Od jakiegoś czasu piszę dużo i regularnie, na blogu publikując tyle co nic. Na moje standardy oczywiście. Bywały czasy, kiedy pisałam blog niemal codziennie, obecnie muszę się zmuszać do tekstów i nie mam żadnych interesujących mnie pomysłów. Każdy potencjalny temat mnie nudzi i wydaje się nieważny. W tym samym czasie piszę więcej niż kiedykolwiek. Powstaje scena za sceną, rozdział za rozdziałem. A przynajmniej tak mi się wydaje…
Pisanie czegoś na czym bardzo mi zależy zamyka mi w głowie przestrzenie na pisanie luźniejsze. Nic innego się nie liczy, na nic innego nie mam ochoty. Może by tak zatem napisać właśnie o tym?
Nie będę dawać tu żadnych rad. Niczego do tej pory nie wydałam. Nie mam żadnych sukcesów. Dzielę się tylko moim procesem.
★
Moje pisanie tekstów wszelakich od zawsze wygląda w ten sam sposób. Tak pisałam wiedźmińskie fanfiki 20 lat temu, tak pisałam prace na olimpiady z języka polskiego, eseje na studiach czy pracę magisterską. Mam w głowie/na kartkach/w notatniku/w wordzie/w pages mnóstwo fragmentów. Myśli. Pomysłów. Scen. Tyleż błyskotliwych, co luźnych. Z tych kawałeczków składam całość, łącząc je spajającymi akapitami nadziei (w sensie, że mam nadzieję, że te akapity mają sens). Próbowałam z tym procesem walczyć, ale walczenie z własną naturą jest bez sensu. Bo kiedy walczę, to przestaję pisać w ogóle.
Zaakceptowałam zatem, że jakakolwiek powieść wyłoni się z tych kawałeczków. Na razie się wyłania.
★
Taki sposób pisania jest bardzo nieefektywny. Chociaż fajny. Ale i niefajny. Bo oto kiedy masz napisać konspekt powieści, okazuje się, że trzeba jednak wiedzieć dokładniej co i jak i kiedy. Ja już wiem, ale wiele miłych memu sercu pomysłów i fragmencików będzie musiało pozostać na zawsze tylko w sercu.
Albo w jakimś zbiorze zapisków, który zostanie wydany po mojej śmierci przez moje dziecko pragnące zbić na twórczości matki jeszcze więcej kasy…czego sobie i dziecku życzę.
★

★
Pisanie zgodnie z nawet luźnym planem i po kolei, rozdział za rozdziałem, skutkuje powstaniem scen, o których nie myślałam nawet, że są potrzebne. Niektóre z nich bardzo lubię. Dowiaduję się o postaciach zupełnie nowych rzeczy i czasem robią rzeczy, o które bym ich nie podejrzewała, bo “samo tak wychodzi”.
Jest w tym jakaś…magia?
★
Kiedy piszę sceny bolesne dla moich postaci, wpadam czasami w bardzo ponury nastrój. Niektóre sceny wręcz fizycznie przeżywam. Pisałam niedawno fragment, w którym główna bohaterka doświadcza niespodziewanego miłosnego odrzucenia i przez cały dzień chciało mi się płakać i chować pod kocem.
Nie będę już przewracać oczami, kiedy aktorzy w wywiadzie twierdzą, że postacie ich męczą lub niszczą.
★
Są różne szkoły interpretacji tekstu.Jedni uważają, że dzieło jest tożsame z autorem, inni, że wręcz przeciwnie. Sama zaliczam się do tych pierwszych. Wszystko co piszę jest sumą moich doświadczeń, poglądów, fascynacji, preferencji. Bardzo często nie zdaję sobie sprawy z tego jak dużo mojego własnego życia znalazło się w fabule i postaciach.
Jestem sobie laseczką stukającą w klawisze podczas siedzenia na kanapie. Piszę o elfach, terrorystach i o wojnie, o rzeczach właściwie zupełnie dla mnie obcych. A potem odkrywam, że opisałam własne lęki czy traumy. Zupełnie nieświadomie.
★
Uwielbiam rozszyfrowywać własne inspiracje. Jest na facebooku taki challenge filmowy, gdzie wkleja się zdjęcia 10 filmów, które wpłynęły na publikującego. Jednym z moich typów była “La Reine Margot”. Umieściłam kadr, patrzę, patrzę i nagle widzę. Osoby na zdjęciu wyglądają zupełnie tak jak wyobrażam sobie dwie moje bohaterki. Chociaż to film o średniowiecznej królowej, a ja piszę o elfach we współczesnym Londynie. Te kadry uzmysłowiły mi też ile klimatu zaczerpnęłam ze starej animacji o myszach albo z Gwiezdnych Wojen.
Idę ulicą i słucham piosenki z “Hamiltona”. „Hamilton” nie ma nic wspólnego z moją fabułą. Lecz…tak. Taką konwersację mogłaby mieć postać A i postać B. Hmm. A może dam im szansę mieć taką rozmowę? Będzie to oczywiście zupełnie inna rozmowa, ale jednak emocje wzięły się właśnie z “Hamiltona”.
Czasami nowe wątki powstają bo zobaczyłam zdjęcie ładnej sukienki.
★

★
Muszę wiedzieć o moich postaciach wszystko. Absolutnie wszystko. Muszę zrozumieć skąd przyszły i dokąd idą. Z iloma osobami spały i co lubią jeść. Jakie mają ubrania w szafie (czasem szukam konkretnych rzeczy w internecie…) i gdzie mieszkają. Tak, czasem szukam dla nich realnych mieszkań, ponieważ muszę zrozumieć rozkład przestrzeni, w której żyją. Wiem ile zarabiają i czy wolą psy czy koty. Kawę czy herbatę.
Większości z tych rzeczy nikt się nie dowie i nie są nikomu do niczego potrzebne. Ale JA muszę wiedzieć.
Do każdej musiałam też dobrać aktora, żeby je sobie lepiej wyobrazić. Chociaż kiedy o nich myślę, to oczyma duszy widzę mangowe animacje w stylu Neon Genesis Evangelion…
★
Wiele postaci inspirowanych jest prawdziwymi osobami. Ale to nie tak, że „są” nimi. Cytatami z mojego męża mówi zarówno główny amant jak i główny czarny charakter. Inna postać ma włosy mojego byłego, cechy tego popularnego chłopaka z gimnazjum, który przez miesiąc chodził z moją przyjaciółką albo kolegi ze studiów, a nie “jest” żadnym z nich. Jednocześnie każda z postaci jest mną. Z każdą się identyfikuję i każdą rozumiem. Starego złośliwego wuja i pięknego młodego kobieciarza. Oficer wywiadu i terrorystkę.
★
Jednocześnie chciałabym, żeby wszyscy poznali, pokochali i zrozumieli mój świat i moje postaci oraz żeby nikt go nigdy nie poznał. Bo jest MÓJ. NIKT go tak nie zrozumie i nikt go nie pokocha tak jak na to ZASŁUGUJE. Heh.
★
Napisanie streszczenia i planu było dla mnie smutne. Zmieszczenie w kilkunastu zdaniach wszystkich przygód i całego świata jest oczywiście niemożliwe. A widząc taką okrojoną wersję własnego uniwersum jest mi…to głupie, ale przykro. Bo nikt nie wie, że A. jest naprawdę świetny i uroczy, a ten dialog między D. i F. to jest prawdziwy majstersztyk, zresztą zainspirowany prawdziwym dialogiem z XV-wiecznej kroniki…
To sobie porozmyślałam. A teraz wracam do pisania.
7 thoughts on “10 myśli o pisaniu powieści”
Bardzo lubię czytać o pisaniu, dałaś mi tym tekstem dużo radości (i zmusiłaś do masy przemyśleń). To jeden z tych tekstów, do których na pewno będę wracać.
Więc… jak dla mnie, możesz o pisaniu pisać, jak długo chcesz. No i z każdym kolejnym postem jestem coraz bardziej ciekawa Twojej powieści 🙂
To wszystko brzmi tak magicznie, że ja już bym chciała móc wejść do tego świata z twojej głowy. W ogóle aż Ci zazdroszczę tego całego procesu, który opisałaś. Nigdy nie tworzyłam żadnej beletrystyki. Moja twórczość ogranicza się do wymyślania bajek przy usypianiu dziecka. Dlatego to co piszesz wydaje mi się takie niesamowite. Jak to jest, że nawet pisząc o tym, jak piszesz, potrafisz zaczarować czytelnika? 😉 To chyba jest właśnie talent
Powieść zapowiada się naprawdę intrygująco, czytałabym bardzo! Wprawdzie nie piszę powieści (kto wie, może kiedyś…), ale od zawsze wymyślałam sobie historie i totalnie rozumiem osadzanie ich w prawdziwym świecie, sprawdzanie mieszkań, kawiarni i kaw <3 Wspaniała rzecz!
Nie wyobrażam sobie dokładnie twarzy postaci (moich i cudzych), widzę je z oddali, tyłem albo z półprofilu.
Z mieszkaniami mam tak, że jak raz wyobrażę sobie, że jakaś scena rozgrywa się na przykład w kuchni u mojej cioci Zosi, to nie ma siły, w tekście postać może sobie mieszkać na stu metrach w kamienicy albo w chatce w Bieszczadach, a ja i tak oczyma duszy będę widzieć dwupokojowe mieszkanie w bloku na Woli Duchackiej.
Do boju <3!
Piszę w dokładnie ten sam sposób, scenkami, które potem jakoś łączę na ślinę i słowo honoru <3 To znaczy, kiedy już uda mi się wziąć za faktyczne pisanie, bo zazwyczaj wpadam w niekończącą się otchłań worldbuildingu i spędzam następny miesiąc na tworzeniu pięćdziesięciopokoleniowego drzewa genealogicznego piętnastu głównych rodów. World building jest prawdopodobnie moim największym wrogiem.
Ja chcę więcej tekstów o pisaniu – np. tymi 400 słowami mnie zainspirowałaś, ale nie lubię 4, więc sama w najgorsze dni piszę 500 słów. Ale uwielbiam czytać o Twoim pisaniu. I jestem przekonana, że wynik tego będzie super!