planner-4884740_1920
Riennahera

Riennahera

Strategiczne nieplanowanie

Wiecie jaki jest klucz do osiągnięcia swoich celów? To strategia i planowanie. Wiecie co musicie ustalić, żeby móc strategicznie planować? Co chcecie osiągnąć. Czego chcecie od życia. 

To jest ten moment, w którym zawsze porzucam swoje strategiczne planowanie, ponieważ ja nie wiem i nie jestem w stanie się zmusić, żeby wiedzieć. 

Większość życia dryfuję sobie niczym wesoła kłoda, płynąc tam gdzie się da, odbijając się od brzegów i przeszkód. Gdyby prześledzić moje studia, moją karierę, w ogóle moje życie, wyszłoby na to, że korzystam z okazji, które mam, reaguję na sytuacje i radzę sobie z nimi i jakoś zawsze jest. Byle do przodu. Zwykle jest do bardziej do przodu niż do tyłu. 

Ale nie. Nie jestem kowalem własnego losu

Jest to jakiś rodzaj stoicyzmu. Chyba. Mój stoicyzm jednocześnie mnie dobija i jest największym błogosławieństwem. Nie umiem sięgać gwiazd i walczyć o marzenia, bo wiem, że będę żyć całkiem szczęśliwie cokolwiek się stanie. Bo od zawsze jakoś sobie płynę i nieźle na tym wychodzę, niezależnie od tego czy się spinam i walczę czy nie. Właściwie im mniej walczę tym lepiej idzie. Za każdym razem. Nawet w ciążę zaszłam w momencie, kiedy po wielu miesiącach rozpaczania stwierdziłam, że nie mam już sił się martwić, lepiej otworzę wino. I whisky. I jeszcze jedno wino. 

Nie jestem specjalnie leniwa. Potrafię pisać do pierwszej w nocy, w dni, kiedy wstaję po siódmej rano. Czasem nawet do drugiej. Potrafię chwilę po siódmej wcisnąć na tyłek obciskające getry i iść biegać. Potrafię dużo pracować jak trzeba. I odpuszczać, kiedy nie trzeba. Ale nie umiem siąść na czterech literach i zaplanować, że oto dziś zdecydowałam, że pragnę X i będę teraz konsekwentnie robić Y i Z, żeby osiągnąć sukces. Planowanie i trzymanie się planu mnie przerasta. Potrafię naszkicować gdzie mniej więcej zmierzam i co mniej więcej muszę robić. Czasem to działa. Często rozjeżdża się i nie spełnia. Wtedy wzruszam ramionami i płynę dalej. 

Czy nie pcha mnie głód sukcesu i spełnienia? No nie. W ogóle. Na myśl o moich celach i marzeniach, myślę sobie pogodnie “ok”.”Będzie fajnie jak się uda”.  Nie czuję wielkiej ekscytacji. Czuję błogość i spokój. Jak się nie udaje, nie czuję wielkiego zawodu. Przecież trzeba było brać pod uwagę i taką opcję…

W tej chwili chcę skończyć pisać książkę i wydać tą książkę. W tym celu zrobiłam konspekt i codziennie piszę przynajmniej czterysta słów. Skończyłam piętnasty rozdział. Mam przed sobą milion rozdziałów, bo wygląda na to, że piszę “Władcę Pierścieni” lub “Sagę o Wiedźminie”. W tej chwili chcę biegać pięć kilometrów poniżej trzydziestu minut oraz być w stanie przebiec dziesięć kilometrów. Banalne. Obie te rzeczy w końcu mi wyjdą i pewnie wzruszę wtedy spokojnie ramionami i stwierdzę, że ok. I będę mieć pustkę w głowie, czego powinnam naprawdę chcieć od życia teraz. Bo ja zawsze trochę czegoś chcę, ale nie tak, żeby nie móc bez tego żyć i żeby prawie wszystko dla tego poświęcić. Bo ja zawsze trochę czegoś chcę, ale na spokojnie. Tak, żeby nie przeżyć wielkiego załamania, jeśli mi się nie uda. 

(chociaż czasem nagle nachodzi mnie myśl, że nigdy niczego nie wydam, bo przecież jestem jaka jestem i nie dam rady i to wszystko bez sensu)

Najgorsze, że to nie jest pierwszy tekst z tej serii. Od czterech lat niewiele się w tej kwestii zmieniło. Dowody? Tutaj i tutaj.

Po co w ogóle piszę ten tekst?

Nie chcę w ogóle gloryfikować tej postawy. Nie wiem czy mnie uszczęśliwia. Często myślę, że nie. Tym częściej, im częściej wchodzę na różne blogi, instagramy i inne fanpagi o rozwoju, planowaniu, zakładaniu biznesów i osiąganiu celu. Mnie przydałyby się te wszystkie narzędzia, które nauczyłyby mnie na czym mi zależy i czego chcę. Bo te jak dążyć do celu są w zasadzie ogólnie dostępne. 

Piszę, bo tak po prostu jest i próbuję rozkminić co dalej. Czy jestem nienaprawialnym loserem, dla którego nie ma nadziei? Czy uda mi się wziąć tyłek w troki? Czy nie ma takiej potrzeby i po prostu dopłynę do celu w swoim tempie?

Co wynika z tego tekstu? Nic. Siedzę i czekam na olśnienie. Albo zbawienie. Chcesz posiedzieć razem? 

Podoba Ci się? Podaj dalej »

Newsletter

Subskrybuj Elfią Korespondencję

Czymże jest newsletter? Może być różnymi rzeczami. Może być sposobem na zawalenie skrzynki i wciskaniem swojego produktu przy każdej możliwej okazji. Może być wspaniałym narzędziem do budowania bliskiej relacji ze społecznością. Albo czymś pomiędzy. Czasem nawet czymś fajnym. I o to będę walczyć.

Zapraszam Cię do zapisania się na mój newsletter Elfia Korespondencja. Wchodzisz w to?

Administratorem danych osobowych podanych w formularzu jest Marta Dziok-Kaczyńska, Ellarion Cybernetics Ltd., Paul Street 86-90, London, United Kingdom. Zasady przetwarzania danych oraz Twoje uprawnienia z tym związane opisane są w polityce prywatności. Ta strona jest chroniona przez reCAPTCHA. Mają zastosowanie polityka prywatności oraz regulamin serwisu Google.
61923936_301827807423707_1414915001336679940_n copy

Autorka

Marta Dziok-Kaczyńska
Riennahera​

Nie chcę sprzedać Ci wizji perfekcyjnego życia jak ze strony w kolorowym czasopiśmie. Chcę być dobrą sobą i porządną osobą. Może Ty też?

10 thoughts on “Strategiczne nieplanowanie”

  1. Ooo, tak bardzo Cię rozumiem, kiedy chodzi o przyglądanie się blogom! Dni zaplanowane od 6 do 22, praca X godzin przez Y lat na maksa, milion zajęć, plannerów, kwestionariuszy, kursów, podyplomówek… Zawsze się zastanawiam, po co im to wszystko, skoro nie mają czasu na spotkania z rodziną i przyjaciółmi. Nie wspominając o tym, że życie w zapierdolu niszczy zdrowie fizyczne i psychiczne.

    Natomiast. Też strasznie dryfuję w życiu, ale nie wiem na ile to powiązane z moim charakterem, a na ile z wyniszczeniem wieloletnią depresją. Dobrze poczytać, że ktoś ma podobnie (choć w mniejszym stopniu) i czuje się z tym dobrze.

  2. Patrycja Okońska

    Wiesz co…a może tego właśnie chcesz i to chcesz robić w życiu? Żyć tak jak żyjesz i łapać okazje jeśli się zdarzą. Mam wrażenie, że w internetach jest teraz taka presja, że musisz coś robić! No musisz, bo jak nie robisz to coś jest z Tobą nie tak. I takie instagramy czy blogi nowych kołczów wmawiają nam, że każdy musi mieć biznes, każdy musi mieć plany i cele. Ja ciągle się na tym łapię, że MUSZĘ przecież otworzyć coś swojego i nie wiem dokąd zmierzam i że ciągle mam jakieś wątpliwości. Czy to okej, że pracuję w korpo? Czy powinnam mieć już dziecko? Czy nie za szybko stałam się stara? Zamężna i z mieszkaniem? Ale prawda jest taka – że pomimo strasznego korpo-mordoru bardzo lubię to co robię i uważam, że to jest szalenie ciekawe (jestem kupcem ku.rwa mody) i łączy ona moje matematyczne ciągoty z czymś kreatywnym, dziecko będzie wtedy kiedy będziemy gotowi i mam duszę 70-latki i dobrze mi z tym. Mam 26 lat, męża od 2 i jest super. Nie muszę stawiać sobie na siłę wyzwań, wymyślać biznesu, bo tak jest modnie i bez tego jestem gorsza. Doskonale rozumiem to co napisałaś, też tak mam, ale uważam, że powinnyśmy same czuć się dobrze z tym co robimy – a wnioskuję, że jesteś szczęśliwa z tego jak żyjesz, więc rób tak dalej!

  3. O rany tak bardzo potrzebowałam przeczytać/usłyszeć coś takiego! To jest mój pierwszy komentarz na blogu, choć czytam od lat 🙂 Ostatnio przy bullshit jobs mi szybciej zabiło serduszko i prawie się odważyłam napisać, a teraz mam taką ulgę, że to nie tylko ja.

    Lubię planowanie i organizowanie tylko brakuje mi celu kompletnie. Dopóki kierowała mną droga edukacji czułam, że do czegoś dążę. Ale potem się okazało, że miałam błędne wyobrażenie o swoim celu i byłam mega rozczarowana i skończyło się depresją. No więc teraz też sobie dryfuję próbując uciszyć ten głos, który mówi że przecież trzeba 'mieć na siebie pomysł’. Nie jestem w żadnym przebojowym momencie życia kiedy jakiś cel mnie ekscytuje.
    Jak słucham porad jak założyć własny bisnes albo o metodach organizacji czasu to się tylko frustruję, bo na co mi to skoro ja nie mam pojęcia co chciałabym robić że swoim życiem.

    Ale ma to też wymiar terapeutyczny, bo uczę się odpoczywania. Skoro nie mam celów w życiu zawodowym, które jest mało satysfakcjonujące acz stabilne to w końcu szukam czegoś 'w życiu’. Póki co idzie mi średnio. Ale się nie poddaję 🙂

  4. Większość życia dryfuję sobie niczym wesoła kłoda, płynąc tam gdzie się da, odbijając się od brzegów i przeszkód. Gdyby prześledzić moje studia, moją karierę, w ogóle moje życie, wyszłoby na to, że korzystam z okazji, które mam, reaguję na sytuacje i radzę sobie z nimi i jakoś zawsze jest. Byle do przodu. Zwykle jest do bardziej do przodu niż do tyłu.

    To jest tak dokładne podsumowanie mojego życia, jakbyśmy się znały. Nigdy nie umiałam planować, usiąść i się wymyślić na następne lata.

    I przez większość czasu całkowicie mi to wystarcza, bo żyje mi się naprawdę dobrze, nie mam na co narzekać. A z drugiej strony, gdy szukam jakichś porad biznesowych, to nagle słyszę „zaplanuj następne sześć miesięcy, zaplanuj, gdzie chcesz być za rok, za pięć lat”. I czuję frustrację, bo nie wiem, nigdy nie wiedziałam. To, że znalazłam się tu, gdzie jestem, jest wynikiem łapania okazji, a czasem bardzo spontanicznych decyzji.

  5. Bliski mi jest Twój tekst z wielu względów 🙂

    Wczoraj na sesji bardzo fajna pani trener poleciła mi następującą metodę.
    1. Ustaw timer na 15 minut. Usiądź. Albo się połóż. Nic wiecej nie rób. Siedź. A jak leżysz to nie zaśnij.
    Mogą Cię atakować myśli, ale mogą Cię nie atakować. Po prostu bądź. Nic nie rób 15 minut.
    2. Jak zadzwoni budzik ustaw go na kolejne 15 minut. Zadaj sobie w głowie pytanie albo duże: Co ja chcę robic w życiu albo mniejsze typu: Co ostatnio sprawiło mi zawodową radość. I pomyśl sobie, że teraz przez 15 minut nad tym myślisz. I pozwól swoim myślom o tym myśleć. Tyle.
    Jak zadzwoni budzik – powiedź sobie nawet na głos: Ok, skończyłam na dziś.

    I tak codziennie. Przez np. dwa tygodnie.

    Nie wiem czy działa, bo dopiero wczoraj o tym usłyszałam 😉 Ale faktycznie po takiej sesji 15+15 miałam wieczorem i rano mniejszy burdel w głowie.

  6. Dobre credo! Co do joty, co do kropki -wyznaję identycznie:) Przeszłam etap planowania, obmyślania strategii, układania grafika na każde półrocze i przyznam – to jest moja największa strata w życiu. Bo pomyłką jest obmyślać drogę do wejścia na niewłaściwą górę (cel) czy stosowanie specjalistycznych narzędzi tam, gdzie wystarczy praca rąk. Przestałam więc wypierać fakt, że jestem mentalnie analogowa;) Nie wstydzę się już tego, że do zdobywania doświadczeń nie potrzebuję apki, bo wolę korzystać z własnej siły, wytrwałości, odporności psychicznej, ciekawości i intuicji do omijania wrogich obiektów;)
    Ten powszedni przymus optymalizowania, wydajności, wciskania gdzie się da reguł grywalizacji – przyprawia mnie o poczucie bycia osłem, na którym testowane są granice łopatologii. Od tych wynalazków tresujących wolę- wolę stare dobre formy zaufania sobie i podążania za wrodzoną potrzebą świętego spokoju;) Dobrze mi robią interwały intensywnej pracy, bo jestem wtedy w stanie flow, ale i pełne zanurzenie w zieleni albo szybkie obroty rodzinnej karuzeli;) Dobrze mi robią, bo odkąd wyrzuciłam listę to do, spontaniczne spotkania, nagłe wypadki i szalone okazje przestały kolidować z harmonogramem 😀

  7. Jeszcze nawiąże do tego, co piszesz pod koniec.
    Raz – Odkąd zrozumiałam, że rozwój to nie jest nabieranie biegłości w planowaniu i robieniu coraz więcej, ale pogłębianie swoich własnych jakości, to przestałam wątpić w swoje metody:)
    Nadszedł czas, że ta moja postawa mnie uszczęśliwia, bo zaczęlam to w sobie szanować.
    Dwa – piszesz
    „Mnie przydałyby się te wszystkie narzędzia, które nauczyłyby mnie
    na czym mi zależy i czego chcę.”
    Wpadłam na książkę o Ikigai, niby to samo, co wszędzie,a jednak cel i motywacja zastapione słowem „powód”. Powód do życia, czyli co Ci w tym życiu naprawdę smakuje i gdzie i jak tego szukać. Także Ikigai może pomóc rozpoznać to, na czym Ci zależy i czego chcesz.
    To, co z kolei zadziałało u mnie i kompletnie złożyło mnie w całość, to Ajurweda 🙂

  8. Nie wiem czy to podpada pod wesołą kłodę, ale uwielbiam robić listy (rzeczy do zrobienia, filmów do obejrzenia, artykułów do przeczytania), a potem się ich nie trzymać. Planuję, kombinuję, działam – jak się uprę – przez jakieś dwa miesiące, po czym przestaję, bo akurat nie mam ochoty. Po prostu wpadam w „fazy” na coś konkretnego, robię obsesyjny research, interesuję się, po czym rzucam na rzecz czegoś nowego. Nie jest mi z tym szczególnie źle. I a propos kłód – chodzi mi po głowie tekst z jednej piosenki, sprawdza mi się w jakiś 90% życia: „I’m a million miles away / But I’m sailing like a driftwood / On a windy bay”.

  9. Ja nawet jak coś planuję, to i tak mi to nie wychodzi, bo albo coś wynikło z mojej winy, albo z winny kogoś innego. Moim zdaniem też mam w sobie trochę postawy stoickiej.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top