(To jest wpis pierwszego świata
stworzony w deszczowy wieczór
we współpracy z kocem,
w celu uniknięcia serialu)
Ciężko powiedzieć, w którym momencie zaczęła się moja świadoma przygoda z serialami.
Pierwszym, który oglądałam nałogowo, było Z Archiwum X. Wtedy jednak “wszyscy” to oglądali, bo niespecjalnie było co innego do oglądania. Bo, umówmy się, już na etapie nauczania początkowego MacGyvery i inne Drużyny A oglądało się ironicznie.
Potem przyszedł okres Ally McBeal. Właściwie dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę, jak wielki wpływ miała na mnie ta produkcja. Miałam jakieś trzynaście czy czternaście lat i miesiącami szukałam ubrań, które przypominałyby ubrania bohaterek, ścięłam włosy „na Georgię” i znałam na pamięć wszystkie piosenki ze ścieżki dźwiękowej. Do dzisiaj znam. Ten serial był cool, bo pełen był bohaterów poranionych, dziwacznych i cynicznych, którzy rzucali aforyzmami jak z rękawa. Jeden z cytatów do dzisiaj pozostaje w moim osobistym top 10 Tekstów, Które Wyrażają Dramat Mojego Życia („Sometimes I’m tempted to become a street person, cut off from society. But then I wouldn’t get to wear my outfits”).
Chwilę później wchodzą The Sopranos, którzy nadają telewizji nowy kierunek. Z otwartą buzią oglądam misiowatego gangstera, i jego “specyficzne” rodzinne perypetie rodzinne. Kaczki i surowe mięso już nigdy nie będą tym samym. A ja, jak my wszyscy przecież, chcę więcej dobra.
Więc oglądam Rome – nową jakość w serialu historycznym. Oglądam Dextera – nową jakość w serialu kryminalnym. True Blood i Grę o Tron, bo nowa fantastyka. I tak dalej, i tak dalej. Dochodzimy w końcu do momentu, kiedy tego dobra i jakości i przełomowych produkcji jest tyle, że za nimi nie nadążam. Chcąc robić z życiem cokolwiek innego i śpiąc tyle, ile lubię, muszę rezygnować. Zostaję w tyle. Czuję okropne FOMO.
Dochodzimy w końcu do momentu, kiedy seriale stają się towarem. Jak Pokemony, chcesz złapać je wszystkie, ale nie dasz rady. Nadejdzie nowa edycja, nowe ewolucje. Dawne sto pięćdziesiąt jest odległym wspomnieniem.
Konsumpcja seriali przypomina mi kupowanie ubrań. Czasem trafi się coś, w czym wyglądasz i czujesz się świetnie. Nosisz to cały czas, więc może by tak sprawić sobie coś innego w tym samym stylu? (Lubisz zombie? Łap milion produkcji o zombie.) W znakomitej większości przypadków to coś innego okazuje się bublem, ale skoro to już masz, to nosisz, w międzyczasie wciąż szukając czegoś lepszego. (Przecież nie przestanę teraz, skoro obejrzałam już pięć odcinków…) Kilkanaście rzeczy później wiesz, że trzeba było trzymać się pierwotnej rzeczy, ale jest już za późno, szafa pęka w szwach. Czasem kupujesz coś dlatego, że “wszyscy” inni to kupili i wydają się być zadowoleni.Jednocześnie mam tego tyle, że już nie pamiętam co jest ważne, dobre i przełomowe. (Prawie wszystko. Właściwie nic. Wszystko było.)
Ostatnimi czasy obserwuję u siebie zjawisko zmęczenia zalewem jakości. Serial, który niegdyś był odskocznią, stał się “pozycją obowiązkową”. Przecież to jest tak znakomite, że trzeba zobaczyć. A jak trzeba, to wiadomo, robię wszystko, żeby odwlec tę chwilę. Tak jak kiedyś oglądałam serial, żeby nie pisać licencjatu czy magisterki, tak teraz przeglądam co się da w internecie, żeby tylko nie wcisnąć play. Dawni przyjaciele i wybawcy stali się nowymi wrogami. Czasem oglądam słabe seriale, żeby nie oglądać tych dobrych. Versailles czy Amerykańskich Bogów unikałam miesiącami, chociaż wiem, że to dokładnie to, co lubię. Nowego Twin Peaks nie włączyłam do dzisiaj.
Czuję się starym człowiekiem. Jednym z tych, dla których wszystko było lepsze “za moich czasów”. Z całego serca kochając platformy streamingowe i możliwość obejrzenia wszystkich sezonów ulubionych tytułów bez czekania co tydzień na kolejny odcinek, bardzo tęsknię za czasami, kiedy do wyboru było pięć dobrych seriali na raz. I oglądało się je wszystkie. Niektórzy tęsknią za przewijaniem kaset ołówkiem, tak jak ja tęsknię za świadomością, że jestem na bieżąco z jakościowymi produkcjami.
Obecnie serial jest źródłem beznadziei niczym literatura. I tak wiem, że za mojego życia nie dam rady przeczytać wszystkich arcydzieł. Więc równie dobrze mogę pograć w coś na komórce.
22 thoughts on “Prokrastynacja od prokrastynacji czyli nie mam siły na seriale”
Pamiętam jeszcze „Przystanek Alaska” <3
U mnie za to słowo „seriale” wywołuje stany lękowe, naprzemiennie, że kiedyś mi się Netflix skończy, albo że umrę zanim obejrzę wszystko co chcę zobaczyć.
Polecam „Sense8”, wyprzedza wszystkie seriale ;).
Coś w tym jest, wydaje mi się, że połowicznie mogę się pod Twoimi słowami podpisać. Pamiętam jak moim pierwszym obejrzanym z pełnym miłości serduszkiem serialem było dość niepozorne i skończone po pierwszym sezonie „Birds of Prey” i wiele bym dała, by dzisiaj więcej seriali dawało mi tyle emocji co wtedy. Przy czym mój gust jest na tyle niekontrolowany, że z jednej strony uwielbiam „Grę o Tron”, który chyba od jakiegoś czasu urósł do miana kultowego, a z drugiej strony szaleję przeokropnie na „Supernatural” i stoi u mnie w ścisłej czołówce tytułów serialowo-filmowych. Ostatnio poważnie poruszyło mnie i uderzyło „13 reasons why”. Teraz przeżywam po tym wszystkim kaca bo nic nie trafia w mój gust. Także rozumiem sytuację. Chyba pozostaje ją tylko przeczekać, co?
Ja trochę się czuję odrzucona, gdy w pracy zaczyna się dyskusja o najlepszych, jakościowych serialach, których ja nie mogę oglądać, bo potem nie mogę zasnąć. Rezygnuję z nich po pierwszym odcinku, bo są zbyt „ciężkie”, a ja od serialu oczekuję stanu totalnego odprężenia, zrelaksowania, jakoś tak. Czuję się z tym trochę niefajnie, bo nie nadążam i od początku jadę z „Ally”, bo dopiero teraz się z nią mogę identyfikować. 😉 W podstawówce moim idolem był za to Doogie Howser. 😀
Ally jest moją Carrie Bradshaw. Carrie wydaje się idiotką, jak się przekroczy trzydziestkę, Ally…po prostu jest jak ja 😉
Dla mnie House był tym pierwszym serialem, który oglądali wszyscy moi znajomi i ja. A potem to już z górki… Ale zdaje mi się, że obecne seriale nie są przełomowe. Są tylko świetne, cała masa świetnie zrobionych seriali. Może kiedyś będą to nazywać złotą dekadą telewizji. Osobiście – miło mi, że mam w czym przebierać, choć zgadzam się, że nie ma już co oglądać wszystkiego.
Trochę są przełomowe, np. w Amerykańskich Bogach pokazują gejowski muzułmański seks. Ale rozmywa się to w ilości tytułów.
O Złotych Czasach telewizji mówiono u mnie na uczelni już około 2007/2008 roku 😉
Ja mam kompletnie odwrotnie. Za każdym razem jak skończę oglądać coś takiego wow, coś co mnie mega wzruszylo albo po prostu świetnie mi się to oglądało to smutnieje bo boję się że nie znajdę już nic tak dobrego. I rzeczywiście potem ciężko mi wybrać jakiś nowy serial który będzie godnym nastepnikiem. Miałam tak np. po Breaking Bad czy Parks and Rec. Więc dla mnie raczej jest niewystarczająco dużo dobrych seriali a nie za dużo 😀
He he, Parks and Rec. Lubię.
Mocno odchorowałam swoje serialowe FOMO. Doszło do tego, że oglądałam hurtowo i już nie bardzo wiedziałam co oglądam. A potem przychodził sezon nagród i okazywało się, że nie widziałam żadnego z nominowanych seriali. Nie pamiętam, co się stało, że w końcu odpuściłam, ale bardzo mnie to cieszy. Stranger Things nie widziałam do tej pory. Poldarka widziałam fragment, tylko dlatego, że leciał akurat w telewizji.
Przyjęłam inną zasadę oglądania – oglądam to, na co mam w danym czasie ochotę. Więc przechodzą mi przed nosem nowości, bo maratonuję Teen Wolfa, albo naszło mnie na nadrabianie iZombie. Przyznam, że ten sposób sprawił, że zdarza mi się z radością usiąść do nowości, jak Riverdale, czy 13 Reasons Why – choć to ostatnie było rozczarowaniem roku.
I okazało się nagle, że da się nadal pisać o popkulturze, pomimo że nie jest się dosłownie ze wszystkim na bieżąco.
Szczerze mówiąc obejrzałam Stranger Things na siłę, bo oprócz klimatu to nie jest super ciekawe.
Stranger… ma głównie klimat, ale dla klimatu + fabuł to bym jednak Dark poleciła.
Doskonale wiem o czym piszesz. U mnie skończyło się na tym, że olałam wszystkie hiciory, niektóre nawet w połowie sezonu i nie oglądam już prawie nic. I nawet mi to nie przeszkadza. Mam teraz więcej czasu na czytanie blogów, oglądanie vlogów, kręcenie hula hopem i eksperymentowanie w kuchni 😀 Ale nowe „Walking Dead” i „Supernatural” zobaczę na pewno :))
Jak dobrze to rozumiem! Od pewnego czasu też tak mam. Ale dla nowego Twin Peaks warto się przełamać. Bo piosenka kończąca 1. odcinek to jest totalny kosmos! Noszę ją w głowie od 3 tygodni i wciąż odtwarzam na nowo. Chromatics „Shadow” – cudowność.
Hm hm hm hm…
Książkowe FOMO > serialowe FOMO.
Jeszcze parę miesięcy temu miałam ze 100 seriali do obejrzenia na mojej liście na filmwebie, ale po zrobieniu czystki została z tego połowa. Czy to dużo, czy mało? Hmm, okaże się… Seriale z kategorii „mniej ambitnych/rozrywkowych” oglądam na tzw. przyszybszu, jeszcze lepiej podczas wykonywania jakichś innych czynności, np. sprzątania, ćwiczeń. Próbuję oszukać samą siebie, że seriale nie zabierają mi wielu godzin z życia 😀
Najgorsze jest to, że czasem mnie nachodzi myśl: „A obejrzałabym teraz serial X”, a po chwili się reflektuję, że przecież jak obejrzę ulubiony X, którego emisję skończyli 5 lat temu, to nie będę wiedziała, co się dzieje w najnowszym odcinku serialu Y. Skończyły się te czasy, kiedy w podstawówce nałogowo oglądałam po kilkadziesiąt razy „Wojnę domową” na DVD – a miało to przecież zaledwie 15 odcinków!
Ach, jak żyć… 😉
Tak, przygnębia mnie, że nie poznam nigdy CAŁEJ XIX-wiecznej literatury…
Ja już mniej więcej pozbyłam się serialowego FOMO (chociaż nie było łatwo). Mam kilka seriali, które uwielbiam i po prostu oglądam ich nowe sezony, rzadko kiedy zaczynam coś zupełnie nowego. A czasem z jakiegoś powodu odkładam obejrzenie nawet nowego odcinka serialu, który lubię… I nie do końca to rozumiem. Bywa też tak, że po prostu mam nagłą fazę na jakiś temat, albo aktora, i wtedy zaczynam oglądać coś nowego – ostatnio w ten sposób nadrabiam i zachwycam się „Life on Mars”, bo przyszła mi faza na Johna Simma 🙂
Uwielbiam Ally McBeal. I po przeczytaniu zaczelam ponownie ogladac (po raz chyba piaty) od poczatku.
Oj tak… Co się ze znajomymi spotykam, to słyszę o jakimś nowym serialu, o którym tak naprawdę to już słyszałam wszędzie, i oczywiście zapisuję sobie w myślach, żeby obejrzeć… A potem mija czasami pół roku, zanim sięgam, widzieli już wszyscy i ich pies, i nie to, że mi się mniej podoba, ale muszę znaleźć moment, kiedy ja mam na oglądanie ochotę. A w międzyczasie potrafię 15 razy obejrzeć ten sam odcinek czegoś, co znam na pamięć i co na pewno nowe nie jest. I może wcale nie jakieś ultra dobre.
A z drugiej strony sama mam podobnie, tzn. jak tylko coś dobrego obejrzę, to nawet jak jest na to duży hype, to i tak wszystkim dookoła bym poleciła, żeby pooglądali ze mną.
Oj, kiedyś, kiedy padał nowy polecany tytuł z ust kogoś spośród znajomych, to chociaż serial powodowałby u mnie pokrzywkę – musiałam przetrwać przynajmniej jeden odcinek. Potem zrobiłam przerwę w studiach i poszłam do pracy, gdzie poznałam kierowniczkę, która drażniła mnie nieprzeciętnie i dzień w dzień polecała mi kolejny serial, a ja ze względu na negatywny stosunek do niej, jako do człowieka, wiedziałam, że żadnego z tych seriali już nie muszę oglądać, bo i tak mi się nie spodoba.
Mam swoje preferencje co do produkcji i aktualnie oglądam wyłącznie seriale BBC (już słyszę to przemykające przez Twoją głowę 'dziewczyno, rili… co za plebs’). Sprawdzają się u mnie dobrze, gryzę je chętniej niż brownie z malinami, więc cieszę się, że mój wybór jest ograniczony 😀