Oglądam “The Crown” jak wszyscy. Niemal dosłownie wszyscy. Gdybym nie oglądała, przez kilka tygodni nie wiedziałabym o czym się pisze i rozmawia w internecie. I mam z tego jakąś przyjemność, i nie cierpię katuszy, ale w tej sytuacji odczuwam pewien dyskomfort. Serial idealnie wpisuje się w kategorię, jak to kiedyś wdzięcznie ujęła Leslie Knope w “Parks and Recreation” – “it’s not illegal, technically, but it is a dick move”. W wolnym tłumaczeniu “nie od razu nielegalne, ale nie w porządku (żeby nie powiedzieć ch*jowe)”.
“The Crown” podane jest nam jako jakościowy serial, ale to jest ten sam typ rozrywki co czytanie „Życia na Gorąco”, „Vivy” czy innego tabloidu. Może trochę lepszy niż „Daily Mail” i „The Sun”, bo agenda polityczna jest mniej niebezpieczna. Bazujemy jednak na dość niskich uczuciach fascynacji życiem znanych osób, do których nie będziemy mieć nigdy dostępu. Daje nam złudne poczucie, że znamy ich, rozumiemy, wiemy z czym się mierzą i w końcu, bo przecież to jest źródłem uciechy, możemy ich oceniać.

Istnieje mnóstwo produkcji biograficznych, przy czym zdecydowana większość z nich powstała po śmierci lub z błogosławieństwem portretowanej osoby. A tutaj duża część naszych bohaterów wciąż żyje. Owszem, powstały niezliczone ilości dokumentów na ich temat, ale dokument to dokument, a fabuła to fabuła. Rządzą się innymi prawami. I fajnie, że ktoś gdzieś napisał, że królowa oglądała i jej się podobało i że księżniczki też lubią, ale prawda jest taka, że co mają mówić? Królowa nie wypowie się nigdy na ten temat publicznie, nie wypada jej również pozwać producentów, tak jak mógłby to zrobić jakiś Trump czy inny Obama. Dlatego też nie mamy serialu o Trumpie czy Obamie…A mamy niejeden o Kennedym. Bo minęło odpowiednio dużo czasu. Osobiście czułabym się bardzo nieswojo, gdyby ktoś w fabularnym serialu analizował teraz na przykład mój związek. I nie mogłabym nic z tym zrobić, jakkolwiek się bronić.
Mnóstwo osób dałoby się pokroić za styl życia rodziny królewskiej. Mnóstwo osób dobrowolnie sprzedaje swoją prywatność, ba, nawet wciską ją za darmo (sama nie jestem tutaj bez winy). Widzę jednak subtelne różnice między instagramerką czy aktorką, która ze wszystkich sił chce zostać sławną, a starszą panią, która została koronowana prawie siedemdziesiąt lat temu. Bo przecież nie oceniamy tak naprawdę zawodowych osiągnięć królowej, prawda? Nie skupiamy się na jej publicznych wystąpieniach, może trochę na fikcyjnie przedstawionych relacjach z kolejnymi premierami, ale nie tak znowu za dużo. Oceniamy głównie jej małżeństwo, relację z dziećmi i z siostrą. Prawda?

Wszyscy czekamy z zapartym tchem na pojawienie się na ekranie Diany. Grająca ją aktorka już gościła już na okładce brytyjskiego Vogue, jest też twarzą nowej kampanii reklamowej Miu Miu. Po raz kolejny Diana to dochodowy produkt. Tak jak wtedy, kiedy ścigano ją ulicami Paryża…Chociaż był już przynajmniej jeden film o księżnej, to i tak nie zazdroszczę jej synom. Wiecie, tym chłopcom, którym w wieku kilkunastu lat kazano iść za trumną matki pod obstrzałem kamer, na oczach tłumu, na oczach całego świata. Dla niektórych zawsze będą “poor little rich boys”, ale szczerze mówiąc nie wiem ile pieniędzy musiałabym dostać, abym była chętna się z nimi zamienić.

Można by użyć argumentu, że dostatnie życie rodziny królewskiej finansowane jest przez lud, więc po co ich żałować. Oczywiście jest to prawda, tyle tylko, że ten lud to podatnik brytyjski, a nie polska studentka, amerykańska gospodyni domowa czy para oglądająca serial w Malezji. Chyba, że potraktujemy to jako coś, co po prostu należy się byłym koloniom w ramach sprawiedliwości dziejowej, to wtedy ok z tymi Stanami i Malezją. Osobiście uważam jednak, że nie mamy niezbywalnego prawa do ich życia. I chociaż sama oglądam ich życie w ramach rozrywki, tak jak w ramach rozrywki oglądam życie Ludwika XIV czy Henryka VIII, to w całym swoim zakłamaniu i obmierzłości jest mi przynajmniej trochę głupio. Czułabym się z sobą samą o wiele lepiej oglądając to za jakieś dziesięć lat.
Pewnie nie jestem jakoś szczególnie zła oglądając serial. Złe jest oszukiwanie na podatkach albo kradzieże, bicie ludzi, rasizm, homofobia i tak dalej, i tak dalej. Ale z dużą dozą prawdopodobieństwa jestem wścibska i nieco nietaktowna. Żaden grzech, ale i żaden powód do dumy.
PS Nie twierdzę, że mam absolutną rację. Ani w sumie, że w ogóle mam. I tak obejrzę cały kolejny sezon. Po prostu tak sobie głośno myślę.
PPS Będziemy złymi osobami, jak damy się uwieść Margaret Thatcher dzięki interpretacji Gillian Anderson 😉
5 thoughts on “Czy oglądając “The Crown” jestem złą osobą?”
Popolemizuje sobie 🙂
Po pierwsze, inaczej niz w Twoim przypadku, niewiele osob z mojego otoczenia oglada The Crown. Mialam napisac, ze moze dlatego, ze nie mieszkam w UK, ale znajomi z UK tez nie ogladaja.
Poza tym mysle, ze gdybym byla czlonkiem rodziny krolewskiej, wolalabym taki serial niz film dokumentalny na moj temat. W dokumentach (lub, co gorsza, „dokumentach”) autorzy staraja sie, obojetnie czy maja ku temu podstawy czy nie, przedstawic jakas prawde na temat danej osoby, co wydaje mi sie moze byc bardzo irytujace (jak uslyszec obgadujace kolezanki). Serial natomiast jest mialki, nikt z Rodziny nie moze zostac przedstawiony szczegolnie negatywnie a przede wszystkim ja go odbieram tak, jak np. film Bohemian Rhapsody – dobra fabula jest wazniejsza niz fakty, nikt rozsadny nie potraktuje tego jak dokladnego zapisu wydarzen.
Polemizowalabym tez z tym, ze bardziej interesuje mnie prywatne zycie krolowej niz jej relacje z premierami czy wplyw na polityke. Owszem, wyobrazone zycie w palacu ciekawi (jak inaczej mam sie dowiedziec, jak to jest miec tyle sluzby?), pozwala zastanowic sie nad kwestiami, o ktorych inaczej by sie nie pomyslalo, ale to czy dany odcinek mi sie spodoba zalezy bardziej od samej fabuly i np. jak dotad z nowego sezonu najlepszy byl dla mnie odcinek Flogan czy jakos tak (z wlamywaczem), a watek z Thatcher jest bardziej wciagajacy niz slaba czesc z Diana (jestem na 6 odcinku chyba).
zgadzam się z Tobą w 100% generalnie parę dni temu rozmawiałam z mamą właśnie na temat tego, czy to jest fair portretować losy kogoś kto jeszcze żyje albo żył na tyle niedawno że żyją jego krewni (w wypadku sezonu 4 np. synowie księżnej Diany) Oglądam the Crown i dokończę cały sezon, ale trochę mnie bulwersują różne komentarze dot. np. Charlesa. Mam na myśli zwłaszcza te baaardzo niecenzuralne. Tym bardziej że książę, z tego co wiem, sporo pracował na naprawą swojego wizerunku i też no NIE znamy do końca prawdy. Oczywiście to są osoby publiczne, czyli powinni się godzić na pokazywanie ich, aleee jednak to nie jest pokazanie ich tylko INTERPRETACJA ich życia. Skończę ten sezon, bo w sumie to rozrywka, ale jednak coś mi tu nie do końca gra.
Kiedy przeczytałam tytuł posta, trochę się wzburzyłam. Po doczytaniu treści, kilku oddechach, burzliwej dyskusji, kilku przespanych godzinach i kawałku ciasta bananowego uznałam, że właśnie w tytule tekstu tkwi mój problem. Bo na pytanie „Czy jestem złym człowiekiem, kiedy oglądam The Crown” nie da się spokojnie odpowiedzieć. Jeśli doceniam serial i traktuję go jako wartościowy tekst – odbiorę je jako obelgę, a jeśli czuję dyskomfort podczas oglądania – dołożę cegiełkę do mentalnego samobiczowania.
Gdybym mogła dodać swój punkt widzenia rozwinęłabym to pytanie i spytała: „Co czuję oglądając The Crown? (i o czym tak naprawdę jest dla mnie ten serial?)”. I co więcej, spytałabym też: „Jak to o mnie świadczy?” Czy radośnie oceniam to, jaką matką jest Elżbieta? Krzywię się na widok kolejnego, młodego kochanka Małgorzaty? Z wypiekami na twarzy oglądam wymiotującą Dianę i wprost nie mogę się doczekać, żeby usłyszeć jak Karol wypowiada te wszystkie sławne już sprośności? Bo jeśli tak – to rzeczywiście świadczy o mnie nie najlepiej. Być może świadczy o tym, że lubię używać sobie cudzych dramatów, żeby „doprawić” nimi swoje życie. Być może o tym, że lubię potwierdzać swoje poczucie własnej wartości, oceniając zachowania innych (mówiąc sobie w duchu „ja jestem lepszym człowiekiem, ja tak nie robię”). A być może nawet o tym, że lubię sobie robić rozrywkę z czyjegoś nieszczęścia.
Jak ja to widzę? Dla mnie ten serial nie jest o Elżbiecie, FIlipie, Małgorzacie, Karolu i Dianie, ani o innych. Opowiada wprawdzie ich historię, ale jest ona pretekstem do refleksji o koronie (w końcu „The Crown”), o tym, czym jest monarchia w XX wieku i co robi z człowiekiem, który tkwi w samym jej środku. I nie, oglądając The Crown nie czuję się złym człowiekiem.
Powiem Ci, że jest mi coraz gorzej obserwując reakcję Netflixa na prośbę o umieszczenie informacji, że to jest fikcja, a nie odtworzona szczegółowo historia, wiedząc, że wdowa po przyjacielu Karola została zignorowana prosząc o wyłączenie jej rodziny z fabuły i widząc reakcje fanów jak to oni wszystko wiedzą o członkach rodziny bo czytali tabloidy i obejrzeli jeden przychylny Dianie wywiad…Dla mnie cała sprawa robi się coraz bardziej niesmaczna.
Mnie zastanawia skąd się bierze ten potok oceniających wypowiedzi (w sieci, wśród znajomych) w stylu „Diana była biedna”, „Elżbieta paskudna i zimna” itd. Oglądam ten serial i nie widzę tam ostrej oceny. Wydaje mi się wręcz, że postaci są pokazane jako uwikłane w powinności, paskudny nacisk opinii publicznej, mediów, dziennikarzy, plotkarzy itd. i każdej sytuacji starają się postępować – wg ich wiedzy i perspektywy – słusznie.
Ale interpretując tę historię w ten sposób mam jednak dysonans: z jednej strony Netflix obraca ostrze winy w stronę opinii publiczej i mediów, które wymuszają zachowanie postaci i zwyczajnie sobie na nich używają, z drugiej, jak słusznie zauważasz – robi dokładnie to samo (szczególnie np. w kontekście przytoczonej historii z wdową, której nie znałam).