Naszły mnie dzisiaj trzy myśli. Właściwie wczoraj, przed snem. A rano myślałam o tym pod prysznicem. Dwadzieścia cztery godziny od poczęcia dzielę się nimi z Wami.
Blogowanie.
Nie wierzę żadnemu blogerowi ani żadnej blogerce, którzy twierdzą, że blogują 'dla siebie’. Może nie blogujesz dla pieniędzy, może chcesz blogować po swojemu, ale z momentem założenia bloga automatycznie uznajesz, że jest w Tobie coś specjalnego, co będzie kogokolwiek obchodzić, albo przynajmniej to na czym się znasz ma jakiekolwiek znaczenie dla świata.
Bardzo interesuje mnie taki dysonans: ktoś idzie na blogowe spotkania i dziwi się, że inni przekazują wiedzę jak blogować. Inną niż ma sam. A potem czuje się poszkodowany, rozjechany czołgiem, lecz wygrany moralnie. Bo przecież robi to dla siebie, bo przecież chce dobrze, bo jest sam w sobie dobry. W przeciwieństwie do tych okropnych sprzedawczyków lub, o zgrozo, marketingowców. Znam uczucie, kiedy ktoś depcze mój sposób myślenia. Czasem ma rację, wtedy warto się uczyć. Czasem nie ma racji, wtedy dyskutuję. A czasem jego racja pasuje jemu, a moja pasuje mnie. Życie jest sztuką wyboru. I tylko użalanie się nad sobą jest słabe. No i to, że nie jesteś popularny, nie znaczy jeszcze, że jesteś ambitny. Żeby nie było, nie uważam, że jestem ani taka, ani taka. Staram się być jedynie najlepszą wersją siebie.
Podglądanie.
Firma, w której kiedyś pracowałam, była jedną wielką kliką. Składała się z rodziny, kochanków rodziny i pracowników zatrudnionych tak długo, że pogodzili się już ze swoim losem i skandaliczną pensją. Szeptanie po kątach było normą, i nie oszukiwałam się, że moja bezpośrednia przełożona nie podśmiechuje się ze mnie ze swoją wieloletnią przyjaciółka pracującą dwa biurka ode mnie czy też z kochanką swego (żonatego) brata, zresztą właściciela. I oto nadchodzi jej urlop i prosi mnie, żebym sprawdzała jej maila i w razie jakichś problemów pomagała klientom. Jedno kliknięcie i mogłam wiedzieć wszystko, przekonać się kto mnie lubi, kto wyśmiewa i co myśli o mnie szef. I wiecie co? Nie kliknęłam. Ani wtedy, ani podczas jej trzech innych urlopów. Bo ta wiedza nie przyniosłaby mi niczego dobrego, dni byłyby jeszcze bardziej nieznośne i pewnie nie mogłabym ich dłużej znieść.
Testując Brand24 przypomniała mi się tamta firma. Narzędzie jest na tyle interesujące, że po testach mam zamiar za nie płacić (nie sponsorują mnie, jakby co), niemniej jednak wiedza, którą mi dostarcza działa dokładnie w taki sposób, jak przewidywałam. Na pewno jest użyteczna, ale niekoniecznie uszczęśliwiająca. Przy czym jeśli pięć wzmianek jest pozytywnych, a jedna nie, to wiadomo, o której będę myśleć.
Życie w sieci staram się traktować jak życie w realu. Jeśli nie mam odwagi albo ochoty powiedzieć czegoś komuś w twarz, to nie mówię o nim za jego plecami. No, może najlepszej koleżance na zakupach albo przy drinie – z psiapsiółką się nie liczy. Jak ktoś jest dla mnie chujowy – a wielu blogerów za takich uważam (ludzkie, nie można z każdym się lubić) to jest to najczęściej mój problem, nie jego. I jeśli mam z kimś jakiś problem, coś mnie w nim boli, to mówię to jemu (albo wiadomo – psiapsiółce), a nie chodzę i żalę się u innych. Taka tylko uwaga. Warto być albo odważnym i szczerym, albo milczeć. W najgorszym razie ktoś stwierdzi, że Twoja opinia go nie obchodzi. Wyrażanie tej samej opinii za plecami wywołuje natomiast niesmak.
Dorastanie.
Ludzie się zmieniają. I całe szczęście. Kiedyś byłam marzącą o śmierci na barykadach nastolatką w glanach, która siedziała po nocach na gadu gadu i pod kołdrą pisała wiedźmińskie fanfiki. I to było fajne. Czy chciałabym nią być teraz? Nie, dzięki. Cieszę się, że niecodziennie mam ochotę umrzeć, że nie boję się rozmawiać z obcymi przez telefon, a nawet do nich podchodzić i robić interesy. Może nie przeżywam świata tak głęboko jak wtedy, ale kiedy chcę coś przeżyć, mogę to sobie sama z sukcesem zorganizować. I nie boję się wyzwań.
Zmierzam do tego, że nie można oczekiwać, że ktoś przez całe życie będzie Hannah Montaną. Albo, że codziennie będził chodził w glanach czy koronkowych sukienkach. Choćby po to żeby się nimi nie znudzić. Albo dlatego, że jest lato…Nie będę chodzić w sukienkach po górach (chyba, że wspinam się tylko, żeby robić sesję), tak samo jak nie pójdę na spotkanie biznesowe w górskich butach. Co nie znaczy, że codziennie się zmieniam. A nawet jeśli, to taka natura ewolucji.
Zmierzam też do tego, że za element dorastania uważam też potrzebę zrobienia ze swoim czasem czegoś więcej niż pozowania ze zblazowaną, cierpiętniczą miną na tle drzew, krzewów i zbiorników wodnych. Albo torów i ulic. I jeśli komuś się to nie podoba…Cóż, niektórzy będą mówili, że nie masz ambicji, inni będą uważać, że masz się za nie wiadomo kogo. Jedni stwierdzą, że zawsze jesteś taka sama, a inni, że już nie jesteś taka jak dawniej. Nie ma możliwości pogodzić tych obozów i zadowolić wszystkich. Najlepiej zadowolić siebie.
Dzisiaj zadowalam się będąc sobie sama sterem, wędkarzem i rybą. Na zamku. Nie ma w tym spójności. Ale jestem ja. Co i Wam polecam.


9 thoughts on “Blogowanie, podglądanie, dorastanie.”
Kochana, wspaniały wpis…. pozwoliłaś mi na chwilę zadumy….:*
Zgadzam sie z twoim każdym słowem i gratuluje tak wspaniałej umiejętności poznawania i wyrażania siebie
pozdrawiam:*
Ola
Brak zmian zahacza o regres. Twój blog = twoja dzielnia i tarzanie się w trawsku w elfich szatach byłoby sztuczne i fuj, jeżeli przestało Cię to jarać 🙂 a kurtałka jest tak super, że aż bym sama nosiła.
dzięki ci boże, czy tam buddo, czy ktokolwiek, że istnieją takie wpisy jak ten. pozdrawiam i gratuluję zajebistej postawy życiowej!
Bardzo mi sie podoba ten wpis : )
Bardzo dużo mądrości w tym tekscie.
Aczkolwiek mam małą tylko uwagę, w kwestii drugiego punktu. Bo tak sobie myślę.. skoro ja mam z kims jakiś problem to czy serio jest potrzeba dzielenia się nim z obiektem owego? Tym szczególniej gdy owy nie jest jakoś specialnie ważną, znaczącą czy wpływającą na me życie osobą?
Tak w kontekscie blogeów zwłaszcza. Jak mi się ktoś nie podobywuje (zgadzam się, nie da się lubić wszystkich i jest to normą) u jakiegoś człowieka, to zamykam kartę i już do niego nie wracam. Nie czuje potrzeby (mimo, że mam myśl – ależ on jest smaki czy owaki) uświadamiania kogoś w tym, że coś o nim myslę. Podobnie jak nie uważam, że jest potrzeba bym ja sama była adresatem takich myśli obcych mi ludzi.
Takie mam ciut utopijne marzenie coby ludzie ich zdanie na temat drugiego człowieka, któ®ego w zasadzie nawet nie znają, zostawiali dla swojej wiedzy jedynie.
Osobiście nie mam takiej potrzeby. Nie chcę, nie lubię = nie zawracam sobie głowy. Ale niektórzy mają potrzebę, ich prawo, od tego są komentarze. Ale wolą dzielić się żalem w miejscach niewidocznych, po czyichś blogach czy, jak dzisiaj odkryłam w statach, na forach. Fascynująca potrzeba.
Sensownie, jak zwykle. Naprawdę Cię lubię :).
Gratuluje podejscia, ja pewne rzeczy sobie dopiero uzmyslowilam bedac pare lat starsza. Zycie mamy tylko jedno i jest ono zbyt krotkie, zeby nie stawiac swojego prawdziwego 'ja’ na piedestale (nie w sensie bycia egoista), czy zeby spedzac je na saczeniu jadu (szczegolnie za czyimis plecami). Szkoda tracic czas i energie na negatywne, destruktywne emocje (i nie chodzi mi tu o depresje). Pozdrawiam.
U mnie blogowanie bierze się z potrzeby dzielenia się własnym życiem lub hobby z innymi. Dobrze mi robi na samopoczucie. Oczywiście kontakt zwrotny mile widziany (niekoniecznie miły, dla mnie nawet kąśliwy komentarz to ważna uwaga, choć nie rwę włosów z głowy, nie jest mi przykro itd.). Jako że zaczęłam blogować będąc już starym człowiekiem (okolica 30tki), niespecjalnie się rozwijam w tym temacie i też mi z tym dobrze 🙂