać social media, więcej czytać. Nie mam czasu na odkładanie czegokolwiek.
Małe momenty urastają do rangi wielkich przyjemności. Po ciężkim dniu położenie się w pościeli obok męża zaczęło być tak samo ekscytujące jak pierwsze pocałunki kilkanaście lat temu.
Wchodzę do mojej olbrzymiej szafy i widzę więcej rzeczy, niż mogłabym kiedykolwiek potrzebować. Nie potrzebuję nowych ubrań, żeby dobrze czuć się we własnej skórze. Wychodzę z domu wciąż w tym samym płaszczu. Od trzech dni próbuję zamówić rzeczy na ASOSie i wciąż nie wiem, czy chcę wydać na zakupy sto funtów, choć zamawiam głównie potrzebne staniki do karmienia. Jeszcze niedawno sto funtów to było sobotnie wyjście dla zabicia nudy. Makijaż nakładam raz na kilka dni. Mam odrosty. Mam, nie bójmy się tego powiedzieć, siwe włosy. Widać po odrostach. Nie ma to natomiast żadnego wpływu na moją samoocenę.
Nie czuję, żebym jakoś bardzo się poświęcała. Po prostu zupełnie co innego stało się dla mnie ważne.
Jedna z bliskich koleżanek opowiadała mi o imprezie na której ostatnio była i o tym jak spadła ze schodów ruchomych na jednym z największych londyńskich dworców. Kocham moją koleżankę i wzruszyła mnie jej historia. Dlatego, że poczułam się dobrze. Przeżyłam swoje. Upodliłam się na niejednokrotnie. Zwiedziłam mnóstwo toalet. W niejednym podmiejskim pociągu. W autobusie jadącym w przeciwną stronę niż powinien. What happens in Camden stays in Camden. Na razie nie tęsknię. Może zatęsknię?
Miłość nie zalała mnie potężną falą. Raczej drąży mnie kroplami. Jeszcze wczoraj zastanawiałam się czy pakować dzieciaka w taksówkę i jechać na pogotowie czy raczej wsadzić do okna życia i udawać, że to nie mój. A dzisiaj mam moment ciepła, miłości i całowania pucułowatych policzków. Cały wachlarz emocji. Upadam i podnoszę się. Jestem najgorszą wersją siebie. Jestem najlepszą wersją siebie.
Rzeczywiście, dziecko wszystko zmienia. Czuję, że żyję. A minęło dopiero pięć tygodni.
24 thoughts on “Co zmienia dziecko? Pierwszy miesiąc macierzyństwa”
Uwielbiam Twoje teksty, właśnie takie jak ten. Ja już zapomniałam jak wyglądają pierwsze tygodnie po urodzeniu dziecka, ale za niespełna miesiąc ponownie sobie przypomnę. I choć jednocześnie boję się to i tak… nie mogę się doczekać. ❤️
U mnie zaraz rok i mam bardzo, ale to bardzo podobne odczucia. Nienawidzę się i bardzo podziwiam, czuję, że dam rade, by później nie wierzyć, że nadejdzie nowy dzień. I tak na zmianę i tak w kółko.
Jak Cię czytam, to wszystko mi się przypomina, chociaż chyba nie miałam aż takiego rollercoastera uczuć. Jechałam na jakimś mega autopilocie. Albo po prostu już nie pamiętam, to niesamowite, jak się zapomina najgorsze chwile z porodu i z tych pierwszych tygodni i miesięcy. Może nie wszyscy zapominają, ale pewnie większość, skoro ludzie wciąż decydują się na kolejne dzieci. To jak z lataniem samolotem. Przynajmniej ja tak mam, że za każdym razem mówię sobie, że jezu nigdy więcej, a potem zapominam, że tak tego nie lubię i znowu lecę. Chociaż jeszcze nie wiem, czy kiedykolwiek zdecyduję się na drugie. W sumie bym chciała, ale jak sobie czasem jednak przypomnę początki to znów się zastanawiam, jak to możliwe, że ludzie fundują to sobie po kilka razy.
A najgorsze jest to, że moje dziecko ma prawie dwa lata, a nie dawniej jak pięć dni temu zastanawialiśmy się, gdzie jest najbliższe okno życia (najgorzej, że byliśmy w obcym kraju), gdy w środku nocy uznało, że jest już wyspane i postanowiło uprzyjemnić nam czas skakaniem po łóżku i siadaniem na naszych głowach. No kochane maleństwo. Oczywiście rano wszystko jej wybaczyliśmy.
Pamietam jakby to bylo wczoraj jak sie zastanawialam zupelnie na serio czy da sie to jakos wszystko odkrecic i nie byc juz matką. Twoje wpisy mi przypominaja ze nie jestem pewna czy chce to jeszcze raz przechodzic.
Ja się tak osobiście po cichu cieszę z tego, że masz dziecko i mogę poznawać twoja perspektywę. Noworodki są takie dziwne. W internecie jest pełno frazesów, wg internetu najgorsze co może ci się przytrafić to bunt dwulatka. Mój dwulatek był spoko, wiem to, bo akurat urodził mi się noworodek i wszystkie bunty to pikuś w porównaniu z buntem noworodka. Starszakowi można puścić bajkę albo zapchać czekolada. Z noworodkiem się nie dogadasz.
Ja za drugim razem mialam dobry poród, który dał mi kopa na początek. I trochę miałam podejście na pierwsze tygodnie „no już rośnij rośnij, juz juz koncz to stękanie” – no i urósł.
Aha no i ja bym nie przeżyła tego okresu bez chusty . Chusta to najbardziej przydatny gadżet świata – przynajmniej z mojej perspektywy osoby, której dzieci zaraz po urodzeniu są wybitnie nieodkladalne. Z chusta prowadzi się tak jakby normalne życie.
Pozdrawiam i popieram naga pierś w kawiarni 😉
To jeden z najpiękniejszych tekstów o macierzyństwie, jakie czytałam.
Cudowne, wzruszające i bardzo prawdziwe, życzę powodzenia. Z przyjemnością czytam Twój blog od wielu lat, jest wspaniały zawsze trafiający w sedno sprawy jaką opisujesz,
Piękne to i straszne zarazem. Jak całe rodzicielstwo. Dużo sił i tych dobrych dni Wam życzę! ❤️
Czytam i trochę kiwam głową ze zrozumieniem, a trochę płaczę. Bo mnie ta ambiwalencja nie opuszcza od ponad 100 tygodni. Nie wiem, może coś jest ze mną nie tak. A może po prostu jestem ze sobą szczera.
Może to depresja poporodowa, potrafi długo trzymać, a bezpomocy lekarzy może nie minąć.
Ojej współczuję, że tak to wygląda. To minie, z czasem się siebie nauczycie. Podejrzewam, że żadna z tych rzeczy nie wydarzyłaby się, gdybyś była w rodzinie, otoczona troskliwą opieką mamy, teściowej, ich sióstr czyli ciotek plus miała partnera na miejscu 24h. Większość tego typu rzeczy zdarza się z powodu samotności w macierzyństwie współczesnych mam, które się tresuje już na początku ciąży, że mają wiedzieć wszystko najlepiej i absolutnie nie dawać dziecka do ręki starszemu pokoleniu. Niby co oni wiedzą, wychowali przecież swoje dzieci i przeżyli, na pewno jakiś ekspert z internetu zna się najlepiej, choć nigdy nie miał dzieci. Wiesz kto mnie nauczył odbijać dziecko? Kuzynka, która wychowała już dwie córki (dziś już dorosłe) i przyszła do mnie jeszcze do szpitala. Najpierw nauczyła mnie, a potem mego partnera. Dzięki prawidłowemu odbijaniu dziecko nie miało kolek (więc nie płakało) jak reszta dzieci na sali. Jeszcze dobrze nie rozpakowałam się po przyjeździe ze szpitala, a teściowa na mnie naskoczyła, że co ja robię, spać i odpoczywać. I nie pozwoliła mi nic robić w domu, tylko karmiłam piersią. Wszystko robiła za mnie na zmianę z partnerem, z gotowaniem, zmianą pieluszek, praniem ubranek i przyrządzaniem mi posiłków. Tak powinno być. A nie młoda mama sama ze wszystkim… i radami z internetu. Najtwardszy by zwariował 🙁
Zgadzam się, też byłam zdana na siebie i pracującego męża, a miałam niestety bardzo płaczliwe dziecko (pojęcie HNB poznałam kilka lat pozniej). U mnie brak pomocy o mały włos nie skończyłby się tragicznie, bo zakażenie po CC już pelzlo w kierunku serca. Oczywiście nie samo zakazenie ale to, ze mój organizm nie miał siły z nim walczyc. Natomiast nie wiem, czy odbijanie jest konieczne, szczególnie przy karmieniu piersią (miałam w obu przypadkach hiperlakrtacje, ale synka, młodszego, nie odbijalam, ceniąc sobie za bardzo spokój po karmieniu). Z tego co kojarzę tutaj, w Niemczech się tego nawet nie tematyzuje, podobnie jak czapeczki, więc to chyba taki polski obyczaj. 🙂
O widzisz, żadne hnb tylko złe odbijanie. Dzieci na piersi też się zapowietrzają, gazy i boli brzuch oraz jelita, nikt nie wie czemu dziecko płacze. Większość hnb to problemy trawienne z błędnego odbijania (czasem trzeba nosić na ramieniu 20 minut, bo odbijać czasem trzeba 2x) plus brak codziennego masażu jelit i grzania. Głupia tetrowa pielucha nagrzana w mikrofali układana na brzuszku działa cuda, a hnb zamienia się w przesypiającego noce aniołka. Ale kto Ci o tym powie, jeśli na spotkaniach z ciężarnymi reklamuje się smoczki i butelki?
Ale wiesz co – mam dwójkę. Córkę krzykacza – odbijanego, noszonego godzinami na omdlewajacych rękach, gdzie nie pomagało nic. To był klasyczny HNB, do dziś to widać. Synka nie odbijalam nigdy, bo zrozumiałam, że nie wolno budzić śpiącego dziecka 🙂 I synek płakał bardzo mało, w porównaniu z córką wcale (z resztą on się uspokajał po zaspokojenia potrzeby np. nakarmieniu, ona wtedy dopiero zaczynała się użalać). A tutaj bardzo się stawia na karmienie, położne pokazują np.samolocik, czyli chwyt na przedramieniu, ale nie mówia, że dziecko musi odbić. Ale myślę, że butelka to inna sprawa, tu oczywiście dostaje się powietrze.
A no widzisz, bo każde dziecko inaczej samo odbija. Są takie, które to potrafią, a innym trzeba pomóc. Ja serio też bym miała hnb gdyby nie kuzynka. Ją nauczyła nasza nieżyjąca już babcia. To naprawdę wygląda inaczej. Trzeba naprawdę wprawy, nauczyłam się dopiero po kilku dniach (najpierw nauczył się mój partner). Po kilku miesiącach już dziecko nauczyło się samo odbijać i nie trzeba było wariować. Ale na początku odbijałam w trakcie karmienia. To zapowietrzenie może wynikać z nieprawidłowego przystawiania do piersi, zbyt krótkiego wędzidełka u dziecka, wiesz, temat rzeka. Samolocik też jest dobrym sposobem na odbijanie, o ile dziecko lubi tę pozycję, u nas nie było mowy, za to na ramieniu młoda po prostu sobie zasypiała i odbijała przez sen. Cud, nie? Do dziś za każdym razem dziękuję kuzynkę za ten dzień. I teściowej, że nauczyła mnie, jak się lula dziecko, żeby zasypiało po minucie noszenia na rękach, a nie po 20 minutach. 😉
Musisz zdradzić jak się tak lula 🙂 bo u mnie pół godziny to trwa :/
Chyba powinnam odnajmować teściową do nauki, hihi. Generalnie nosisz chodząc w odpowiedniej pozycji i bardzo regularnie bujasz góra dół. Czasem nawet mocniej, zależy od dziecka, to trzeba wyczuć. Przy okazji należy nucić piosenkę, u mojej działały „Deszcze niespokojne” z czterech pancernych oraz refren od Yellow Submarine. Czasem zawodziłam jak stara Cyganka. O właśnie, obserwuj Cyganki, one lulają najlepiej. W ogóle mniej cywilizacji, więcej instynktu, to działa najlepiej. Zatrzymać się, wsłuchać w siebie, dziecko, odstawić internet macierzyński na pół roku, żeby się nie stresować, że inne dzieci coś tam, a nasze nie i jakoś leci.
Najpierw się zdziwiłam czytając, że współczujesz Rien, bo dla mnie to co napisała, miało wydźwięk pozytywny! Miałam podobne przeżycia (tyle że ten pierwszy miesiąc spędziłam w szpitalu z powodu przeciągającej się żółtaczki poporodowej synka), ale takie pogodne pogodzenie się z tą sytuacją jak Rien przyszło dużo później. Dopiero potem jak doczytałam twój komentarz do końca, pomyślałam: mega! Ale miałaś super pomoc! Nie wiedziałam, że tak można!
Ja mimo pobytu w ojczystym kraju, męża pracującego z domu i mamy, która przyjechała mi pomóc -czułam się mega samotna i niezaopiekowana. Mąż spał osobno, bo noworodek go wybudzał a przecież rano musiał wstawać i pracować, mama odradzała mi spanie z dzieckiem, bo je tego nauczę a nie daj boże spadnie mi z łóżka, a w ogóle to nie mam być taka rozmemłana, tylko jak dziecko śpi mam sie zająć domem, a w góle kto to widział tak godzinami dziecko karmić (lepiej byś odłożyła dziecko i ruszyła się, coś zrobiła w domu). Pediatra kazała nie histeryzować, uśmiechać się do męża, chować przed nim placzace dziecko, bo się ze mną rozwiedzie (!). Przez te pierwsze pół roku zostałam psychicznie przeorana, jak nigdy wcześniej. Ale wiecie co? Czuję się teraz dużo twardsza. Przy kolejnym dziecku będę już mądrzejsza i lepsza dla siebie.
Ps: dzieki za info o odbijaniu, ja też tego pilnowalam, bo maly ulewał (może przez krótkie wędzidełko?), ale triku z ciepłą pieluszką tetrową nie znałam. Może sięprzydać przy następnym:)
Ps2: Rien też mam czasami uczucia wobec mojego dwulatka, jakimi nigdy nikogo nie chciałabym obdarzać.. Ostatnio średnio w razy dziennie. Więc wiesz… nie katuj się wyrzutami sumienia, tak to już jest i już.
Przykro mi bardzo, że usłyszałaś takie rzeczy i miałaś taką sytuację. Gdybym miała taką samą, sama bym się rozwiodła, mamę wysłała do domu, a lekarza zmieniła i złożyła skargę. Wiem, że brzmię ostro i to nie moja sprawa, ale aż gotuje się we mnie na myśl o tym to jaka byłaś biedna!
Rien, ja wtedy też byłam okropna. Rozhisteryzowana i odpychająca wszystkich. Mama chciała, żebym podczas jej pobytu nauczyła się jakiejś rutyny, umiała sama sobie radzić. A że z rozhisteryzowanym dzieckiem (nawet tym dorosłym) ciężko jest wytrzymać zachowując spokój, to już sama wiesz 😉
Mąż i mama dużo robili w domu, jak bylam w szpitalu codziennie przynosili mi obiady. Innych swoich potrzeb nie potrafiłam komunikować.
poruszył mnie twój tekst. bardzo szanuję sposób, w jaki piszesz o macierzyństwie. dzięki za to!
Ja mam jakiś kłopot z tym wyświechtanym tekstem „zobaczysz, wszystko się zmieni”.
Bo z jednej strony słyszałam tak dużo razy, że już na niego ogłuchłam, a z drugiej, gdy tuliłam zapłakanego noworodka o 4 w nocy i zastanawiałam się nad mizerią własnej egzystencji, zastanawiałam się również, czemu mi nikt o tym nie powiedział, jak to naprawdę wygląda.
Dochodzę powoli do wniosku, że pewnych rzeczy nie da się opowiedzieć. Jaka to bezsilność czasem. Jakie to uczucie być z dzieckiem cały czas. Z jakimi to się wiąże wyrzutami sumienia.
Sama szukam rad, które by mi pomogły. Na razie wymyśliłam tylko: codziennie miej chociaż pół godziny dla siebie. Jeśli widzisz, że masz skłonności do perfekcjonizmu, popracuj nad tym, perfekcjonizm czyni trudną sytuację jeszcze trudniejszą.
W każdym razie, patrzę na te teksty „zobaczysz…” łaskawszym okiem, niż wcześniej
Nie tylko bezdzietni sie upodlaja ;-). Nie mam dzieci, a tez juz nie imprezuje- nie mam ochoty. I mam inne prioryety tak samo. Te czasy minely, mam nadzieje, na zawsze. Ale sa tez dzietni, co sie potrafia upodlic.
Mnie znowu denerwuje bardzo, że są ludzie, którzy twierdzą, że dziecko nic nie zmienia. Nic kompletnie. Jedni znajomi tak mi mówili, kiedy spodziewali się dziecka ale ja im uparcie nie wierzyłam. „Wiesz, będziemy żyć jak dawniej, tylko z dzieckiem”. Bzdury.