Marta Dziok-Kaczyńska

Miesięcznik Pogardy 11/25

Picture of Marta Dziok-Kaczyńska

Marta Dziok-Kaczyńska

To kolejny miesiąc z cyklu “Wszystko, wszędzie, na raz”.

Najpierw – spotkanie z Andrzejem Sapkowskim.
Dalej, projekcja “That Boy” na London Metropolitan University.
Potem teatr.
Potem kolejne obchody rocznicy Polskiej Fundacji Kulturalnej, tym razem bardziej kameralne.

Kiedy wydarzenia nieco wyhamowały, weszły weekendy z dziecięcymi urodzinami.
Na spotkaniach z komitetem rodzicielskim spędziłam łącznie jakieś 3 godziny.

Pisałam, że opanowaliśmy przeciek? No to POWRÓCIŁ. HE HE HE.

Naszła mnie ogromna nostalgia za miejscem, w którym spędziłam łącznie w życiu 10 dni. Niemniej, serce płacze mi za Tromso. Śnieg, ciemność, renifer, rejs na wieloryby. Chcę tam być. Mam wrażenie, że Norwegia, a Arktyka szczególnie, to jest moje bezpieczne miejsce i źródło katharsis.

Zanim jednak odnajdę drogę do Tromso, odwiedziłam Szkocję, gdzie ostatni raz byłam 7 lat temu, w ciąży ze starszą córką. Było…tak samo. Ale nie. Z pewnością tak samo dobrze, a może nawet jeszcze lepiej, rozmawiało mi się z moimi kumplami ze studiów. Cztery godziny bez żadnych pauz? Nawet z mężem tyle nie rozmawiam…
Czy kupiłam sobie bluzę, na którą nie było mnie stać 15 lat temu? Oczywiście.

Spotkanie autorskie w Edynburgu odbyło się we wspaniałej atmosferze, przed rewelacyjną publiką. Rozmowy po spotkaniu były jeszcze lepsze. Chociaż autorkę książki o Szkocji, Patrycję, znam internetowo od lat, sama polecałam ją wydawnictwu, to pierwszy raz spotkałyśmy się na żywo. Jestem pewna, że nie ostatni. Rozmowy przy winie do nocy, przy głaskaniu jej chihuahy…Kocham.

Szkocja zasługuje na osobny tekst, który zaczęłam już pisać.

Teatr

„Dwoje na Zakręcie” opisałam już zawodowo.

Książki

Limes Inferior: Ech, po drugiej pozycji Zajdla nie mam ochoty na kolejne. Mimo, że internet próbuje usilnie mi wcisnąć, że wybitnym pisarzem był, jak dla mnie Paradyzja i Limes Interior to jest jedna i ta sama opowieść, z identycznymi motywami i mechanizmami świata przedstawionego. Ba, bardzo zbliżone postaci, taka sama funkcja kobiecej protagonistki, identyczne motywy przekazywania tajnych wiadomości i ekspozycja, która polega na całych stronach wyjaśniania świata.

To książka, którą skończyłam. Jestem w trakcie trzech kolejnych.

Filmy seriale

Madam: Nowa Zelandia. Żona odkrywa, że jej mąż korzysta z usług prostytutki. Nie załamuje się jednak, zamiast tego robi research i postanawia założyć etyczny dom publiczny (w Nowej Zelandii to legalny biznes). Szybko zatrudnia grupę kobiet, w tym Tui, której klientem był jej mąż. Przeżywa wzloty i upadki.
Jest w tej opowieści coś ciepłego i chociaż ciężko identyfikować się z profesją bohaterek, tak już z towarzyszącym im problemom – zupełnie łatwo. Dla mnie miła ciepła produkcja z głębią.

Wiedźmin, sezon 4: Jeśli człowiek przestanie oczekiwać tu mądrości Sapkowskiego, to serial robi się oglądalnym średniakiem.
Szczury wyszły całkiem nieźle, chociaż nieco mało dziko. Nie kocham go, ale nie nienawidzę. Podobnie jak Hemswortha. Tyle…że nie mam więcej nic do powiedzenia na jego temat. Ot, obejrzałam bez bólu i bez wielkiej frajdy.

Heweliusz: Rozumiem, czemu uznaje się go za serial roku. Ma rozmach na skalę rzadko widzianą w polskich produkcjach. Plastycznie – rewelacyjny. Obsada – mocna. Dylematy i dramaty – wstrząsające. Rzeczywistość lat dziewięćdziesiątych w transformującej się Polsce – bardzo wiarygodna.
Czy ma wady? Oczywiście. Nie cierpię na przykład dopisywania fikcyjnych postaci w prawdziwych opowieściach.
Niektóre zwroty akcji są tak przewidywalne, że aż skóra cierpnie. I wcale nie chodzi o to, że wiemy jak kończy zarówno Heweliusz jak i jak potoczy się proces.
Ale i tak to produkcja prawdziwie jakościowa.

Frankenstein: Moje uwagi, wrażenia i coś na kształt recenzji opublikowałam kilka tygodni temu.

Physical Asia: Ten cykl to dla męża i dla mnie guilty pleasure. Ogólnie żadne z nas nie ogląda reality show. Tylko ten jeden, o azjatyckich sportowcach, mierzących się o zwycięstwo w nieco wydumanych kategoriach. Na przykład kto dużej powisi na wstążkach, albo kto więcej razy w wyznaczonym czasie przerzuci dwudziestokilogramową piłkę nad kilkumetrową bramką (zawodnicy w tej konkurencji zrobili ponad 120 rzutów każdy…).
Tym razem o zwycięstwo nie walczy indywidualny atleta, tylko pięcioosobowe teamy reprezentujące różne kraje.
Godziny spędzone na kibicowaniu Japonii i Korei Płd przeciwko Turcji? Są. Nagła sympatia do Mongołów? Jest.
Dla mnie to lepsze niż całe uniwersum Squiz Game razem wzięte. Głównie dlatego, że atmosfera programu jest ciepła niczym mały puchaty szczeniaczek. Mięśniaki i wieśniaczki walczą, ale na wesoło i sympatycznie. Dlatego też od któregoś momentu chciałam, żeby odpadła Turcja, bo zaczęli wprowadzać nieprzyjemną atmosferę (do tamtej pory im nawet kibicowałam).
Najlepsze w tym wszystkim, oprócz obserwowania bardzo silnych i wyćwiczonych osób, jest świadomość, że sama nigdy nie będę musiała robić takich rzeczy.
Jak widzicie, guilty pleasure na całego.

Death by Lightning: Krótka historia o tym, jak nie spodziewający się niczego kongresman James Garfield z Ohio został w 1881 roku prezydentem USA. I jak kilka miesięcy później zastrzelił go zapatrzony w niego James Guiteau, chory psychicznie utracjusz z dużymi ambicjami.
Wielowymiarowa to opowieść. Czy można robić politykę uczciwie? Czy warto? To jedna strona medalu. Druga, to ignorowanie i usprawiedliwianie niepokojących zachowań i obsesji. Guiteau z pewnością potrzebował leczenia, jednak w 1881 roku uważany był za nieszkodliwego nieudacznika, a nie poważne zagrożenie. Czy byłby dzisiaj? Niestety, wątpię. Przez psychiatrę – mógłby być, gdyby się do takiego wybrał. Ale choć włamał się na przyjęcie partyjne przez okno i nachodził różne osoby, przedstawiając wygórowane żądania zatrudnienia w administracji USA, świadczące o braku samoświadomości…Jak wielu stalkerów, mógłby chodzić wolno. Przerażający aspekt.
Grający go Matthew Madfadyen to niesamowity aktor. Od dwudziestu lat kocham się w jego wersji Pana Darcy’ego, gdzie jest pociągający, przystojny i szlachetny. A jednocześnie tworzy z łatwością kreacji śliskich i odpychających typów, jak w “Sukcesji” czy właśnie tutaj. Gdy oglądam go na ekranie jako Guiteau, aż cierpnie skóra, taki jest żenujący (jako postać!).

The Apprentice: Film, którego nie wiedziałam, że potrzebuję. Trump na początku swojej drogi. Już dorosły, ale nieopierzony. Ożeni się pierwszy raz dopiero w trakcie akcji filmu, dopiero uczy się swoich sztuczek. Wszystkie pochodzą od agresywnego, charyzmatycznego prawnika Roy Cohna.
Widzimy bardziej ludzką twarz człowieka, którego dziś powszechnie nienawidzimy (pozwalam sobie tak założyć, skoro czytasz moje teksty), problemy, które robią z niego postać, do której można mieć jakiekolwiek pozytywne uczucia. Nie uczy się od jednak od innych niczego pozytywnego, a na pewno nie empatii. Im więcej ma doświadczenia życiowego i majątku, tym gorszym jest człowiekiem.
Fascynujący film. Dobry, chociaż opowiada o kimś złym.

To był wspaniały miesiąc.
Teraz potrzebuję go odespać.

Podoba Ci się? Udostępnij ten post

Riennahera

Autorka

Marta Dziok-Kaczyńska

Riennahera​

Prowadzę blog, podcast „Korespondencja z Londynu” oraz aktywnie działam w mediach społecznościowych. W Wielkiej Brytanii mieszkam od 2006 roku. Studiowałam historię i filmoznawstwo na Uniwersytecie w Glasgow. Przez wiele lat pracowałam w brytyjskiej prasie, obecnie jestem dziennikarką portalu polonijnego. Wydałam książki fantasy „Elfy Londynu” i „Podróżniczka” oraz non-fiction „Anglia. Czas na Herbatę” i e-book „Londyn z Riennaherą”. Mieszkam w Londynie z mężem i córkami.