To był dziwny luty.
Po pierwsze dlatego, że nie był taki znowu zły, a luty to, jak wiadomo, najgorszy miesiąc roku. Mam wrażenie, że w moim życiu od dwóch lat tę rolę przejmuje maj, ale pozwolę sobie na cień wątpliwości i nadziei na dobry tegoroczny maj.
Zacznijmy od złych wiadomości.
Luty Zła
Dopadł mnie brak weny, którego nie umiałam pokonać przez ponad dwa tygodnie. Serio, przez dwa tygodnie nie napisałam niczego poza postami na facebooku i instagramie. Dawno nie miałam takiej twórczej posuchy. Bardzo się z tym męczyłam. Cierpiałam też na zupełny brak motywacji do robienia rzeczy wykraczających poza codzienną egzystencję. Po raz pierwszy w życiu moim eskapizmem stało się sprzątanie. Bo sprzątanie jest proste, potrzebne i widoczne. Przynosi efekty od razu.
Czułam marazm. W zeszłym roku wciąż chodziłam na jakieś zajęcia dla dzieci, w tym nie trafiłam chyba jeszcze na żadne. Ma na to wpływ 1,5 dnia żłobka oraz dość regularne godziny drzemek, które często kolidują z zajęciami. Ma na to wpływ to, że nie potrzebuję już wychodzić z domu, żeby zachować resztki zdrowia psychicznego. Ale chyba wpłynęła też pogoda i niekończąca się zima.
Dopadł mnie ból mięśni, który uniemożliwiał aktywność fizyczną.
Wpadłam w nieprzyjemny nastrój wątpienia w to, że cokolwiek mi się uda. Że dam radę napisać książkę, ebooka, cokolwiek poza rutynowe blogowanie.
Przez cały miesiąc próbowałam pojechać do Ikea i wciąż mi się nie udało.
Niekoniecznie idą mi #52rysunki.
Poszłam do fryzjera i po raz pierwszy od przeprowadzki do Londynu w 2013 roku wyszłam niezadowolona. I taka pozostaję.
Luty Dobra
Na początku miesiąca byłam w SPA, o czym od dawna marzyłam. Pokonałam nawet myśli, że na to nie zasługuję. Teraz wiem, że zasługuję, że jest fajnie, ale nie bardzo mam ochotę na podobną wizytę w najbliższym czasie.
Postanowiłam zrywać z rutyną jak najczęściej się da. Nawet w drobnych sprawach. Pojechałam na południe Londynu. Pojechałam na zakupy na Oxford Street podczas odwiedzin rodziny. Pojechałam na kawę z przyjaciółką, kiedy mogłam sprzątać i pisać. Mówiłam częściej “tak” niż “nie” na różne propozycje. Odpuszczałam, kiedy zwykle bym cisnęła. I chyba trochę pomogło.
Po dwóch miesiącach odwlekania poszłam do dentysty. Zapłacę kokosy, ale dużo mniejsze niż sądziłam. YAY.
W końcu kupiłam aparat fotograficzny, na który czaiłam się od listopada. Kupiłam go 29 lutego o 21.
Blogowo
Pisałam o przyjaźni i kosmetykach, kontynuowałam cykl o wartościowych niszowych kontach na instagramie, zachwycałam się starym kożuchem. Największym powodzeniem cieszył się, oczywiście, wpis o macierzyństwie.
Publikowałam bardzo niewiele, ale jednocześnie ruch na blogu był stały, ze względu na przypominanie tekstów. To jest ciekawy mechanizm, sama nie wiem co o nim myślę. Jednocześnie to odgrzewanie kotleta, ale wciąż dochodzą nowi Czytelnicy, którzy przecież nie znają tekstów sprzed dwóch czy pięciu lat. A i te lepsze teksty, które przypominam, nie przestały być dla mnie mniej istotne.
Tak czy inaczej, przy sześciu nowych tekstach (z planowanych w formule bloga ośmiu), liczba UU na stronie przekroczyła 26k. To bardzo dobry wynik jak na mój blog. Moim ambitnym celem było 25k.
Dziękuję Wam za dzielenie się tekstami, lajki i komentarze. I proszę o więcej!
I tak to minął luty. Co było u Was?
Zdjęcie : Kat Terek
9 thoughts on “Miesięcznik Pogardy 2/2020”
Taki krótki miesiąc, a tyle się wydarzyło! Co dopiero będzie w marcu? 😉 I wniosek ogólny: może ciśnięcie jest przereklamowane? Sama chętnie zaglądam do Twoich starych wpisów…i czytam swoje stare komentarze pod nimi 😉 Gratuluję tylu czytelników!
Mam wrażenie, że przypominasz starsze teksty w bardzo nienachalny sposób i nigdy nie udajesz że to nowe. To miłe i moim zdaniem fajne jest takie przypominanie, bo chociaż doszłam daleko jak odkryłam Twojego bloga, to jednak nie do końca (tudzież początku) i dla mnie fajnie odkryć nową perełkę 🙂
Świetny feedback, dziękuję!
To bardzo fajne! Często jeszcze raz czytam teksty, które już czytałam i zdążyłam zapomnieć – czyli to tak, jakby były nowe 😉
A można zapytać jaki aparat? I jakim robiłaś do tej pory zdjęcia?
Do tej pory robiłam Canonem EOS 600D, przez co ostatnio niemal przestałam robić zdjęcia. Lustrzanki to nie są aparaty pasujące do mojego stylu życia. Czekam na Olympusa Pena, jakościowo pewnie nie będzie to lepsze niż Canon, ale będzie mógł ze mną znacznie częściej wychodzić.
Dzięki za info! Właśnie rozważam Olympusa, ale nawet bezlusterkowce (te profesjonalne) moga być pokaźnych rozmiarów, więc pytanie czy go będę targać że sobą. Życzę żeby Olympus Pen się sprawdził i zawsze towarzyszył w kieszeni!
Ja nie wiem co mi się stało w styczniu, że zgodziłam się na wyzwanie polegającym na całkowitej trzeźwości w lutym. Lutym, który jak sama pisałaś, trwa pół roku.
Szalona!