Miałam napisać ten tekst po porodzie. 

Byłam wtedy zachwycona tym, że przeżyłam. Nie, szanse na nieprzeżycie w roku 2021 nie były zbyt duże. W 1921 może bym i umarła, ale nie skupiajmy się na takich szczegółach. Byłam zachwycona miękkością. Byłam zachwycona gojeniem się. Tym, że mogę sama dojść do łazienki i już nie boli jak schodzę po schodach. Że mogę leżeć na brzuchu i przytulać dzieci. 

Poród to jest ten najmagiczniejszy czas, kiedy ciało przechodzi przez gehennę i czujesz olbrzymie szczęście, że żyjesz. Przez chwilę je kochasz. Przez chwilę zastanawiasz się jak kiedykolwiek mogłaś go nienawidzić. 

Skoro jest zdrowe. 

Skoro dało radę. 

Skoro produkuje ludzi. 

Skoro już po wszystkim i już nie boli. No, boli, ale nie tak jak bolało. 

Czujesz siłę. 

Ta chwila niestety mija. 

Nie napisałam tego tekstu wtedy i żałuję, bo zachwyt się rozmył. Po kilku tygodniach hormony stabilizują się i z powodzeniem można od nowa poddawać się własnej wersji male gaze. Można ćwiartować się na wizualne kawałeczki, z których każdy podlega ocenie. Samoocenie. Prawdziwemu samogwałtowi na dobrobycie. Moje piersi nie małe i nie jędrne. Mój brzuch nie płaski. Moja talia nie wąska. Moje biodra nie wąskie. Moje łydki nie takie delikatne jak powinny, żeby wyglądać dobrze w modnej długości midi. Mój nos nie mały. Moja cera, moja skóra, paznokcie, podbródek…I tak dalej. 

Arystoteles twierdził, że „Całość jest czymś więcej niż sumą części”. Z pewnością napisał to patrząc w lustrze na swoje ciało. 

Nie zdecyduję się nigdy na operacje plastyczne, ponieważ wiem, że nie mogę sobie ufać. Wiem, że gdyby nos był mniejszy, to wciąż pozostałaby kwestia brzucha. Piersi. Że nie da się zoperować wszystkiego co nie jest idealne. Nawet gdybym poprawiła wszystko co się da, byłabym niższa niż bym chciała. Miałabym nie tak piękne włosy jak marzę. Nie byłoby końca niezadowolenia. Wolę swoje naturalne i bezbolesne, darmowe niezadowolenie. Dobrze znane i chociaż nie uważam go za oswojone, to jest możliwe do ujarzmienia. 

Cieszę się z posiadania bloga, konta na facebooku i konta na instagramie. Cieszę się, gdy wyskakują mi powiadomienia o tym co robiłam pięć czy dziesięć lat temu i widzę jaka byłam wtedy ładna i szczupła. Chociaż mój wewnętrzny krytyk (i zewnętrzny, realny internetowy hejter też) powtarzał, że ważę za dużo i jestem brzydka. Ba, myślę, że i teraz jestem całkiem ładna i dość szczupła (chociaż mój wewnętrzny krytyk twierdzi inaczej, a i dzisiaj znajduje się hejter, który pisze, że wręcz przeciwnie, chociaż jest anonimowy albo szybciutko kasuje konto chwilę po wysłaniu wiadomości). Z perspektywy czasu i dodatkowych kilogramów widzę, jak bardzo ta młoda dziewczyna marnowała czas na zadręczaniu się, zamiast cieszyć się życiem. Gdyby nie te setki zdjęć, które w życiu zrobiłam, nie widziałabym, że nie ma znaczenia czy ważyłam 55 kg czy 65 kg, byłam tak samo zakompleksiona, chociaż wyglądałam ładnie. I byłam tak samo kochana. Chociaż właściwie wydaje mi się, że mój związek miał się lepiej gdy ważyłam więcej…Bo to jak się w nim dzieje zależy od tego jak się czuję i jak się zachowuję. Nie ile ważę. 

Jednocześnie te same social media sprawiają, że od zawsze porównywałam się do mniejszych, piękniejszych, bardziej zadbanych. Jakby życie było pieprzonym konkursem i była w nim tylko jedna nagroda. Jeśli nie jesteś w każdej chwili najładniejsza, ale i najmądrzejsza i najbardziej popularna, to przegrywasz. Na świecie jest ponad 7,5 miliarda ludzi. Nikt nie jest najładniejszy i najmądrzejszy i najpopularniejszy. Nikt nie jest najbardziej wyjątkowy. 

Świat to nie jest pieprzony film Disneya, w którym tylko jedna “księżniczka” jest ładna i tylko jedną wybierze książę. Na świecie są miliony “książąt”, zresztą nie każdy pragnie “księcia” czy “księżniczki”. Jedni pragną wikińskiego najeźdźcy, inni łagodnego wędkarza. Słodka księgowa może być kochana równie mocno co hollywoodzka gwiazda. Nie trzeba też być najlepszym w czymkolwiek, żeby przedstawiać sobą wartość. 

Powtarzam to sobie codziennie, a i tak co chwila o tym zapominam. 

Bycie szczęśliwym i zadowolonym z siebie to akt wielkiego buntu w świecie, który chce nam sprzedać milion ubrań, kosmetyków, treningów, zabiegów. Ostatnio nie czuję się w swoim ciele zbyt dobrze i wydawałam na ubrania bardzo dużo. I wiecie co? To nic nie daje. Nawet jak wyglądam pięknie, to wciąż nie myślę, że wyglądam pięknie. Dlatego następnym co kupiłam była sesja na terapii.

Bycie szczęśliwym nie jest łatwe w świecie, w którym jednocześnie jest się zbyt ładnym i zbyt brzydkim. Gdy skupianie się na wyglądzie jest jednocześnie cnotą i wadą. Gdzie nie ma jednoznacznej odpowiedzi co jest dobre, bo zawsze znajdzie się ktoś kto Cię skrytykuje i nawet to jak zareagujesz na krytykę jest problematyczne. Jak możesz narzekać, skoro jesteś w kanonie/nie masz nadwagi. Jak możesz mówić, że chcesz schudnąć, to nie bodypositive. Jak możesz pokazywać niedoskonałości, to moda na brzydotę. Jak możesz nie wstydzić się wagi, to promocja otyłości.

Nie wiem co sądzę o swoim ciele. Czasem mnie zachwyca. Jak kiedy rodzę dziecko. Albo pobijam swój rekord w bieganiu. Czasem mnie przeraża, kiedy odkrywam odporność na znieczulenia lub kolejny raz zostawiam u dentysty fortunę, po spędzeniu u niego kilkunastu godzin. Czasem mnie załamuje. Bo nie jest takie umięśnione, szczupłe i zadbane jak „powinno”. A co gorsza, przejmuję się tym, chociaż nie „powinnam”. Czy o nim myślisz, czy nie, jest niedobrze. 

Miała być oda, a wyszła litania zażaleń. 

Jak zawsze odkąd zaczęłam traktować je jako coś innego niż po prostu integralna część mnie, a zaczęłam jako wyznacznik wartości i wroga jednocześnie. Przypuszczam, że u mnie zaczęło się to około 13 roku życia. 

A u Ciebie?

PS Na zdjęciach miałam 24 lata. Ważyłam prawie 10 kg mniej niż teraz. Uważałam się za obrzydliwą.

Podoba Ci się? Podaj dalej »

Newsletter

Subskrybuj Elfią Korespondencję

Czymże jest newsletter? Może być różnymi rzeczami. Może być sposobem na zawalenie skrzynki i wciskaniem swojego produktu przy każdej możliwej okazji. Może być wspaniałym narzędziem do budowania bliskiej relacji ze społecznością. Albo czymś pomiędzy. Czasem nawet czymś fajnym. I o to będę walczyć.

Zapraszam Cię do zapisania się na mój newsletter Elfia Korespondencja. Wchodzisz w to?

Administratorem danych osobowych podanych w formularzu jest Marta Dziok-Kaczyńska, Ellarion Cybernetics Ltd., Paul Street 86-90, London, United Kingdom. Zasady przetwarzania danych oraz Twoje uprawnienia z tym związane opisane są w polityce prywatności. Ta strona jest chroniona przez reCAPTCHA. Mają zastosowanie polityka prywatności oraz regulamin serwisu Google.
61923936_301827807423707_1414915001336679940_n copy

Autorka

Marta Dziok-Kaczyńska
Riennahera​

Nie chcę sprzedać Ci wizji perfekcyjnego życia jak ze strony w kolorowym czasopiśmie. Chcę być dobrą sobą i porządną osobą. Może Ty też?

Scroll to Top