Ogólnie jestem jak najbardziej za tym, żeby walczyć ze swoimi słabościami i lękami, żeby stawiać przed sobą wyzwania, pokonywać demony i próbować być coraz lepszym. Generalnie zgadzam się, że to poza strefą bezpieczeństwa kryją się najbardziej ekscytujące rzeczy i momenty. I że jeśli zaczyna się myśleć, że wszystko jest do osiągnięcia zamiast o przeszkodach ku wymarzonym celom, to łatwiej jest ruszyć z kopyta i zrobić coś fajnego.
Ale raz na jakiś czas lubię zakopać się w strefie bezpieczeństwa. Z miłym kocykiem, ciepłą herbatą i czymś do czytania lub oglądania. Na chwilę zapomnieć o wszystkim czym chcę być i z czym muszę walczyć i po prostu być sobą, bez rozmyślania o tym kim jestem. Bo strefa bezpieczeństwa to w końcu strefa bezpieczeństwa, w której jest ciepło, miło i kucycznie. I jeśli nie zamykam się w niej na wieki wieków, tylko raz na jakiś czas na weekend, to pozwala mi się zregenerować i zebrać siły do dalszej walki.
W ten weekend będę się turlać w swojej normalności i przeżywać rumianek, drzewo za oknem czy nawet tego wstrętnego kota, co zjada okoliczne ptaki. W następny, kto wie, może opanuję świat.
13 thoughts on “Chwila w strefie bezpieczeństwa”
kto wie, może…? 😉
jestem ciekawa po prostu, bo wygląda jakby ucięło Ci część zdania 😀
No ucięło 🙂
ale weź dokończ, no 😀
Dokończyłam!
Lubię sobie przypominać o tym, że jest coś takiego jak relaks. Nawet sobie zapisuję, co sprawia mi radość i przyjemność, bym nie zapomniała, jak cudowny jest poranek z herbatą i książką, w fotelu. Jak fantastycznie jest budzić się i słyszeć dziwne trele ptaków – nie jakieś tam zwykłe ćwir-ćwir, ale śpiewne trele, naprawdę! Jak dobrze jest zrobić do jedzenia coś, co lubię i co mnie cieszy, zapominając na chwilę o tym, jak restrykcyjną dietę mamy w domu i dlaczego. Sadzę zioła i obserwuję, jak kiełkują. Piję z ulubionego kubka. Jem wiśnie prosto z drzewa i poziomki z krzaczków podbieram ślimakom-żarłokom.
Takie małe proste rzeczy.
Im dłużej nie włączam komputera (że o tv nie wspomnę), tym dłużej poranek jest spokojny. Ciekawe 😉
Jak najbardziej doceniam takie chwile w strefie bezpieczeństwa i tak, jak Ty, uwielbiam raz na jakiś czas w niej zniknąć. Bez tego chyba nie warto byłoby podejmować wyzwań 😉
Strefa bezpieczeństwa jest bardzo potrzebna. Też czasami wojuję z rzeczywistością niczym Eowina (no, prawie ;)) Równocześnie marząc o graniu w planszówki z Ukochanym i oglądaniu razem z Nim filmów pod puszystą kołderką. Albo dwoma.
Moja strefa bezpieczeństwa to także ławka (podczas zajęć na uczelni). Szczególnie wymarzona podczas prezentacji grupowych, których nie znoszę.
podpisuję się pod Twoimi słowami obiema łapkami 🙂 tyle się mówi o wychodzeniu poza strefę komfortu, podejmowaniu wyzwań, sięganiu dalej, wyżej etc., demonizując nieco 'comfort zone’ a bardzo mało się pamięta o tym, że „strefa bezpieczeństwa to w końcu strefa bezpieczeństwa, w której jest ciepło, miło i kucycznie”, gdzie można się zregenerować – a ów spokój, odpoczynek jest w obecnych czasach przecież tak bardzo potrzebny. Jak to ujęła moja koleżanka – „przecież to dzięki temu, że mam swoją strefę komfortu, bezpieczne, przyjazne miejsce, mogę podejmować wyzwania – bo wiem, że mam gdzie wrócić, jeśli coś mi pójdzie nie tak”. Warto też więc pamiętać o tym aspekcie strefy komfortu- może być również bazą, z której wychodzimy, by podbić świat i możemy tam wrócić, jeśli chwilowo świat nie chce się dać podbić 😉
Uważam też, że są walki warte zachodu i te, które można zignorować. Ja na przykład nie lubię chodzić do klubów i myślę, że bez sensu jest się zmuszać. Ale nie lubię też rozmawiać z obcymi, przy czym wiem, że jak się zmuszam, to wychodzi zwykle z tego wiele dobrego. Poza strefę komfortu wychodzę, kiedy myślę, że warto.
inspirujace 🙂
Jak się przeżywa rumianek? Wstrętnego kota – jasna sprawa. Drzewo też rozumiem – że takie wysokie (bo niby młodsze od nas, a jak urosło, gdyby mieć takie długie nogi, to ho ho!). Albo że w ogóle: drzewo: łał. A rumianek? Można mu współczuć: bo jakaś cholera go urwała? A może dlatego, że jest jakiś taki niewyraźnie żółty – ni to słońce, ni to coś innego? Chociaż w sumie można mu też zazdrościć – tak myślę, że to kluczowa kwestia – dlatego, że kilka milionów lat temu obok niego przechadzały się dostojnie dinozaury (:) – bo kto wie, kto wie?
A tak poważnie – taki stan jest jak najbardziej zrozumiały – ja sobie np. co weekend powtarzam, że tym razem, tym razem – w tę sobotę i w tę niedzielę – nie chcę widzieć żadnych prawdziwych ludzi. A jak wychodzi – no, wychodzi różnie – ludzie przychodzą albo nie.
Pozdrawiam,
wierny fan Niesięcznik Codzienny
Jakoś na zapach rumianku napływają mi do głowy takie rozkoszne myśli i przeżywam go sobie w środku, w Riennaherze 😉