– Kwiaty nas nie interesują.
– A dlaczego? To najładniejsze z istniejących rzeczy!
– Ponieważ kwiaty są efemeryczne.
Mały Książę || Antoine de Saint-Exupéry
Pisałam już niejednokrotnie, że w Londynie i okolicach jest absolutnie wszystko. Dla każdego. Kimkolwiek by się nie było. Co sobie tylko wymyślisz w jakiejś formie jest tu dostępne. Oczywistym było zatem, że jeśli nie chce Ci się spędzić kilku godzin podróżując w kierunku południa Francji, namiastkę tego klimatu znajdziesz w okolicy.
Pole lawendy Mayfield trafia zatem na listę moich psychopatycznych atrakcji turystycznych czyli miejsc, które z pewnością warto odwiedzić choć niekoniecznie są polecane przez przewodniki i bywają nieco dziwne. Z naciskiem na dziwne.
Cóż dziwnego może być w polu lawendy, zapytacie. Stężenie turystów z Azji, odpowiem. W pogodny weekend autobus zmierzający w stronę pola z małej podmiejskiej stacji w Surrey jest wypełniony po brzegi jak w godzinach szczytu w metropolii. Kawiarenka na miejscu oblegana jest niczym najbardziej hipsterskie miejscówki na Shoreditch, a na autobus powrotny trzeba ustawić się w kolejce długiej niczym ta przed H&M w dniu premiery kolejnej kolaboracji z topowym projektantem. Jeszcze nigdy nie widziałam tak zatłoczonego pola.
Zdjęcia, które widzicie są pieczołowicie wyreżyserowane, wyczekane, wysyczane przez zęby („zejdźcie mi z kadru wy zołzy lawendowe”) i wycierpiane. Bo oprócz tłumu turystów mamy do czynienia również z legionami pszczelich pracownic i innych przeuroczych pasiastych koleżków w lawendowym amoku. Latające skurczybyczki są absolutnie wszędzie, a dróżki między krzakami usłane są ich trupkami. Po kilkunastu minutach przestajesz już nawet na nie uważać i godzisz się z myślą, że trudno, cało z tego nie wyjdziesz. Ale wychodzisz.
Mimo tych wszystkich niedogodności, turystów i pasiastych potworów lawenda ciągnąca się (miejscami) po horyzont chwyta za serce i sprawia, że nagle jest Ci dobrze. Rozkosznie. Sennie. Miło. No i zdjęcia, zdjęcia wychodzą przesłodkie. Jeśli jednak mogę coś osobiście zasugerować, to w ramach pamiątki nie kupuj lawendowych krówek. To strasznie smutne wmuszać w siebie krówki. Zwłaszcza kiedy smakują jak proszek do prania.
Niestety, wszystko co dobre kiedyś się kończy (to co złe też, chociaż myśleliśmy wraz z mężem, że nigdy nie skończymy tych krówek). Pszczoły padają, lawenda przekwita. Z naturą nie wygrał jeszcze nawet Londyn. Pole pogrążone jest teraz w stanie suchego konania, odrodzi się wraz z latem.
Na Mayfield Lavender Field dojedziesz w około pół godziny z centralnego Londynu. Na stacji Victoria lub London Bridge wsiądź w pociąg zatrzymujący się na West Croydon i przesiądź się w autobus 166.
| zdjęcia: Katarzyna Terek |
19 thoughts on “Psychopatyczne atrakcje turystyczne: Pole lawendy w Londynie”
mój mąż zrobił ostatnio salted caramel i z ciekawości dosypałam odrobinę lawendy, na spróbowanie, zainspirowana tymi Twoimi krówkami. to było niebo w gębie! trzeba było zostawić i oddać na fanty. ja bym chętnie przytuliła.
Powiedz, musiałaś zapłacić za sesję? Na niektórych polach każą sobie słono płacić za wejście z modelką i większym aparatem 😉
Nie, miałyśmy tylko zwykłej wielkości lustrzankę i mnóstwo osób na polu takie miało. Za profesjonalne sesje i plener ślubny pobierają jakąś opłatę.
Kurczę, myślałam, że te piękne zdjęcia to wynik przedweselnej współpracy z Lisim Polem 🙂 Wychodzi na to, że lawenda wszędzie wygląda tak samo – tyle że po tej polskiej nie hasają Azjatki 😉
Wygląda pięknie! Ja boję się pszczół, także nie dla mnie.
Też się boję. Wyjście ze strefy komfortu 😉
To wszystko z oysterem, czy trzeba jeszcze jakiś bilet dokupić?
Ja kupowałam bilet, ale możliwe, że można dzienną kartę z Oysterem.
Szkoda, że pszczół tyle, ale miejsce wygląda mimo wszystko pięknie!
Elf lawendy jak się patrzy.
Pogarda, lawenda – jeden pies.
Piękne zdjęcia, sama chętnie bym się wybrała i kupiła lawendę na sernik lawendowy. Czy pole lawendowe już przekwitło?:(
Tak słyszałam od osoby, która się tam wybrała.
Oj, znam ja ten ból syczenia na ludzi i wizualizowania mordu na nich. Czasami jednak warto swoje odcierpieć, Twoje zdjęcia są przepiękne!
Na Teutatesa! Jak te zdjęcia cudnie wyszły lawendowo-melancholijnie. Co te krzaczki w sobie mają że budzą talie myśli i powodują taki nastrój?
Przepiękne zdjęcia! Ale ja nie odważyłabym się tam wejść. Kocham kwiaty, ale tylko z daleka. Właśnie przez to, że przyciągają te wszystkie latające skurczybyki.
Też się tam wybieram w przyszły weekend. Czy mogłabyś zdradzić: o której byłaś? Może warto się wybrać wcześniej, by uniknąć ludzi w kadrze, a może to nie pomaga? I skąd ten cudny wianek na głowie – robią na miejscu czy sama sobie zrobiłaś? <3
Nie pamiętam dokładnie, jakoś wczesnym popołudniem chyba. Ludzi w kadrze uniknąć się nie da, bo są tłumy. A wianek jest mój prywatny, sztuczny.
Oj. Szkoda, że się jeszcze nie zasierpniło, a ja do Londynu marcuję w marcu. Poleżałabym tak z lawendą.